Zacznę po kolei i w
syntetycznej możliwie krótkiej relacji, a to z uwagi na wielu
zdarzeń które miały miejsce oraz trudności w realizacji tego
przedsięwzięcia. Konieczne muszę to opisać, aby czytajacy ten
tekst internauta miał pełny jego obraz. A więc: Waldek Miszkurka,
lotnik którego zna cały lotniczy świat, obleciał go dookoła
Antkiem, ten wyczyn został już zapisany w historii lotnictwa .
Pełna relacja tego lotu, jest na moim blogu w zapisach archiwalnych.
Z Waldkiem znamy się już ponad 50 lat, od dziecka, razem zaczęliśmy
się szkolić jako jeszcze piękni i młodzi w Aeroklubie Wrocławskim
na Gądowie. Waldek z tamtego czasu, do dziś zazdrości mi jednego,
że ja jako 17 letni chłopak szkoliłem się na samolocie Jak-18, co
było jego marzeniem, zeby latać na tym typie samolotu. Do dziś
tego typu samolotu nie zaliczył, a latał na dziesiątkach różnych
samolotów również za granicą. Nasze drogi lotnicze trochę się
rozeszły, ja oprócz latania na samolotach, pokochałem bez reszty
szybownictwo, kocham też akrobację samolotową, gdzie można
dawkować sobie adrenalinę na maksa. Równolegle do latania,
sprawdazłem się w biznesie prowadząc firmę „Pan Jan” Sp.Zo.o.
żeby zarobić na życie i realizację mnóstwa projektów
biznesowych w lotnictwie. Waldek w lataniu na samolotach osiągnął
wszystko, łącznie z uprawnieniami pilota doświadczalnego. Mamy do
siebie bezgraniczne zaufanie, wszystkie ustalenia załatwiamy w
trybie operacyjnym, od ręki. Papiery tworzymy tylko wtedy gdy jest
to konieczne, co znakomicie ułatwia pracę. Decyzję podejmujemy bez
zbędnej zwłoki, nawet jak się w czymś pomylimy, również szybko
możemy to naprawić. Ja to nazywam działaniem operacyjnym. Wszyscy
którzy mnie znają mogą to potwierdzić. W żadnej dziedzinie nigdy
nie pracuję z amatorani, tylko z zawodowcami. Życie wielokrotnie
potwierdziło ten mój sposób pracy za właściwy. Z amatorami
zawsze się przegrywa ,wcześniej czy później i nie osiąga się
założonych celów.
Waldek wprowadził mnie
do swojej firmy 4-Arlaines Sp. Z.o.o w Rzeszowie, na równych
prawach
tj. objąłem 50 %
udziałów - wielkie dzięki mu za to. Projektów lotniczych
mieliśmy całą masę np; nie doszedł do skutku kontrakt na
wysłanie kilkunastu An 2 do Algerii na opryski przeciw szarańczy.
Projekt ten już był w fazie bardzo zaawansowanym. Odbyły się w
tej sprawie rozmowy z partnerem algierskim w Marsylii i w Algerii. O
tym, może napiszę innym razem. Handel wyremontowanymi Antkami do
klientów krajowych i zagranicznych. Wielkie przdsięwzięcie
uruchomienia produkcji Antka w Mielcu w nowej wersji z silnikiem
turbośmigłowym i nowoczesną awioniką we wspólpracy z Biurem
Antonowa w Kijowie. Prowadziliśmy także, rozmowy z partnerem z
Francji na wysłanie kilkunastu Dromaderów samolotów p.pożarowych,
rozmowy przeszły w stadium zaawansowanym, partner ten przyjechał
wraz z delegacją na rozmowy do Mielca które odbyły się z udziałem
w tym kontrakcie Zakładu usług Agrolotniczych w tym przedsiewzieciu
i wiele, wiele innych projektów. Mieliśmy polecieć razem dookoła
świata, niestety ja nie mogłem, gdyż w tym czasie miałem swoją
firmę „Pan Jan” Sp. Z.o.o we Wrocławiu zatrudniając ponad
setkę ludzi, Waldek poleciał w innym składzie. Wiem, że Waldek
chce również oblecieć kulę ziemską poprzez bieguny, chętnie się
w to zaangażuję gdyż już jestem wolny czasowo. Po jego locie
trwajacym ok. trzech miesięcy dookoła swiata, nie miałbym do czego
wracać. Firma puszczona samopas na taki okres skazana byłaby na
klęskę. Ale wracając do tematu, ponieważ ja biegle posługuję
się j.francuskim w mowie i w piśmie, naturalnym było zajęciem się
w ramach jego firmy 4-Air Arlaines działniem na rynkach w krajach
frankofońskich. Po analizie możliwosci w tym względzie padło na
Republikę Środkowo-afrykańską ze stolicą w Bangui i bazą
naszego stacjonowania tam. Do udziału w tym projekcie zaprosiliśmy
pil. Stephana Chosse, francuza, którego lotnicy w Polsce bardzo
dobrze znają, jako fana samolotu An 2. Stephane zna dobrze również
język polski. Ma również uprawnienia mechanika na An 2, co jest
bardzo istotnym. Nastepnym krokiem było nawiązanie kontaktów
lotniczych w Bangui. Jak to zrobiliśmy? W dużym skrócie,
oczywiście naszymi działaniami operacyjnymi. Nawiązaliśmy w tej
sprawie kontakt z emerytowanym płk. lotnictwa francuskiego Francisem
Bannery, był on też w tej Republice odpowiedzialny za lotnictwo
oraz dordcą do spraw lotniczych samego ówczesnego Prezydenta gen.
Boizeze. Prezydent objął władzę w wyniku zamachu stanu z
poparciem Francji, gdzie czynny w tym udział brał Francis. Dzięki
niemu poznałem ludzi z Ambasady francuskiej w Bangui, atachee
wojskowego, wielu ministrów i posłów do parlamentu, najbogatszych
ludzi biznesu. Tam również poznałem samego Rotschilda, jednego z
najbogatszych europejczyków, nawet mogę powiedzieć, że się
polubilismy.. On rokrocznie przylatywał na polowanie swoim
wieloosobowym odrzutowcem, po prostu marzenie wartym ok. 30 mln. $.
My skolei Antkiem z lotniska w stolicy, dostarczaliśmy jego wraz z
ochroną i osobami towarzyszącymi w rejony polowań. Ale wracając
do zasadniczego wątku. W sprawie kontraktu na usługi lotnicze w
Republice, ustalenia z Francisem dogadaliśmy, spotykając się w
Paryżu. Stroną kontraktu na usługi lotnicze w Republice, była
spółka Francisa, którą założył pod potrzeby naszego kontraktu
,gdzie udziałowcami byli ,jeden z bogatych Francuzów i najbogatszy
obywatel w Republice Środkowo- afrykańskiej. Natomiast z naszej
strony była firma 4-Air Airlines która reprezentował Waldek i ja.
Całą sprawę do przeskoczenia był warunek, że rozliczenia muszą
się się odbywać poprzez bank szwajcarski Credit Suisse, poprzez
nasze konto na firmowe. Dlaczego taki warunek? Odpowiedź jest
prosta, żeby otworzyć konto osoby prawnej w tym banku, jesteśmy
prześwietlani przez ich wywiadownie gospodarcze, czy jesteśmy
wiarygodni. Trwało to sześć miesięcy, wszelkie
niezbedne dokumenty
musiały być potwierdzone przez Ambasadę Szwajcarską w Warszawie.
W końcu dostalismy z banku szwajcarskiego zaproszenie przyjazdu do
Genewy. Pojechaliśmy tam niezwłocznie w składzie Waldek Stephane i
ja z małżonką. Spotkanie było przeprowadzone z wysokim
urzędnikiem banku, gdzie zasypywał nas mnóstwem pytań na które
odpowiadaliśmy rozwiewając jego watpliwości. Przyczyną takiego
postępowania banku było podejrzenie prania „brudnych pieniedzy”.
Jak wiadomo, ten biedny kraj jest bogaty w złoża diamentów, które
to zasilają różne ciemne interesy na swiecie, często polityczne.
Zapadła długooczekiwana decyzja, bank wyraził zgodę na założenie
konta. Dostępu do niego miał Waldek lub ja. Tak więc pozostało
nam tylko podpisanie kontraktu. Dostaliśmy sporą zaliczkę na konto
zabezpieczjacą nasze wydatki na przebazowanie samolotu do Bangui.
Następny problem jaki musieliśmy przeskoczyć to samolot M -28.
Starania takie poczyniliśmy, podpisaliśmy kontrakt na wynajm tego
samolotu z właścicielem z Litwy. Przemalowaliśmy go w Wojskowych
Zakładach Lotniczych w Bydgoszczy, ponosząc już spore koszty.
Nagle bez żadnego wyjaśnienia właściciel nam oznajmił ,że on
zrywa jednostronnie umowę bez podania przyczyn ! Zostaliśmy więc
bez samolotu którym mieliśmy latać zgodnie z zapisami w
kontrakcie, a był nim M-28, lub podobny o takich parametrach.
Byliśmy pod ścianą, musieliśmy być na miejscu przed końcem 2004
roku ! Temin gonił ! Cóż było robić postawiliśmy wszystkie
nasze układy Waldka, przede wszystkim , Stephna i moje i podjęliśmy
decyzję ,że polecimy tym co firma dysponuje tj. An 2 salonką. O
tym nie powiadomiliśmy partnera umowy, że będzie inny samolot
niż zamówiali.. Chodziło,żeby zachować twarz i nie doprowadzić
do zerwania kontraktu. Licząc , że na miejscu wygramy trochę
czasu.
dla Waldka , aby w
międzyczasie znalazł jakiś samolot zamiennik, wchodził w rachubę
np.:Turbolet L-410. Waldek był w tej sprawie dogrywać ewentualny
najm w Czechach i na Słowacji. Poruszył wszystkie swoje możliwe
kanały lotnicze na świecie. Szukał usilnie samolotu. Samolot
musiał spełniać warunki krótkiego startu i lądowania w warunkach
terenowych tzw, warunki „Stol” Antka gotowego do lotu do Afryki
postawiliśmy w rekordowym tempie. Waldek postawił na nogi wszyskich
sprawdzonych mechaników w stan najwyższego pogotowia. Wszystko
załatwiał na telefon, nikt mu nigdy niczego nie odmówił, Wiadomo,
któż inny zna An 2 lepiej niż on, ma również licencję
mechanika. Waldek przez długie lata kupywał Antki, remontował je i
wystawiał do sprzedaży. Antek był świetnie przygotowany do misji
pod względem technicznym. Przyszedł czas wylotu. Stephan wyleciał
z Rzeszowa do Wrocławia zabierając pełny ekwipunek tj. beczką
oleju, narzędzia, grajcary, cześci zamienne, system autonomicznego
tankowania i masę innego sprzetu. We Wrocławiu, ja dołączyłem do
Stephana zabierając masę zakupów spożywczych w tym duże ilości
wody, komputer, rzeczy osobiste, żony i moje było, tego bardzo
dużo. Nazajutrz już byliśmy gotowi do lotu do Afryki. Wylecieliśmy
z Wrocławia 25 grudnia 2004 roku do Mulhouse na lotnisko sportowe,
gdzie zatankowaliśmy się izatrzymaliśmy się u przyjaciół
Stephana Nazajutrz 27 grudnia 2004 wystartowaliśmy, kierując się
na południe. Daleko nie polecieliśmy, gdyż zastała nas mocna
śnieżyca po drodze, widoczność była niewielka, podstawa chmur
poniżej 100 metrów. Musieliśmy w trybie nagłym lądować,
znaleźlismy na trasie maleńkie lotnisko prywatne w Arbois
(miasteczko rodzinne Pasteura), lądowanie nastapiło w dużych
opadach śniegu,.przy widoczności do przodu nie większej niż 100
m. Udało się szczęśliwie wylądować. Tam zatrzymaliśmy się w
hotelu, pogoda w nastepnym dniu trochę się poprawiła, ale
mieliśmy masę roboty przy odsnieżaniu Antka. Zaraz po jego
przygotowaniu wystartowaliśmy do Cannes, był to szybki lot z
predkością przelotową ok 270 km/h, wiał mocny wiatr w ogon, lot
przebiegał bezproblemowo. W Cannes spędziliśmy noc, załatwiając
nasze lotnicze interesy. Następnie 29 grudnia polecieliśmy do
Toulonu, gdzie czekał na nas Francis z ładunkiem do Afryki, Antek
był załodoawany już na maxa, doszedł jeszcze ładunek w postaci
śmigła dla jego przyjaciela lotnika w w Czadzie w stolicy kraju
Ndżamena. We Francji jeszcze lataliśmy po malutkich lotniskach ,
gdzie Stephan często sobie dorabiał np.;ciągając banery reklamowe
za Wilgą po lazurowym wybrzezu wzdłuż plaż. Odwiedziliśmy też
bazę doświadczlną lotniska wojskowego pod Toulonem. Za to
„turystyczne latanie” dostaliśmy opierdol od Waldka. Do Marsylii
dotarliśmy 31 grudnia skąd zrobiliśmy przeskok na Korsykę do
Ajaccio. Tu spędziliśmy Sylwestra w centrum miasta w jednej z
restauracji. Pierwszego stycznia 2005 złożyliśmy plan lotu do
Algierii na lotnisko Batna. Wyposażeniem koniecznym, aby otrzymać
zgodę przelotu przez morze było posiadanie tratwy ratunkowej na
wypadek awaryjnego lądowania, my jej nie posiadaliśmy, ze względów
oszczędnościowych, mieliśmy tylko sygnał wysyłajacy na ratunek,
odbierany poprzez satelitę, do służb ratunkowych aby mogły podjąć
w razie wodowania akcję ratowniczą. Liczyliśmy na to że
opatrzność że nas nie opuści, poza tym, wiemy jak doskonale pod
wzgl. technicznym Antek był przygotowany przez Waldaka. Lotnik poza
umiejętnościami musi mieć dozę szczęścia. Udało nam się
wystartować bez żadnej kontroli przed lotem przez morze śródziemne.
Lot odbył się bez problemów, odcinek ten zabrał nam równo cztery
godziny lotu. Wylądowaliśmy w Batnie ,gdzie już nas oczekiwał
właściciel sporej szkoły lotniczej posiadajacy kilkanascie
samolotów. Wyżej już o nim wspomniałem, to właśnie z nim
dogadywaliśmy kontrakt wysłania kilkanascie Antków na opryski
szarańczy. Po krótkim pobycie u niego,gdzie byliśmy jego gośćmi,
polecieliśmy dalej do Hassi Masoud, jest to lotnisko już na
pustyni,znane z tego,że tu jest usytuowny przemysł wydobywczy ropy.
Tu zorganizowaliśmy spotkanie z miejscowym bogatym biznesem, sądując
perespektywy wejścia lotniczego na ten rynek dowożąc Antkami
ludzi i sprzęt do wielu rozrzuconych po pustyni punktów
wydobywczych ropy w promieniu ok. 200 km. Biznes miał dobre
perespektywy z uwagi na bardzo tanie paliwo. Zostaliśmy tu dwa dni
wykonaliśmy też lot pokazowy bogatemu Algierczykowi, który był
skłony z nami się dogadać pokazaliśmy mu walory Antka w locie,
był zachwycony. Podczas lotu na następne lotnisko, byłem zdumiony,
gdy na środku Sachary dojrzałem beduina, który szedł pieszo,
obok swego wielbłąda, nie mogłem zrozumieć, jak to jest możliwe
pokonywać takie dystanse w pojedynkę z wielbłądem w bedąc na
środku pustyni ! Teraz nas czekał przeskok przez Sacharę do
Tamanrasset, lot ten trwał 6,5 godz. Po drodze przelatywaliśmy
przez burzę piaskową, martwiliśmy się tylko,żeby Antek tego pyłu
piaskowego nie zassał do silnika, ale szczęśliwie obyło się bez
kłopotów. W Tamanrasset zorganizowaliśmy tankowanie. I tu
ciekawstka, lataliśmy na zwykłej samochodowej benzynie. Antek na
samym początku uruchomienia produkcji mógł latać na zwykłej
benzynie, tak było zapisane w instrukcji eksploatacji. Dopiero
później zalecono stosowanie paliwa lotniczego. W Algerii, Nigerze,
Czadzie, Republice Środkowo-afrykańskiej lataliśmy na zwykłej
benzynie , ale tylko tej kupionej w koncernie francuskim Total.
Silnik Antka na tym paliwie dużo tańszym, , świetnie pracował,
wręcz bez zarzutu. Następny etap podróży to był Agadez w
Nigerze. Ciekawostka na tym lotnisku były pozostawione bezpańskie
Antki przygotowane do oprysków. Po jednodniowym pobycie polecieliśmy
do Czadu na lotnisku w Ndżamena w bardzo słabej widoczności, był
to ciężki lot gdyż widoczność była kiepska, pełne zamglenie
lotnisko na pustyni jest prawie niewidoczne. Powinno być położone
wg. mapy przy wielkim jeziorze, którgo nie było, a to dlatego , że
po prostu wyschło. Bez nawigacji satelitarnej ciężko byłoby się
odnaleźć w terenie. Tu również czekał na nas przyjaciel
Francisa lotnik, był bardzo zadowolony w dowiezieniu mu śmigła do
jego samolotu, za ten gest odwdzięczył się nam zaopatrując nas w
spory zapas oleju do Antka. Ostani etap do Bangui odbył się dnia 9
stycznia 2005 roku. I tu dopiero zuważyliśmy, gdzie kończy się
Sachara i zaczyna pojawiać się poczatek afrykańskiego buszu.
Mieliśmy już dość widoku pustynnego. Dolecieliśmy do Bangui bez
problemów. Czekał tam na nas już Francis który doleciał liniami
Air France.
No i zaczęło się nasza
robota w Bangui. Francis spełnił warunki określone w kontrakcie
naszego pobytu, wynajmując willę z klimatyzacja pod nasze potrzeby
pod nasze potrzeby, usytuowaną tuż obok pałacu prezydenckiego i
naprzeciw biura atachee wojskowego Ambasady francuskiej. Byli naszymi
sasiadami. Często się spotykaliśmy, ja byłem ich również
częstym gościem. Zapraszaliśmy się nawzajem na kolacje w szerszym
gronie w restauracjach w stolicy. Każdy dzień naszego pobytu to
mnóstwo zdarzeń, radzenie sobie z trudnościami. Nie będę więc
tego opisywał , bo to jest materiał na książkę. Opiszę tylko
jedną sytuację. Oto ona; przyjechał do mnie szef ochrony osobistej
Prezydenta i mówi, że ma informacje, iż z Czadu przekroczyli
granicę rebelianci w sile ok.3 tys. wojowników, dążący do
obalenie urzędującego Prezydenta gen. Boizeze. Rebelianci
przenikneli z na teren Republiki Środkowo- afrykańskiej na tereny
przygraniczne. Prezydent Boizeze swój mandat po dokonanym
przewrocie, potwierdził w wolnych demokratycznych wyborach. Szef
ochrony Prezydenta mówi do mnie, panie Janie jest prośba od samego
Prezydenta, sprawa polega na zlokalizowani rebeliantów z powietrza i
podanie położenia geograficznego ich miejsca stacjonowania. Zadanie
nie było łatwe, ale zawsze znajduję sposoby na rozwiazanie
trudnych spraw. Wpadłem na pomysł.Latanie dla samego latania , aby
ich namierzyć nie miało sensu , Republika jest dwa razy większa od
Polski, kosztowałaby to masę czasu i wyłożenia dużych pieniędzy
na paliwo. Trzeba było znaleźć jakiś sposób, jak tego dokonać?
Najlepsze rozwiąznia są zawsze te proste. Zwróciłem się więc do
szefa ochrony, a bywałem gościem u niego w domu razem z Francisem,.
Jego dom był bardzo mocno zakonspirowny w buszu, pod stałą ochroną
jego żołnierzy. Poprosiłem go o nastepujące informacje, musiałem
wiedzieć co i kiedy jedzą. Odpowiedź była taka,że żywią się
polując na dziką zwierzynę, podał mi przypuszczalną godzinę
kiedy posiłki przygotowują. Z tych ustaleń wniosek jest prosty,
zdobyte mięso musiało być pieczone na ogniu, moje rozumowanie był
trafne, skoro tak, to ogień z takiengo ogniska, będzie widoczny z
powietrza w postaci dymu z ogniska. Strzał był w dziesiątkę !!!
Polecieliśmy ze Stephanem nad tereny przygraniczne z Czadem.
Trzymaliśmy wysokość bezpieczną na wypadek ostrzelania. Patrol
przygranicznych okazał się pełnym sukcesem, ujrzeliśmy dym
unoszący się z buszu, który nie wyglądał na pożar. Był to dym
z ogniska przygotowanego na okoliczność pieczenia zwierzyny na
posiłek. Oblecieliśmy go z dużej bezpiecznej strony kilka razy i
stwierdziliśmy z powietrza, że to jest kryjówka rebeliantów.
Zaraz po wylądowaniu w Bangui spotkalismy się z szefem ochrony
Prezydenta i przekazaliśmy mu zdjęcia i wspólrzędne geograficzne.
Ciekawiło mnie jaki był dalszy ciąg tej sprawy. Pewnego dnia szef
ochrony Prezydenta znalazł mnie w restauracji patrolując stolicę.
Zapytałem go o tych rebeliantów, odpowiedział mi tylko, że
namiary były skuteczne, Prezydent tam wysłał żołnierzy i
wyeliminował zagrożenie przewrotu. Miejsca naszego ulubionego w
stolicy życia towarzyskiego odbywało się wieczorami w jednej z
ulubionych restauracji gdzie spotykaliśmy się w gronie ludzi
biznesu, polityki, nawet z żołnierzami francuskiej Legii
Cudzoziemskiej. Byli to najwieksze zakapiory. Nawiązałen z nimi
kontakty, pozyskałem ich sympatię. Było to wielce znaczące dla
mnie, gdyż mam dużą wiedzę o Legii cudzoziemskiej, znam jej
historię oraz ich akcje bojowe na całym świecie w byłych
koloniach francuskich. Natomiast sama robota związana z lataniem
przewożąc najbogatszych ludzi francji po rejonach polowań
rejonach polowań, była wielkim dla nas wyzwaniem. Sprawdzaliśmy
się jako lotnicy, mieliśmy masę przygód z tym zwiazanych. Każdy
dzień to mnóstwo zdarzeń , trudności które musieliśmy pokonać,
sprawdzanie się w ekstremalnych warunkach. Teraz tylko zarysowałem
z grubsza problemy, ale jeszcze siądę do pisania o lataniu w
Afryce, opisując same osobne wydarzenia. Niestety podczas mego
pobytu dwa razy z rzędu dopadła mnie malaria, mimo że byłem
zaszczepiony na wszelki choroby tropikalne. Leżałem kazdorazowo po
10 dni w łóżku z goraczką blisko 40 st. , tak więc zaczęły się
perturbacje w realizacji kontraktu. Waldek czynił cuda , żeby
wypożyczyć za granica jakiś samolot spełniajacy warunki
afrykańskie tj. samolot „stol” krótkiego startu i lądowania i
czekaliśmy na jego przylot. Nie udało mu się niestety nic znaleźć
mimo posiadania środków finansowych.
Musieliśmy w takim
wypadku zakończyć usługi lotnicze i przerwać realizcję
kontraktu. Na miejscu zostawiliśmy samolot, całe jego wyposażenie
i wiele innych rzeczy. Z partnerami zakończyliśmy kontrakt na
zasadzie wzajemnnego zrozumienia, rozstaliśmy się w zgodzie.
Samolotami rejsowymi opuściliśmy Afrykę. Konkurencja miała do
dyspozycji Cessny Carawan. I tu dygresja marzyliśmy o tym , żeby
reanimować Antaka jako wspaniałą sprawdzoną konstrukcję,
wyposażając go w silnik turbośmigłowy, byłby dużo lepszy niż
Cessny. Waldek w sprawie takiej produkcji dogadywał się z koncernem
Antonowa w Kijowie, ja natomiast pukałem do drzwi różnych
znaczacych polityków, aby wsparli nasze działania. Łączna
produkcja Antków to było grubo ponad 10 tys sztuk latajacych po
świecie, mieliśmy plany ich modernizacji, plany biznesowe,
produkcyjne, oprzyrzadowanie w Zakładach Lotniczych w Mielcu. Szlak
mnie trafiał, że żadne argumenty do decydentów nie trafiały, a
rozmawiałem osobicie z najważniejszymi politykami w kraju których
znałem osobiście , byliśmy kolegami. Zero zainteresownia ! Moi
koledzy politycy rządzili tylko patrząc na słupki sondażowe,
byłem zaangażowany mocno w politykę wspomagając ich wszelkim
możliwym wsparciem, zawiodłem się na nich. Na mnie zawsze mogli
liczyć, nigdy ich nie zawiodłem. Mówię o Platformie
Obywatelskiej. Poznaliśmy się jeszcze za czasów KLD. Nie będę o
tym pisał więcej, bo zaraz się denerwuję.Przechodząc do końca
mego tekstu, zakończenie naszego latania w Afryce, odbyło się na
zasadzie wzajemnego zrozumienia, rozstaliśmy w pełnej zgodzie
zostawiając po sobie dobrą opinię w środowisku politycznym ,
biznesowym i lotniczym tego kraju. Kontakty mamy do dzisiaj bardzo
dobre. Obecnie Prezydent Boizeze już nie sprawuje swojej funkcji,
gdyż musiał się ewakuwać do Konga w wyniku zamachu stanu, krótko
po naszym powrocie do kraju. Poniżej załączam fotki z opisami
poszczególnych zdarzeń które miały miejsce.
Ps. Tekst ten ukazuje się
z takim opóźnieniem nie bez przyczyny.
Te moje wspomnienia
dedykuję, wszystkim załogom samolotów agrolotniczych i p.
pożarowych. Załogi te były na misjach - kontraktach przez długie
lata użytkując, samoloty polskiej konstrukcji takie jak An 2 ,
Dromadery, Kruki i nawet Gawrony. Byliśmy w tych usługach najlepsi
na świecie, konkurencja w zderzeniu z naszymi lotniczymi
umiejetnosciani i organizacją nie miała szans ! Usługi lotnicze
były prowadzone przeciw szarańczy, na opryskach bawełny i innch
zleceniach, na wszystkich kontynentach, a w szczególności w Afryce
i na bliskim wschodzie. Przez całą moją drogę lotniczą, miałem
kontakt z setkami pilotów, których poznałem osobiście jako
młodszy kolega lotnik. Byli moimi instruktorami lotniczymi. W tym
miejscu chcę oddać wielki chołd, instr. pil. Herbertowi
Majnuszowi, który zna mnie od małego Jasia 13–letniego chłopca z
lotniska na Gądowie. Gdy już stałem się prawdziwym lotnikiem,
zostaliśmy wielkimi przyjaciółmi. Herbert był wielokrotnie na
misjach w Afryce i nie tylko. Przebazowując w imieniu ZUA i PZL
Okęcie formacje samolotów jako lider. Wszyscy lotnicy agro go
znają. Był znakomitym organizatorem wielu baz lotniczych, tam już
na miejscu, załatwiał wszelkie sprawy w terenie w imieniu strony
polskiej. Chciałbym bardzo, aby pod tym tekstem wpisy dokonali
właśnie załgi agrolotnicze.
Z pozdrowieniem lotniczym
instr. pil Jan
Mikołajczyk
tekst: Jan Mikołajczyk
Wrocław dnia 22 września
2016 roku
.......................................................................
Lotnisko sportowe Mulhouse, tankowanie
Baza wojskowa pod Toulonem
Antek gotowy do lotu do Afryki
Na tym lotnisku spotkaliśmy się z Francisem
po ładunek przeznaczony do Afryki.
Lot nad morzem śródziemnym.
Lotnisko Batna w Algerii, spotkanie
z właścicielem dużej szkoły lotniczej.
Przed siedzibą jego szkoły.
Ja z żoną w jednym z jego samolotów.
Lotnisko Hasii Masoud Algeria.
Jak wyżej.
Spotkanie z przedstawicielami miejscowego biznesu.
Pole naftowe, baza wydobywcza
W locie nad Sacharą.
Zakup paliwa w Tamanrasset Ageria.
Tamanrasset
Chwilę po wylądowaniu w Bangui
|
Hangar w którym robimy naprawy i przeglądy |
|
|
|
|
|
|
Francis, żonka i ja |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Miejscowy ULC dopuszcza An 2 do lotów pasażerskich |
|
Nasza kawiarenka w naszej bazie na lotnisku. |
|
Wieczorem po locie, obowiązkowo wódeczka |
|
Na lotnisku w Bangui, gdzie odbieraliśmy klientów |
|
Tam gdzie jest palec to miejsce naszej bazy |
|
Sam Rotschild i ja | | | | | | |
|
|
Zwierzyna wystepująca Republice |
|
Woziliśmy "mydło i powidło", znaczy wszystko |
|
Tak wyglądała kabina pasażerska w Antku, długi lot |
|
Wyładunek na jednym z lądowisk na terenie polowań |
|
Grupa bogatych myśliwych z Francji ze sprzętem |
|
Przed lotem |
|
Transport ładunku z Antka do bazy polowań |
|
Transport ładunku do Antaka, lot do bazy polowań |
|
Jeden z bogatych francuzów |
|
Tankowanie Antka |
|
Nasza ekipa do pomocy, wspaniałe chłopaki |
|
Na jednym z lądowisk |
|
Rotschild wraz ze swoim ochroniarzem |
|
Załadunek pasażerów przed lotem na lotnisku w Bangui |
|
Tuż przed startem z jednego z lądowisk |
|
Organizator polowań |
|
W oczekiwani na samochody po odbiór myśliwych |
|
Zabezpieczam tłum, aby Stephan mógł wykołować |
|
W takich szałasach śpią myśliwi i są szczęśliwi |
|
Ten z poprawej siedzący to włściciel sieci komórkowej |
| |
|
|
|
Campus bazy polowań |
|
Ja z koniaczkiem po długim locie |
|
Ochrona całodobowa samolotu na lądowisku |
|
Mięsko na steki |
|
Kapliczka misjonarza w Rafai |
|
Jedno z lądowisk |
Kryjówka rebeliantów
|
Ja w Cessnie Carawan |
Cessna na potrzeby misjii katolickiej
|
Francis i ja |
|
Projekt malowania mego samolotu firmowego |
|
|
|
|
|
|
|
|
Z pozdrowieniem lotniczym
instr. pil. Jan Mikołajczyk
tekst: Jan Mikołajczyk
Wrocław 22 wrzesień 2016 roku
..........................................................................................................................................................................
Wspaniały bloger lotniczy "Pana Jana Mikołajczyka" polecam wszystkim zainteresowanym lotnictwem. Teofil
OdpowiedzUsuńPiękny widoki, wspaniały opis, najlepszy blog o lotnictwie!
OdpowiedzUsuń