17 maja 2020

Teofil lenartowicz cz. 13 Moje życie i samolot - "Listopadowe wydarzenia"

Teofil, mój lotniczy przyjacielu, serdecznie Ci                 

dziękuję za wyrażenie zgody na udostępnianie
cyklicznie Twoich jakże wspaniałych tekstów 
publikowanych na Twoim blogu -
Moje życie i samolot na moim portalu. 
Tak nawiązana współpraca z pewnością 
pozwoli  na szersze i skuteczne dotarcie do 
naszych odbiorców. Łączę lotnicze 
pozdrowienia
Jasiu M.

Moje zdjęcie



piątek, 22 listopada 2013


Listopadowe wydarzenia

            Listopadowe wydarzenia to spotkanie w klubie lotników „Loteczka” i w Śląskim Towarzystwie Genealogicznym, oraz kilka innych wydarzeń, które poniżej prezentuję.

            Spotkanie w klubie „Loteczka” odbyte 12 listopada rozpoczęło się mszą świętą za zmarłych lotników. Msza odbyła się na Gądowie, a odprawił ją ks. Prałat Czesław Majda, natomiast Ojciec Dominik wygłosił ciekawe kazanie poświęcone nie tylko zmarłym lotnikom, ale nawiązał do święta Niepodległości 11 Listopada. Po mszy starym zwyczajem zrobiliśmy zdjęcie poniżej przedstawione.


            Godzinę później spotkaliśmy się w „Orlim Gnieździe”, gdzie sekretarz Heniu Kucharski, wraz z pomagającą mu żoną, wydawał członkom nowe legitymacje. Pragnę w tym miejscu podkreślić, że legitymację z numerem jeden otrzymał pilot Stanisław Błasiak jako pomysłodawca i twórca Klubu. Wiceprezes Edward Sobczak zaproponował na następnym spotkaniu wystąpienie Władysława Czapskiego, który jako dziecko wywiezione na Syberię przebył drogę wyjścia z Armią Andersa ze Związku Radzieckiego do Iranu w 1942 roku. Uczestnicy poparli propozycję. Poniżej kilka zdjęć z "Loteczki"

            Spotkanie uświetniło wystąpienie Romana Szmita, który zaproponował złożyć napis na szalu podarowanym mu przez dziewczynę z Nepalu za drobną przysługę. Szal z napisami przekazał Sebastianowi Kawie, a ten wziął go na swoją wyprawę przelotu szybowcem nad najwyższym szczytem świata Mont Everestem. Sebastian z szybowcem znajduje się już na miejscu i ostatecznie przygotowuje się do swego przełomowego lotu. Szmit zaczął zbierać na nim podpisy dzieci ze starej kliniki na ul. Bujwida we Wrocławiu. W tej klinice przebywają dzieci chore na raka. Podopieczni tego szpitala czekają na otwarcie Przylądka Nadziei, nowoczesnej kliniki dla chorych na nowotwór, która zastąpi dotychczasową placówkę. Szmit postanowił pomóc. Usłyszał, że Sebastian wybiera się na lot szybowcem nad Himalajami, czyli i nad Nepalem. Pomyślał, że będzie to niesamowity symbol, ten szal wróci do swojej ojczyzny. Po locie nad Himalajami postanowił, że przeda go na akcji, a pieniądze przekaże na konto budowanego Przylądka Nadziei. Szal ze skarbonką został wystawiony na wrocławskim rynku właśnie w tym celu. Poniżej zdjęcia z szalem.
Na zdjęciu powyżej Sebastian Kawa z szalem, swoim ojcem Tomaszem i Romanem Szmitem, a poniżej Sebastian z ojcem i rozwiniętym szalem

 Powyżej Szmit w klubie "Loteczka" prezentuje szal przyglądającemu się Czapskiemu, a poniżej Szmit i Edward Sobczak pokazują szal na którym dokonano wpisu od wszystkich członków "Loteczki"


           Poniżej Roman Szmit na wrocławskim rynku z szalem i skarbonką z zebranymi darami na klinikę Dobrej Nadziei
Nieco więcej uwagi pragnę poświęcić filmowi o pilotce Janinie Lewandowskiej zamordowanej w Katyniu jedynej kobiecie. Ta młoda drobna dziewczyna w latach 30-tych minionego wieku była pierwszą w Europie kobietą wykonującą skok spadochronowy z najwyższej dostępnej wówczas wysokości. Jest to ciekawa historia posiadająca swój dalszy ciąg po II Wojnie Światowej i swój finał w 2005 roku. Wyświetlony na wyświetlaczu film wzbudził zainteresowanie zebranych, a poniżej przedstawiam skrótowo historię jej krótkiego i tragicznie przerwanego w Katyniu życia. Była córką generała Dowbor-Muśnickiego naczelnego dowódcy zwycięskiego Powstania Wielkopolskiego. Kilka miesięcy przed wybuchem wojny wyszła za mąż za pilota instruktora Mieczysława Lewandowskiego, który podczas bitwy o Anglię walczył w 302 Poznańskim Dywizjonie Myśliwskim RAF. Janina Lewandowska po wybuchu wojny dostała się wraz innymi do niewoli sowieckiej, a następnie zamordowana w lesie katyńskim. Jak wiadomo w 1943 roku Niemcy odkryli masowe groby w Katyniu i odbyła się ekshumacja pomordowanych, gdyż Niemcy mieli okazję własne zbrodnie przykryć sowieckimi. W tym celu powołano międzynarodową komisję w skład której został powołany na świadka Polak Józef Mackiewicz. Całością ekshumacji kierował niemiecki antropolog profesor Gerhard Buhtz. Niemcy odkrywszy ciało jedynej zamordowanej kobiety ukryli ten fakt, gdyż nie pasował im do przedstawionej przez nich wersji. Jednakże zaintrygowany tym faktem Buhtz nakazał oddzielić czaszkę Lewandowskiej od reszty ciała i zabrał ją sobie jako eksponat wraz z sześcioma innymi czaszkami. Gerhard Buhtz był szefem ówczesnego zakładu Medycyny Sądowej w Breslau i tam właśnie zabrał owe czaszki. Niedługo później Buhtz zginął na froncie wschodnim, a czaszki doczekały się czasów, kiedy Breslau stał się Wrocławiem w PRL-u. Czaszki wraz z informacją ich pochodzenia odnalazł późniejszy kierownik Zakładu Medycyny Sądowej Wrocławskiej Akademii Medycznej profesor Bolesław Popielski. Znając wagę znaleziska postarał się je ukryć przed poszukiwaniami prowadzonymi przez NKWD, które poszukiwały jakichkolwiek śladów katyńskiego mordu we Wrocławiu. W czasie kiedy wypowiadane słowo Katyń było ciężkim przestępstwem, w poszukiwaniu śladów mordu katyńskiego uczestniczyło także UB spodziewając się, że Buhtz mógł zostawić w podległym mu zakładzie medycyny sądowej jakieś ślady. Przez całe lata udawało się ukryć tajemnicę czaszek, a następnym powiernikiem tajemnicy stał się profesor Bolesław Jagielski, który na łożu śmierci przekazał tajemnicę swym zastępcom prosząc, aby w odpowiednim politycznym klimacie ujawnili narodowi tajemnicę czaszek. Tak też się stało, bo doktorzy Tadeusz Dobosz i Jerzy Kawęcki wypełniając tajemnicę profesora ujawnili w 2003 roku na łamach Tygodnika Powszechnego owe czaszki i tajemnicę w nich zawartą. Udowodniono naukowo, że czaszki należą do polskich oficerów zamordowanych w 1940 roku w Katyniu. Badania czaszki Janiny Lewandowskiej trwały dłużej i dopiero metodą superprojekcji i techniki komputerowej wykazano, że jest to jej czaszka. Finałem owianej tajemnicy był pogrzeb 4 listopada 2005 roku, kiedy szczątki porucznik pilot Janiny Lewandowskiej spoczęły w rodzinnym grobowcu w Lusowie, pięknym zakątku nad jeziorem z pałacem i muzeum historii Powstania Wielkopolskiego.
            Dla mnie pamiętającego okupacyjne czasy, owa historia przypomniała przeszukiwanie przez rodziców list katyńskich publikowanych przez Niemców w gadzinówce Kurier Polski. Ojciec spodziewał się znaleźć na liście katyńskiej swego brata policjanta Henryka Lenartowicza, którego Sowieci pojmali w Berezne  nad Słuczem w 1939 roku. Na szczęście nie było go na liście katyńskiej. Został zesłany do lagru o najwyższym rygorze w Buchta Nachodka obok Władywostoku. Z armią Andersa wydostał się ze Związku Radzieckiego i zginął w Iraku, gdzie pochowany został na cmentarzu w Kanakhin. Pozostał po nim pamiętnik,  który wiele lat po wojnie odzyskałem, zrobiłem do niego odpowiednie opracowanie i opublikowałem. Tyle o Katyniu.

            Następnym listopadowym wydarzeniem było spotkanie w Śląskim Towarzystwie Genealogicznym w czwartek 14 listopada. Tematem było przyjęcie 2 nowych członków, oraz wystąpienie Andrzeja Szczudła w którym omówił sprawę organizacji rodzinnych zjazdów genealogicznych. Właśnie organizuje taki zjazd i chciałby, aby był idealnie zorganizowany pod każdym względem. W tym celu po omówieniu jak zamierza go zorganizować poprosił o uwagi, tych którzy organizowali zjazdy i mających wskazówki na co należy położyć najwięcej uwagi, aby zjazd stał się udany. Posypało się dużo uwag i wskazówek. Większość opowiadała się za robieniem zjazdu latem, jednak nie w miesiącach wakacyjnych. Osobiście wydaje mi się, że zależy to od środowiska w jakim zjazd się znajduje. Powinno się robić zjazdy w miejscach gdzie istnieją genealogiczne korzenie rodzinne, rozpoczynać mszą świętą, prezentować wykresy genealogiczne, odwiedzać zmarłych członków rodziny na cmentarzach, wygłaszać ciekawsze wspomnienia itd. Poniżej przedstawiam kilka fotek z tego ciekawego spotkania.








           
 Wydarzeniem bardzo przykrym stała się śmierć w wypadku lotniczym znanego mieleckiego pilota doświadczalnego majora Bogusława Mrozka lat 55. W niedzielę 17 listopada na lotnisku w Turbi obok Stalowej Woli oblatywał szybowiec Bekas-N, który po wystartowaniu z wysokości kilkunastu metrów spadł roztrzaskując się w kawałki. Wczoraj 21 listopada odbył się w Mielcu pogrzeb tego wspaniałego pilota i człowieka. Miałem okazję poznać Bodzia, bo tak go zwano. Jego uczynność przekraczała granice. Na zjeździe pilotów doświadczalnych w Świdniku woził mnie niepełnosprawnego ruchowo swoim samochodem poświęcając własne cele. Jego uczynność była wręcz zaskakująca. Żal serce ściska, kiedy odchodzą tacy ludzie.

 Powyżej zdjęcie Majora Bogusława Mrozka wojskowego emerytowanego pilota 21PW w Mielcu.


Teofil Lenartowicz

Wrocław, dnia 22 listopad 2013