29 stycznia 2011

Wielcy lotnicy: Tadeusz Góra




Tadeusz Góra


Tadeusz Góra urodził się 19 stycznia 1918 r. w Krakowie (rodzice Jan i Bronisława z domu Wiszniewska). Trzy pierwsze klasy szkoły powszechnej ukończył w Stryju, czwartą szkoły powszechnej i pierwszą klasę gimnazjum w Zamościu, drugą i trzecią w Stryju, a czwartą w Nowym Targu. Od 1933 r. kontynuował naukę w gimnazjum w Wilnie. Na początku 1934 r. zapisał się do Aeroklubu Wileńskiego - pod koniec czerwca 1934 r. rozpoczął na szybowcach "Wrona" i "CWJ" szkolenie w Grzegorzewie niedaleko Wilna, uzyskując kategorie "A" i "B". Rok później zdobył w Bezmiechowej kategorię "C", a latem 1936 r. w ramach Przysposobienia Wojskowego Lotniczego ukończył w Łucku kurs pilotażu samolotów sportowych.
Góra brał udział w wielu konkursach szybowcowych, próbował także bić różnorakie rekordy. 13 maja 1937 r. wykonał w Bezmiechowej lot na długotrwałość, utrzymując się w powietrzu przez 18 godzin. W sierpniu tego roku, na szybowcu SG-3 bis wygrał V Krajowe Zawody Szybowcowe w Inowrocławiu.18 maja 1938 r. na szybowcu PWS-101 przeleciał z Bezmiechowej do Solecznik Małych (w pobliżu Wilna), pokonując odległość 578 km. Za wyczyn ten odznaczony został prestiżowym Medalem Lilienthala, przyznanym mu przez FAI 7 stycznia 1939 r. Wiosną 1939 r., startując na PWS-101 w Międzynarodowym Zlocie Szybowcowym we Lwowie, zajął II miejsce. W tym samym roku wykonał przelot z szybowiska Polichno w Górach Świętokrzyskich do Bydgoszczy (304 km).
W lecie 1939 r. pełnił rolę pilota holującego w Polichnie, gdzie zastał go wybuch wojny. Na RWD-8 przeleciał do Łucka, gdzie po wkroczeniu wojsk radzieckich został aresztowany. Uciekł i przez Włodzimierz Wołyński dotarł do Równego. Dostał tam przepustkę na powrót do Wilna. W listopadzie 1939 r. wyruszył do Kowna na Litwie. Po trzech tygodniach oczekiwania tam w polskim konsulacie otrzymał paszport i wizę na wyjazd do Francji. Pociągiem dotarł do Rygi, a następnie samolotem do Sztokholmu. Ze stolicy Szwecji odpłynął norweskim statkiem do Newcastle w Anglii. Skierowany został do Francji i w stopniu szeregowca włączony do personelu Centrum Wyszkolenia Lotnictwa w Lyon-Bron. Po upadku Francji powrócił do Wielkiej Brytanii.
W Anglii na przełomie 1940 i 1941 r. Góra szkolił się i latał jako pilot współpracy z obroną przeciwlotniczą. Późnym latem 1941 r. został wysłany do 61 OTU w Heston na kurs pilotażu myśliwskiego, po którego ukończeniu przydzielony został 7 październiku 1941 r. najpierw do 306 Dywizjonu "Toruńskiego", a po trzech dniach do 316 Dywizjonu "Warszawskiego". Pierwszy lot bojowy wykonał 18 grudnia 1941 r. (wymiatanie nad Dunkierką), a już w siódmym uszkodził FW 190 (10 kwietnia 1942 r. nad St. Omer). 3 czerwca 1942 r. nad Le Havre zestrzelił na pewno Focke-Wulfa, ratując tym samym Bostona, którego Niemiec pragnął zaatakować. 9 stycznia 1943 r. Góra odszedł na kurs do Szkoły Podchorążych Piechoty i Kawalerii Zmotoryzowanej w Szkocji. Ukończył go 15 kwietnia 1943 r. w stopniu podporucznika i po krótkim urlopie powrócił do 316 dywizjonu. 13 maja 1943 r. nad Abbeville prawdopodobnie zniszczył FW 190, a 4 września 1943 r. uzyskał nad Lille kolejne prawdopodobne zestrzelenie - także Focke-Wulfa.
W lipcu i sierpniu 1944 r. wykonał 28 lotów na przechwytywanie V-1, 31 lipca 1944 r. niszcząc jedną z latających bomb. Ostatni lot bojowy w wojnie wykonał 30 października 1944 r. (eskorta bombowców nad Kolonię). 3 listopada 1944 r. odszedł na odpoczynek do Blackpool, a 16 stycznia 1945 r. przydzielony został jako pilot rozprowadzający do 12 Ferry Unit. 2 maja 1945 r. powrócił do jednostki bojowej, z przydziałem do 315 Dywizjonu "Dęblińskiego". 2 sierpnia 1945 r. przeniesiony został do 306 dywizjonu, gdzie objął dowództwo eskadry "B". W dywizjonie pozostał aż do jego rozwiązania 6 stycznia 1947 r.
Służbę w Polskich Siłach Powietrznych Tadeusz Góra zakończył w stopniu porucznika i angielskim Flight Lieutenanta. Wykonał łącznie 111 lotów bojowych i 47 operacyjnych, za co odznaczony został Krzyżem Srebrnym Orderu Wojennego Virtuti Militari (nr 10767) oraz trzykrotnie Krzyżem Walecznych. 15 kwietnia 1948 r. odpłynął z Anglii do Polski. W kraju znalazł pracę na stanowisku instruktora szybowcowego w szkole na Żarze koło Żywca. 23 lipca 1950 r. osiągnął na Żarze przewyższenie 5038 metrów, zdobywając tym samym ostatni warunek do Złotej Odznaki Szybowcowej z Trzema Diamentami, którą otrzymał jako pierwszy Polak, a drugi pilot na świecie. W 1953 r. uzyskał uprawnienia pilota doświadczalnego II klasy i został oblatywaczem w Instytucie Szybownictwa w Bielsku-Białej. Potem pełnił także funkcję szefa wyszkolenia Aeroklubu Bielskiego. W 1956 r. startował na Szybowcowych Mistrzostwach Świata we Francji, zajmując 24 miejsce. W 1962 r. został szybowcowym mistrzem Polski, poprawił też własny rekord długości lotu - pokonał 630 km (od granicy z NRD do do Hrubieszowa).
Po październiku 1956 r. przed Górą otworzyła się szansa powrotu do lotnictwa wojskowego. W 1957 r. jako kapitan skierowany został na trzymiesięczny kurs teoretyczny do Oficerskiej Szkoły Lotniczej w Radomiu. Następnie odbył przeszkolenie w pilotażu odrzutowców, kolejno na samolotach MiG-15, MiG-17 i MiG-19 (w pułkach w Poznaniu i Modlinie). 30 czerwca 1960 r. na skutek jednoczesnej awarii obu silników podczas startu na MiGu-19 i wobec zbyt małej wysokości na bezpieczne katapultowanie, podjął decyzję lądowania z lotu ślizgowego. Nie odniósł żadnych obrażeń, minimalnie uszkadzając jedynie spód kadłuba i po trzydniowym zwolnieniu lekarskim powrócił do latania. W wojsku służył do 1972 r., gdy zwolniony został do cywila w stopniu podpułkownika. W 1977 r. rozpoczął w Świdniku szkolenie na śmigłowcach, w rok później uzyskał uprawnienia instruktorskie. Od wiosny 1979 r. do jesieni 1981 r. szkolił libijskich pilotów na Mi-2, a w 1987 r. wykonał w Polsce ostatni lot za sterami śmigłowca.
Za zasługi powojenne nadano mu Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski oraz odznaczenia pamiątkowe. W Alei Gwiazd Polskiego Lotnictwa w Dęblinie znajduje się poświęcona mu tablica. Generał brygady w stanie spoczynku Tadeusz Góra zmarł 4 stycznia 2010 r. w Świdniku, krótko przed swoimi 92 urodzinami. Spoczął na Alei Zasłużonych cmentarza w Świdniku.

Autor: Wojciech Zmyślony


Ps. Masz ciekawy materiał o dowolnej tematyce lotniczej i chciałbyś go zamieścić, prześlij mailem na adres:


Z pozdrowieniem lotniczym
instr. pilot Jan Mikołajczyk

Wielcy lotnicy: Jerzy Bajn



Jerzy Bajan
Urodził się 4 czerwca 1901r.
we Lwowie. W mieście tym uczęszczał
 do szkół, w 1916 r. przeżył epidemię
cholery, która nawiedziła miasto.
Jako niepełnoletni gimnazjalista wstąpił
do Polskiej Organizacji Wojskowej,
od 11 IX 1918 r. do 30 XII 1918 r.
będąc dowódcą kompanii
w Stanisławowie. Od 20 I 1919 r.
służył w regularnej armii w 2 pułku
szwoleżerów. Od 15 marca 1919 r.
do 1 maja 1919 r. służył w innym
oddziale jako dowódca plutonu
(adnotacje jaki to oddział są
nieczytelne w zeszycie ewidencyjnym
podpisanym przez Bajana w Paryżu
jesienią 1939 r.).
1 maja 1919 r. przeniesiony został do 40 pułku piechoty
na dowódcę plutonu i sekcji. W maju 1920 r. w gimnazjum we Lwowie
uzyskał maturę, po czym powrócił do wojska. 1 stycznia 1921 r.
rozpoczął kurs w Szkole Podchorążych Piechoty, po którym
1 lipca tego roku skierowany został do 24 pułku piechoty.
W wojnie polsko-bolszewickiej walczył na froncie kijowskim, w 1919 r.
został ranny w głowę (brak szczegółów nt. miejsca i okoliczności).
Bajan, będący wówczas podchorążym w piechocie, zgłosił się do lotnictwa.
13 listopada 1921 r. rozpoczął naukę w Oficerskiej Szkole Obserwatorów
Lotniczych, po której ukończeniu otrzymał 1 grudnia 1922 r. przydział do
plutonu łącznikowego w 3 pułku lotniczym w Poznaniu. 1 kwietnia 1924 r.
odszedł na przeszkolenie do Szkoły Pilotów w Bydgoszczy.
1 czerwca 1925 r. skierowany został do 6 pułku lotniczego na dowódcę
plutonu łącznikowego, a od 15 stycznia 1926 r. zajmował takie samo
stanowisko w 11 pułku myśliwskim. 1 lipca 1928 r. przeniesiony został
do 122 eskadry myśliwskiej 2 pułku lotniczego w Krakowie.
Tam zainteresował się akrobacją lotniczą. Stworzył czteroosobowy zespół
akrobacyjny (poza nim samym por. Bronisław Kosiński
kpr. Stanisław Macek i kpr. Karol Pniak); w czasie pokazów występowało
jednocześnie tylko trzech pilotów. Jednym z pomysłów Bajana było
połączenie końcówek skrzydeł trzech samolotów sznureczkami, które
mimo różnych figur powietrznych nie zrywały się. Doświadczenie to miało
pokazać, że piloci lecą niezmiennie w równych odległościach, tymczasem
wielokrotnie publiczność cywilna przekonana była, że to właśnie sznureczki
utrzymują samoloty w szyku.
W październiku 1931 r. Bajan został dowódcą 122 eskadry i pozostał nim
do 31 marca 1935 r. W okresie tym, a także wcześniej wielokrotnie brał
udział w pokazach i zawodach lotniczych (w eskadrze zastępował go
wówczas por. Antoni Wczelik). W 1929 r. uczestniczył w
III Locie Małej Ententy i Polski (zdobył nagrodę za najlepsze
przygotowanie wojskowe), a w 1930 r. startował w zawodach Challenge
na RWD-4 - zajął 32 miejsce (jego partnerem był zawsze szef mechaników
122 eskadry, sierż. Gustaw Pokrzywka). W 1931 r. zwyciężył w Mityngu
 Lotniczym w Zagrzebiu w kategorii akrobacja powietrzna. W lipcu
następnego roku zajął II miejsce w III Międzynarodowych Zawodach
Lotniczych w Zurychu, a niecały miesiąc potem startował w Challengu,
jednak na skutek zerwania maski silnika ukończył zawody dopiero na
dziesiątej pozycji. W 1933 r. brał udział w I Międzynarodowym Zlocie
Gwiaździstym w Wiedniu. W 1934 r. podczas czwartego Challengu, Bajan
z Pokrzywką na RWD-9 osiągnęli największy sukces. Wygrywając w
konkurencjach takich jak: minimalna prędkość (54 km/h), start na bramkę
oraz złożenie i rozłożenie skrzydeł, najmniejsze zużycie paliwa i najlepsza
prędkość w przelocie zwyciężyli w generalnej klasyfikacji zawodów.
1 kwietnia 1935 r. Bajan wysłany został do Lotniczej Szkoły Strzelania
i Bombardowania w Grudziądzu na kierownika grupy szkolnej.
1 września 1935 r. powrócił do 122 eskadry, a 15 stycznia 1936 r. odszedł
do Centrum Wyszkolenia Oficerów Lotnictwa na stanowisko szefa pilotażu.
1 listopada 1936 r. rozpoczął roczny kurs w Wyższej Szkole Lotniczej w
Warszawie, po którym powrócił do CWL-1. 1 sierpnia 1939 r. objął
dowództwo Szkoły Podchorążych Lotnictwa. 2 września 1939 r. podczas
bombardowania Dęblina Bajan został ranny i przysypany gruzem w
zbombardowanym budynku bazy. Wydobyli go podchorążowie
Zbigniew Groszek i Czesław Zdrodowski, zaś kpt. Jan Hryniewicz
Lublinem R-XIII przetransportował do szpitala w Warszawie, gdzie
przeprowadzono operację poharatanej odłamkami ręki. Wprawdzie udało
się uniknąć amputacji, jednakże lewa dłoń wybitnego pilota na zawsze
pozostała sztywna. 6 września Bajan ewakuował się ze szpitalem do
Lublina, a 10 września wyruszył z Lublina do Śniatynia. 17 września 1939 r.
na rozkaz przełożonych przekroczył granicę. Uniknął internowania i
uzyskawszy w Bukareszcie paszport przedostał się drogą morską do
Francji. W Marsylii był już 16 października, a 18 października stawił się
w punkcie zbornym w Paryżu.
We Francji poddał się dalszemu leczeniu, które miało przywrócić jego
dłoni sprawność. Przebywał m.in. w szpitalu w Créteil pod Paryżem.
Po kapitulacji Francji ewakuował się statkiem do Wielkiej Brytanii.
1 września 1940 r. trafił do szpitala RAF w Torquay, gdzie przebywał do
21 grudnia. Potem przeniesiony został do Blackpool, a 11 lutego 1941 r.
przydzielony został jako polski oficer łącznikowy do sztabu 13 Grupy
Myśliwskiej. 7 kwietnia 1941 r. otrzymał przeniesienie - także jako łącznik
- do dowództwa Flying Training Command. Zajęty pracą niewymagającą
latania Bajan wciąż jednak pragnął samodzielnie pilotować samolot, a nawet
- mimo inwalidztwa - brać udział w lotach bojowych. Razem z
por. tech. Witoldem Sylwestrowiczem skonstruował prosty i skuteczny
przyrząd - na przegubie ręki umieścił skórzany pasek z zamocowanym doń
metalowym hakiem, którym swobodnie mógł operować manetką gazu.
17 października 1941 r. rozpoczął odświeżający kurs na angielskim sprzęcie
w 16 SFTS w Newton, a 11 listopada 1941 r. skierowany został na
przeszkolenie myśliwskie do 61 OTU w Heston. Po jego ukończeniu,
13 stycznia 1942 r. otrzymał przydział do 316 Dywizjonu Myśliwskiego
"Warszawskiego". W dywizjonie latał jako szeregowy pilot na Spitfire'ach V.
4 maja 1942 r. wrócił "za biurko" zostając szefem Wydziału Personalnego
Inspektoratu Polskich Sił Powietrznych. Po śmierci w locie bojowym
płk. Stefana Pawlikowskiego (zestrzelony nad Francją 15 maja 1943 r.)
Bajan przejął jego dawne stanowisko - został polskim
senior liaison officerem w dowództwie Fighter Command i pełnił tam służbę
do rozwiązania Polskich Sił Powietrznych. De facto oznaczało to, iż był
dowódcą polskiego lotnictwa myśliwskiego w Anglii. W maju, czerwcu
i wrześniu 1944 r. wykonał dalszych kilka lotów bojowych w składzie
131 Skrzydła Myśliwskiego (302, 308 i 317 dywizjon) na Spitfire'ach IX.
Po rozwiązaniu Polskich Sił Powietrznych pracował w latach 1947-1949
w Polish Resettlement Corps.
W 1943 r. Bajan wszedł w skład polskiej komisji badającej przyczyny
śmierci gen. Władysława Sikorskiego, natomiast w okresie powojennym
przewodniczył komisji ds. ustalania zwycięstw polskich pilotów myśliwskich
(opracowana przez komisję tzw. "lista Bajana" jest jedynym oficjalnym
aczkolwiek w wielu miejscach nieprawidłowym zestawieniem zwycięstw
polskich pilotów myśliwskich). Dosłużył się polskiego stopnia pułkownika
i angielskiego Wing Commandera. W czasie II wojny światowej wykonał
łącznie 28 lotów bojowych i 4 operacyjne, za co odznaczony został
dwukrotnie Krzyżem Walecznych. Za wybitną służbę przed wojną
odznaczony był ponadto Krzyżem Kawalerskim i Krzyżem Oficerskim
Orderu Odrodzenia Polski, Medalem Niepodległości, Srebrnym Krzyżem
Zasługi, a także szwedzkim Orderem Mieczów IV klasy, bułgarskim
Orderem Aleksandra i Orderem Korony Rumuńskiej IV klasy. Poza tym,
po zwycięstwie w Challengu LOPP wybił ku jego czci pamiątkowy medal
(Bajan zażądał, by umieszczono tam także wizerunek sierż. Pokrzywki).
Po demobilizacji postanowił pozostać w Anglii. Zajął się pracą społeczną
w Stowarzyszeniu Lotników Polskich, był kolejno przewodniczącym
Komitetu Wykonawczego, sekretarzem generalnym, a od 17 maja 1958 r.
do 30 maja 1964 r. prezesem Stowarzyszenia. Był także współtwórcą
Polskiego Klubu Szybowcowego w Lasham. W połowie lat
sześćdziesiątych zapadł na straszliwą chorobę Parkinsona, która w ostatnich
chwilach życia uniemożliwiała mu wszelką działalność.
Jerzy Bajan zmarł 27 czerwca 1967 r. w Londynie w wieku 66 lat.
Pochowany został na cmentarzu w Northwood.

Autor: Wojciech Zmyślony


Ps. Masz ciekawy materiał o dowolnej tematyce lotniczej i chciałbyś go zamieścić, prześlij mailem na adres:


Z pozdrowieniem lotniczym
instr. pilot Jan Mikołajczyk

Wielcy lotnicy: Witold Urbanowicz




Witold Urbanowicz

Witold Urbanowicz przyszedł na świat 30 marca 1908 r. w Olszance koło Augustowa. Jego rodzice (Antoni i Bronisława z domu Jurewicz) byli rolnikami, prowadzili 15-hektarowe gospodarstwo. Urbanowicz początkowo uczył się w domu, pod opieką ojca, później - w 1923 r. - wstąpił do gimnazjum w Suwałkach. W 1925 r. przeniósł się do Korpusu Kadetów nr 2 w Modlinie (od 1926 r. w Chełmnie), gdzie w 1930 r. uzyskał maturę. We wrześniu tego roku przeszedł kurs unitarny w podchorążówce piechoty, a 16 października wstąpił do Szkoły Podchorążych Lotnictwa w Dęblinie. 15 sierpnia 1932 r. został promowany na podporucznika obserwatora, po czym otrzymał przydział do II Nocnego Dyonu Bombowego w 1 pułku lotniczym w Warszawie. W okresie od maja do sierpnia 1933 r. przeszkolił się w pilotażu w Dęblinie, po czym przeniesiony został do 113 eskadry myśliwskiej. W 1934 r. ukończył kurs wyższego pilotażu myśliwskiego w Grudziądzu, po czym wrócił do 1 pułku. Od 19 marca 1935 r. był zastępcą dowódcy w 111 eskadrze myśliwskiej. W 1936 r. został wysłany z częscią eskadry na lotnisko w Sarnach, skąd latał na patrole nad granicę. Polacy budowali wówczas na wschodzie fortyfikacje, które Związek Radziecki próbował rozpoznawać za pomocą samolotów. Wg powojennej relacji Urbanowicza pewnego dnia pod koniec lata 1936 r. (leciał w dwusamolotowym kluczu na P.11a) dostrzegł rozpoznawczy dwupłat radziecki (prawdopodobnie R-5) i zestrzelił go. Po powrocie do Warszawy, 1 października 1936 r., został przeniesiony do Centrum Wyszkolenia Oficerów Lotnictwa, czego powodem miało być skrytykowanie przezeń jednego z wyższych oficerów 1 pułku lotniczego. Jako instruktor pozostał w Dęblinie aż do wybuchu wojny.
Dzień 1 września 1939 r. rozpoczął porannym lotem z podchorążym. W powietrzu został ostrzelany przez niemiecki samolot, lecz nieświadomy tego wylądował bezpiecznie na lotnisku. Drugiego dnia wojny, ok. 10.00, prowadząc klucz myśliwców P.7 stoczył walkę z nalotem bombowym, składającym się z He 111 i osłony Bf 110, a 6 września ponownie prowadząc klucz walczył z nalotem 15 bombowców. 7 września otrzymał rozkaz ewakuowania grupy podchorążych do Rumunii, celem odebrania dostarczonych z zachodu samolotów. 8 września grupa pieszo wyruszyła w stronę granicy (potem podchorążowie jechali też ciężarówkami), a 17 września przekroczyła granicę. Nocą z 17 na 18 września Urbanowicz z powrotem ruszył ku Polsce z zamiarem podjęcia walki w jednostce piechoty. Dołączył do trójki oficerów artylerii. Dzień później wszyscy zostali schwytani przez oddział Armii Czerwonej. Urbanowicz, zamknięty w oborze, uciekł i przedostał się do Rumunii. Został internowany w koszarach w miejscowości Slatina. Uciekł i przez Bukareszt dojechał do portu Balcik nad Morzem Czarnym, przez cały czas mając pieczę nad swymi podchorążymi. 15 października 1939 r. w Balcik wsiadł na pokład statku "St. Nicolaus" i przez Bejrut, 29 października dopłynął do Marsylii.
We Francji Urbanowicza przydzielono jako dowódcę grupy podchorążych w obozie w Istres. W grudniu 1939 r. przeniesiono go do bazy Lyon-Bron, a 24 stycznia 1940 r. odpłynął do Anglii. Po dłuższym pobycie w obozie w Eastchurch, a następnie przeszkoleniu w 6 OTU, 4 sierpnia 1940 r. przydzielony został do brytyjskiego 145 squadronu, gdzie latał na Hurricane'ach. Cztery dni po przybyciu do dywizjonu, 8 sierpnia, strącił pierwszy samolot nieprzyjaciela - Bf 110. 12 sierpnia zestrzelił Ju 88. 21 sierpnia został przeniesiony do polskiego 303 Dywizjonu im. Tadeusza Kościuszki - objął tam dowództwo eskadry "A". 6 września zestrzelił na pewno Bf 109. Tego samego dnia zestrzelony i ciężko ranny został dowódca "Kościuszkowców", mjr Zdzisław Krasnodębski. Urbanowicz objął po nim dowództwo dywizjonu. Kolejnego dnia, 7 września, zaliczył Do 215 na pewno oraz Bf 109 prawdopodobnie. 15 września zestrzelił dwa Do 215, a 26 września He 111. 27 września zniszczył cztery (!) samoloty na pewno: Bf 109, Do 17 oraz dwa Ju 88. Cztery samoloty posłał na ziemię także 30 września 1940 r.: były to trzy Bf 109 i jeden Do 215.
20 października 1940 r. Urbanowicz odszedł z dywizjonu i dołączył do sztabu 11 Grupy Myśliwskiej. 15 kwietnia 1941 r. objął dowództwo 1 Polskiego Skrzydła Myśliwskiego - obowiązki te pełnił do 1 czerwca 1941 r. W tym samym miesiącu wyjechał do USA, gdzie wygłosił serię wykładów dotyczących taktyki lotnictwa myśliwskiego. Jednocześnie nakłaniał młodzież z Polonii do wstępowania ochotniczo do Polskich Sił Powietrznych. Okres ten wykorzystał także do przeszkolenia się na amerykańskich myśliwcach P-38, P-39 i P-40. Do Wielkiej Brytanii powrócił dopiero latem 1942 r. i 27 lipca zgłosił się na kurs dla instruktorów do 2 FIS w Montrose. Po jego ukończeniu przydzielony został jako instruktor do 16 SFTS w Newton. 2 listopada 1942 r. wyznaczony został na attaché lotniczego przy ambasadzie polskiej w Waszyngtonie. We wrześniu 1943 r. spotkał w Stanach gen. Claire'a Channaulta, dowódcę 23 Grupy Myśliwskiej. Poprosił generała o przyjęcie do amerykańskiego lotnictwa i wysłanie na front chiński-japoński gdzie walczyli dowodzeni przez Chennaulta lotnicy. Amerykanin zgodził się i w październiku 1943 r., po załatwieniu reszty formalności, Urbanowicz wsiadł na pokład DC-4. Przez Puerto Rico, Gujanę, Brazylię, Wyspę Wniewowstąpienia, Afrykę Północną, Indie dotarł do Chin. Miał przydział m.in. do 75 Fighter Squadron, który stacjonował na lotnisku w Hengyangu. Latał na myśliwcach P-40 głównie na atakowanie celów naziemnych. 11 grudnia 1943 r. zestrzelił dwa samoloty myśliwskie Ki-43. Ostatni lot bojowy wykonał 15 grudnia 1943 r.
Na początku 1944 r. Urbanowicz wrócił do Europy, ale wkrótce potem po raz kolejny wyjechał do do Ameryki jako attaché lotniczy. Funcję tę pełnił do lipca 1945 r. W 1946 r. zdemobilizował się w polskim stopniu majora i angielskim Wing Commandera i wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Osiedlił się na stałe w Nowym Jorku. Znalazł pracę jako pilot komunikacyjny American Airlines. Był także konsultantem w amerykańskich firmach lotniczych. Działał w Stowarzyszeniu Lotników Polskich oraz American Fighter Aces Association (Stowarzyszeniu Amerykańskich Asów Myśliwskich). W latach sześćdziesiątych spisał swoje wspomnienia, które zostały wydane jako cztery książki: "Początek jutra", "Świt zwycięstwa", "Ogień nad Chinami" oraz "Myśliwcy".
Witold Urbanowicz jako jeden z pierwszych lotników z rąk gen. Sikorskiego odebrał Krzyż Srebrny Orderu Wojennego Virtuti Militari (18 września 1940 r., nr 8820), a 15 września 1940 r. jako jeden z pierwszej piątki Polaków otrzymał Distinguished Flying Cross. Odznaczony był także czterokrotnie Krzyżem Walecznych oraz amerykańskim Air Medal i chińskim Krzyżem Lotniczym (za walki w Azji). W czasie bitwy o Anglię Urbanowicz zestrzelił łącznie 15 samolotów na pewno i jeden prawdopodobnie, co dało mu ex aequo czwartą pozycję na liście asów RAF z okresu bitwy. Był jedynym polskim pilotem, który dwukrotnie zanotował na swoim koncie po cztery samoloty wroga. W 1995 r. Urbanowicz awansowany został do stopnia generała brygady. Zmarł w Nowym Jorku rok później, 17 sierpnia, w wieku 88 lat. Pochowany został na cmentarzu w Doylestown w stanie Pensylwania.
Autor: Wojciech Zmyślony

Ps. Masz ciekawy materiał o dowolnej tematyce lotniczej i chciałbyś go zamieścić, prześlij mailem na adres:


Z pozdrowieniem lotniczym
instr. pilot Jan Mikołajczyk

Wielcy lotnicy: Franciszek Żwirko i Stanisław Wigura - zawsze razem


Franciszek Żwirko

 Franciszek Żwirko urodził się 16 września 1895 roku w Święcianach w woj. wileńskim. Podczas I wojny światowej wstąpił do armii rosyjskiej, gdzie walczył z Niemcami. Ukończył wówczas kurs obserwatorów lotniczych. We wrześniu 1921 roku wrócił do Polski i zgłosił do służby w polskim lotnictwie.


Od lipca 1922 roku Żwirko służył w 1. pułku lotniczym w Warszawie. W listopadzie 1923 roku ukończył Szkołę Pilotów w Bydgoszczy, a rok później – Wyższą Szkołę Pilotów w Grudziądzu. Później służył jako pilot w 18. eskadrze myśliwskiej 1. pułku, w stopniu porucznika pilota. W 1925 roku pracował w szkole lotniczej w Bydgoszczy jako instruktor. Brał też aktywny udział w zawodach lotniczych. W 1925 roku, w I Pomorskim Locie Okrężnym zajął 4. miejsce na 18 załóg. W 1926 roku jako jeden z pierwszych zainicjował loty nocne w polskim lotnictwie wojskowym, dokonując nocnego rajdu nad Polską.


28 sierpnia 1927 roku na międzynarodowym I Locie Małej Ententy i Polski, lecąc z kpt. Władysławem Popielem na samolocie Breguet XIX, zajął 2. miejsce w klasyfikacji ogólnej, a 1. w locie okrężnym, na 14 załóg. Od 1928 roku służył w 111. eskadrze myśliwskiej, ale na początku 1929 roku, zachowując formalnie przydział do 1. pułku lotniczego, został oficerem łącznikowym przy Aeroklubie Akademickim w Warszawie.


Stanisław Wigura
Stanisław Wigura urodził się 9 kwietnia 1901 roku w Warszawie. W 1920 roku, podczas wojny polsko-bolszewickiej, służył ochotniczo w 8. pułku artylerii polowej. Po wojnie dokończył naukę w gimnazjum i w 1921 roku rozpoczął studia na Wydziale Mechanicznym Politechniki Warszawskiej (PW). Był jednym z założycieli Sekcji Lotniczej Koła Mechaników Studentów PW, w której spotkał m.in. Stanisława Rogalskiego i Jerzego Drzewieckiego. W grudniu 1925 roku studenci Sekcji utworzyli warsztaty Sekcji Lotniczej, na których konstruowali samoloty. W 1926 roku Wigura i Rogalski opracowali swój pierwszy samolot WR–1 (nazwa od ich inicjałów), zbudowany w 1927 roku.


W 1927 roku trójka konstruktorów: Rogalski, Wigura i Drzewiecki podjęła stałą współpracę, tworząc zespół konstrukcyjny RWD, nazwany od inicjałów założycieli. Wigura odpowiedzialny był w nim głównie za obliczenia konstrukcji. W 1928 roku zbudowali pierwszy samolot sportowy RWD–1, wyróżniony za oryginalną konstrukcję. W 1929 roku Wigura ukończył PW z dyplomem inżyniera–mechanika. W tym roku uzyskał również dyplom pilota sportowego w Aeroklubie Akademickim. Zespół RWD konstruował coraz bardziej udane samoloty – sportowy RWD–2 z 1929 roku został zbudowany w liczbie 4 egzemplarzy, a jego rozwinięcie RWD–4 z 1930 roku – w 9 egzemplarzach. Samoloty te były używane w polskim sporcie lotniczym początku lat 30., odnosząc pewne sukcesy.


Współpraca i przyjaźń pilotów
Przyjaźń i współpraca Żwirki–pilota i Wigury–mechanika rozpoczęła się w Aeroklubie Akademickim. Między 9 sierpnia a 6 września 1929 roku dokonali oni lotu okrężnego wokół Europy, na trasie Warszawa–Frankfurt nad Menem–Paryż–Barcelona–Marsylia–Mediolan–Warszawa, długości prawie 5 tys. km., na pierwszym egzemplarzu samolotu RWD–2. 6 października, na RWD–2, zwyciężyli w I Locie Południowo–Zachodniej Polski. 16 października, tym razem z Antonim Kocjanem, Żwirko ustanowił międzynarodowy rekord FAI (Federation Aeronautique Internationale – Międzynarodowa Federacja Lotnicza) wysokości lotu 4004 m w klasie samolotów o ciężarze własnym do 280 kg, uzyskując pierwszy rekord lotniczy dla Polski.


W lipcu 1930 roku Żwirko z Wigurą wzięli udział w międzynarodowych zawodach samolotów turystycznych Challenge 1930 na samolocie RWD–4, lecz musieli się wycofać na skutek awarii silnika. 7 września 1930 roku ponownie zwyciężyli na RWD–2 w II Locie Południowo–Zachodniej Polski, na przełomie września i października zwyciężyli w III Krajowym Konkursie Awionetek (na RWD–4), a na przełomie września i października 1931 roku – w IV Krajowym Konkursie Samolotów Turystycznych (na RWD–5).


7 sierpnia 1931 roku Żwirko wraz ze Stanisławem Praussem podjął próbę pobicia rekordu wysokości lotu samolotem RWD–7, uzyskując 5996 m, lecz FAI nie uznała go z powodu niestandardowych przyrządów pomiarowych. 22 grudnia 1931 roku Żwirko został przeniesiony na stanowisko dowódcy eskadry szkolnej Centrum Wyszkolenia Oficerów Lotnictwa w Dęblinie.


Równolegle Wigura z pozostałymi konstruktorami projektował nowe samoloty: łącznikowy RWD–3 z 1930 (1 egzemplarz), sportowy RWD–7 do bicia rekordu wysokości z 1931 (1 egzemplarz) i sportowy RWD–5 z 1931, zbudowany w ilości 20 sztuk i wsławiony lotem Bolesława Orlińskiego przez Atlantyk. W 1932 roku powstał nowoczesny samolot sportowy RWD–6, przeznaczony na zawody samolotów turystycznych Challenge 1932.


W kwietniu 1932 roku Żwirko został zakwalifikowany przez komisję Aeroklubu RP do reprezentowania Polski w zawodach samolotów turystycznych Challenge 1932. Na mechanika wybrał Stanisława Wigurę. W zawodach rozegranych w dniach 20–28 sierpnia 1932 roku, załoga Żwirko i Wigura, na samolocie RWD–6, zajęła pierwsze miejsce, wygrywając niespodziewanie z uważanymi za faworytów Niemcami oraz reprezentacjami pozostałych krajów i przynosząc wielki sukces polskiemu lotnictwu.





Razem do samego końca


11 września 1932 roku lecąc na meeting lotniczy do Pragi, Franciszek Żwirko i Stanisław Wigura zginęli w katastrofie w lesie pod Cierlickiem Górnym koło Cieszyna na Śląsku Cieszyńskim, na terenie Czech, na skutek oderwania się skrzydła samolotu RWD–6 podczas burzy. Obaj zostali pochowani w Alei Zasłużonych na Starych Powązkach w Warszawie. W Cierlicku znajduje się ich symboliczny grób.


W miejscu tragicznej śmierci Żwirki i Wigury ustawiono początkowo brzozowy krzyż ze śmigłem i pozostawiono zakonserwowane pnie świerków, o które roztrzaskał się samolot. Utworzono także symboliczne mogiły lotników. W roku 1935 wybudowano małe mauzoleum i bramę z napisem „Żwirki i Wigury start do wieczności”. Po zajęciu Czechosłowacji przez Niemców w grudniu 1940 roku rozebrano mauzoleum i zniszczono cały teren. Udało się ocalić pamiątkowy kamień i napis z bramy.


Po wojnie miejsce to odnowiono, a w 1950 roku ustawiono pomnik. Poniżej są dwa symboliczne groby lotników i kamień z zachowanym sprzed wojny napisem: „Żwirko i Wigura – 11.9.1932”. Co roku na miejscu katastrofy organizowane są obchody rocznicy śmierci Żwirki i Wigury.



undefined

Grób Żwirki i Wigury na warszawskich Powązkach

Źródło:
tvp.pl/2022,557484,2.view
                                        


Ps. Masz ciekawy materiał o dowolnej tematyce lotniczej i chciałbyś go zamieścić, prześlij mailem na adres:


Z pozdrowieniem lotniczym
instr. pilot Jan Mikołajczyk

Reportaż: Przelot Cessną T 206 H z USA do Polski !!!


Spektakularna misja MGGP Aero



Do floty statków powietrznych MGGP Aero dołączyła właśnie Cessna T206H po swoim dziewiczym locie przez Atlantyk. Sprowadzenie samolotu było dla pilotów nie lada wyzwaniem. Kilkumiesięczne przygotowania, drobiazgowy plan lotu rozpracowany przed sprowadzeniem awionetki, a i tak nie przewidziano wszystkiego: problemów technicznych instalacji dodatkowej i… pyłów wulkanicznych Eyjafjoell!

Pierwszą próbę nieprzerwanego lotu przez Atlantyk podjęli Brytyjczycy – John Alcock i Arthur Whitten Brown. Dokonali tego na dwusilnikowym bombowcu Vickers Vimy. Lot rozpoczął się w Nowej Funlandii 14 czerwca 1919 roku i po 16 godzinach 28 minutach zakończył się w Irlandii, w okolicy Clifden. Alcock i Brown pokonali 3040 kilometrów i byli pierwszymi ludźmi, którzy przelecieli przez Atlantyk bez międzylądowań. Nie minęło 100 lat od tego sławnego wydarzenia i – trochę zrządzeniem losu – MGGP Aero stanęło przed podobnym wyzwaniem. Celem misji było pokonanie Atlantyku . Ponieważ jednak trasa była ponad trzykrotnie dłuższa niż przed stu laty, lot odbył się z międzylądowaniami.

Wszystko zaczęło się od inwestycji w jeden z najnowocześniejszych skanerów laserowych (LIDAR) Riegl LMS-Q680i (Lite Mapper 6800i). To właśnie dla tego urządzenia dobierano szczegółowe wymogi operacyjno-lotnicze nowego samolotu. Już latem 2009 roku zdecydowano, że będzie to samolot osiągający operacyjne prędkości lotu od 70 do 120 węzłów o udźwigu 160 kg przy pełnych zbiornikach paliwa i dwóch osobach załogi. Jesienią przystąpiono do wyszukiwania najkorzystniejszych ofert. Początkowo rozważano zakup nowego samolotu. Jednak w przypadku zakupu takiego przez europejską firmę otrzymuje się „nowy” samolot z nalotem początkowym około 50 godzin, nie mając żadnego nadzoru nad tym, co się w tym czasie dzieje z jednostką napędową. W związku z tym podjęto decyzję o kupnie używanego samolotu. Z wielu ofert wybrano kilka najbardziej interesujących, zlokalizowanych w południowo-zachodniej części USA (Kalifornia, Arizona, Nevada). W drugiej połowie stycznia 2010 roku w USA przebywał pierwszy pilot MGGP Aero Jerzy Kluczniak oraz Waldemar Miszkurka w celu sprawdzenia, wyboru i zakupu najlepszego spośród wybranych samolotów. Przetestowano cztery maszyny i wybrano model Cessna T206H stacjonujący na lotnisku North Las Vegas (Nevada). Zarówno szczegółowe oględziny samolotu na ziemi, jak i loty próbne wykazały, że jest on w bardzo dobrym stanie technicznym, a bogate i nowoczesne wyposażenie w znakomity sposób odciąży w locie operacyjnym pilota.
Umowa na zakup samolotu została podpisana 17 stycznia 2010 w Las Vegas. Zakup sfinalizowano na początku lutego. Zgodnie z umową miejscem dostawy było lotnisko Denver Centennial. Wybrano je ze względu na zlokalizowaną na nim firmę posiadającą certyfikat umożliwiający dokonanie modyfikacji tego typu samolotu do wersji fotogrametrycznej. Termin ukończenia modyfikacji określono na początek kwietnia. Należało m.in wykonać 20-calowy otwór w części pasażerskiej, zmienić ułożenie wydechu spalin, zamontować dodatkowy port zasilający urządzenia fotogrametryczne oraz dodatkową dwuczęstotliwościową antenę GPS dla zestawów pomiarowych.

Model Cessna T206H NAV III jest jednosilnikowym, sześciomiejscowym, całkowicie metalowym samolotem ze stałym podwoziem i nowoczesnym wyposażeniem radiowonawigacyjnym. Zakupiony egzemplarz wyprodukowano w 2005 roku i do tej pory wylatał on jedynie 450 godzin. W samolocie wykonano dwie modyfikacje – założono system turbolizatorów, czyli zestaw niewielkich blaszek poprawiających własności aerodynamiczne samolotu przy małych prędkościach oraz dostosowano go do przewożenia i zasilania specjalistycznego sprzętu fotogrametrycznego. Pilot ma do dyspozycji nowoczesne wyposażenie radiowo-nawigacyjne – system Garmin 1000. W miejsce klasycznych przyrządów pilotażowo-nawigacyjnych zastosowano system oparty na dwóch dużych, kolorowych wyświetlaczach ciekłokrystalicznych. Tablica przyrządów jest bardzo podobna do rozwiązań stosowanych we współczesnych samolotach komunikacyjnych. Połączenie cyfrowego systemu wskazań ze znakomitym, cyfrowym autopilotem typu KAP140 pozwala realizować operacyjny lot FOTO z pełnym użyciem autopilota wykonującego bezbłędnie i bardzo dokładnie polecenia pilota zmiany kursu z dokładnością do jednego stopnia. Bezpieczeństwo załogi wspomagane jest przez system poduszek powietrznych oraz radio boję ratunkową pozwalającą zlokalizować samolot przez system satelitarny natychmiast po wystąpieniu jakiegoś problemu. Na etapie zakupu używanego sprzętu niewiadomą była kondycja silnika samolotu, ponieważ dopiero w trakcie eksploatacji można stwierdzić, w jakim rzeczywistym stanie jest jego„serce”. Jednym z najważniejszych wyznaczników stanu lotniczego silnika tłokowego jest jego zużycie oleju. W przypadku Cessny okazało się, że w trakcie całego przelotu do Polski dolano jedynie 2 litry oleju, co stanowi wynik znacznie lepszy od oczekiwanego.

Dziennik Podróży



Denver (USA)
7 kwietnia odbieramy samolot i dokumentację w firmie Straight Flight Inc. Modyfikacja pod kątem fotogrametrycznym (FOTO) jest gotowa, ale pojawiają się zastrzeżenia do zbyt luźnej klapki uszczelniającej zasuwę luku (miejsce montowania sensorów). Klapka otrzymuje nowe, mocniejsze sprężyny i zostaje dodatkowo powleczona silikonem. Teraz wszystko działa poprawnie. Samolot wyposażony jest w Garmina 1000, więc wgrywana jest aktualna baza nawigacyjna obu Ameryk. Następnie sprawdzane jest działanie systemu TAS (Traffic Advisory System). Modyfikacja samolotu wymusiła przesunięcie dolnej anteny, ale testy wykazały, że system dalej działa poprawnie. Dosyć niespodziewanie dowiadujemy się, że dzisiaj przyleciał do Denver Skytruck z Mielca. Spotykamy w hangarze znajomego pilota Stanisława Dernogę. Po południu mamy wizytę inspektora FAA. Dokonuje kontroli samolotu i jego dokumentacji (modyfikacja) oraz wystawia certyfikat eksportowy. Ja zajmuję się rejestracją naszego ELT (ACK-406ME). Dokonuję rejestracji tego urządzenia w systemie SARSAT.
8 kwietnia – odlot do Newton (KS). Tam, według planu, ma zostać zabudowane dodatkowe wyposażenie niezbędne do przelotu przez Atlantyk (chodzi o „dozbrojenie” samolotu w zbiornik na paliwo). Rano tankowanie samolotu, sprawdzenie pogody, przygotowanie nawigacyjne i udajemy się do samolotu. Lekkie zdziwienie wzbudziła ATIS (jest to nadawany nieustannie w języku angielskim komunikat, w postaci nagrania, zawierający najważniejsze dane operacyjne i warunki meteorologiczne na lotnisku) w Denver Centennial – brak ciśnienia w depeszy. Dobrze, że elewacja lotniska figuruje w dokumentacji, więc na wysokościomierzach (3 sztuki – wysokościomierz G1000, wysokościomierz „zapasowy” oraz osobno w autopilocie ustawiam elewację). Sam lot – bułka z masłem, pogoda piękna, trasa prawie po prostej, jedynie po drodze musieliśmy ominąć dwie wojskowe strefy. Pod nami odludzie – po starcie z Denver mieliśmy jeszcze piękny widok Gór Skalistych, ale w dalszej części przeważnie preria.

Newton
Po lądowaniu w Newton (czwartek) – zdziwienie. Okazuje się, że plan, aby po trzech dniach kontynuować podróż, jest nieaktualny. Mechanika nie ma i będzie dopiero w poniedziałek! Firma Pilot International nie popisała się. Według ich zapewnień instalacja miała potrwać 3 dni. Nie pozostaje nam nic innego, tylko czekać. Daje nam się we znaki kuchnia amerykańska. Na hasło „continental breakfast” robi nam się niedobrze. W sobotę 10 kwietnia szok – uruchamiam komputer, a tu monitor czarno-biały. Myślałem, że to znów jakaś głupia reklama, ale po przeczytaniu tekstu okazało się, że jednak nie. W pierwszych chwili myślałem, że to żarty. Katastrofa rządowego TU-154 pod Smoleńskiem? Po chwili uświadamiam sobie, że to nie czas ani temat do żartów. Całą sobotę chodzimy jak śnięci. Mocno daje nam się we znaki różnica czasowa z Polską, a do tego ta katastrofa – mamy nie najlepsze nastroje.
W niedzielę jedziemy do Wichita. W planie mamy zwiedzenie muzeum lotnictwa.  W środku kilka ciekawych samolotów silników lotniczych. Na zewnątrz po raz pierwszy mamy okazję oglądnąć B-52. Niestety, wszystkie eksponaty umieszczone na zewnątrz są w opłakanym stanie.
Od poniedziałku mechanik rzeczywiście zaczyna instalację. Na nasze natarczywe pytania o termin zakończenia ma jedną odpowiedź – kilka dni. Przypomina mi się czas spędzony niedawno w Libanie. Ślamazarność tłumaczymy dokładnością. Jak się później okazało – bardzo się myliliśmy.
Ponieważ dodatkowy zbiornik paliwa (120 galonów – 454 litry) zajmuje sporo miejsca, wyjęte zostają 2 fotele ze środkowego rzędu i tylna kanapa. Kompletujemy cały ten sprzęt i postanawiamy go wysłać do Polski w kontenerze. Tutaj mamy szczęście. Okazuje się, że Józef Grzybowski kupił w Arizonie szybowiec, który właśnie przygotowywany jest do przesłania kontenerem do Rzeszowa. Ponieważ w nim będzie dużo miejsca, „załatwiamy”, aby nasze fotele również się w nim znalazły. Wraz z fotelami wysyłamy do Arizony wszystkie zbędne do przelotu rzeczy. Zabudowa instalacji FARRY posiada osobny certyfikat FAA, na podstawie którego możemy przekroczyć dopuszczalną masę do startu aż o 30%. Problem jest z wyważeniem – z moich obliczeń wynika, że cały tył samolotu musi być pusty, aby środek ciężkości pozostał w limicie. Masę do startu przekroczymy o 13%.
Środa, 14 kwietnia – instalacja dalej „w lesie” Zabudowany jest dopiero zbiornik paliwa i część jego osprzętu. Czekamy na zabudowę radiostacji HF.
Czwartek, 15 kwietnia – dowiadujemy się o pyle wulkanicznym Eyjafjoell na Islandii i kłopotach z ruchem lotniczym w Europie. Nadchodzą pierwsze sugestie z Polski, żeby rozważyć przesłanie samolotu kontenerem. Po krótkiej naradzie wykluczyliśmy tę możliwość. Patrząc na system i tempo pracy w Newton, przyjęliśmy, że tą droga sprowadzimy samolot do Rzeszowa po kilku miesiącach, i to nie wiadomo w jakim stanie. Na poważnie zaczynamy brać pod uwagę przelot z Kanady (lotnisko ST. Jones) przez Azory do Europy. Problem polega na odległości. Trasą przez Grenlandię na każdy odcinek mamy spory zapas paliwa. Przez Azory możemy sobie pozwolić na lot tylko z tylnym wiatrem (1380 mil morskich – spodziewana długotrwałość lotu: 11 do 13 godzin przy „endurance” wynoszącym 13,5 godziny – zbyt duże ryzyko, które można podjąć tylko przy pewnej pogodzie (nad Atlantykiem nic nie jest pewne) i pewnym tylnym wietrze. Planujemy po drodze zatrzymać się na kanadyjskim lotnisku Oshowa i tam podejmiemy ostateczną decyzję o dalszej trasie. Niepokoi nas ten osprzęt dodatkowego zbiornika FERRY. Zabudowany jest tak, że elektryczne pompy paliwa działają bezpośrednio po włączeniu akumulatora – nie mają osobnego włącznika, bo dokumentacja takowego nie przewiduje! Udało nam się jednak zmusić mechanika do zainstalowania włącznika do tej instalacji. Zastanawiająca była też reakcja na pytanie: „skąd będziemy wiedzieć, że skończyło się paliwo w dodatkowym zbiorniku?”. Odpowiedź brzmiała: „w przewodach pojawi się powietrze”. Przewody paliwowe wykonane były z przezroczystego plastiku.
17 kwietnia (sobota) – samolot nareszcie gotowy do lotu, a przynajmniej na taki wygląda. W zbiorniku FERRY mamy tylko około 20 galonów paliwa (76 litrów). Postanowiliśmy nie tankować więcej, aby najpierw sprawdzić funkcjonowanie całej instalacji podczas lotu. Z tego względu zaplanowaliśmy krótki (3 godziny) lot na lotnisko Creve Coeur koło St. Louis. Po jakiejś godzinie lotu stwierdzamy ostry zapach paliwa w kabinie. Najwyraźniej gdzieś mamy wyciek z instalacji FERRY. Z tego względu nie decydujemy się na włączenie tej instalacji.

Creve Coeur
Lądujemy na lotnisku Creve Coeur koło St. Louis. Dość spory ruch – okazuje się, że latają przede wszystkim zabytkowe samoloty! Na miejscu dokonujemy sprawdzenia instalacji paliwowej wewnątrz samolotu. Szok – ze wszystkich połączeń cieknie paliwo! Co ciekawe, każdy z wycieków jest tłusty – tak jakby to nie była benzyna lotnicza (AVGAS 100LL) tylko nafta. Sprawdzamy – w zbiorniku jest AVGAS – paliwo wyraźnie suche i szybko parujące. To co wycieka jest tłustawe i nie paruje z rąk – trzeba je wycierać. Okazuje się, że przewody rozprowadzające paliwo z dodatkowego zbiornika nie są odporne na benzynę lotniczą i się rozpuszczają! Dodatkowo zastosowano przewody o średnicy wewnętrznej 1/2 cala do króćców 3/8 cala i zaciśnięto metalowymi opaskami – to nie mogło być szczelne! Ze względu na zanieczyszczenie rozpuszczonym plastikiem, musieliśmy się pozbyć całego paliwa z dodatkowego zbiornika.
Po rozmowie z zarządzającym lotniskiem udaje nam się załatwić wymianę wszystkich przewodów paliwowych nieszczęsnej instalacji FERRY na przewody atestowane. Potrwa to jednak do poniedziałku, bo przewody trzeba kupić.
W trakcie wymiany przewodów z przerażeniem stwierdzamy, że instalacja FERRY była tak wykonana, że po jej włączeniu iskrzyło pomiędzy włącznikiem z aluminiowym przewodem paliwowym! Całe szczęście że nie zdecydowaliśmy się na użycie tej instalacji w trakcie przelotu z Newton do Creve Coeur. Nie ma to, jak zrobić wszystko samemu.
W sobotę i w niedzielę mamy atrakcje. Lotnisko Creve Coeur okazuje się miejscem, w którym zebrała się duża grupa pasjonatów lotniczych posiadających wiele zabytkowych samolotów (rarytasy). Na początku „potykam” się o PZL-104 „Wilga”. W środku, na tablicy przyrządów, widzę napis SP-TWU. Na tym samolocie latałem w OSPL jeszcze jako student Politechniki Rzeszowskiej! Oczywiście nie zabrakło i An-2. Dalej mamy możliwość obejrzenia sobie z bliska takich „sprzętów”, jak: P-51D „Mustang”, P-47 „Thunderbolt”, Me-108, A4 „Skyrider”, Rapid Dragon oraz wielu odmian „Waco”. Wszystkie samoloty latające i w idealnym stanie.
20 kwietnia – lecimy do Kanady. Lotniskiem docelowym jest Oshowa, koło Toronto. Tym razem chcemy przetestować zbiornik FERRY. Znów mamy piękną pogodę. Granicę przekraczamy nad środkiem jeziora Huron. W trakcie lotu ponownie pojawia się odór paliwa – tym razem namierzam szybko źródło wycieku – zacisk na aluminiowej rurce, tuż przy zaworze przy fotelu pilota (następna wykryta fuszerka rodem z Newton). No cóż – znowu trzeba będzie naprawiać. Po lądowaniu w Oshowa podchodzą do nas dwie młode i uśmiechnięte (o dziwo) celniczki. Podczas miłej rozmowy pani celnik zamiast w moim paszporcie przybija sobie pieczątkę na ręce, co rozbawia całe towarzystwo.

Oshowa
W Oshowa spędzamy cały następny dzień – zleciliśmy naprawę cieknącego zacisku. W sali pilotów podchodzi do nas dziewczyna i przedstawia się jako mechanik, który ma usunąć usterkę. Poradziła sobie w godzinę! I rzeczywiście przestało przeciekać. Przy okazji skontrolowano nas pod względem dokumentów tego nieszczęsnego zbiornika FERRY. Inspektor kanadyjski mocno się dziwił niskiej jakości wykonanej instalacji. Musieliśmy jednak dokonać zakupów wyposażenia do przetrwania lotu na północną Kanadę (tzw. siekierkę na niedźwiedzia).

Sept-Iles
22 kwietnia – na północy Kanady nie najlepsza pogoda, więc lecimy tylko do Sept-Iles. Jest to ostatnie lotnisko, na które możemy wybrać trasę przez ocean. Lot przebiega dość spokojnie oprócz okolic Ottawy, gdzie oblodzenie „przydusiło” nas do ziemi. Po lądowaniu w Sept-Iles (francuskojęzyczny Quebec) okazuje się, że chyba jesteśmy we Francji. Po angielsku nie można się dogadać, nasze telefony nie działają, w bankomaty nie przyjmują naszych kart (VISA i Master Card). Nawet lampy na skrzyżowaniach mają kwadratowe i umieszczone w poziomie! Trzeba uciekać dalej, ale pogoda nam nie sprzyja. Układ frontów i ciekawe nagromadzenie niżów nad Atlantykiem wykluczyły trasę przez Azory – decydujemy się lecieć przez Grenlandię.
24 kwietnia – nareszcie opuszczamy Sept-Iles i lecimy do Goose Bay. Pogoda dobra – żadnego oblodzenia. Pod nami dość monotonny, aczkolwiek piękny krajobraz północnej Kanady. Gdyby przyszło nam tutaj lądować awaryjnie, to rzeczywiście na tym odludziu dodatkowe wyposażenie do przetrwania mogłoby się przydać. Po poprzednich sensacjach z dodatkową instalacją paliwową jesteśmy bardzo wyczuleni na sprawy bezpieczeństwa. Nie jest to zwykły przelot z punkty A do punktu B – lecimy nad olbrzymimi, niezamieszkałymi terenami, a w planie mamy Atlantyk.
Lądujemy w Goose Bay – znowu jesteśmy w Kanadzie! Ludzie rozmawiają po angielsku!

Goose Bay
Cały dzień 25 kwietnia spędzamy w Goose Bay – nad Atlantykiem nie najlepsza pogoda, prognozowane średnie oblodzenie – nie możemy ryzykować. Spotykamy udającą się do Polski załogę samolotu Money. Załoga (Amerykanin i Polak – Kamil Mich) mają nieco lepiej – ich samolot wyposażony jest w instalację przeciwoblodzeniową i odlatują już w niedzielę 25 kwietnia.
26 kwietnia – jedziemy na lotnisko w marnych nastrojach. Mamy złożony plan lotu do Kulusuk na Grenlandii, ale pogoda nie napawa optymizmem. Pada mokry śnieg, podstawa chmur ma około 500 stóp. Na miejscu okazuje się, że z powodu pyłu wulkanicznego właśnie cofnięto dwie Cessny wybierające się bezpośrednio na Islandię. Piloci nie zdążyli wystartować i postanowili odroczyć swój wylot do następnego dnia. My tankujemy swój samolot po raz pierwszy do pełna i podejmujemy próbę. Przed startem muszę jeszcze uzupełnić olej i wgrać bazę danych do Garmina 1000 – tym razem bazę obejmującą obszar Europy. Do tej pory w czasie ponad 20 godzin lotu nasz silnik zużył tylko 1 litr oleju – bardzo dobra informacja. Startujemy – musimy szybko przebić się przez chmury, aby zebrać jak najmniej lodu. Planowaliśmy lot na poziomie 110, ale ze względu na oblodzenie musimy „uciekać” do góry – na poziomie 130 jesteśmy pomiędzy dwoma warstwami chmur – da się lecieć! Najwyższy czas uruchomić radiostację HF – niezbędną na obszarze, gdzie nie ma zasięgu normalna radiostacja VHF. Włączam i nic! Ekran ciemny – brak prądu. Niestety, w kombinezonie piankowym i w „słusznym” ubraniu nie ma możliwości przeciśnięcia się do tyłu samolotu, aby sprawdzić, gdzie leży problem. Decydujemy się kontynuować lot. Meldunki pozycyjne będziemy składać poprzez załogi samolotów lecących wyżej. Dolatujemy do punktu wylotowego z przestrzeni Kanadyjskiej – LOACH. Najwyższy czas przepompować pierwszą partię paliwa ze zbiornika FERRY. Włączam instalację i nic! Nie ma prądu! W tym momencie to już zrobiło się gorąco – co prawda mamy dość paliwa na powrót do Goose Bay, ale nie chcemy wracać w to oblodzenie. Zaczynam sprawdzać po kolei instalację elektryczną. Bezpiecznik sprawny, ale obok wisi luźny kabelek! Okazuje się, że mechanik z Newton tak zacisnął kabel zasilania pomp elektrycznych, że ten bez trudu wysunął się z zacisku! Ponieważ nie mamy pod ręką odpowiednich narzędzi, przepompowanie paliwa odbywa się w ten sposób, że każdorazowo przez około 20 minut muszę zwierać kable znajdujące się pod tablicą przyrządów. Ze względu na nasz ubiór, jest to niezwykle uciążliwe. Okazuje się, że w stresie nie takie rzeczy są możliwe.
Większa część lotu odbywa się pomiędzy lub nad chmurami. Pierwsze kry na oceanie widzimy dopiero, dolatując do Grenlandii. Na szczęście dalszy lot przebiegał już bez sensacji i po ponad 8 godzinach dolatujemy do Kulusuk. Pełna zima i Eskimosi. I wreszcie europejskie jedzenie!

Kulusuk
„Sensacje” tego lotu było widać po zdjęciu kombinezonów – ubrania mamy mokre – pot nie miał gdzie odparować. Noc spędzamy w jedynym hotelu w niewielkiej osadzie przy lotnisku. Okazuje się, że jest tu dość sporo turystów dowożonych czarterami. Wycieczki po okolicy odbywają się oczywiście tylko w towarzystwie uzbrojonego przewodnika. Jeden z białych niedźwiedzi, który zbyt często i zbyt blisko podchodził do osady, „zostawił” swoją skórę, która teraz wisi w hotelu.
27 kwietnia – wygląda na to, że pogoda nam sprzyja i możemy lecieć na Islandię. Naszym celem jest Reykiavik.
Krótko po starcie otrzymujemy niewesołą informację – ze względu na wulkan zamknięto właśnie zarówno Reykiavik, jak i Keflavik. Po krótkiej naradzie i zasięgnięciu dodatkowych informacji z kontroli ruchu lotniczego decydujemy się na zmianę trasy i obieramy za cel jedyne czynne na Islandii lotnisko – Akureyri. Docieramy tam po 4 godzinach lotu.

Aku reyri
Cały następny dzień – 28 kwietnia – ze względu na złą pogodę spędzamy na Islandii. Do Norwegii (Sola) odlatujemy dopiero 29 kwietnia.

Norwegia , Dania czy Szwecja? 29 kwietnia
Przed lotem, po przeprowadzeniu analizy pogody, zdecydowaliśmy się zmienić lotnisko docelowe na Aalborg w Danii. Od zachodu nasuwał się niezbyt ciekawy obszar pogodowy, który mógłby nas przez parę dni przytrzymać w Norwegii. Od kontrolerki z wieży w Akureyri dowiedzieliśmy się też, że po zastosowaniu innych metod pomiarowych nie stwierdzono pyłu wulkanicznego w atmosferze. W trakcie lotu znów przebywamy przeważnie w chmurach lub nad chmurami, ale tym razem po raz pierwszy od opuszczenia Denver mamy wiatr w ogon. Dolatując do Norwegii, stwierdziliśmy, że na paliwie, które mamy, możemy dolecieć nawet na Bornholm. Sprawdzamy dokumentację – niestety, celników na Bornholmie trzeba było powiadomić wcześniej, więc prosimy norweską kontrolę o zmianę lotniska docelowego na Malmo (Szwecja). Po około 10 minutach mamy zgodę – (w Polsce jest to nie do pomyślenia). W Malmo lądujemy po 8 godzinach lotu.

Polska ! 30 kwietnia
Ostatni etap naszej podróży – lot z Malmo do Rzeszowa – to już rozrywka. Żadnych sensacji technicznych i pogodowych – 4 godziny nudy: na początku w chmurach, a im bliżej Rzeszowa, w coraz lepszej pogodzie.
W całym przedsięwzięciu okazało się, że w wyzwaniu, którym jest przelot przez Atlantyk samolotem jednosilnikowym, najsłabszym i najbardziej zawodnym elementem okazała się certyfikowana przez FAA dodatkowa instalacja paliwa. Straciliśmy całkowicie zaufanie do systemu obsługi w USA. Groźba zatrucia oparami, eksplozji oraz braku paliwa nad Atlantykiem była bardzo realna. Wynika z tego, że nie można mieć najmniejszego zaufania nawet do certyfikowanych modyfikacji tego typu. Cała trasa miała długość 9 908 km i pokonaliśmy ją w 41 godzin.

Artykuł został opublikowany na łamach czasopisma "GEODETA - MAGAZYN geoinformacyjny nr 6 (181) czerwiec

Ps. Masz ciekawy materiał o dowolnej tematyce lotniczej i chciałbyś go zamieścić, prześlij mailem na adres:


Z pozdrowieniem lotniczym
instr. pilot Jan Mikołajczyk

27 stycznia 2011

Wielcy lotnicy - Stanisław Skalski



Stanisław Skalski (1915-2004) - polski pilot z czasów II wojny światowej, najlepszy polski as myśliwski,
uczestnik bitwy o Wielką Brytanię oraz jeden z głównych lotników "Cyrku Skalskiego".
Urodził się 27 listopada 1915 roku w Kodymie. Był jedynakiem, co spowodowało, iż rodzice mogli poświęcić

mu więcej czasu. Jego ojciec był agronomem, a status rodziny można określić jako "średnio zamożna".
 W 1918 roku rodzina Skalskich osiedliła się w Polsce, w Dubnie. Tam też Stanisław zdał w 1933 roku maturę
 (Gimnazjum Realne im. S. Konarskiego). Następnie rozpoczął edukację w Szkole Nauk Politycznych
w Warszawie. Rok później rozpoczął naukę latania. W 1935 roku ukończył kurs pilotażu w Łucku.
Sił Powietrznych. Jeszcze w 1935 roku odbył szkolenie w Szkole Podchorążych Rezerwy Piechoty
w Zambrowie, a w 1936 roku zaczął szkolenie w Szkole Podchorążych Lotnictwa w Dęblinie.
W 1938 roku uzyskał stopień podporucznika pilota.|W tym samym roku został przeszkolony pod kątem
samolotów myśliwskich w Wyższej Szkole Pilotażu w Grudziądzu i rozpoczął służbę w 4. pułku lotniczym
stacjonującym w rejonie Torunia. Po rozpoczęciu kampanii wrześniowej dowodził kluczem w toruńskiej
142. eskadrze myśliwskiej. Natychmiast po zaatakowaniu Polski wziął udział w czynnych walkach
 przeciwko Luftwaffe. Już pierwszego dnia kampanii wrześniowej uczestniczył w ataku na samolot
Henschel Hs 126 i walnie przyczynił się do jego zestrzelenia. Co więcej, wziął w opiekę niemiecką załogę
samolotu, której zagrażała ludność cywilna. Nazajutrz wziął udział w kolejnych walkach i zaliczono
mu zestrzelenie dwóch Dornierów Do 17. 3 września powtórzył podobny wyczyn, tym razem Hs 126 oraz
samodzielnie zniszczył samolot tego samego typu. Następnego dnia strącił jeszcze Junkersa Ju 87.
Dane te jednak mogą zawierać liczne przekłamania, ponieważ w ferworze walki często niewiadomą pozostawał
napastnik i ciężko było zidentyfikować konkretne ofiary pilota. W tabeli na dole strony mogą Państwo także
zaobserwować pewne rozbieżności. Zanim jeszcze doszło do ostatecznego upadku Wojnie Obronnej
Skalski otrzymał rozkaz przekroczenia granicy z Rumunią, co uczynił 17 września, idąc śladem polskich
kół wojskowych i politycznych. Stamtąd postanowił udać się na Zachód, aby tam kontynuować walkę
w składzie Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie formowanych już pod patronatem Francji i Wielkiej Brytanii.
Przedostał się do Francji i tam rozpoczął pierwsze szkolenia na zachodnim sprzęcie. Na wiosnę 1940 roku
rozpoczął służbę w Wielkiej Brytanii, gdzie odbywał szkolenie myśliwskie.
Stanisław Skalski w maszynie
3 sierpnia 1940 roku przydzielono go do 302. dywizjonu, jednak nie zagrzał tam miejsca na długo. Po dziewięciu
dniach odwołano go. Dopiero 30 sierpnia rozpoczął służbę w 501. squadronie, już w toku bitwy o Wielką Brytanię.
Dostał przydział do samolotu Hawker Hurricane i szybko odnosił pierwsze sukcesy na brytyjskim niebie.
Na pierwsyz ogień poszedł bombowiec He 111, zestrzelony jeszcze 30 sierpnia. Świetnie zapowiadającą
się passę zniweczył wypadek z 5 września, kiedy to Skalski odniósł obrażenia podczas wyskakiwania
z płonącego samolotu. Dzięki szybkiej pomocy kanadyjskiego medyka mógł wkrótce powrócić do walki.
Jeszcze w październiku ponownie zasiadł za sterami brytyjskich myśliwców, a w listopadzie ponownie
notował trafienia. 1 marca przydzielono go do polskiego 306. dywizjonu. Tam zapoznał się z nowszym
sprzętem, jakim były myśliwce Spitfire. W ramach działań 306. dywizjonu latał nad okupowaną Europę,
osłaniając wyprawy bombowe. Warto wspomnieć, iż Skalski dowodził w tym czasie eskadrą B dywizjonu
i otrzymał rangę kapitana. We wrześniu 1941 roku udał się na krótki odpoczynek, a do latania powrócił
w dywizjonie 316 (od 1 marca 1942 roku), także dowodząc tam eskadrą "B". Później dowodził dywizjonem 317.
(od 5 maja 1942 roku). Szybko zwolnił miejsce, przenosząc się na stanowisko instruktora 58. Jednostki Szkolenia
 Operacyjnego w listopadzie 1942 roku. Na początku 1943 roku wyraził chęć walki w składzie polskiej jednostki
organizowanej w Afryce. W Afryce Północnej latał dla Polish Fighting Team wraz z innymi Polakami. Szybko
przyzwyczaił się do klimatu Afryki, dokładając kolejne zestrzelenia do bogatego już myśliwskiego dorobku.
W Polskim Zespoły Myśliwskim zanotowano mu trzy zestrzelenia i, niejako na jego część, nazywaną grupkę
pilotów "Cyrkiem Skalskiego". Po rozwiązaniu Polish Fighting Team (wojska Państw Osi przegrały
kampanię afrykańską, kapitulując 13 maja 1943 roku), Skalski dowodził 601. squadronem RAF we Włoszech
(dowództwo objął 4 lipca 1943 roku). 20 października 1943 roku zdecydował się na powrót do Wielkiej Brytanii.
12 grudnia 1943 roku powierzono mu dowództwo 131. Skrzydła Myśliwskiego. Miał pod swoją komendą
trzy dywizjony. W kwietniu 1944 roku Stanisław Skalski ponownie się przeniósł, rozpoczynają pracę
w charakterze dowódcy 133. Skrzydła Myśliwskiego. Walczył w czasie alianckiej inwazji na Normandię,
odnosząc na niebie Francji kolejne zwycięstwa, które zamknęły listę jego sukcesów. Do 1947 roku Skalski
pełnił rozmaite funkcje, będąc m.in. oficerem operacyjnym w 11. Grupie Myśliwskiej oraz oficerem operacyjnym
w Niemczech. W czerwcu 1947 roku pilot powrócił do Polski. Pomimo propozycji pracy od Brytyjczyków,
nie zdecydował się na pozostanie na emigracji. Nie przywitano go tu jako bohatera. Władze komunistyczne
postanowiły uwięzić najlepszego polskiego asa II wojny światowej. Został aresztowany 4 czerwca 1948 roku.
Następnie odbył się pokazowy proces, który ze sprawiedliwością nie miał nic wspólnego. 7 kwietnia 1950 r
zapadł wyrok skazujący Skalskiego na karę śmierci. Wyroku nie wykonano, gdyż w 1951 roku karę
zamieniono na dożywotnie więzienie. Dopiero 11 kwietnia 1956 roku wypuszczono go na wolność
i zrehabilitowano. Za kratami napisał książkę "Czarne krzyże nad Polską", będącą wspomnieniem wydarzeń
września 1939 roku. W listopadzie 1956 roku Skalski ponownie znalazł się w wojsku, gdzie służył
do 1968 roku. Po zakończeniu służby pracował jako sekretarz generalny Aeroklubu, a następnie jako
wiceprezes Aeroklubu. W 1971 roku odszedł na emeryturę. Po upadku komunizmu w Polsce angażował się
w politykę, lecz bez rezultatów. 15 1988 roku, bardziej symbolicznie, Rada Państwa mianowała go
generałem brygady. Po rozpoczęciu transformacji starał się dostać do Parlamentu, reprezentując listy
Chrześcijańskiej Demokracji i Samoobrony. Sztuka ta nie powiodła się. Zmarł 12 listopada 2004 roku
w Warszawie. Pochowano go na Powązkach.

Zestrzelenia:
2 września 1939 - 2 x Do-17
3 września 1939 - 1/4 Hs-126 oraz Hs-126
4 września 1939 - Ju-87
30 sierpnia 1940 - He-111
31 sierpnia 1940 - Bf-109
2 września 1940 - 2 x Bf-109
8 listopada 1940 - 1/3 x 2 Bf-109
24 lipca 1941 - Bf-109
19 sierpnia 1941 - Bf-109
21 sierpnia 1941 - Bf-109
17 września 1941 - Bf-109
10 kwietnia 1942 - Fw-190
28 marca 1943 - Ju-88
2 kwietnia 1943 - Bf-109
4 kwietnia 1943 - Bf-109
24 czerwca 1944 - 2 x Bf-109

Lista zwycięstw sporządzona na podstawie http://www.roman.biskupin.wroc.pl/skalski.html.

Łącznie odniósł 21 zwycięstw pewnych, 2 prawdopodobne; jedną maszynę uszkodził, co daje mu miano

najlepszego polskiego pilota czasów II wojny światowej.

Zdjęcia:
http://www.altair.com.pl/files/sp_1104/smiercasa.htm
http://www.radio.com.pl/jedynka/hot.asp?iID=18
http://pl.wikipedia.org/wiki/Grafika:Stanis%C5%82aw_Skalski.jpg


Ps. Masz ciekawy materiał o dowolnej tematyce lotniczej i chciałbyś go zamieścić, prześlij mailem na adres:


Z pozdrowieniem lotniczym
instr. pilot Jan Mikołajczyk

Wielcy lotnicy - Bolesław Orliński

 

Bolesław Orliński (1899-1992)


 Pierwsze próby lotów w Polsce wykonał w 1896 roku Czesław Tański na szybowcu własnej konstrukcji nazwanym "Lotnią". Pierwsze polskie samoloty powstawały w latach 1910-1911. W 1918 roku powstało polskie lotnictwo wojskowe. W latach 1920-1923 powstały pierwsze wytwórnie samolotów. Pierwszym dużym sukcesem polskich skrzydeł na arenie międzynarodowej był lot Bolesława Orlińskiego w 1926 roku na tresie Warszawa - Tokio - Warszawa. W 1931 roku B. Orliński zajął pierwsze miejsce w zawodach National Air Races w USA, pokonując najlepszych pilotów świata. Historia życia tego pilota stanowi jedną z najlepszych kart historii lotnictwa polskiego - byli niemalże równolatkami. Najlepiej opowiadają ją pozostałe po nim dokumenty, fotografie i osobiste pamiątki będące własnością rodziny zasłużonego pilota mieszkającej we Wrocławiu, a przede wszystkim medale i odznaczenia.
Dzięki staraniom Wrocławskiego Klubu Seniorów Lotnictwa pamiątki te możemy oglądać do 20 września w Muzeum Sztuki Medalierskiej (Rynek 6) na wystawie pt. "BOLESŁAW ORLIŃSKI". Poniżej drukujemy ciężką ręką wybrane fragmenty katalogu tej wystawy, który wydrukowała Drukarnia Oficyny Wydawniczej PWr staraniem, z kolei, Akademickiego Klubu Lotniczego przy PWr, który zawsze pamięta o czytelnikach "Pryzmatu", gdy dzieje się coś ciekawego, a ulotnego.
 "Niewielu ludzi za swego życia trzykrotnie stawało na ochotnika do walki z wrogiem w obronie swojej Ojczyzny. Jednym z nich był wybitny i wszechstronny polski pilot - Bolesław Orliński.
13 kwietnia bieżącego roku minęła setna rocznica Jego urodzin. Dzieciństwo i lata młodzieńcze spędził w malowniczym krajobrazie Podola, nad rzeką Zbrucz, w Niwerce, majątku swych rodziców, gdzie przyszedł na świat. Pochodził z zacnej rodziny o tradycjach niepodległościowych. Jego pradziad, podpułkownik artylerii konnej, Franciszek Orliński, został w 1792 roku odznaczony medalem Virtuti Militari. Skierowane do niego listy od króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, Tadeusza Kościuszki i Jana Henryka Dąbrowskiego przechowywano w rodzinnej Niwerce.
(...)Po tragicznej śmierci ojca, (...) Bolesław przerwał naukę w gimnazjum handlowym i jako siedemnastoletni młodzieniec zaciągnął się do armii carskiej, mając nadzieję na odzyskanie przez Polskę niepodległości.
Odbył służbę (...)wojskową,(...) ukończył kurs w szkole podoficerskiej i szkołę chorążych w Żytomierzu, by znaleźć się na północno-zachodnim froncie walki z Niemcami. Brał udział w wielkiej ofensywie na Wilno w grudniu 1917 roku. Wkrótce uciekł z armii carskiej i w Mińsku wstąpił do tworzącego się I Korpusu Polskiego.(...) Po zdemobilizowaniu (...) w maju 1918 roku uciekł na Ukrainę, (...). Wielokrotnie więziony został wcielony w szeregi wojsk ukraińskich atamana Semena Petlury. Po trzymiesięcznej służbie uciekł do niepodległej już Polski (..). Jako ułan brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej w walkach pod Włodzimierzem, Równem, Dubnem i Łuckiem oraz na froncie litewsko-białoruskim - pod Mozyrzem, Owruczem i nad Prypecią.
Wówczas też otrzymał upragniony przydział do wojsk lotniczych(...)Podczas ofensywy bolszewickiej 1920 roku Orliński zachorował bardzo ciężko na tyfus.(...) jednak po trzech tygodniach wyzdrowiał i we wrześniu tegoż roku został uczniem Niższej Szkoły Pilotów w Bydgoszczy. (...) W 1923 roku objął stanowisko instruktora akrobacji w Wyższej Szkole Pilotów w Grudziądzu (...). W 1925 (...) szef Departamentu Lotnictwa, zaproponował mu wykonanie lotu daleko dystansowego do Tokio. Orliński znakomicie wykonał to zadanie, bowiem nie tylko doleciał do Tokio, ale zdołał wrócić samolotem do Warszawy. Jego przelot (...) odbył się w dniach od 27 sierpnia do 25 września 1926 roku (...)Lot obfitował w wiele dramatycznych wydarzeń, (...). Ostatnie 6680 km trasy pokonanych zostało na samolocie z obciętym lewym dolnym płatem, z mocno "prychającym" silnikiem, napędzającym reperowane klejem i drutem śmigło. Orliński wraz z Kubiakiem pokonali trasę długości 22600 km w czasie 121 godzin i 16 minut. Przelot ten odbił się szerokim echem w lotniczym świecie. Przyniósł sławę nie tylko pilotowi i towarzyszącemu mu mechanikowi. ale i młodemu państwu polskiemu, niepodległemu od zaledwie niespełna ośmiu lat.
W sierpniu 1928 roku Orliński po raz drugi powrócił do cywila (...).
(...)W sierpniu 1931 roku miało (...) pierwsze w dziejach zaproszenie polskiego pilota do wzięcia udziału w międzynarodowych zawodach organizowanych w Stanach Zjednoczonych. (...) Rywalizacja ta zakończyła się jego wielkim triumfem. Zarówno pilot jak i polski samolot P-6 zaimponowały Amerykanom, czego dowodem są zamieszczone w ówczesnej prasie, pełne uznania i entuzjazmu relacje.
(...)28 czerwca 1934 roku ustanowił na samolocie P-24 światowy rekord prędkości dla samolotów myśliwskich z silnikiem gwiazdowym, uzyskując prędkość 416 km/h. Był też pierwszym pilotem na świecie, który wykonał loty próbne na samolocie, w którym w owiewkach osłaniających mocowanie zastrzałów do skrzydeł zabudowano dwa działka.
Po agresji Niemiec na Polskę, (...) zwrócił się z prośbą o ponowne przyjęcie do wojska. Otrzymał zgodę i został oddelegowany do Rumunii, aby odebrać tam 11 samolotów zakupionych w Wielkiej Brytanii. Opuszczając Ojczyznę był załamany i nieszczęśliwy - po raz drugi utracił swe rodzinne strony. Odtąd już nie zobaczył ukochanej Niwerki. do której wracał myślami przez całe życie.
Przekraczając granicę polsko-rumuńską zamknął za sobą piękną kartę dokonań lotniczych lat 1920-1939. Na dziewięćdziesięciu dwu typach samolotów produkcji dziewięciu państw spędził w powietrzu siedem tysięcy godzin. Jako pilot doświadczalny wykonał loty próbne na dwudziestu ośmiu prototypach samolotów wojskowych i cywilnych polskiej konstrukcji i produkcji.
W grudniu 1939 roku poprzez Rumunię, Jugosławię, Włochy i Francję dotarł do Anglii. (...)W roku 1943 spełniły się jego pragnienia - w bombowym dywizjonie 305 prowadził loty instruktorskie i operacyjne. W okresie od 1 sierpnia 1944 roku do 31 stycznia I945 roku był dowódcą tego dywizjonu. Wykonał 49 lotów bojowych, angażując się w trudne i niebezpieczne zadania. W nocy z 21 na 22 stycznia 1945 roku Orliński wraz ze swym nawigatorem Janem Lemieszonkiem wzięli udział w swej ostatniej operacji bojowej. (...) W dniu 1 lutego 1945 roku Orliński wraz z Lemieszonkiem przeszli na zasłużony odpoczynek.
Po odejściu z dywizjonu otrzymał przydział do lotnictwa transportowego.
(...)Zmarł 28 lutego 1992 r.
Bolesław Orliński spoczął na zawsze we Wrocławiu - w mieście, z którym był związany licznymi przedwojennymi lotami oraz więzami rodzinnymi po wojnie. Prochy pilota i jego żony złożone zostały na cmentarzu Św. Rodziny na Spolnie, gdzie pochowana jest jego matka i siostra z mężem.
Był człowiekiem niezwykle prostolinijnym, szczerym, cieszącym się wielką sympatią kolegów. Był znakomitym i życzliwym dowódcą, któremu latanie sprawiało radość i było jego powołaniem. Rozległością dokonań lotniczych nie miał sobie równych wśród polskich pilotów.
Dwa lata po śmierci Bolesława Orlińskiego decyzją Ministerstwa Obrony Narodowej 11 Pułk Lotnictwa Myśliwskiego we Wrocławiu otrzymał Jego imię. Jest także patronem Aeroklubu Wrocławskiego działającego na lotnisku Szymanów. Jego imieniem nazwano również jedną z ulic na wrocławskim osiedlu Gądów Mały. Rok 1999 wrocławskie środowisko lotnicze uznało za "Rok Bolesława Orlińskiego".
Autorzy tekstu : Stanisław Babiarz,
Stanisław Błasiak
 ODZNACZENIA
Kolekcja odznaczeń nadanych polskiemu pilotowi przypomina nam o jego niezwykłych umiejętnościach zawodowych a także o szlachetności i odwadze, którymi kierował się w walce o wolność swojego kraju. Odznaczenia, dokumenty, fotografie i osobiste pamiątki prezentowane na wystawie pozostały własnością rodziny lotnika mieszkającej we Wrocławiu. Udostępniono je dzięki inicjatywie i współpracy Wrocławskiego Klubu Seniorów Lotnictwa, aby w ten sposób uczcić setną rocznicę urodzin Bolesława Orlińskiego. Każde z tych odznaczeń wiąże się z działaniami i uczuciami człowieka, który je otrzymał, i z tego względu ta skromna ekspozycja ma szczególny, bardzo osobisty wymiar.
Przelot polskiego pilota z Warszawy do Tokio i z powrotem w 1926 roku, rekordowy w owe czasy, zyskał mu uznanie i szacunek japońskiego rządu. 6 września tegoż roku w pałacu cesarskim w Tokio otrzymał Order Wschodzą cego Słońca VI Klasy. Załączony dyplom, opatrzony dużą cesarską pieczęcią, zaświadczał: "Obdarzony mocą boską Ja Cesarz Taisho, Cesarz Japonii, niniejszym przyznaję Nagrodę 6-tego Stopnia Meiji Tanko Kyokujitsu porucznikowi Bolesławowi Orlińskiemu w dniu 6 września 15 roku ery Taisho (1926 r.) w palacu Cesarskim w Tokio".
Jest to jedno z najwyższych odznaczeń tego państwa, (...).Uznanie dla czynu polskiego pilota wyraziło również Cesarskie Towarzystwo Lotnicze, przyznając mu dwa dni później Złoty Medal Towarzystwa i składając na ręce pilota bardzo osobisty w wyrazie dokument: "Nr I00. Porucznik Polskich Sił Powietrznych, p. Bolesław Orliński. Jest to pierwszy przelot samolotem Rzeczpospolitej Polskiej, która dopiero co zdobyła niepodległość w Europie Środkowej. Musiał Pan zmagać się z wieloma trudnościami od czasu, gdy opuścił Pan Warszawę i zdołał wylądować w Tokio szybko i bezpiecznie. Jest Pan najznakomitszym lotnikiem w całej historii lotnictwa i ma Pan wielki udział w przyjaźni między naszymi krajami. Niniejszym ofiarujemy Panu ten order od Cesarskiego Towarzystwa Lotniczego w podziękowaniu za wspaniały wyczyn. 8 września 15 roku ery Taisho (1926 r.)".
Również Francja i Rumunia, (..) przyznaly mu zaszczytne odznaczenia: Order Legii Honorowej V Klasy, ustanowiony przez Napoleona w 1802 roku i Order Korony Rumunii IV Klasy ustanowiony w 1881 roku przez króla Karola I.
Rząd ojczystego kraju uhonorował go wręczonym przez Ignacego Mościckiego Złotym Krzyżem Zasługi ustanowionym w 1923 roku i nadawanym osobom "które od chwili wskrzeszenia Państwa Polskiego położyły względem niego lub jego obywateli zasługi, spełniając czyny nie leżące w zakresie ich obowiązków, a przynoszące korzyść Państwu lub poszczególnym obywatelom". Pełnym wzruszenia i entuzjazmu adresem przywitał lotnika Komitet Wojewódzki Wileński Ligi Obróńy Powietrznej Państwa, kreśląc ręcznie "staropolskie Bóg zapłać" na obszernym kartonie, zdobionym motywami japońskiego pejzażu i pisma. Nakładem Ligi wybity też został w 1927 roku medal z jego portretem, zaprojektowany przez szefa artystycznego Mennicy Państwowej, Józefa Aumillera. Egzemplarz przeznaczony dla Orlińskiego wykonany został w złocie.
Jego jeszcze młodzieńcza walka w czasie I wojny światowej nagrodzona została Krzyżem Walecznych, Medalem Pamiątkowym za Wojnę 1918-1921 oraz Medalem X-lecia Odzyskanej Niepodległości.
Za udział w lotach bojowych w Polskich Siłach Powietrznych na Zachodzie (podczas II wojny światowej) otrzymał od emigracyjnego rządu polskiego Order Wojenny Virtuti Militari V Klasy i po raz drugi, Złoty Krzyż Zasługi. Czterokrotnie też nadany mu został przez prezydenta RP na uchodźstwie "Medal Lotniczy" z wizerunkiem biało-czerwonej szachownicy i napisem "Polska Swemu Obrońcy". Z tego okresu pochodzi też najmilsza sercu polskiego lotnika Odznaka Pilota Wojskowego, powszechnie zwana "gapą", będącą regionalnym określeniem wrony. Sylwetkę srebrzystego szybującego orła nakreślił w 1919 roku znany rzeźbiarz Władysław Gruberski, który wykonał jej pierwsze egzemplarze. (W twórczości tego artysty wielokrotnie pojawił się motyw lotniczy. W 1927 roku również przedstawił projekt medalu z wizerunkiem Orlińskiego, wykonany dla potrzeb Mennicy Państwowej, który nie został jednak zrealizowany.) Prezentowana "gapa" wykonana została w srebrze w jednej z londyńskich pracowni grawerskich (F'ilski-London).
Jego służba w Królewskich Siłach Powietrznych Wielkiej Brytanii nagrodzona została niemal wszystkimi ważniejszymi odznaczeniami tego kraju ustanowionymi w 1945 roku, a przyznawanymi za zasługi bojowe. Wśród nich prezentowane jest także jedno z najważniejszych odznaczeń lotniczych ustanowiony w 1918 roku Krzyż Wybitnej Służby Lotniczej (DFC). Wykonany został w srebrze, o barokowo przybranych motywami kwiatów ramionach. Pośrodku, między otwartymi ptasimi skrzydłami, przedstawiony jest pleciony monogram RAF-u (Royal Air Force), zwieńczony królewską koroną. Na odwrocie widnieją inicjały króla Jerzego VI, data ustanowienia i wyryty rok nadania 1945.
Środowisko lotnicze na uchodźstwie uhonorowało Orlińskiego odznakami Stowarzyszenia Lotników Polskich, ustanowionymi w 1970 roku.
W 1990 roku Klub Pilotów Doświadczalnych przy Warszawskim Oddziale Stowarzyszenia Inżynierów Mechaników Polskich ustanowił Odznakę "Pilot Doświadczalny". Złotą, z numerem 1, otrzymał sędziwy lotnik w maju 1990 roku.
Autor tekstu: Irena Maciejewska
Gdy Churchill mówił o "...tak niewielu, którzy tak wiele...", to napewno, między innymi, wśród tych niewielu znajdował się polski pilot Bolesław Orliński. (ak)

undefined
Bolesław Orliński z lat swoich najwiekszych dokonań lotniczych
undefined

Ps. Masz ciekawy materiał o dowolnej tematyce lotniczej i chciałbyś go zamieścić, prześlij mailem na adres:


Z pozdrowieniem lotniczym
instr. pilot Jan Mikołajczyk