21 czerwca 2020

Teofil lenartowicz cz. 24, Moje życie i samolot - "Reportaż Mieczysława Działowskiego sprzed 36 laty"

Teofil, mój lotniczy przyjacielu, serdecznie C                

dziękuję za wyrażenie zgody na udostępnianie
cyklicznie Twoich jakże wspaniałych tekstów 
publikowanych na Twoim blogu -
Moje życie i samolot na moim portalu. 
Tak nawiązana współpraca z pewnością 
pozwoli  na szersze i skuteczne dotarcie do 
naszych odbiorców. Łączę lotnicze 
pozdrowienia
Jasiu M.

Moje zdjęcie


niedziela, 10 grudnia 2017

Reportaż Mieczysława Działowskiego sprzed 36 laty


Reportaż z Mieczysławem Działowskim (seniorem, w 36 rocznicę ukazania się reportażu)
Jest to Głos Załogi, tygodnik który ukazał się 10.12.1981 r, czyli 3 dni przed Stanem Wojennym
Szukając dla Mielca tematu na 100-lecie Niepodległości Polski, sądzę że warto zapoznać się z wywiadem przeprowadzonym z Mieczysławem Działowskim seniorem. Wywiad ów ukazał się 36  lat temu w Głosie Załogi, w okresie odwilży Solidarności, kiedy na kilku stronach tejże gazety ukazywały się zakazywane przez pół wieku tematy. Jak wiemy ta ograniczona cenzurą wolność słowa panowała jedynie od sierpnia 1980 do Stanu Wojennego 13 grudnia 1981. Później na 8 lat wpadliśmy ponownie w niewolę wzmożonej cenzury i zakłamania. Temat dotyczy nie tylko 100-lecia Niepodległości Polski, ale także lotnictwa które Mielczanie powinni zawdzięczać lotniczym pionierom Braciom Działowskim.
Dla lepszej przejrzystości dokonałem skanowania gazety i konwertowałem tekst do pliku Worda, oraz dodałem więcej zdjęć. Przeczytajmy i oceńmy jakie nasuwają się nam wnioski.Cytuję:

A wszystko zaczęło się od „Bydgoszczanki”
Jesienna noc z 10 na 11 listopada 1918 roku. Ojciec od dwóch dni leży w agonii. O godz. 1.20 zjawia się nagle, po 2-letnim pobycie w Austrii Staszek.
Stanisław Działowski
To ja. Staszek. Poznajesz mnie tato? Poznał — Co słychać? — 
wyszeptał.— Jest Polska, tato! — Jest Polska, jest Polska, to już mogę skonać. I po tych słowach oddał ducha Walenty Działowski, wielki patriota, powstaniec z 1863 roku walczący w od­dziale generała Dionizego Czachowskiego.
Żona jego, Stefania matka - szesnaściorga dzieci —zmarła wcześniej. Była ogromnie cenioną kobietą, sprowadziła do Mielca fotoplastykon, or­ganizowała zespoły teatralne, wykony­wała bogate hafty. Wyhaftowała sześć obrazów Matki Boskiej Częstochowskiej - każdy wymagał około 3 lat pracy. Jeden z nich trafił do cesarza Austrii Franciszka Józefa, jeden do cesarza niemieckiego Wilhelma. Matka i ojciec wciąż powtarzali dzieciom, że w życiu muszą być uczciwi, wszystka dokładnie i sumiennie robić. Na zawsze zapamiętał wartość tych słów syn Mieczysław (senior).
Mieczysław Działowski senior, zdjęcie z 1964 r
Coraz mniej jest tych, którzy znają zasługi Mieczysława Działowskiego dla rozwoju lotnictwa i dla Mielca. Prawie nie jest znany młodzieży szkolnej, a przecież ten liczący już 77 lat weteran lotnictwa, mieszkaniec Miel­ca winien być jej bliski.
„Działowszczaki" często nazywano tak braci Stanisława i Mieczysława, którzy od młodzieńczego wieku du­żą pasją, namiętnością, konstruowali i wykonywali samoloty, stawiając dzielnie czoła wielu trudnościom. Była radość z tworzenia, były laury choć opłacone dużym samozaparciem, masą wyrzeczeń i odwagą. Pan Mieczysław często w myślach powraca do tamtego okresu, przegląda dokumentujące wie­le wzruszeń zdjęcia, albumy, dyplomy i inne pamiątki. Chociaż czas ucieka bardzo szybko — bo właśnie 27 listo­pada br.(1981) mijają 63 lata, jak opuścił Mielec, by poznać smak lotniczej przygody — mówi, że żaden szczegół nie zatarł się w jego pamięci.
Po pogrzebie ojca Staszek pojechał do Krakowa i wstąpił do II batalionu lotniczego. Postanowił zabrać tam Mieczysława, ale dowódca bataliony porucznik inż. Krzemień — kierownik warsztatów naprawczych za nic zgody wyrazić na to nie chciał. Niemniej u legł namowie swej żony, która prze­konywała go o swym przeczuciu, że z tego chłopca lotnictwo będzie miało pożytek.
I Mieczysław podjął pracę jako uczeń w cywilnej obsłudze lotnictwa. W rok później powstał w Krakowie park lotniczy, Mieczysław przeniósł się tam i przyuczał do zawodu mechanika lotniczego.
W 1921 roku Działowscy przenieśli się do Bydgoszczy. Stanisław był szefem montowni płatowców w parku Niższej Szkoły Pilotów, Mieczysław brygadzistą, a następnie mistrzem zespołu remontującego francuskie samoloty, w które wyposażony było wówczas lotnictwo polskie. Tam, po dokładnej analizie książki inż. Korbla zatytułowanej „Jak zbudować samolot" odezwała się w nich nieod­parta chęć tworzenia. Nie zwlekali z urzeczywistnianiem swych marzeń. Rozpoczęli budowę szybowca — .,Bydgoszczanką" nazwanego.
Szybowiec Bydgoszczanka

Dodaj napis
Pomysłów im nie brakowało, podwozie np. two­rzyły kółka rowerowe. Władze parku nie przebierały w środkach, by uda­remnić te prace. Szef wyszkolenia lot­niczego mjr Garbiński powiedział: „Jednego zamkniemy w kryminale, drugiego wyrzucę z pracy, to im się odechce budowy samolotów". Jak rzekł, tak zrobił. Mieczysław udał się wówczas do szefa Departamentu gen. Zagórskiego. Gdy opowiedział o sprawie, Zagórski osobiście przyjechał do Bydgoszczy z interwencją. „Bydgoszczanka" uczestniczyła we Wszechpol­skim Konkursie Szybowców w Gdyni w 1925 roku.
Dyplom jaki otrzymał Mieczysław Działowski w Gdyni na konkursie szybowców w 1925 roku
Ponieważ pilot prowa­dząc ją nigdy nie latał na wolancie 
tylko na knyplu, przy pierwszym locie połamał stery. Na tą okoliczność prof. meteorologii w Gdyni napisał wierszyk.

„Zachciało  się   „Bydgoszczance".
Wlecieć   ponad   drogę.
Lecz niestety, zły wiaterek
Zdmuchnął ją niebogę".
a na skrzydle szybowca polecił umieścić przestrogę „Festina lente" (śpiesz się powoli). Mieczysław szybko wyremontował szybowiec, tak że zro­bił on na zawodach jeszcze wiele lo­tów. Za niezwykle oryginalną kon­strukcję generał Zagórski przyznał braciom w nagrodę silnik Anzani 45 KM.
Powodzenie zachęcało i ambitni bra­cia postanowili budować samolot — awionetkę. Wyrósł jednak problem, wydawało się nie do pokonania — brak pieniędzy na zakup odpowiednie­go silnika. Los się uśmiechnął, bowiem szewc Krugeer dowiedziawszy się o ich zamiarze i kłopotach podaro­wał im pieniądze, za które od braci Gabriel — konstruktorów amatorów — zakupili dwucylindrowy silnik Hahne o mocy 30 KM. Gdy w wielkim tru­dzie wykończyli samolot o nazwie DKD-1, zaczęły się znowu problemy z jego oblataniem. Koledzy, znajomi od­mawiali, a pilot Pisinger zgodził się wprawdzie, ale za cenę 3 tys. zł. Upokorzył ogromnie biednych Działowskich, ale dalecy byli od załamania.

Znalazł się bezinteresowny, pilot sierżant Muślewski i zgodził się oblatać pierwszą polską awionetkę. 16 marca 1926 roku przy pięknej pogo­dzie zgromadziło się na lotnisku w Bydgoszczy ok. 15 tys. ludzi, ciekawych lotniczego widowiska. I dziś, po latach opowiadając o tym pan Mie­czysław ogromnie się wzrusza, siła przeżywanych wówczas emocji — mó­wi była bardzo duża. Zresztą sam chciał też lecieć, lecz Muślewski zde­cydowanie sprzeciwił się. Gdyby się coś nie powiodło — zginie jeden, a nie dwóch. Wzruszający był moment, gdy przed startem ucałował braci z rado­ści, że będzie prowadził polską maszy­nę. Na wysokości 10 m wypróbował wszystkie stery, samolot leciał to w górę, to bok, to w dół. Nagle przypikował, wyrżnął świecę w górę i na wysokości około 800 m latał przeszło pół godziny. Po wylądowaniu uściskał gorąco braci i ze łzami w oczach po­wiedział, że ma za sobą wiele typów samolotów ale na tak miękkiej maszy­nie jeszcze nie leciał. Uwagę miał jedną, że jest trochę „ślepa".
Działowscy szybko ją udoskonalili, nanieśli poprawki i tak powstał sa­molot DKD-2.
Dodaj napis
Zaprezentowali go na 
wystawie lotniczej w Łobzowiance ko­ło Warszawy. Mieczysław był wówczas w wojsku, wziął jednak urlop i przy jechał do Bydgoszczy, by razem z bratem — ten już skończył szkołę pilota­żu — polecieć do Warszawy. Warunki atmosferyczne były niesprzyjające i ten pierwszy w Polsce przelot mię­dzymiastowy Bydgoszcz — Warszawa na polskim samolocie trwał 2 godz. 45 minut.
Awionetka wzbudziła na wystawie duże zainteresowanie. Po jej zamknięciu Stanisław wystartował w Mokotowie i przy pierwszym wirażu na wy­sokości około 150 m nastąpiła eksplo­zja silnika, dosłownie rozleciał się w powietrzu. W nieszczęściu było szczę­ście, bo samolot wpadł ma sad, drzewa zamortyzowały szybkość i pilot wy­szedł cało. Nie drogą lotniczą więc, ale kolejową dostał się do Bydgoszczy, a razem z nim wrak DKD-2. Wkrótce Stanisława przenieśli do II Pułku Lotniczego w Krakowie. Połamanego gra­ta — awionetkę zabrał ze sobą. Mie­czysławowi nie dawało to spokoju, zwolnił się więc z wojska i z pomocą kolegów samolot remontowano oraz przerobiono na jednomiejscowy, wła­śnie z silnikiem podarowanym przez gen. Zagórskiego. I to już był DKD-3.
W Warszawie miały się odbyć pier­wsze zawody lotnicze. Staszek zdecydował się uczestniczyć w nich. Mieczysław również do Warszawy pole­ciał, by na żywo śledzić sprawdzanie się wspólnego dzieła w poszczególnych konkurencjach. Znowu pech. Na prze­locie Warszawa — Dęblin — Warsza­wa (gdzie zresztą była największa punktacja -na trójkąt szybkości) urwał się klin od trybu magneta i Staszek lądował na leśnej polanie. Nie było go widać długi czas. Porucznik Sobański, szef eskadry treningowej — na prośbę Mieczysława dał samolot do szukania DKD-3. Poszukiwania były daremne, Staszek sam uporał się z klinem i udał się do Warszawy. Po­mimo 4 godz. opóźnienia w ogólnej punktacji zdobył IV miejsce i nagrodę 1500 zł. Radość to była dla obydwu braci wielka, entuzjazm rósł, z mety zaczęli przygotowywać się do kolej­nych zawodów.
Rozpoczęli budowę samolotu DKD-4 i DKD-4 Bis. Na sześć dni przed II Zawodami Lotniczymi 3 maszyny wy­startowały z Krakowa do Warszawy.

Stanisław leciał na DKD-3, pilot Bargel z Iwaszkiewiczówną na DKD-4, a Mieczysław jako mechanik — obser­wator leciał z pilotem Kowalczykiem na DKD-4 Bis. Pech ich wyraźnie prześladował. Staszkowi pękła ra­ma od silnika, kolega rozwalił silnik i w bruzdach ziemniaczanych położył maszynę na plecy. Kowalczyk z Mieczysławem wprawdzie do Warszawy dotarli, ale gdy przy lądowaniu chcie­li pokazać lot opadającym liściem, maszyna straciła szybkość i przepadła uderzając w ziemię. Rozbiła się w 60 proc. Staszek załamał się całkowicie. Mieczysław natomiast wykazał zdecydowanie większą odporność, zwrócił się do dyr. Polskich Linii Lotniczych „LOT" inż. Krzyczkowskiego o pomoc. Dostał 20 ludzi — byli tam spawacze, ślusarze, stolarze, tapicerzy — którzy przez cztery dni i noce pod fachowym okiem Mieczysława remontowali maszyny. Wprost wierzyć się nie chciało, że na dzień rozpoczęcia zawodów wszystkie samoloty były goto­we.
Niektórzy mówili o Mieczysławie Działowskim że ma spółkę z diabłem. Spośród wszystkich konkurencji Mieczysław najbardziej przeżył próbę demontażu, „bramkę" będącą sprawdzianem uniwersalności konstrukcji. Samolot trzeba było rozmontowywać, przecisnąć przez wąską bramkę, następnie zmontować i startować. Liczyła się szybkość operacji. Mieczysław przeczuwając szwindle, w ostat­niej chwili zaproponował zmianę regulaminu, którą przeforsowali mielczanie — dr med. Gawędo i dr praw adwokat Dziadyg. Mianowicie awionetka musiała odbyć 5-minutowy lot bezpośrednio przed demontażem i po montażu. Okazało się, że tylko samo­loty Działowskich i jeszcze jeden samolot z Poznania mogły od razu przystąpić do konkurencji. Pozostali za­wodnicy wracali do hangaru, by do­kręcać obluzowane już wcześniej śruby. Nadszedł moment ogłoszenia wyni­ków.
Werdykt komisji konkursowej, któ­rej przewodniczył prof. Witoszyński (on proponował braciom wycofanie się z zawodów, oferując w zamian 15 tys. złotych) był dla wszystkich szokiem. DKD-4 zdobył I miejsce, DKD-3 III-cie, DKD-4 Bis — V-te miejsce. 
Tabela z wynikami
Dzia
łowscy za swe pomysłowe konstruk­cje otrzymali nagrodę w wysokości 13 tys. złotych. „Młody Lotnik” podając informację z zawodów pisał: „Praw­dziwą niespodziankę urobili nam bra­cia Działowscy wystawiając dwie maszyny 2-miejscowe, które najbardziej są zbliżone do maszyn użytkowych i jedną jednomiejscową. Mają one jeszcze drobne wady, ale sądzimy, że dzielni konstruktorzy swą wytrwałą pracą przezwyciężą je, stwarzając prototyp awionetki wybitnie turystycznej pod każdym względem użytkowej, wygod­nej".
O sukcesie braci Działowskich mówiła cała Polska. Władze miasta Miel­ca wydały na ich cześć bankiet. Na nim właśnie Działowscy wyszli  z inicjatywą utworzenia aeroklubu w Mielcu. Powstał komitet budowy lot­niska, w prace którego bez reszty zaangażowali się Wiktor Jaderny — były fotolaborant III Pułku Lotnicze­go, adwokat Dziadyg oraz dr med. Gawędo. Władze miejskie wyznaczyły teren oraz przekazały fundusze na je­go zniwelowanie. Aeroklub Krakowski organizował już rokrocznie w Mielcu obchody Święta Lotnictwa, których gośćmi honorowymi byli bracia Działowscy. Jednak mimo wielu poczynań przed wojną Aeroklub w Mielcu nie powstał.
Ponieważ starszy brat był już pilo­tem, Mieczysław nie mógł pozostać w tyle, a i sam wielką miał ochotę opa­nować sztukę latania. W 1929 roku wstąpił do Szkoły Pilotów w Aeroklu­bie Akademickim w Krakowie. Nie było mu tam łatwo, był tylko mechanikiem, nie mieścił się więc w elitarnej grupie i z wyjątkiem paru osób wszyscy zawistnym okiem na nie­go spoglądali. Gdyby nie życzliwość mjr Wereszczyńskiego — dowódcy II Pułku Lotniczego nie wiadomo, czy ukończyłby tą szkołę, z której zresztą kilkakrotnie był wyrzucany. Ma swoją wymowę fakt, że wszyscy mieli od 300—400 rubli, a Mieczysław tylko 78 lotów z instruktorem, 79 był prób­ny z pilotem, a 80 to już lot samo­dzielny. Gdy przed pierwszym lotem sierżant Rżewski zapytał go, czy się nie boi i co zrobi jak wpadnie w kor­kociąg — odpowiedział: Wyrównam ster i będę czekał. — Na co? — Na sanitarkę.
Odpowiedź zirytowała instruktora, o nic już nie pytał, rzucił tylko jeszcze „leć, niech cię diabli wezmą”. Z takim błogosławieństwem lot wypadł wspa­niale. Gorzej było ze spełnieniem wa­runków akrobacyjnych. Wykonał 40 pętli — ani jednej poprawnie. Zwrócił się po wskazówki do Staszka, ale ten żadnej rady mu nie udzielił, po­za tym by zrezygnował. Ale Mieczys­ław nie dawał za wygraną, zwrócił się jeszcze do sierżanta Klikuszki. Ten poradził  mu wypić „setkę" i dopiero brać się za pętle. W tym przypadku rada okazała się nadzwyczajną, bo w dwie godziny zrobił wszystkie pętle tak doskonale, że najlepszy akrobata mógłby mu pozazdrościć. Kończąc szkołę otrzymał dyplom, odznakę pi­lota i gratyfikację — 2 100 zł.
Major Wereszczyński po locie na DKD-4 zaproponował braciom, wyko­nanie 250 sztuk dla potrzeb wojska, Chętnie się zgodzili. Zaczęli wykony­wać szablony stoły montażowe, jed­nak gdy zamówienie pisemne nie nad­chodziło, dalsze prace wstrzymali. Na­stępnie przystąpili do budowy samo­lotu DKD-5 z silnikiem Cirrus-Hermes 80 KM .na zamówienie LOOP.
Bracia Działowscy przy awionetce DKD-5 na lotnisku w Krakowie
 
Samolot ten miał brać udział w Challenge w 1930 roku. Mieczysław sam spawał całą maszyną z wyjątkiem przewodu łączącego zbiornik paliwa z gaźnikiem. Gdy Stanisław leciał do Warszawy, gdzie miały zebrać się wszystkie samoloty biorące Udział w Challenge, w okolicach Gór Świętokrzyskich nastąpiła awaria. Komisja stwierdziła pęknięcie rurki benzynowej pod wpływem kwasu nieznanego pochodzenia. Samolot Mieczysław wyremontował i przekazano go Aeroklubowi Akademickiemu w Krakowie. Działowscy nie zniechęcali się niepowodzeniami i rozpoczęli nowe projektowanie. Przemyślane mieli już konstrukcje i opracowaną dokumentację na samoloty DKD-6, 0KD-7, DKD-8, niemniej jednak budowy nie rozpoczęli.
Pasja konstruowania wciąż była sil­na. Bracia Działowscy postanowili zbudować jakąś w miarę uniwersal­ną maszynę dla wojska, która nie za­wiodłaby w żadnych warunkach. Tak zrodził się pomysł budowy aeromobilu — połączenia samolotu i samocho­du. Po odpięciu skrzydeł i tylnej częś­ci kadłuba samolot przekształcać się miał w samochód. Służyć miał jako samolot łącznikowy, bądź dla trans­portu rannych. Znowu na przeszkodzie stanęły kłopoty finansowe. Dla tak pożytecznego, pierwszego w świe­cie przedsięwzięcia tego rodzaju problemy nie mogły jednak wchodzić w rachubę. Wojsko przyszło z pomocą. W pułkach różnej formacji stacjonujących w Toruniu, Bydgoszczy i Krakowie przeprowadzono zbiórkę pieniężną „Na silnik dla Działowskich". Zebrano 64 tys. złotych. W Anglii zakupiono silnik Napir Lyon o sile. 180 KM za 28 tys. złotych, w Czechosłowacji śmigło o zmiennym skoku duraluminiowe za kwotę 5500 złotych. Resztę pieniędzy przeznaczono na materiały. Prace zaawansowane już w 65 proc. przerwała wojna. Na krótko przed jej wybuchem kadłub z silnikiem wysłano na wystawę do Lwowa. Do dziś nie wiadomo co się z nim stało.
Wojna. Mieczysław ze swą jednostką, znalazł się w Rumunii. Po przyjeździe do Mielca zdecydował się podjąć pra­cę w zakładzie lotniczym. Dyrektor Kleine Meier dowiedziawszy się o wielkich zdolnościach konstruktorskich przyjął go na bardzo dobrych warun­kach, oferując wysoką stawkę. Z kuszącej finansowo propozycji nie sko­rzystał jednak, bo gdy zobaczył skła­danie zobowiązań lojalności wobec okupanta, to bramy fabryki już wię­cej nie przekroczył. Tak jak przeczu­wał, Niemcy nie zostawili go w spo­koju. Zabezpieczył się zaświadczeniem lekarskim stwierdzającym schorzenie nóg. W tej sytuacji zapewniano mu codzienny dojazd, ale Mieczysław tłu­maczył że po halach samochodem jeździł przecież nie będzie. Skutki tej nieodwracalnej decyzji nie pozwalały na siebie długo czekać. W bestialski sposób wyrzucono go wraz z rodziną z mieszkania. Ale i to nie ustraszyło p. Mieczysława, do fabryki pracować nie poszedł. Założył warsztat -mechaniki precyzyjnej.
Nadal jego więź z lotnictwem była silna, był współorganizatorem Aero­klubu Mieleckiego (w PRL-u). Jednak nie bacząc na jego zasługi dla lotnictwa, coraz częściej przeszkadzano mu latać, utrudniano kontakt Aeroklubem. Rzeczywistą przyczyną było posiadanie prywatnego warsztatu, ale pionier polskiego lotnictwa sportowego fałszy­wie obciążany był nielegalnym handlem futrami, motocyklami. Gnębił go Urząd Bezpieczeństwa, przez jakiś czas przebywał w areszcie, a sposoby znęcania się nad nim były potworne,
Mieczysław Dziadowski ostatni lot odbył 15 sierpnia 1948 roku na IX Krajowych Zawodach Lotniczych, któ­re odbywały się w Łodzi. Po zawo­dach, podobnie jak wielu innych pilotów przedwojennych zawieszony został w czynnościach pilota. Przez 7 miesięcy niecierpliwie czekał na wynik weryfikacji, który niestety nie był dla niego pomyślny. Nie dość że pozbawiono go licencji pilota, to jesz­cze zabroniono mu wchodzić na teren lotniska, do budynku Aeroklubu, a na­wet latać w charakterze pasażera. Był to dla niego ogromnie bolesny cios. Wprawdzie w historycznym 1956 roku przyszła rehabilitacja — mianowany został honorowym członkiem Aeroklu­bu Mieleckiego — niemniej pozostał głęboki uraz krzywdy moralnej, którą mu wyrządzono. Nie zapomniał jej do dziś. Mieczysław Działowski od wielu już lat przebywa na emeryturze. Na­dal głęboko przeżywa swe lotnicze przygody i chociaż z dużą radością opowiada o wspólnych z bratem konstrukcjach to jednak łatwo daje się wyczuć jakiś żal…
Posiada odznakę „Zasłużonego dzia­łacza lotnictwa sportowego", Medal Srebrny za DKD-4, w 1933 roku otrzymał Złoty Krzyż Zasługi, który wręczył mu w Belwederze marszałek Józef Piłsudski. Jak dotąd jego naz­wisko nie znalazło się, wśród tylu in­nych, na liście mielczan odznaczonych Krzyżem Kawalerskim Orderu Odro­dzenia Polski. Aż trudno uwierzyć, że zapomniano o człowieku, który jest przecież chlubą miasta.
Z każdym rokiem ubywa mu sił. Coraz ciężej przychodzi nosić węgiel z piwnicy. Obecnie czeka — i chyba nie na próżno — na decyzję władz miasta o zamianie mieszkania na mieszkanie z centralnym ogrzewaniem. W ostatnich dniach złożył podanie w Urzędzie Miasta.
Od wojny pan Mieczysław nie miał mandoliny w rękach, od niedawna się­ga po nią coraz częściej. I zimny po­koik zdaje się być od razu cieplejszy, zaczyna być w nim weselej.
M.M.
Koniec cytatu. Tak było 36 lat temu, a Mieczysław Działowski zmarł 2 lata później, w wieku 79 lat, w poczuciu wyrządzanej mu krzywdy. 
Do powyższego dołączyć należy historię starszego brata Stanisława, który wciągnął Mieczysława w lotnicze arkany. Obaj z samouków wyrośli na konstruktorów, wykonawców i pilotów własnych konstrukcji lotniczych. Zdobywali nagrody i znani byli w całej Polsce. Zawiązali z sobą spółkę pod nazwą Bracia Działowscy. Stanisław zginął w walce o Anglię. Swymi czynami rozsławili Mielec do tego stopnia, że powstał w nim potężny przemysł lotniczy. Za komuny ich zasługi wystarczały, aby ich prześladować i zapomnieć.
A jak jest obecnie? Czy coś się od tamtej pory zmieniło? Niewiele. Wprawdzie nikt nie broni pisać o nich, mówić, ale któż będzie to robił, kiedy obecnych kilka pokoleń dorosłych Mielczan o nich nie słyszało. Pół wieku komuny wykopało tak ogromną przepaść w historii, że wpływający na decyzje ludzie wprawdzie wiedzą, że jacyś tam tacy byli, ale ich zasługi nie dotarły do nich w takim stopniu, aby przełożyć je na decyzje przez nich podejmowane. A wachlarz decyzji jest szeroki. Obejmuje szkoły, administrację miasta, organizacje społeczne tworzące uroczystości rocznicowe, pomniki, tablice upamiętniające itd.
Często z Mieciem Działowskim juniorem i synem autora wywiadu zastanawialiśmy się nad faktem niepamięci Mielczan. Junior zmarł kilka miesięcy temu i też w poczuciu wyrządzonych jemu i rodzinie Działowskich krzywd. W rodzinie Działowskich począwszy od Walentego i Stanisława było wielu synów i większość była obarczona syndromem lotnictwa. Istnieją zapisy historyczne w Jeżowie Sudeckim, Krakowie i innych miejscach, gdzie zapędy lotnicze potomków były hamowane zakazem lotów, wyrzucaniem ze szkół i represjami podobnymi jak w powyższym reportażu. W rozmowach z Mieciem juniorem, dochodziliśmy do wniosku że dopóki nie zostanie zasypana w historii przepaść, nie uda się to. Wspólna rada to zasypać przepaść niepamięci. Znam miasta i środowiska, gdzie się to udało zrobić. Może uda się także w Mielcu zaczynając od 100-nej rocznicy Niepodległości Polski? Odkopać w starych księgach fakty i przystąpić do działań. Może należy zaangażować radnych miasta, TMZM, KML, szkoły i środowiska twórcze do działań? A najlepiej jeśli same przystąpią do działań? Wystarczy zapoznać się z historią Braci Działowskich żeby przekonać się jak jest tak piękna, pouczająca dla młodzieży szkolnej i aż się prosi aby „weszła pod strzechy” i była rozpowszechniana nie tylko w Mielcu, lecz wszędzie.
Najwyższy czas aby zacząć się chlubić Braćmi Działowskimi, którzy przed 100-laty złapali lotniczego bakcyla i przez wiele lat rozsławiali Mielec w całej Polsce zdobywając zaszczyty. Należy się niezapomniana wdzięczność Mielczan, że ich miasto, dzięki sławie Działowskich stało się lotniczą potęgą. Mija 80 lat powstania przemysłu lotniczego w Mielcu, ale pamiętajmy, że stało się to dzięki Braciom Działowskim, którzy swymi zasługami wskazali na Mielec. Wzbogacajmy historię Ziemi Mieleckiej o Braci Działowskich i pozostałych zasłużonych ludzi, bo nie czyniąc tego wyrządzamy krzywdę swej Małej Ojczyźnie.
Tak sobie myślę, że gdyby na 100-lecie Niepodległości Polski ogłoszono 2018 rok, rokiem Braci Działowskich, to byłaby słuszna decyzja, bo poprzez uroczystości i inne pochodne, miasto zyskałoby wiele dla historii Ziemi Mieleckiej i pamięci. Zasypano by przepaść niepamięci, a ta podążając w przyszłość przyniosłaby wymierne korzyści.
Tylko kto posłucha prostego mechanika jakim jestem, aby to wprowadzić w czyn?
Teofil Lenartowicz
Wrocław, dnia 10 grudnia

9 czerwca 2020

Teofil lenartowicz cz. 23, Moje życie i samolot - "V Zjazd Agrolotników w Mielcu"

Teofil, mój lotniczy przyjacielu, serdecznie C                

dziękuję za wyrażenie zgody na udostępnianie
cyklicznie Twoich jakże wspaniałych tekstów 
publikowanych na Twoim blogu -
Moje życie i samolot na moim portalu. 
Tak nawiązana współpraca z pewnością 
pozwoli  na szersze i skuteczne dotarcie do 
naszych odbiorców. Łączę lotnicze 
pozdrowienia
Jasiu M.

Moje zdjęcie


środa, 1 listopada 2017

V Zjazd Agrolotników w Mielcu



V Światowy Zjazd Agrolotników w Mielcu.
50-lecie rozpoczęcia usług  agrolotniczych w Sudanie 1967-2017
Trudno dobrać właściwe słowa, żeby wyrazić wdzięczność za organizację Zjazdu, na który czekała ogromna rzesza Agrolotników z ich sympatykami włącznie. Pragnę być wyrazicielem woli wszystkich z którymi kontaktowałem się słysząc słowa wdzięczności z serdecznością włącznie skierowane pod ich adresem. Najwięcej w pozytywnych opiniach przewija się nazwisko Lesława Karsta, którego V Zjazd jest kolejnym dziełem po poprzednich. Duży wkład w organizację Zjazdu włożyli Kazimierz Szaniawski, Jerzy Krupa, Włodzimierz Adamski i Józef Roguz. Nie jestem na tyle władną osobą, aby opiniować Zjazd, mogę jedynie od siebie powiedzieć, że był dla mnie duchową ucztą wspomnień przeżywanych 50 lat temu, wcześniej i później, za co składam tą drogą serdeczne podziękowanie wymienionym osobom oraz wszystkim innym przyczyniającym się do organizacji Zjazdu.

Pragnę podkreślić, że V Zjazd wraz z obszerną na ponad 400 stron publikacją książki pt. „Afrykańskie Podboje Agrolotników” z podtytułem „Zaczęło się w Mielcu” stał się podsumowaniem ogromnego trudu z cierpieniem włącznie, który został włożony przez tysiące Agrolotników biorących udział w trudzie zapoczątkowanym w 1967 roku w Mielcu i dziesiątki lat później. Był to ciężki okres próby charakterów, pilotów i mechaników, który poznałem jako mechanik w trzech wyprawach w Egipcie, Sudanie i Algierii w latach 1973-1974. Składam w tym miejscu podziękowanie szanownemu Lesławowi Karst za wydanie w/w książki podsumowującej cały okres agrolotnictwa, w tym moich wspomnień. Wprawdzie nie byłem w grupie pierwszych agrolotników biorących udział w afrykańskiej wyprawie w 1967 roku do Egiptu i Sudanu, ale znam biorących w wyprawie ludzi i pamiętam szczegóły przygotowań do wyprawy. Dlatego proszę mi wybaczyć, jeśli niektóre spostrzeżenia wyniesione ze Zjazdu nie będą zgodne z powszechną opinią. Uważam bowiem, że najwyższe państwowe odznaczenia prezydenckie, a nie najniższe wyróżnienia powinni otrzymać ci, którzy pierwsi przecierali pionierski afrykański szlak agrolotnictwa. Pierwszym z nich  był nieodżałowany pilot i kierownik Wydziału Start inż. Zbigniew Słonowski, który niedługo po powrocie z sudańskiej wyprawy zginął śmiercią lotnika. Należy się szczególny hołd temu potężnemu chłopisku zwanym powszechnie Słoniem. Otrzymał on polecenie władz zwierzchnich na organizację wyprawy i wspaniale się z niego wywiązał. Pamięć o tym człowieku, tak żywa w umysłach tamtych czasów powinna być wyraźniej podkreślona. Pragnę zwrócić uwagę, że w pamięci ludzi tamtych czasów, nie istnieją nazwiska ludzi otrzymujących na Zjeździe prezydenckie laury, lecz nazwiska tych, którzy jako pierwsi przecierali afrykański szlak poprzez Egipt i Sudan. Pozwolę sobie wymienić nazwiska wywołanych do najniższych wyróżnień. Są to piloci Jerzy Pietrzak, Franciszek Zalewski, Franciszek Drozdowski, Władysław Adamczyk i mechanicy Stanisław Ortyl, Mirosław Mikołajczyk i Kazimierz Duszkiewicz. Niech będzie wieczna chwała Zbyszkowi Słonowskiemu i wszystkim, którzy nie dożyli czasu V Zjazdu.
Tyle jeśli idzie o uwagi, natomiast wszystko co działo się później na Zjeździe, to historyczny przegląd własnego życia, które tam w Mielcu i na lotnisku pozostawiłem. Mogę bez przesady powiedzieć, że jestem dzisiaj jedynym człowiekiem, któremu od strony technicznej znane są urządzenia radiolokacyjne współpracujące z celownikiem samolotu Lim 5 oraz jego następcy Lim 5P. O tym co jako jedyny od montażu na Wydziale 56 poprzez próby na Wydziale 57 Start, próby lotów z owymi urządzeniami, reklamacje z wojska, Indonezją gdzie zostały sprzedane i po okres ich złomowania, a nawet do dzisiaj o ich posiadaniu i lataniu na nich przez pasjonatów wiem, nikt inny tego nie wie. Proszę się nie dziwić, że wspominam, o tym nie agrolotniczym wątku, jednak agrolotnictwo zajęło w moim życiu tylko niewielką cząstkę wspomnień, które podziwiany przeze mnie pan Lesław Karst uwidocznił w swojej książce z okazji V Zjazdu Agrolotników.
 Wracam jednak do wydarzeń na Zjeździe. W tym celu pozwolę sobie poniżej przedstawić zdjęcia z trwających dwa dni uroczystości. W Zjeździe wzięło udział około 400 osób, a liczba przyjezdnych zapełniła hotele Atena, Iskierka i Hotel Polski.
Od samego rana 21 października zjeżdżały się do hotelu Atena autokary z przybywającymi z całej Polski agrolotnikami i zaproszonymi gośćmi. Widoczna kolejka w recepcji hotelu Atena.

W kolejce wyłapany przeze mnie i uśmiechający się Jerzy Madler z Warszawy

Tego wysokiego pana spotykam nie tylko na Zjazdach Agrolotników, lecz także na Zjazdach Klubu Pilotów Doświadczalnych

Całością organizacji rządzą Lesław Karst i Jerzy Krupa.

Przybył z Warszawy znajomy z wielu lotniczych spotkań Kazimierz Pogorzelski

Od prawej Zygmunt Mazan - prezes Klubu Pilotów Doświadczalnych

Jest także moja żona Lidia Lenartowicz przybyła ze mną z Wrocławia.

Przybył też z Wrocławia Stanisław Stróżyk - skarbnik klubu lotników "Loteczka" Nie zbierak jednak od swych członków składek
Po wypoczynku i obiedzie uczestnicy Zjazdu udali się do sali widowiskowej SCK w Mielcu, gdzie dokonano otwarcia zjazdu wraz z centralną uroczystością.

Obecni na sali widowiskowej wypełnionej po brzegi uczestnikami Zjazdu

Jak wyżej

Prowadzący V Zjazd Agrolotników Maria Orłowska i Lesław Karst

Jak wyżej

Lesław Karst i Marszałek Województwa Podkarpackiego Władysław Ortyl

Wręczanie odznaczeń

Jak wyżej

Jak wyżej

Od Lewej Lesław Karst, Władysław Oryl i Kazimierz Szaniawski

Jerzy Pietrzak, Mirosław Mikołajczyk, Kazimierz Duszkiewicz, Stanisław Ortyl, Franciszek Zalewski i Franciszek Drozdowski oraz niewidoczny Władysław Adamczyk. Otrzymują wyróżnienia. Są pierwszymi żyjącymi przecierającymi afrykański szlak pilotami i mechanikami. Wiele lat temu wspólnie znosiliśmy trudy pracy mechaników i pilotów na wydziale 57 Start Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego w Mielcu 

Inni nagradzani

W środku Zygmunt Mazan, a od prawej wice prezydent Mielca Jan Myśliwiec
Jeden z dyskutantów
Jednym z wątków przedstawionych w dyskusji była obecność na Zjeździe kobiety z Iranu, która będą kilkuletnim dzieckiem zapamiętała polskiego pilota agrolotnika o imieniu Wojtek. To wspomnienie było tak mocne, że będąc dorosłą osobą postanowiła przyjechać do Polski i odnaleźć owego pilota. Przedstawiono na ekranie film o tym wydarzeniu i trudach poszukiwań, bo młoda  kobieta znała tylko imię pilota. Poszukiwania zakończone zostały połowicznym sukcesem, bo pilot Wojtek już zmarł, lecz odnalazła jego syna, z którym przybyła na  Zjazd i opowiedziała o tej historii. 
Historia owa świadczy jak przyjaźnie traktowani byli tam polscy agrolotnicy, a z historii wiemy, że dotyczyło to szczególnie żołnierzy Andersa podczas II Wojny Światowej, gdyż Polacy nie odnosili się do Irańczyków z wyniosłością będąc kolonizatorami panującej  tam Anglii, lecz traktowali ich jak równych sobie. 

Syn pilota Wojtka i młoda kobieta z Iranu

Syn pilota Wojtka, pani z Iranu, Zbigniew Wicherski, dwoje dziewcząt z zespołu Rzeszowiacy, Lesław Karst i Maria Orłowska
W dyskusji przedstawiciel Generalnej Dyrekcji Lasów Państwowych wystąpił z żalem pod adresem agrolotniczych firm, że istnieją dzięki lasom dając im zatrudnienie, natomiast usługodawcy nie starają się pozyskiwać pilotów, których wyszkolono w ostatnich latach tylko kilku, przez co nie będzie możliwa ochrona lasów przed szkodnikami. Na to przedstawiciel dawnego Zakładu Usług Agrolotniczych wystąpił z zaprzeczeniem, twierdząc iż pilotów przychodzących z wojska i innych instytucji mamy mnóstwo, należy ich tylko doszkolić w agrolotnictwie. Natomiast co do zależności agrolotnictwa od Ministerstwa Ochrony  Środowiska, powiedział że jest odwrotnie, bo gdyby nie agrolotnictwo to nie było by lasów, a wraz z tym Ministerstwa Ochrony Środowiska. Polemikę zakończyła posłanka Krystyna Skowrońska stwierdzeniem, że Ministerstwo to jest w posiadaniu funduszy z kasy państwowej i tylko od ministra zależy, aby je wykorzystać w celu pozyskiwania i szkolenia pilotów, aby ich nie brakowało.  
Posłanka Krystyna Skowrońska i prowadząca Maria Orłowska
Na zakończenie głównej uroczystości Zjazdu wystąpił z programem artystycznym Zespół Pieśni i Tańca "Rzeszowiacy" im. Janusza Mejzy. Wartym podkreślenia jest powrót dawnej nazwy zespołu wraz z nadaniem imienia twórcy zespołu Janusza Mejzy. Wiadomo jak wiele dla kultury Mielca zrobił ten człowiek wspólnie z kierownikiem Domu Kultury Franciszkiem Duszlakiem. Wydaje mi się jego działalność na równi z tymi osiągnięciami, które w sporcie miał Edward Kazimierski. 
Pod koniec uroczystości podana została informacja o przybyciu na Zjazd kapelana lotników O. Dominika Orczykowskiego. Kiedy się z nim skontaktowałem powiedział, że przywiózł go z Krakowa jeden z zakonników i natychmiast wrócił do Krakowa. Z żoną Lidką wzięliśmy O. Dominika do hotelu Atena, gdzie organizatorzy zaopiekowali się Ojcem, a za kilkanaście minut miała się rozpocząć uroczysta kolacja.     
Zespół Pieśni i Tańca Rzeszowiacy przedstawił bogaty program pięknych pieśni i tańca nagradzany rzęsistymi oklaskami
Poniżej na zdjęciach przedstawię zdjęcia, które zrobiłem na uroczystej kolacji po godzinie 19-tej. Sądzę, że najlepiej one przedstawią atmosferę panującą wśród zgromadzonych uczestników Zjazdu. 
Od lewej dwaj mieleccy piloci Zbigniew Świderski i Franciszek Zalewski oraz Józef Smaczny

Siedzą od prawej O. Dominik Orczykowski i Jerzy Pietrzak z żoną Celiną

Uśmiechnięta jak zawsze przybyła z Warszawy Dagmara Dulemba Poluszyńska

Uroczysta kolacja odbywała się na kilku salach hotelu Atena

Zaletą była samoobsługa, bo można było do woli wybierać w smakołykach dostarczanych cały czas przez kelnerów

Przy konsumpcji i rozmowie Zbigniew Świderski, Franciszek Zalewski, Józef Smaczny i stojący robiąc zdjęcie Zbigniew Wicherski

Od lewej Celina i Jerzy Pietrzakowie, O. Dominik i ja piszący te słowa

Jaj wyżej


Pilot Andrzej Maszczyński - członek klubu lotników "Loteczka" z Wrocławia i Mirosław Mikołajczyk mechanik z Mielca

Siedzący uczestnicy Zjazdu na następnej sali

Patrzący w obiektyw, to znany pilot doświadczalny oblatujący śmigłowce w Świdniku Wiesław Mercik, z dużym doświadczeniem także agrolotnik i członek "Loteczki" zamieszkały obecnie we Wrocławiu

Witold Kęsoń w rozmowie zapewne o lotnictwie - były dyrektor ZUA Wrocław i członek zarządu "Loteczki" we Wrocławiu

Uczestnicy Zjazdu wykorzystywali uroczystą kolację do towarzyskich rozmów z dawno niewidzianymi przyjaciółmi z całej Polski

Jak wyżej

Siedzący wśród przyjaciół pilot doświadczalny płk Kazimierz Pogorzelski - znany jako prezes Warszawskiego Klubu Seniorów, członek klubu "Loteczka" i częsty bywalec w Loteczce.

Miło ponownie popatrzeć na uśmiech pięknej Dagmary Dulemba Poluszyńskiej, tym razem wśród swych warszawskich przyjaciół

Pani Dagmara z przyjaciółmi i przymilający się do nich Jerzy Madler

Jak wyżej

W tym ujęciu całkiem poważne, niemal groźne miny, czyżby siedzący na przeciwko płk Pogorzelski pogroził im palcem?

Płk Kazimierz Pogorzelski, którego miła twarz potwierdza jakim uczynnym i koleżeńskim jest człowiekiem, z równie miłą lecz nie znaną mi panią

Rozmowom i dyskusją przy stołach nie było końca

Jak wyżej

Jak wyżej

Ten Kapelan Ojciec Duchowny Dominik Orczykowski - kapucyn wnosi wszędzie swoją pogodą ducha tak wiele ciepła, radości i miłości, że wszędzie uczestnicy lotniczych spotkań tęsknią za jego obecnością

Od lewej Prezes Zarządu EADS Warszawa Okęcie Hiszpan Manuel Heredia Diaz , Alina Szrom - menedżer Działu Usług i Logistyki WUL Mielec i jeden z odznaczonych za ochronę przeciwpożarową

Miła twarz pani Celiny Pietrzak - żony Jerzego, pilota pierwszej wyprawy agrolotniczej do Sudanu i zasłużonego pilota doświadczalnego z Mielca
Józef Roguz - dyrektor i twórca byłego i historycznego obecnie Zakładu Usług Lotniczych w Mielcu

Leszek Mańkowski - prezes Krakowskiego Klubu Seniorów Lotnictwa  z ręką wyciągniętą do powitania siedzącego po przeciwnej stronie stołu O. Dominika Orczykowskiego

Leszek Mańkowski w dyskusji z siedzącym po przeciwnej stronie stołu O. Dominikiem

Leszek Mańkowski z żoną Krystyną, to bardzo mili i zakochani w historii lotnictwa ludzie
Chciałbym w tym miejscu wspomnieć, o historii lotnictwa w Mielcu. W rozmowie z Mańkowskim wynikło z jaką czcią Krakowscy Seniorzy Lotnictwa podchodzą do "Braci Działowskich" pochodzących z Mielca. Ich wizyta podczas V Zjazdu przy grobie zmarłego w Mielcu Miecia Działowskiego juniora wybitnie o tym świadczy. Nasuwa się refleksja i pytanie. Dlaczego tak nisko promowane są historyczne zasługi Działowskich w Mielcu, zamiast szczycić się ich lotniczymi dla Mielca i w skali Kraju zasługami? 

Krystyna Mańkowska z siedzącym po przeciwnej stronie stołu O. Dominikiem

Jak wiele wymowny gest jest w  uścisku Mańkowskiej z O. Dominikiem. Podziwia ów gest pilot Franciszek Zalewski

Moja żoneczka Lidia Lenartowicz, Leszek i Krystyna Mańkowska w przyjaznej rozmowie z Franciszkiem Zalewskim

Wydaje mi się, że moja żona Lidia Patorska - farmaceutka, ma wspólny język z pilotem  Zbigniewem Świerczyńskim i rozmawiają o farmacji

Miła twarz Aliny Szrom z WUL w Mielcu i Roberta Rowińskiego z Warszawy


Tutaj nawet ja Teofil Lenartowicz zmieściłem się w kadrze z Aliną Szrom


Lidia Lenartowicz, Zbigniew Świerczyński i zasłużony dla lotnictwa i Mielca Włodzimierz Adamski, a warto podkreślić że członek klubu lotników :Loteczka we Wrocławiu

Przyjazne twarze Włodzimierza Adamskiego i Wiesława Mercika - zasłużonego pilota doświadczalnego WSK Świdnik. Obydwaj są znanymi członkami klubu lotników "Loteczka" we Wrocławiu

Nie było końca przyjacielskim rozmowom pomiędzy siedzącymi Lidią Lenartowicz, Zbigniewem Świerczyńskim,Włodzimierzem Adamskim, Robertem Rowińskim i Wiesławem Mercikiem

Lidia Lenartowicz, Włodzimierz Adamski, Robert Rowiński, Wiesław Mercik i ja Teofil Lenartowicz

Wiesław Mercik podpierał swoje lotnicze  afrykańskie  i inne przygody gestami rąk. Mogę potwierdzić, że to co opowiadano w tym gronie  warte jest szerokiej publikacji

Dyskusję w tym gronie wysłuchała i włączyła się także urocza córka Włodzimierza Adamskiego siedząca z prawej
Tak zakończony został niezapomniany wieczór uroczystej kolacji, trwający dla mnie do północy. Była to wspaniała okazja spędzenia czasu wśród ludzi zakochanych w lotnictwie. Żal serce ściska, że nie spotkałem tu wielu przyjaciół, którzy odeszli do Aeroklubu Niebiańskiego. Podobny żal wyrażam z powodu nieobecności Tadeusza Pakuły, który nie mógł przybyć z powodu chorób dręczących jego i żonę.
Następny dzień w niedzielę 22 października rozpoczęty został o 7-mej 30-ci mszą świętą odprawioną przez O. Dominika w jednej z sal hotelu Atena.  
Obecni na mszy świętej Stefan Weker, Lidia Lenartowicz, Foltyn Janusz, O. Dominik i Zygmunt Mazan

Płk Kazimierz Pogorzelski i O. Dominik Orczykowski, obaj bardzo znani w kręgach lotniczych całego Kraju.

Ojciec Dominik odprawiając mszę świętą w kazaniu wypowiedział jak zwykle do Lotniczej Braci ciepłe i wzruszające słowa. Często zastanawiam się skąd bierze tak wiele zawsze innych trafnych i wzruszających słów. Często wydaje mi się, że Stwórca przemawia przez niego

Na mszę świętą przyszła tylko garstka osób. Stało się tak dlatego, bo O. Dominik spóźnił się i na głównym spotkaniu nie wiedziano było czy przybędzie. Stąd wziął się brak informacji.
Następne wydarzenia w 2-gim dniu V Zjazdu odbyły się w Specjalnej Strefie Ekonomicznej, gdzie mieszczą się PZL Sikorsky wchodzące obecnie do rodziny koncernu Lockheed Martin. Nie mam z tych wydarzeń zdjęć, bo po mszy świętej udaliśmy się na śniadanie, a następnie pojechaliśmy na lotnisko do siedziby Wydziału Usług Lotniczych. Nie mam tu zdjęcia wykonanego przy makiecie 1:1 samolotu PZL Łoś 37B i kilku innych zdjęć, ale można je obejrzeć na stronach internetowych Zbigniewa Wicherskiego - prezesa mieleckiego KML. Zrobił on bogatą dokumentację zdjęć i filmów, które dostępne są w Internecie.
Poniżej wykonałem zdjęcia w terenie zajmowanym przez WUL. Jest to obszerny teren lotniska na którym znajduje  się hangar ze stojankami samolotów i innymi przyległościami. Pragnę wspomnieć, że ów teren zagospodarzył wraz z budową hangaru były dyrektor ZUA Józef Roguz, któremu z tej okazji i 45-lecia powstania ZUA składano  podziękowania.     
Na stojance przed hangarem stoją Wojtasik, Lesław Karst, Duszkiewicz, Roman Lechociński, Stanisław Ortyl, Mirosław Mikołajczyk, Franciszek Kaszuba, Franciszek Drozdowski i ppłk Bogdan Likus wpisujący na swojej książce dedykację

Jak Wyżej


Widoczne na stojankach samoloty

Na tym ujęciu z kulą w ręce dołączyłem do swoich mieleckich kolegów także ja

Jak wyżej

Na tym ujęciu dołączyła stojąca na 2-giej pozycji moja żona Lidia Lenartowicz

Jak wyżej

Franiu Drozdowski - pilot doświadczalny i mój kolega z dawnej pracy na samolotach Lim 5P, Lidia Lenartowicz i mechanik Duszkiewicz

W całej okazałości moja żona Lidia w hangarze WUL

Nawet potrafi uśmiechać się do mojego kolegi Romana Lechocińskiego

Piloci doświadczalni Franiu Drozdowski i Franciszek Zalewski i mechanicy czyli ja i Mirosław Mikołajczyk

Jak wyżej

Na tym ujęciu moja żona wchodzi do samolotu AN-2, a przygląda się temu wyczynowi Mirosław Mikołajczyk

Moi koledzy z pracy na Wydziale 57 Start. Władysław Florek i Stanisław Ortyl
Moją żonę Lidię wszystko bardzo interesowało

W środku trójka moich kolegów usiadła do wypoczynku. Są to Roman Lechociński, Franciszek Kaszuba i Mirosław Mikołajczyk. Wszyscy mamy moc wspólnych wspomnień

Lidia Lenartowicz zastanawia się czyby nie skorzystać ze stojącego za nią bufetu.

Postanowiła jednak usiąść między moimi kolegami

Od lewej Józef Smaczny w środku to zasłużony dla Mielca i całości historii mieleckiego lotnictwa Kazimierz Szaniawski od którego otrzymuję dużo ciekawych informacji, trzeci to wspaniały także zasłużony pilot doświadczalny i uczestnik pierwszej afrykańskiej wyprawy Jerzy Pietrak

Na tym ujęciu dołączyłem jeszcze ja i nie wiem dlaczego wstydliwie chowam za sobą kulę, którą się podpieram

Zdjęcie przedstawia część uroczystości na której przemawia Józef Roguz po złożeniu mu podziękowań za wieloletnie jako dyrektor prowadzenie ZUA.  Obok stoją Grzegorz Walczak - obecny dyrektor WUL i Lesław Karst. 

Jak wyżej


Natomiast całość uroczystości podziwia przez swoje okulary kapelan lotników O. Dominik Orczykowski

Nawet prezes Klubu Pilotów Doświadczalnych Zygmunt Mazan podziwia uroczystość, a także uśmiechnięty w środku Jerzy Krupa z moją żoną

Jerzy Krupa włożył ogromny osobisty wkład w organizację Zjazdu, a teraz wręcza w podarunku mojej żonie aż 5 książek o Afrykańskich Podbojach Agrolotników

Prawdziwie miłe towarzystwo: Leszek Mańkowski, żałuję że nie wiem kim jest ta druga pani, O. Dominik i Dagmara Dulemba Poluszyńska

Uczestnicy uroczystości gromadzą się na placu, gdzie będzie wspólne zdjęcie wszystkich obecnych

Właśnie z tej drabiny robione jest zdjęcie, ale wątpię czy w takiej licznej grupie się odnajdę

Zasłuchany O. Dominik, a za nim zmarznięty Jerzy Krupa rozgrzewa się kawą


Po bokach małżeństwo Mańkowskich z KKSL, Dagmara Dulemba, nieznany pan, Jerzy Madler z Warszawy i nieznana pani. Może ktoś podpowie nazwiska to dopiszę.

Lesław Karst z O.Dominikiem przed poświęceniem pomnika ofiar agrolotników.

Lesław Karst omawia historię powstania pomnika

Długa Lista ofiar poległych podczas usług agrolotniczych świadczy jak niebezpieczna to była praca

Uczestnicy Zjazdu obecni podczas poświęcenia pomnika ofiar

Poniżej na płycie pomnika pamięci ofiar następujący napis: Pamięci Kolegów współtwórców naszej firmy, którzy odeszli przedwcześnie w służbie dla niej. W XXX-lecie ZUA. Koleżanki i koledzy. Mielec 2002.
Napis na płycie pomnika

O. Dominik poświęcając pomnik wygłosił jak zwykle piękne kazanie, trafiając jak zwykle prosto w serca zebranej Lotniczej Braci

Jak wyżej

Jak wyżej

Jak wyżej

Od prawej Zbigniew Wicherski - prezes Klubu Miłośników Lotnictwa w Mielcu, przy pomocy kamery i aparatu fotograficznego cały czas robi zdjęcia i filmy, dzięki którym pamięć o V Zjeździe będzie udokumentowana

Jerzy Madler przymilający się także do mojej żony Lidii, Zbigniew Świerczyński, Władysław Florek, Franciszek Zalewski, Jerzy Pietrzak i Lesław Karst. 

Prawie jak wyżej. Doszła tylko przyklękająca dziewczyna z Iranu, która w poszukiwaniu pilota Wojtka przyjechała w tym celu do Polski

Jak wyżej
Poniżej ostatnie kilka zdjęć zobowiązują mnie do opowiedzenia co w tym miejscu robiłem 60 lat temu, co tutaj było i dlaczego to miejsce nazwane zostało Tajwanem. 
Otóż 60 lat temu, kiedy Chiny pod adresem Tajwanu wysyłały setki, a nawet tysiące ostatecznych ostrzeżeń, a Tajwan był dla nich odległą wyspą, którą nie mogli przejąć, światowa sytuacja była tak gorąca, że spodziewano się wojny. To wówczas rozpoczynając prace w miejscu gdzie O. Dominik spogląda w niebo (zdjęcie poniżej) nazwałem to miejsce Tajwanem, bo było tak odległe od hangarów, jak Tajwan do zdobycia przez Chiny. Dlatego ta nazwa chwyciła i przetrwała do dzisiaj. 
Wyjaśnię dlaczego w tym miejscu  pracowałem, co tu się znajdowało i w jakim celu. Piszę to dla historii, bo jestem ostatnim, który w szczegółach może o tym opowiedzieć. Inni tego nie napiszą, ani nie powiedzą, bo już nie żyją. Ta płyta betonowa za O. Dominikiem została zbudowana w 1957 roku. Na płycie postawiono szopę do której od hangaru podciągnięto siłę 380 V. Z obu stron szopy, których obecnie już nie ma, były dwa stoiska, gdzie tylko przody kabin samolotów Lim 5P wchodziły a reszta wraz ze skrzydłami była na zewnątrz. Z przodu obu szop były duże okna z szybą nietłumiącą fal elektromagnetycznych. Na odległości 1200 metrów od szopy stał cel w postaci trójkąta aluminiowego, zwany z rosyjska ogołkiem, od którego odbijały się impulsy fal radarowych.  Samoloty Lim 5P miały urządzenia radarowe RP-5 wysyłające moc 50kw w impulsie. Mierzyło ono czas powrotu odbitego od celu impulsu i jego azymut. Dla prób, pomiarów, regulacji i usuwania defektów nie mogło być żadnych szkodliwych odbić fal i stąd istniała konieczność pracy w tak odległym miejscu. 
Jeszcze ponad rok wcześniej zorganizowane zostało szkolenie, które prowadził doradca sowiecki producenta o nazwisku Giryn. Na to szkolenie chodziło około 50 osób. Było to ludzie konieczni do obsługi owych urządzeń, a więc z różnych służb. Jak wiadomo w tamtych czasach nie było wielu fachowców z dziedziny radiotechniki czy pokrewnych. Miałem po technicznej Szkole Telekomunikacyjnej w Warszawie wymagającą 4-roletnią praktykę na urządzeniach wysokiej częstotliwości telefonii wielokrotnej. Kiedy przyszedłem pracować do WSK w Mielcu, po pracy na Wydziale 56 skierowany zostałem na Start, gdyż wchodziły do produkcji Limy 5 z radio dalmierzem SRD-1M. Był to taki pół radar mierzący odległość od celu przekazywaną do celownika. Poprawiało to balistykę pocisku. Wraz ze mną skierowani zostali na Start, Stanisław Kułakowski i Wincenty Niedużak. Wykonywaliśmy na wszystkich Limach 5 próby owych urządzeń z oddawaniem do oblotów włącznie. Przymierzaliśmy się w tym celu samolotem Lim 5 spod hangaru 2 do ogołka ustawionego na 800 metrach w kierunku pasa startowego. Prace wykonywaliśmy wyłącznie na świeżym powietrzu, a organy regulacyjne znajdowały się w miejscach wymagających gimnastycznych umiejętności.
Kiedy zaczęły schodzić Limy 5P z pełnym radarem RP-5 o kryptonimie Izumrud prace wykonywaliśmy w miejscu, jak wspomniałem powyżej, nazwanym Tajwanem. Napotkaliśmy wysokie trudności techniczne. Pomimo wcześniejszego rocznego szkolenia przez doradcę Giryna, udzielenia nam dostępu do wnętrz urządzeń w celu dodatkowej regulacji i wymiany uszkodzonych elementów praca szła z trudem. Nadeszła ciężka zima, a koniec roku zagrażał wykonaniem planu. Aby nadrobić czas dokooptowano do naszej trójki jeszcze  kilku z przeszkolonych osób. Pracowaliśmy po 12 godzin na 2 zmiany i niedziele, bo sobót wolnych nie było. Dokooptowani do nas ludzie niewiele  potrafili nam pomóc. Szef osprzętu Wydz. Start inż Króżel był energetykiem. Z naszej trójki Kułakowski nie miał średniego wykształcenia będąc jedynie elektrykiem, Niedużak miał średnie mechaniczne wykształcenie, doradca sowiecki Giryn wręczając nam plombownicę do całości tajemnic przestał nas odwiedzać. Kierownik Zbyszek Słonowski szalał, bo naciskała dyrekcja. Tylko ogromną siłą woli i tytanicznej pracy pokonaliśmy trudności regulacji urządzeń, walkę z kontrolą cywilną KT, wojskową 21 PW i lotami odbywanymi parami. Posypały się usterki po lotach, a kiedy samoloty odleciały do Jednostek Wojskowych musiałem dużo czasu poświęcać na reklamacje w wojsku. Przeszło przez Tajwan i moje ręce 6 serii samolotów Lim5P w ilości 129 sztuk i jako jedyny w  eksporcie samolot Lim został sprzedany do Indonezji w ilości początkowo 5 sztuk, a następnie 15 sztuk z którymi zaliczyłem w tym egzotycznym kraju czas od  1961 do 1962 roku, mając cały czas i podkreślam bez niczyjej pomocy, wytężoną pracę z radarem RP-5. 
Piszę o tym, bo jako jedyny wiem o tym wszystko. Niektóre  fakty może potwierdzić tylko obecny na Zjeździe Franciszek Drozdowski nie będący wówczas jeszcze pilotem. Wszyscy inni szczęśliwie żyją już sobie w Aeroklubie Niebiańskim. Piszę też dlatego, że może najdzie się ktoś i pomyśli, że w miejscu Tajwan, gdzie obecnie stoi Lim5, należy postawić samolot Lim5P, bo to jest wyłącznie dla niego zarezerwowane miejsce. Jest jeszcze jeden powód wspomnienia samolotu Lim5P, a mianowicie że w wielu publikacjach mieleckich włącznie z książką "Afrykańskie Podboje Agrolotników" zapomniano o tym samolocie. Widnieje modyfikowany tylko samolot Lim6, który niewiele  się różni od Lim5 i wyprodukowano go w niewielkiej ilości. Uważam za ogromny błąd, że ten najnowocześniejszy i zdecydowanie różniący się od innych Limów, samolot Lim5P (rosyjska nazwa Mig17PF) został zapomniany.                
Józef Roguz i spoglądający w niebo O.Dominik Orczykowski w miejscu zwanym Tajwanem, gdzie mechanicy Startu, pod koniec lat 50-tych u/w doprowadzali samoloty Lim5P w celu regulacji i prac nad urządzeniem radiolokacyjnym RP-5

Kazimierz Szaniawski, Józef Roguz, nieznana osoba i O.Dominik przy samolocie Lim5. Numer samolotu nadany został, aby wskazać ilość wyprodukowanych samolotów Lim, bo nie jest to samolot 14-tej serii i kolejny w serii 63-ci

Jak wyżej, tylko kolejny po O.Dominiku to Władysław Florek i Adamski Włodzimierz

Jak wyżej

Od prawej uśmiechnięte twarze O.Dominika, Józefa Roguza, Kazimierza Szaniawskiego i miłej pani, której nazwisko dopiszę po podaniu

Tak jak wyżej, sami wspaniali ludzie, tylko doszedł jeszcze Włodzimierz Adamski

W tym ujęciu do samolotu z lewej strony przyczepił się Teofil Lenartowicz

Teofil Lenartowicz i samolot Lim5
Serdecznie przepraszam jeśli w podpisach zdjęć i tekście popełniłem błędy w nazwiskach, nazwach, lub innych. Po otrzymaniu poprawek dokonam zmiany. 
Składam serdeczne podziękowanie organizatorom V Zjazdu, za fakt uczestnictwa, które było dla mnie ogromnym przeżyciem.
Teofil Lenartowicz
Wrocław, dnia 1 listopada 2017