16 lutego 2011

Odżył ruch pasażerski, ale tylko na rok?

Odżył ruch pasażerski, ale tylko na rok?

wnp.pl (Piotr Stefaniak) - 24-01-2011 14:46
Polskie porty obsłużyły w 2010 roku w ruchu handlowym łącznie 20,5 mln pasażerów oraz wykonały 241 tys. operacji pasażerskich, co oznacza wzrost odpowiednio o 8,1 proc. oraz 1,2 proc. w stosunku do roku 2009 - informuje Urząd Lotnictwa Cywilnego.
Jednak wciąż nasze lotniska nie osiągnęły wyników z rekordowego dotychczas roku 2008 - w ub.r. obsłużyły o 1 proc. mniej pasażerów, a wykonały o 6 proc. mniej operacji pasażerskich.

Jak podkreśla ULC, dość znacząco wzrosła w ub.r. (o ok. 7 proc.) średnia liczba pasażerów przypadająca na jedną operację (z 79,5 do 85 pasażerów). Był to głównie efekt tego, że coraz mniejszy udział ruchu krajowego obsługiwany był przez mniejsze samoloty, coraz większy był udział ruchu czarterowego (charakteryzuje się podstawianiem większych samolotów, jak i wyższym współczynnikiem wypełnienia), a także bardziej efektywna była siatka połączeń po zmianach wymuszonych kryzysem finansowym.



W minionym roku najszybciej rozwijały się regionalne porty lotnicze: Łódź - wzrost obsługi pasażerów o 32,5 proc., Wrocław (o 20,7 proc.), Rzeszów (18,7 proc.), Gdańsk (16,9), a także najmniejsze lotnisko Zielona Góra (23,9 proc.). Wszystkie porty regionalne zwiększyły o 11 proc. liczbę odprawionych pasażerów, co pozwoliło im zwiększyć udział w rynku do 57,7 proc. (z 56,3 proc. w roku 2009).

ULC zaznacza też, że o ile w pierwszej połowie ub. roku dynamika obsługiwanych pasażerów zwiększała się (pomijając kwiecień), o tyle pod koniec roku nastąpiło dość wyraźne wyhamowanie. Ze spływających na bieżąco informacji wynika, iż to wyhamowanie pogłębia się. Zatem 2011 rok może stać pod znakiem słabszej dynamiki obsłużonych pasażerów, niż było to w roku 2010 - stwierdza urząd.

Rynek polski dość dobrze radził sobie w minionym roku na tle całej Europy. Według danych ACI (Airport Council International), po jedenastu miesiącach 2010 roku ruch pasażerski wzrósł o 4,2 proc. Spośród regionów świata, tylko dynamika ruchu w Ameryce Północnej była niższa i wyniosła 2,1 proc. Znacznie szybciej rozwijały się regiony: Ameryki Łacińskiej i Karaibów (wzrost o 13,2 proc.), Azji i Pacyfiku (12,9 proc.) oraz Środkowego Wschodu (12,4 proc.).

15 lutego 2011

Lotnicze Pogotowie Ratunkowe: trwają szkolenia, przybywa lądowisk

 

Lotnicze Pogotowie Ratunkowe: trwają szkolenia, przybywa lądowisk

  • PM/TVN24/Rynek Zdrowia
  • 13-02-2011 12:03

Wszystkie 23 nowoczesne śmigłowce ratunkowe - Eurocoptery - są już w Polsce, a od 2008 r. do teraz wybudowano aż piętnaście lądowisk szpitalnych.
– Śmigłowce typu EC135 użytkowane przez LPR spełniają wysokie wymagania międzynarodowych norm bezpieczeństwa obowiązujące w lotniczych służbach medycznych – mówił niedawno naszemu portalowi Robert Gałązkowski, dyrektor LPR.
– Te maszyny cechuje wszechstronność i zdolność do wykonywania lotów w trudnych warunkach, a także w nocy. To, w połączeniu z ich udowodnioną sprawnością i osiągami sprawia, że są doskonałe do zastosowania w misjach ratownictwa medycznego – stwiedził szef LPR.
Jednak wciąż niewiele szpitali ma lądowiska dla śmigłowców przystosowane do lądowań w nocy. Są to, jak podaje TVN 24, szpitale w Grudziądzu, Sosnowcu i Bielsku Białej. Regionalny Szpital Specjalistyczny im dr. Władysława Biegańskiego w Grudziądzu ma lądowisko dla śmigłowców ratunkowych na dachu. 
W najbliższym czasie lądowisk przyszpitalnych nadal będzie przybywać, w tym również przystosowanych do lądowań w nocy: 27 lądowisk jest w trakcie budowy, a 47 na etapie projektowania – informuje TVN 24. 
Równolegle z przekazywaniem do Polski Eurocopterów realizowano harmonogram szkoleń pilotów LPR. Każde szkolenie odbywało się w trzech etapach. Pierwszy w fabryce Eurocoptera, kolejny w centrum szkolenia w Warszawie. Ostatni natomiast przeprowadzany jest w bazie macierzystej Eurocoptera, gdzie piloci wykonują serię lotów treningowych. 
Szkolenie na Eurocpoterach obejmuje również naukę lotów i lądowań nocnych, które piloci LPR ćwiczą na symulatorach. 
Jak ocenia w TVN 24 dyrektor, dyrektor Lotniczego Pogotowia Ratunkowego, Robert Gałązkowski, w każdym województwie w kraju potrzeba jest przynajmniej od dwóch nawet do czterech lądowisk przyszpitalnych.
Większą ilość lądowisk szpitalnych Polska zawdzięcza przede wszystkim środkom z Unii Europejskiej. 
Więcej:  TVN 24

14 lutego 2011

Boeing świętuje premierę nowego 747-8 Intercontinental


Boeing świętuje premierę nowego 747-8 Intercontinental
dzisiaj, 16:46

Zobacz także

Boeing opóźnił pierwszą dostawę modelu 787 do III kwartału

Amerykański koncern aerokosmiczny Boeing poinformował we wtorek o przesunięciu terminu pierwszej dostawy... Zobacz więcej 18 sty, 16:30 | PAP
Boeing udoskonala Dreamlinera
Boeing udoskonala Dreamlinera
Boeing wprowadza nowe zabezpieczenia w swoim najnowszym samolocie 787 Dreamliner. Zmiany dotyczyć będą instalacji... Zobacz więcej 27 lis 10, 12:23 | PAP
Boeing odsłonił wczoraj swój nowy samolot 747-8 Intercontinental, który charakteryzuje się wysoką pojemnością i zapewnia liniom lotniczym najniższe koszty operacyjne ze wszystkich dostępnych na rynku samolotów pasażerskich.
Jednocześnie 747-8 Intercontinental cechuje się podwyższonymi parametrami ekologicznymi.
Około 10 tysięcy gości, w tym klientów i pracowników firmy Boeing, urzędników państwowych, partnerów i dostawców zebrało się w fabryce w Everett w stanie Waszyngton, aby być świadkami premiery samolotu Intecontinental podczas imprezy zatytułowanej „Niezwykły, ponownie”. Jim Albaugh prezes i szef zarządu Boeing Commercial Airplanes powiedział, iż najnowszy 747 łączy w sobie osiągnięcia technologiczne, które sprawiają, że jest to niezwykle wydajny dla klientów samolot.


„Nowy 747-8 Intercontinental jest wyposażony w najnowsze innowacje technologiczne. Zastosowano w nim wiele przełomowych technologii, które znajdą się również w samolocie Dreamliner,” powiedział Albaugh. „Jesteśmy przekonani, że nasi klienci docenią niskie koszty operacyjne, oraz że pasażerowie będą zadowoleni z komfortu jakie zapewnia całkowicie nowe wnętrze.”
 „747-8 Intercontinental będzie doskonałym uzupełnieniem naszej floty w kategorii samolotów 400-miejscowych. Poprawi także ekologiczną wydajność naszej floty,” powiedział Nico Buholz, wiceprezes Lufthansa Group Fleet Management. „Jako pierwszy klient, który otrzyma 747-8 Intercontinental, nie możemy się doczekać, aż w przyszłym roku powitamy ten samolot w naszych barwach, ponieważ przyczyni się on do modernizacji naszej floty oraz do osiągnięcia lepszych wyników w naszych dążeniach do ochrony środowiska.”
Korean Air oraz klienci VIP dołączyli do Lufthansy, która będzie pierwszym odbiorcą tego modelu, i zamówili łącznie 33 samoloty 747-8 Intercontinental. Pierwsza dostawa 747-8 Intercontinental przewidziana jest na koniec bieżącego roku.
„Jako jedyny samolot na rynku samolotów posiadających od 400 do 500 miejsc, 747-8 Intercontinental będzie dla naszych klientów samolotem doskonale dostosowanym do obsługiwania dalekich tras,” powiedział Pat Shanahan, wiceprezes i dyrektor generalny Airplane Programs w Boeing Commercial Airplanes. „747-8 Intercontinental wyznaczy nowy standard w osiągach z zakresu oszczędności i ochrony środowiska, jednocześnie zapewniając pasażerom najlepsze warunki podróży.”
747-8 Intercontinental będzie miał niższy koszt operacyjny w przeliczeniu miejsca na pokładzie na milę, niż jakikolwiek inny duży samolot pasażerski. Koszty te będą o 12 procent niższe, niż w przypadku jego poprzednika – modelu 747-400. Samolot zapewnia o 16 procent większą oszczędność paliwa, produkuje o 16 procent mniej dwutlenku węgla na jednego pasażera oraz charakteryzuje się o 30 procent niższym poziomem wytwarzanego hałasu niż 747-400. 747-8 Intercontinental posiada w swoim wnętrzu wiele rozwiązań, które zastosowane zostały także w modelu 787 Dreamliner, takich jak architektura wnętrza pozbawiona kantów, zapewniająca pasażerom większe poczucie komfortu oraz przestrzeni, dodająca jednocześnie więcej miejsca na bagaż podręczny.
Odsłonięty dziś samolot pomalowany jest w czerwono-pomarańczowy wzór Sunrise, który zastosowany został tylko na pierwszym modelu 747-8 Intercontinental. To znaczące odejście od tradycyjnej niebieskiej kolorystyki używanej dotychczas przez firmę Boeing. Nowa paleta kolorów ma uhonorować kluczowych klientów koncernu, u których te kolory oznaczają dobrobyt i szczęście.
Źródło: Komunikaty prasowe

Nowe życie oławskiej „Dakoty”

 

Nowe życie oławskiej „Dakoty”

Dodano: 2011-01-26 09:46:37
W 2005 uratował ją od przetopienia na aluminium. Teraz otrzymała szansę drugiego życia. „Dakota” z kolekcji Przemysława Pawłowicza prawdopodobnie będzie jednym z głównych elementów ekspozycji Muzeum Armii Krajowej w Krakowie

Zrekonstruowany samolot "Dakota" ze zbiorów Przemysława Pawłowicza ma wejść w skład ekspozycji Muzeum Armii Krajowej w Krakowie


Wnętrze kabiny pilotów robi niesamowite wrażenie
Oława/Kraków
Pamięci Nowaka-Jeziorańskiego

Kokpit, skrzydło, fragment kadłuba - dla jednych to tylko pozostałości starego samolotu, dla innych część wielkiej legendy lotnictwa. Pawłowicz prezentuje swój cenny eksponat. Odsłania wnętrze kabiny pilotów, podnosi pokrywę na dziobie samolotu, kryjącą gęstwinę przewodów hydraulicznych. Oglądamy przekrój skrzydła i fragment wypalonego kadłuba. Przed domem radnego powiatu stoi także zachowany w całości samolot polskiej produkcji „Bies” oraz mały niemiecki bunkier, przykryty siatką maskującą.
Na opowieść o burzliwych dziejach “Dakoty” Pawłowicz zaprasza do domu. To niezwykle sugestywne miejsce. Ściany wypełniają zdjęcia starej Oławy, wizerunki samolotów i lotników, a honorowe miejsce w tej kolekcji zajmują fotografie dziadka - Stanisława Pawłowicza, żołnierza 3. Dywizji Strzelców Karpackich, uczestnika walk w Tobruku i bitwy pod Monte Cassino.

Pożar na filmowym planie

- Są cztery rzeczy, które pozwoliły aliantom wygrać II wojnę światową - Pawłowicz przywołuje zgrabną formułę Eisenhowera. - Most Bailey’a, transfuzja krwi, jeep i „Dakota”. Jej pojawienie się było kamieniem milowym w historii lotnictwa. Niezawodny i piękny samolot. Przed wojną używany był w lotnictwie pasażerskim, w czasie wojny - do celów transportowych i desantów spadochroniarzy.
Sycylia, Normandia, bitwa pod Arnhem - wszędzie tam wykorzystywano „Dakoty”. Latały od Moskwy po Nowy Jork. Ich popularność sprawiła, że Sowieci jeszcze przed wojną wykupili od Amerykanów licencję i zbudowali swoje Li-2. Na frontach II wojny światowej była wszechobecna. Po wojnie latali nią wielcy przywódcy oraz zwykli pasażerowie linii lotniczych. Wystąpiła w wielu filmach, choćby w „O jeden most za daleko”, „Indiana Jones”, czy „Miłość, szmaragd i krokodyl”.
Żadne muzeum w Polsce nie może się poszczycić posiadaniem takiego samolotu.
W rękach prywatnych kolekcjonerów znajdują się tylko dwa egzemplarze. „Dakota” Pawłowicza, wyprodukowana w 1944, po latach służby w USA, Anglii i na Bliskim Wschodzie, emeryturę spędzała w Disneylandzie pod Paryżem. Stamtąd trafiła do holenderskiego muzeum w Best. Z kolei z tego miejsca wykupili ją Niemcy, ażeby na planie filmu o powietrznej blokadzie Berlina najzwyczajniej podpalić i zniszczyć. A że sceny filmu „Die Luftbrücke” kręcono we Wrocławiu,
o wszystkim dowiedział się  Pawłowicz.
- To był czysty przypadek. Moi koledzy, właściciele zabytkowych jeepów, byli tam zaangażowani jako statyści. Zadzwonili do mnie z wiadomością, że ekipa opuściła plan, zostawiając resztki „Dakoty” i że coś trzeba z tym zrobić…
Pawłowicz natychmiast przerwał swój urlop, dogadał się z ekipą i zorganizował transport części samolotu do Oławy.
- Gdybym czekał dwa czy trzy dni, pewnie trafiłyby jako aluminium do punktu skupu…

Zobrazować
brawurową akcję

Kiedy w ubiegłym roku wiadomość o “Dakocie” ze zbiorów oławianina dotarła do dyrekcji Muzeum AK w Krakowie, zrodził się pomysł, aby wykorzystać ją w przygotowywanej ekspozycji. Krakowianie mają nową siedzibę,  spory budżet na modernizację placówki i ambicję, aby dorównać Muzeum Powstania Warszawskiego. A tam jednym z istotnych elementów jest samolot, upamiętniający alianckie zrzuty dla powstańców.
W październiku 2010 Pawłowicz gościł u siebie dyrektora krakowskiego muzeum Adama Rąpalskiego, jego zastępcę Tadeusza Żabę oraz Tomasza Jastrzębskiego z Polskiego Towarzystwa Historycznego. Oławianin zgodził się nieodpłatnie przekazać kadłub samolotu w trwały depozyt. Będzie to możliwe po zakończeniu remontu i adaptacji budynku muzeum AK, przy ul. Wita Stwosza. Jednocześnie Pawłowicz podsunął muzealnikom myśl, aby jego “Dakota” przypominała o akcji “Most III” z 1944, jednej z najbardziej brawurowych w historii polskiego podziemia.
Tylko trzykrotnie, podczas przerzutu polskich kurierów i władz państwa podziemnego, Dakota miała jakiś związek z Armią Krajową w okupowanej Polsce. To były skrajnie niebezpieczne loty.
Przez okupowane Jugosławię i Węgry, nieuzbrojonym samolotem, znacznie wolniejszym od myśliwców wroga. Po drugim locie do Polski pilot „Dakoty” został odznaczony krzyżem Virtuti Militari. W trzecim wywieziono z kraju części tajnej niemieckiej broni, zdobytej przez AK - rakiety V-2. Akcja prowadzona była w bardzo niesprzyjających warunkach. Lądowano w okolicach Tarnowa. Dookoła byli Niemcy, tymczasem okazało się, że samolot ugrzązł na podmokłym podłożu i nie może odlecieć. Piloci wyłączyli silniki, chcieli podpalić maszynę i przyłączyć się do partyzantów, ale oni zaprotestowali. Po wielu próbach, kolbami karabinów i gołymi rękami partyzanci odkopali koła i wypchnęli samolot. Prawie po 70 minutach postoju, C-47 odleciał z cennym ładunkiem przez Włochy, Maroko i Gibraltar do Londynu.

Jeszcze słyszę jego głos

Zgodnie z projektem, w centralnym miejscu przyszłego muzeum, na dziedzińcu przykrytym szklanym zadaszeniem, zwiedzający będą oglądać scenę upamiętniającą tę akcję. W drzwiach „Dakoty” stoi pilot, a uzbrojeni partyzanci wnoszą na pokład samolotu worki z częściami tajnej niemieckiej broni. Pawłowicz miał osobiste powody, aby upomnieć się właśnie o ten lot.      
- Jeszcze słyszę jego głos i przypominam sobie, z jaką swadą opowiadał - mówi o Janie Nowaku-Jeziorańskim, którego w pamiętnej akcji Most III przerzucono do okupowanej Polski.
Właśnie wtedy, w ostatnich dniach poprzedzających wybuch Powstania Warszawskiego. Przed siedmioma laty sędziwy Kurier z Warszawy przyjechał do naszego miasta jako orędownik pojednania krajów Europy Wschodniej. Zainteresował się wraz z władzami Kolegium Europy Wschodniej pałacykiem w Jakubowicach. Planowano utworzenie w tym miejscu ośrodka spotkań młodzieży, na wzór domu w Krzyżowej. Pawłowicz pełnił wówczas funkcję wicestarosty i towarzyszył legendzie polskiego podziemia podczas rekonesansu w Jakubowicach. Przy obiedzie mógł z nim porozmawiać także o swoich pasjach: lotnictwie i II wojnie światowej.
Nowak-Jeziorański opowiadał o szczegółach dramatycznego lądowania pod Tarnowem, rozmawiali również o katastrofie w Gibraltarze. Dyrektor Radia Wolna Europa wyraził przekonanie, że gen. Sikorski padł ofiarą zamachu. Pawłowicz zajął się szczegółowo tą katastrofą. Współpracuje z historykiem Tadeuszem Kisielewskim, który na ten temat napisał trzy książki. Oławianin bada kwestie techniczne, związane z samolotem „Liberator”.
- Niesamowite w Nowaku-Jeziorańskim było to, że o swojej walce i bohaterstwie opowiadał jakby to była najzwyklejsza rzecz - wspomina Pawłowicz. - Cieszę się z pomysłu Muzeum AK, przekażę moją „Dakotę” dla podtrzymania pamięci o Armii Krajowej, ale też osobiście, dla uczczenia życia i pracy Jana Nowaka-Jeziorańskiego. 

Douglas C-47 Skytrain/Dakota

DC-3 był samolotem o dużej przestrzeni ładunkowej, zdolnej pomieścić 21 pasażerów. Oblatano go w grudniu 1935 roku. Jednak DC-3 znany jest lepiej w swej wersji wojskowej - C-47 Skytrain - przeznaczonej da lotnictwa armii Stanów Zjednoczonych, i pod nazwą „Dakota” dla angielskiego RAF-u. Produkcja tych i innych wersji wojskowych w Stanach Zjednoczonych osiągnęła 10 050 maszyn, bez uwzględnienia egzemplarzy zbudowanych w Japonii i ZSRR. Samoloty te wniosły poważny wkład w zwycięstwo, stanowiąc dla aliantów doskonały środek transportu, który w czasie II wojny światowej wykorzystywano także jako samolot desantowy i holownik szybowców.

Kraj produkcji: Stany Zjednoczone
Typ: (C-47) dwu- lub trzymiejscowy samolot transportowy z kabiną dla 28 osób, 14 rannych i 3 pielęgniarzy lub dla 4536 kg ładunku.
Napęd: dwa 14-cylindrowe silniki (układ: podwójna gwiazda) Pratt & Whitney R-1830-92 o mocy 895 kW (1200KM)
Osiągi: prędkość maksymalna 370 km/h, czas wznoszenia na wysokość 3050 m - 9 min. 36 sek. pułap praktyczny 7315 m, zasięg 2575 km
Masa: własna 8103 kg, maksymalna startowa
14 061 kg
Wymiary: rozpiętość skrzydeł 28,90 m, długość
19,63 m, wysokość 5,20 m
Uzbrojenie: brak
opr.: P.Pawłowicz

Gen. Eisenhower zaliczył „Dakotę” do czterech wynalazków, które pozwoliły aliantom wygrać II wojnę światową

Dodatkowe  informacje i zdjęcia: http://friendsofthedc3.20m.com/G-AMPP.htm
pl.wikipedia.org/wiki/Most_III 

Xawery Piśniak
xapi@gazeta.olawa.pl

Białostockie szkoły średnie. Nowe profile klas

 

Białostockie szkoły średnie. Nowe profile klas

Emilia Romaniuk
2011-02-11, ostatnia aktualizacja 2011-02-11 20:39

Klasa humanistyczno-dziennikarska w II LO, coś dla pasjonatów przetwarzania informacji w V LO. Do tego klasa lotnicza i nowe profile w "elektryku". To tylko niektóre z propozycji dla przyszłych uczniów w wykonaniu lokalnych szkół średnich

Wywieszanie list przyjętych w VII LO
Fot. Marcin Onufryjuk / Agencja
Wywieszanie list przyjętych w VII LO
ZOBACZ TAKŻE
SERWISY
Białostockie szkoły średnie ułożyły już swoją wiosenną ofertę związaną z naborem do klas pierwszych. Rekrutacja kandydatów rozpocznie się 21 marca i potrwa do 3 czerwca. Listy przyjętych szkoły średnie podadzą 28 czerwca.

Podczas tegorocznego naboru gros profili będzie podobny jak w ubiegłorocznej ofercie. Ale nie zabraknie też nowości.
Znakiem rozpoznawczym II LO przy ul. Narewskiej od trzech lat są klasy lotnicze. Utworzenie jednego oddziału szkoła planuje i tym razem. Z tym że zmieni się finansowanie tej klasy. Przez ostatnie trzy lata nauka latania finansowana była ze środków unijnych. To dofinansowanie się kończy. Uczniowie, którzy zdecydują się od września na naukę w takiej klasie, muszą mieć na uwadze, że za egzamin i uzyskanie licencji zapłacą z własnej kieszeni. Urząd miejski zapłaci prawdopodobnie za realizację zajęć praktycznych i teorii na lekcjach. Ale to, rzecz jasna, niejedyna klasa, do której przyjmowani będą chętni.

W sumie drugi ogólniak planuje nabór do dziewięciu klas pierwszych. Poza znanymi z ubiegłych lat profilami, jak biologiczno-chemiczny, prawniczy, medyczny, zaplanowane są również nowości.

- Pierwsza to profil językowo-matematyczny z rozszerzoną matematyką oraz językiem angielskim i niemieckim. Druga to klasa humanistyczno-dziennikarska. Program nauki w tych klasach jest ułożony z myślą o studiach i tym, jakie przedmioty są punktowane podczas rekrutacji na nie - zapowiada Ewa Meyer, dyrektor II LO w Białymstoku.

V LO przy ulicy Miodowej wzorem roku ubiegłego zamierza zebrać chętnych do ośmiu klas pierwszych. Profile będą takie jak rok temu, wśród nich te najbardziej oblegane: psychologiczny, architektoniczny czy menedżersko-turystyczny. Ale Antoni Ćwikliński, dyrektor tej szkoły, zapowiada, że pracują nad jedną supernowością.

- Jeżeli uda nam się to zrealizować, to myślę, że będzie to hit. Szczegółów jeszcze nie zdradzę. Ale powiem, że będzie to klasa dla tych, których interesują media, wykorzystywanie i przetwarzanie informacji czy też reportaż, i to zarówno ten na papierze, w radio czy telewizji - zachęca Antoni Ćwikliński.

W XIV LO przy ul. Upalnej nowości w profilach tematycznych klas nie będzie. Szkoła stawia na to, co w ostatnich dwóch latach okazało się strzałem w dziesiątkę, tj. klasy mundurowe. Tu kształcą się młodzi ludzie, którzy w przyszłości myślą o pracy w policji, straży pożarnej czy straży granicznej.

- Uznaliśmy, że nie ma sensu wprowadzać udziwnień, a powinniśmy dalej stawiać na to, co się sprawdza. Chętnych do tych klas, odkąd je mamy, jest ogrom. O zainteresowaniu świadczą choćby telefony, jakie już odbieram w tej sprawie. Do tego te klasy wpisują się w wartości, jakie chcemy młodym ludziom przekazać - mówi Leszek Kochanowski z XIV LO w Białymstoku.

Na klasy mundurowe stawia również XVI LO przy ul. Sokólskiej (nabór prawdopodobnie prowadzony będzie do trzech-czterech takich klas). Podczas ubiegłorocznej wiosennej rekrutacji o jedno miejsce ubiegało się kilku kandydatów. W "siódemce" przy ul. Wierzbowej za kilka tygodni na chętnych czekać będą sprawdzone klasy artystyczne: filmowa, taneczna czy fotograficzna.

O nowych profilach myśli za to Zespół Szkół Elektrycznych w Białymstoku. Szkoła stawia na ekologię, latem na dachu "elektryka" zamontowane zostaną trzy turbiny wiatrowe. Siłę wiatru zamienią w energię, która wykorzystana zostanie np. do oświetlenia sal lekcyjnych. Za tym ekologicznym projektem pójdą również zmiany dotyczące kształcenia.

- Jeżeli urząd miasta przychyli się do naszych planów, to w naborze na rok 2011/2012 chcemy przyjmować do nowej klasy w zawodzie technik energetyk. W kolejnym roku planujemy zacząć kształcenie w zawodzie technik urządzeń i systemów energetyki odnawialnej - zapowiada Anna Niczyporuk, dyrektor białostockiego Zespołu Szkół Elektrycznych.

Wszystkie białostockie szkoły złożyły stosowne wnioski dokumentujące ich propozycje. Wojciech Janowicz dyrektor miejskiego departamentu edukacji w Białymstoku, zapowiada, że w ciągu tygodnia będzie już jasne, które z nich zostaną wcielone w życie.

- Z wszystkimi pomysłami już się zapoznałem. Ale żeby mówić o konkretach, dokumenty potrzebują akceptacji prezydenta. Po podpisaniu stosownych papierów będę mógł podać szczegóły - dodaje Janowicz.
Źródło: Gazeta Wyborcza Białystok


Więcej... http://bialystok.gazeta.pl/bialystok/1,35235,9094933,Bialostockie_szkoly_srednie__Nowe_profile_klas.html#ixzz1DxWElhBa

Oferty samolotów-cystern dla USA

 

Oferty samolotów-cystern dla USA

p.r. 11-02-2011, ostatnia aktualizacja 11-02-2011 15:49

Boeing i EADS złożyły oferty dostarczenia samolotów-cystern dla lotnictwa wojskowego USA

źródło: Bloomberg
Po niemal 10 latach starań dowództwa US Air Force zastąpienia wysłużonej flotylli 179 samolotów-cystern KC-135 produkcji Boeinga, pamiętających lata 50. dwaj konkurujący o kontrakt wartości minimum 35 mld dolarów przystąpili do końcowej batalii na komunikaty prasowe. Boeing złożył swoją dokumentację w czwartek, jego europejski konkurent EADS w imieniu Airbusa — w piątek rano. W ostatnich dniach obie firmy prowadziły intensywną kampanię informacyjną w amerykańskich środkach przekazu mającą promować własną ofertę.
Analitycy spodziewają się, że dowództwo US Air Force ogłosi swą decyzję w marcu. Podstawowy kontrakt opiewa na 35 mld dolarów, ale wraz z serwisowaniem przez 25 lat dostarczonych maszyn, sprzedażą części i szkoleniem załóg może przekroczyć 100 mld. Będzie największym kontraktem w historii lotnictwa.
Prezes Boeinga, Jim McNerney argumentował, że jego koncern przedstawił agresywną ale odpowiedzialną ofertę. - Decyzja o wyborze dostawcy ma kluczowe znaczenie dla bezpieczeństwa narodowego USA i jego przemysłu — podkreślił i obiecał stworzyć 50 tys. miejsc pracy.
Na spotkaniu w Nowym Jorku z inwestorami, ekspertami od lotnictwa i obrony McNerney nie potrafił powiedzieć, jakie ma szanse wygrania przetargu z subwencjonowanym konkurentem. — Ich koszt kapitałowy jest mniejszy od mojego — dodał nawiązując do trwającego od dawna sporu handlowego USA z Unią Europejską o subwencje dla Airbusa i Boeinga.
Rzecznik EADS North America, Guy Hicks powiedział tylko, że jego firma dotrzyma terminu złożenia oferty. Nie chciał mówić o żadnych konkretach, bo sytuacja jest bardzo konkurencyjna. Szef EADS na Ameryką Płn., Ralph Crosby był bardziej rozmowny. Podkreślił, że „oferujemy samolot realnie istniejący, który już wykazał swą przydatność dla naszych mężczyzn i kobiet w mundurach. My nie zmuszamy dowództwa lotnictwa ani podatników amerykańskich do podejmowania dużego ryzykownego przedsięwzięcia z samolotem, który istnieje tylko na panierze”.
Obie firmy proponują samoloty cywilne dostosowane do potrzeb wojska.
Boeing oferuje KC-767 oparty na samolocie dalekiego zasięgu B767, który wszedł do eksploatacji w 1982 r. Ten „NextGen Tanker” (cysterna następnej generacji) ze zmodyfikowaną kabiną, nieco mniejszy od maszyny Airbusa, będzie montowany w Everett w stanie Waszyngton i wyposażany w Wichita (Kansas). Jego producent twierdzi, że ten samolot pozwoli zaoszczędzić na paliwie 10 mld dolarów w ciągu 40 lat eksploatacji i zapewni koszty serwisowania mniejsze o 15-20 proc. od kosztów obsługi samolotu Airbusa.
Firma z Europy proponuje KC-45 oparty także na samolocie dalekiego zasięgu A330, będącym w eksploatacji od 1993 r. Jest to większa maszyna od amerykańskiej, potrzebuje więc więcej paliwa i będzie wymagać budowy nowych hangarów, ale EADS argumentuje, że jej ładowność jest o 31 proc. większa, podobnie jak i zasięg w porównaniu z KC-767.
Europejska cysterna jest już używana przez lotnictwo wojskowe innych krajów. EADS obiecuje zbudowanie nowej fabryki w Mobile w Alabamie, gdzie powstanie 48 tys. miejsc pracy, także przy montażu samolotów cywilnych.
To trzeci w ciągu 10 lat przetarg na takie samoloty. Pierwszy w 2003 r. wygrał Boeing, ale Pentagon, musiał go anulować pod naciskiem Kongresu w związku z poważnymi naruszeniami procedury. Drugi w 2008 r. wygrali EADS i Northrop Grumman, ale z kolei amerykański NIK, GAO, uwzględnił zastrzeżenia Boeinga i anulował go.
AFP

Latać każdy może. Niepotrzebna jest nawet licencja pilota - część 2

 

Latać każdy może. Niepotrzebna jest nawet licencja pilota

Samolot, który kosztuje tyle co samochód średniej klasy i równie łatwo można go prowadzić. Takie maszyny produkuje kilka polskich firm. Do ich prowadzenia niepotrzebna jest nawet licencja pilota.
3Xtrime z Bielska-Białej dużą część produkcji sprzedaje za granicą. Choć w kryzysie klienci ograniczyli zakupy drogich zabawek, w ostatnich miesiącach ponownie się nimi zainteresowali
3Xtrime z Bielska-Białej dużą część produkcji sprzedaje za granicą. Choć w kryzysie klienci ograniczyli zakupy drogich zabawek, w ostatnich miesiącach ponownie się nimi zainteresowali Fot. 3XTRIM
Galeria zdjęć: 1 z 1

Latanie tanie niesłychanie

– Ceny nowych maszyn zaczynają się od ok. 100 tys. zł. Za kilkuletni używany model w nienagannym stanie technicznym trzeba zapłacić 50 – 70 tys. złotych. Zdarzają się „okazje” za 30 – 40 tys. zł, jednak lepiej ich unikać, bo te maszyny długo nie posłużą – opowiada Ryszard Zagańczyk, szef warszawskiej firmy AeroPlane, specjalizującej się w sprzedaży nowych i używanych samolotów. Jego zdaniem największe doświadczenie w produkcji ultralightów mają Czesi i Amerykanie, jednak polskie firmy zaczynają im dorównywać.
Zakłady lotnicze Aero-Kros z Krosna na początku 2010 r. wypuściły na niebo zupełnie nowy produkt – model MP-02 Czajka. Samolocik wart w podstawowej wersji 56,5 tys. euro bije na głowę konkurentów pod względem osiągów i zwinności. Do wzbicia się w powietrze wystarczy mu pas o długości 120 metrów, może lecieć z prędkością 260 km/h i pokonać na jednym tankowaniu dystans ponad tysiąca kilometrów. W topowej wersji Czajka może być wyposażona w skórzane siedzenia, GPS czy ogrzewanie. Wtedy jej cena zbliża się do 80 tys. euro, ale amatorów latania to nie odstrasza. – Polskim klientom dostarczyliśmy już dwie maszyny, a jedną wysłaliśmy do Belgii. Aktualnie realizujemy kilka zamówień zagranicznych – wylicza Agnieszka Czaja z Aero-Krosu.
Dużą część produkcji sprzedaje za granicę również 3Xtrime z Bielska Białej, producent modelu 450 Ultra. – Łącznie oddaliśmy już do użytku ponad sto samolotów, z czego jedna trzecia lata za granicą – opowiada Jerzy Nastek, konstruktor i współtwórca ultralightu. Dodaje, że lata 2009 – 2010 były dla firmy kryzysowe, ponieważ zagraniczni klienci wyraźnie ograniczyli zakupy drogich „zabawek”. Jednak w ostatnich miesiącach ponownie się nimi zainteresowali. – Widać wyraźne odbicie, znowu zaczęły spływać zamówienia. Tylko w styczniu otrzymaliśmy kilka nowych zleceń – mówi Nastek.
Liczba zamówień na ultralighty będzie rosła proporcjonalnie do wzrostu liczby osób zafascynowanych lataniem. A ci nie ograniczają się już jedynie do podróży po Polsce. Marian Fijołek, właściciel firmy budowlanej Building Business z Bielska Białej, wspólnie z kolegą Mariuszem Stajewskim w czerwcu ubiegłego roku poleciał zwiedzać Skandynawię. – Wystartowaliśmy we Włocławku i w ciągu dziewięciu dni przelecieliśmy ponad 7,5 tys. kilometrów. Dotarliśmy aż do Nordkapp. Na same przeloty przeznaczyliśmy tylko 20 proc. czasu. Gdybyśmy chcieli zachować takie proporcje w przypadku podróży autem, nasza eskapada trwałaby ponad miesiąc – śmieje się Fijołek.
Lotniczą turystykę chce promować także Stanisław Tołwiński. Latem ubiegłego roku zorganizował rajd po lotniskach Mazur i Litwy, w którym wzięło udział ponad 30 maszyn. W tym roku zamierza sprzedać trzy antonowy, dwie wilgi i cesnę, którymi dysponuje Aeroklub Krainy Jezior, a w ich miejsce kupić ultralighty i rozpocząć na nich szkolenia. – Takie lekkie samolociki dają możliwość spełnienia marzeń szerszej grupie ludzi – mówi.
Jego pasja do latania zaczyna nabierać już nawet technicznych kształtów. Wspólnie z Władysławem Golobem (ojcem żużlowca Tomasza Goloba) oraz jednym ze znanych inżynierów lotniczych postanowił zaprojektować pierwszy na świecie ultralekki samolot ze składanymi skrzydłami i możliwością lądowania zarówno na trawie, jak i na wodzie. – Taką maszynę można byłoby posadzić praktycznie wszędzie. Problemy przestałoby sprawiać także jej przechowywanie czy przewożenie – opowiada Tołwiński. Możliwe zatem, że za kilka lat w mazurskich przystaniach obok jachtów zastaniemy zaparkowane samoloty.
Źródło: Dziennik Gazeta Prawna
Artykuł z dnia: 2011-01-29

Kiedy najtaniej kupić bilety lotnicze?

 

Kiedy najtaniej kupić bilety lotnicze?

Danuta Walewska 08-02-2011, ostatnia aktualizacja 08-02-2011 14:32

Najdrożej zapłacimy za bilety lotnicze kupowane w weekend. Analitycy taryf, zarządzający cenami często w ciągu tygodnia uzupełniają ofertę tanimi biletami

autor: Dominik Pisarek
źródło: Fotorzepa
Polskie Linie Lotnicze Lot ze swoimi promocjami w „szalone środy” wpisują się w cenowe tendencje panujące na tym rynku. Bilety lotnicze z reguły najdroższe są, kiedy kupuje się je w weekendy.
Najtaniej jest we wtorek i w środę. W całym światowym lotnictwie najwięcej zniżkowych ofert pojawia się w nocy z poniedziałku na wtorek i z wtorku na środę. Przy tym konkurencja bardzo dokładnie obserwuje taryfy i stara się je dostosować do rynku. Najczęściej już we czwartek, a najpóźniej w piątek ceny ponownie idą w górę.
Dwa tygodnie temu bilet na kwietniową podróż na trasie Chicago-Atlanta we wtorek i środę w liniach i Delta i American można było kupić za 209 dolarów i potem przez kolejnych 5 dni po 301 dolarów. Potem w kolejny wtorek i środę po 219 dolarów. I znów we wtorek i środę po 307 dol. Wczoraj znów były po 229 dol. — wyliczył Bob Harrel, analityk rynku lotniczego w USA.
Harrel zajmował się studiowaniem taryf lotniczych przez kilka lat. I Zauważył, że w czwartkową noc ceny biletów i to na wszystkich kontynentach i wszystkich przewoźników idą w górę. Początkowo jest to (w przeliczeniu) 20-30 złotych, potem następuje obserwacja tego, jaka była reakcja konkurencji. Jeśli okazuje się, że inne linie nie dały się „podpuścić”, bilety mogą stanieć już w poniedziałek wieczorem.
Cena biletu lotniczego jest również uzależniona od terminu podróży. Najtaniej jest, kiedy wyruszymy w podróż we wtorek, środę, lub sobotę. Znacznie drożej, kiedy jest to czwartek, piątek, albo sobotni wieczór. Wynika to i z tego, że linie lotnicze rzadko zarządzają miejscami podczas weekendu „dorzucając” do oferty tanie miejsca, kiedy zabraknie ich w sobotę lub niedzielę. A oferty promocyjne ogłaszane w piątek i sobotę mogą przejść niezauważone. Analitycy w każdej linii mogą w poniedziałek zdecydować, że tanich miejsc powinno być więcej. Naturalnie zawsze drogo jest w okolicach świąt i ich im bliżej, tym jest drożej.
Czasami, kiedy kupujemy bilet, system nas pogania. Na przykład wyświetla komunikat: — „w tej taryfie zostało jeszcze 5 miejsc”. To może być prawda, tyle że wcale to nie znaczy, że jeszcze tańsze miejsca nie są dostępne. Zdarza się i tak, że kiedy zaczynamy operacje kupna biletu, najtańsza opcja jest już niedostępna, a kolejna oferta droższa niemal dwukrotnie. Warto wtedy poczekać do wtorku — środy. — tłumaczy Bob Harrel. Jest szansa, że będzie znów taniej i bilet oferowany w sobotę za 1,5 tys. złotych w sobotę może okazać się dostępny za 900 złotych we wtorek wieczorem.
— Zarządzanie cenami nie jest proste, w końcu każdej linii zależy na tym, żeby sprzedać jak najwięcej biletów po jak najwyższych cenach. Ale nic nie kosztuje drożej, niż puste miejsce w samolocie- mówi Ike Anand, dyrektor ds strategii w Expedia Travel. Zgadza się, że dla niektórych klientów linii taka cenowa huśtawka jest denerwująca. W każdym razie jest oczywiste, że najlepsze ceny na przeloty w Stanach Zjednoczonych można złapać o 9 wieczorem we wtorek.
Generalnie jest tak, że im wcześniej kupujemy bilet, tym mniej zapłacimy. Praktycznie gwarancję niskiej ceny będziemy mieli wówczas, gdy kupimy bilet z przynajmniej 6-tygodniowym wyprzedzeniem.
To sytuacja na dzisiaj i w każdej chwili może się zmienić. Dużą rolę w popycie na taryfy promocyjne odgrywają portale społecznościowe zwłaszcza Twitter i Facebook, na których komunikują się poszukiwacze lotniczych okazji. Na razie przewoźnicy uważają, że są szybsi, niż ich klienci w komunikowaniu najlepszych ofert.
rp.pl

70. rocznica pierwszego zrzutu cichociemnych do Polski

 

70. rocznica pierwszego zrzutu cichociemnych do Polski

70 lat temu z Wielkiej Brytanii wystartował samolot z pierwszą ekipą cichociemnych, którzy zostali zrzuceni na terenie okupowanej Polski. W sumie do grudnia 1944 r. drogą lotniczą wysłano do kraju 316 polskich żołnierzy.

Pełniąc służbę w szeregach ZWZ-AK cichociemni stali się elitą Polski Walczącej.
Cichociemni, czyli żołnierze polscy szkoleni w Wielkiej Brytanii do zadań specjalnych (dywersji, sabotażu, wywiadu, łączności i prowadzenia działań partyzanckich), wysyłani byli do okupowanej Polski początkowo z Wielkiej Brytanii, a następnie, od końca 1943 r., z bazy we Włoszech. Wszyscy byli ochotnikami.
Organizacją przerzutów zajmowała się polska sekcja brytyjskiego Kierownictwa Operacji Specjalnych SOE (Special Operations Executive) wspólnie z Oddziałem VI Sztabu Naczelnego Wodza Polskich Sił Zbrojnych, odpowiedzialnym za łączność z Komendą Główną ZWZ-AK.
Pierwszy zrzut, noszący kryptonim "Adolphus", miał miejsce w nocy z 15 na 16 lutego 1941 r. Na pokładzie brytyjskiego dwusilnikowego samolotu Whitley znalazło się trzech polskich skoczków: kpt. Stanisław Krzymowski ("Kostka"), por. Józef Zabielski ("Żbik") oraz kurier polityczny Czesław Raczkowski ("Włodek"). Po wielu godzinach niebezpiecznego lotu, którego trasa przebiegała bezpośrednio nad Niemcami, spadochroniarze zostali zrzuceni nie - jak planowano - pod Włoszczową w Kieleckiem, lecz na Śląsku Cieszyńskim pod Skoczowem, na terenach włączonych do Rzeszy.
Pierwszy przerzut cichociemnych do okupowanej Polski miał charakter eksperymentalny. Trasę przelotu uznano za zbyt niebezpieczną i na dziewięć miesięcy przerwano loty. Po wznowieniu misji do lotów nad Polskę wykorzystywano specjalnie przystosowane do tego typu zadań samoloty Halifax. Zmieniono również trasę przelotu, która przebiegała odtąd nad Danią lub Szwecją.
"Lot nad środkową Polskę wraz z powrotem trwał od 11 do 14 godzin. Latano nocami i to wyłącznie przy świetle księżyca, ponieważ Polska nie była objęta siecią radarową i piloci musieli polegać jedynie na swoim wzroku. W tej sytuacji zrezygnowano z lotów letnich, gdyż noce były wówczas za krótkie. W październiku 1943 roku zaczęto wykorzystywać do lotów także czteromotorowe amerykańskie Liberatory". ("Drogi cichociemnych", Warszawa 2010)
Pod koniec 1943 r. baza przerzutów do Polski została przeniesiona na południe Włoch do Brindisi.
W sumie w rekrutacji prowadzonej od lata 1940 do jesieni 1943 r. do służby w roli cichociemnych zgłosiło się 2413 oficerów i podoficerów Polskich Sił Zbrojnych. Ogółem przeszkolono 606 osób, a do przerzutu zakwalifikowano łącznie 579 żołnierzy i kurierów.
Od 15 lutego 1941 r. do 26 grudnia 1944 r. zorganizowano 82 loty, w czasie których przerzucono do Polski 316 cichociemnych (jeden z nich skakał dwukrotnie), wśród których znalazła się jedna kobieta - Elżbieta Zawacka "Zo". W ramach wspomnianych zrzutów do kraju wysłano także 28 kurierów Ministerstwa Spraw Wewnętrznych.
Spośród 316 cichociemnych dziewięciu zginęło przed dotarciem do celu: trzech poniosło śmierć z powodu rozbicia się samolotu u wybrzeży Norwegii, trzech innych zostało zestrzelonych nad Danią, a trzem skoczkom nie otworzyły się spadochrony.
W okupowanej Polsce cichociemni wchodzili w skład kierownictwa KG AK, byli żołnierzami Wachlarza, Związku Odwetu, Kedywu, zajmowali się szkoleniem, wywiadem, walczyli w oddziałach partyzanckich, uczestniczyli w sabotażu i działaniach dywersyjnych we wszystkich okręgach AK.
Do najbardziej znanych cichociemnych przerzuconych do Polski należeli: ostatni komendant główny AK gen. Leopold Okulicki, szef Oddziału II KG AK płk Kazimierz Iranek-Osmecki, legendarny dowódca partyzancki z Gór Świętokrzyskich Jan Piwnik "Ponury", stojący na czele Centrali Służby Śledczej Państwowego Korpusu Bezpieczeństwa mjr Bolesław Kontrym "Żmudzin".
91 cichociemnych walczyło w Powstaniu Warszawskim, poległo 18 z nich. W czasie wojny zginęło w sumie 103 cichociemnych. Dziewięciu zostało zamordowanych przez władze komunistyczne w powojennej Polsce.
źródło informacji: PAP

Jak Rosjanie pozbawili mjr. Protasiuka licencji

undefined

MAK dobierał przedstawione mu dane według uznania, mieszając doświadczenie załogi w podejściach wykonywanych "w trudnych warunkach atmosferycznych" z podejściami "w warunkach minimalnych dopuszczalnych dla załogi statku powietrznego"

Jak Rosjanie pozbawili mjr. Protasiuka licencji


fot. R. Sobkowicz
Rosjanie negatywnie zweryfikowali wiarygodność polskich danych potwierdzających aktualność minimum pogodowego do lądowania dowódcy rządowego tupolewa. Z drugiej zaś strony odgórnie założyli, że mjr Arkadiusz Protasiuk nie mógł brać udziału w cywilnych szkoleniach do wykonywania lotów międzynarodowych.

Analizując ustalenia raportu Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego dotyczącego oceny przygotowania zawodowego członków załogi, można odnieść wrażenie, że rosyjscy eksperci bardzo dokładnie przebadali tę kwestię. Nic bardziej mylnego. MAK w swoich ocenach załogi był bezlitosny, choć uwagi opierał na niepełnych lub niepotwierdzonych "informacjach". Raport w tym zakresie wygląda tak, jak gdyby Rosjanie przyjęli zasadę, że wszystko, co może potwierdzić profesjonalizm polskich pilotów, należy zdeprecjonować. W ten sposób MAK uznał, że "przedstawione dane o odbyciu przez dowódcę statku powietrznego przygotowania do wykonywania lotów międzynarodowych od 14.01.2005 do 24.04.2005 w liniach lotniczych LOT budzą wątpliwości, ponieważ w tym okresie dowódca statku powietrznego wykonywał intensywnie loty...". Mowa łącznie o 32 dniach z tego okresu, w których mjr. Protasiuk wykonywał loty operacyjne: styczeń - 13 lotów, luty - 24 loty, marzec - 6 lotów, kwiecień - 17 lotów. MAK, nie widząc konieczności weryfikacji swoich wątpliwości u źródła, uznał, że dowódca załogi nie mógł jednocześnie uczestniczyć w kursie i wykonywać lotów. Przy czym w rzeczywistości mjr Protasiuk ukończył kurs teoretyczny na licencję liniową ATPL(A).
Taki sposób wnioskowania podważyła w swoich "Uwagach" strona polska. Jak wyjaśniono, "program kursu obejmował realizację 308 godzin zajęć, które prowadzone były w większości w godzinach popołudniowych, w tym również w soboty i niedziele". By sprawdzić, czy brał w nich udział mjr Protasiuk, MAK mógł zwrócić się do strony polskiej z prośbą o dostarczenie danych z ośrodka szkoleniowego PLL LOT SA, gdzie kurs się odbywał. Ale tego nie uczynił. Tymczasem biorąc pod uwagę już sam fakt, że na realizację programu szkoleniowego przeznaczonych było 101 dni, formułowanie daleko idących i krzywdzących mjr. Protasiuka wniosków było co najmniej niewłaściwe. Gdyby ośrodek szkolenia uznał, że pilot nie uczestniczył we właściwej liczbie godzin szkolenia, to nie wystawiłby certyfikatu zaliczającego kurs. Stwierdzenie MAK bezzasadnie podważa wiarygodność szkolenia przeprowadzonego w Certyfikowanym Ośrodku Szkolenia - uznali polscy eksperci.

Żonglowanie minimami
Co ciekawe, więcej dociekliwości Rosjanie wykazali, by zanegować potwierdzenie aktualności tzw. minimum meteorologicznego (60 x 800) dowódcy statku powietrznego. Jak uznali, w książce ewidencji lotów znajduje się nieuzasadniony wpis o potwierdzeniu minimum meteorologicznego podczas podejścia do lądowania na lotnisku w Brukseli z 11 lutego 2010 roku. Zdaniem MAK, tego dnia dolna podstawa chmur wynosiła tam 900 m, a widzialność określona została powyżej 10 kilometrów. Idąc tym tropem, zaznaczono, że potwierdzenie minimum jest obowiązkowe raz na 4 miesiące, a zatem uznając nieprawdziwość wpisu, ciągłość minimum dowódcy zdezaktualizowała się w lutym 2010 roku. MAK uznał też, że od czerwca 2008 roku dowódca statku powietrznego wykonał 16 podejść w warunkach meteorologicznych odpowiadających potwierdzeniu minimum 60 x 800, jednak wszystkie loty wykonywano do dużych portów lotniczych, wyposażonych w precyzyjne systemy podejścia do lądowania. Jak uznano, mjr Protasiuk jako dowódca statku powietrznego Tu-154 - według książki ewidencji lotów - sześciokrotnie wykorzystywał NDB podczas podejścia do lądowania, ostatni raz czynił to w grudniu 2009 roku, a wszystkie podejścia wykonywane były w zwykłych warunkach meteorologicznych.
Jak ustalili polscy eksperci, faktycznie od września 2008 roku (od zakończenia szkolenia dowódczego na Tu-154M) mjr Protasiuk wykonał tylko 6 zajść z wykorzystaniem NDB... pod warunkiem przyjęcia tylko w tym miejscu raportu niekorzystnego dla dowódcy sposobie liczenia owych zajść. Jak zauważyli polscy eksperci, "tym miejscu występuje niekonsekwencja dotycząca prowadzonej analizy wyszkolenia załogi. Polega ona na tym, że jeżeli przy podawaniu nalotu dowódczego jego wartość została określona po uwzględnieniu również nalotu dowódczego liczonego od momentu rozpoczęcia szkolenia dowódczego na tym typie statku powietrznego, to wobec tego wszystkie dalsze przytaczane w raporcie fakty muszą dotyczyć i być rozpatrywane od tego samego momentu czasowego. Nie można przedstawiać faktów/argumentów branych wybiórczo, ponieważ jest to mało obiektywne i nieprofesjonalne. Jeżeli autorzy tego Raportu chcą, aby w tym dokumencie był zachowany obiektywizm i ciąg logiczny prowadzonej analizy, to należało przytoczyć faktyczną ilość tych zajść, która powinna wynosić 16". Strona polska zauważyła również, że nie jest obiektywne stwierdzenie MAK, że "dowódca statku powietrznego miał przerwę ponad 5 miesięcy w wykonywaniu podejść do lądowania na Tu-154M w trudnych warunkach atmosferycznych". Bazując na takim stwierdzeniu, MAK uznał, że brak doświadczenia spowodował, iż 10 kwietnia 2010 roku cała załoga znajdowała się w sytuacji podwyższonego napięcia psychoemocjonalnego. W rzeczywistości mjr Protasiuk rzeczywiście miał 5-miesięczną przerwę w wykonywaniu podejść do lądowania, ale nie w "trudnych warunkach atmosferycznych", ale "w warunkach minimalnych dopuszczalnych dla załogi statku powietrznego", co stanowi zasadniczą różnicę, jeżeli chodzi o wymowę tego faktu. Sęk w tym, że MAK myli definicje "lotów w trudnych warunkach atmosferycznych" z "wykonywaniem podejść do lądowania przy minimalnych dopuszczalnych warunkach pilota/załogi". Tymczasem w trudnych warunkach atmosferycznych zarówno dowódca, jak i załoga wykonywali loty regularnie. Rosjanie w swoim raporcie wydali jednak jednoznaczną, negatywną ocenę pracy polskich pilotów, mimo że sami stwierdzili, iż "pełna ocena poziomu przygotowania zawodowego dowódcy statku powietrznego i członków załogi nie jest możliwa z powodu niedostarczenia przez stronę polską niezbędnej dokumentacji, potwierdzającej ich kwalifikacje (realizacja programów szkolenia, przygotowania naziemnego i lotniczego, danych z kontroli okresowych i kompleksowych z wykorzystaniem środków obiektywnej kontroli) oraz wyników szkolenia na symulatorach".

Marcin Austyn

Samolot bezzałogowy FlyEye czyli polskie firmy też potrafią


2011-02-10 14:45, ostatnia aktualizacja: 2011-02-10 15:32

Samolot bezzałogowy FlyEye czyli polskie firmy też potrafią (ZDJĘCIA)


Może się wznosić na 6000 m, pokonuje 300 km, startuje z ręki, waży 15 kg i mieści się plecaku. To nie sprzęt filmowego Jamesa Bonda ale polski bezzałogowy samolot obserwacyjny FlyEye.

Dawid Bielecki z zespołu lotniczego firmy Fly Tronic prezentuje bezzałogowy samolot FlyEye w Gliwicach. Gliwicka firma Fly Tronic, będąca obecnie elementem grupy WB Electronic zaprojektowała i zbudowała pierwszy polski samolot obserwacyjny. Samolot waży ok. 11 kg, po złożeniu mieści się w dużym plecaku, a jego składanie trwa ok. 15 minut. Samolot testowany jest m.in. przez polską armię. Fot. PAP/Andrzej GrygielDawid Bielecki z zespołu lotniczego firmy Fly Tronic prezentuje bezzałogowy samolot FlyEye w Gliwicach. Gliwicka firma Fly Tronic, będąca obecnie elementem grupy WB Electronic zaprojektowała i zbudowała pierwszy polski samolot obserwacyjny. Samolot waży ok. 11 kg, po złożeniu mieści się w dużym plecaku, a jego składanie trwa ok. 15 minut. Samolot testowany jest m.in. przez polską armię. Fot. PAP/Andrzej Grygiel
Fot. PAP
Gliwice, 10.02.2011. Dawid Bielecki z zespołu lotniczego firmy Fly Tronic prezentuje bezzałogowy samolot FlyEye, 10 bm. w Gliwicach. Gliwicka firma Fly Tronic, będąca obecnie elementem grupy WB Electronic zaprojektowała i zbudowała pierwszy polski samolot obserwacyjny. Samolot waży ok. 11 kg, po złożeniu mieści się w dużym plecaku a jego składanie trwa ok. 15 minut. Samolot testowany jest m.in. przez polską armię. (ag/kkk) PAP/Andrzej GrygielGliwice, 10.02.2011. Dawid Bielecki z zespołu lotniczego firmy Fly Tronic prezentuje bezzałogowy samolot FlyEye, 10 bm. w Gliwicach. Gliwicka firma Fly Tronic, będąca obecnie elementem grupy WB Electronic zaprojektowała i zbudowała pierwszy polski samolot obserwacyjny. Samolot waży ok. 11 kg, po złożeniu mieści się w dużym plecaku a jego składanie trwa ok. 15 minut. Samolot testowany jest m.in. przez polską armię. (ag/kkk) PAP/Andrzej Grygiel
Fot. PAP
Gliwice, 10.02.2011. Bezzałogowy samolot FlyEye, 10 bm. w Gliwicach. Gliwicka firma Flytronic, będąca obecnie elementem grupy WB Electronic zaprojektowała i zbudowała pierwszy polski samolot obserwacyjny. Samolot waży ok. 11 kg, po złożeniu mieści się w dużym plecaku a jego składanie trwa ok. 15 minut. Samolot testowany jest m.in. przez polską armię. (ag/kkk) PAP/Andrzej GrygielGliwice, 10.02.2011. Bezzałogowy samolot FlyEye, 10 bm. w Gliwicach. Gliwicka firma Flytronic, będąca obecnie elementem grupy WB Electronic zaprojektowała i zbudowała pierwszy polski samolot obserwacyjny. Samolot waży ok. 11 kg, po złożeniu mieści się w dużym plecaku a jego składanie trwa ok. 15 minut. Samolot testowany jest m.in. przez polską armię. (ag/kkk) PAP/Andrzej Grygiel
Fot. PAP
Gliwice, 10.02.2011. Bezzałogowy samolot FlyEye, 10 bm. w Gliwicach. Gliwicka firma Flytronic, będąca obecnie elementem grupy WB Electronic zaprojektowała i zbudowała pierwszy polski samolot obserwacyjny. Samolot waży ok. 11 kg, po złożeniu mieści się w dużym plecaku a jego składanie trwa ok. 15 minut. Samolot testowany jest m.in. przez polską armię. (ag/kkk) PAP/Andrzej GrygielGliwice, 10.02.2011. Bezzałogowy samolot FlyEye, 10 bm. w Gliwicach. Gliwicka firma Flytronic, będąca obecnie elementem grupy WB Electronic zaprojektowała i zbudowała pierwszy polski samolot obserwacyjny. Samolot waży ok. 11 kg, po złożeniu mieści się w dużym plecaku a jego składanie trwa ok. 15 minut. Samolot testowany jest m.in. przez polską armię. (ag/kkk) PAP/Andrzej Grygiel
Fot. PAP
Gliwice, 10.02.2011. Wojciech Szumiński, główny kostruktor prezentuje bezzałogowy samolot FlyEye. Gliwicka firma Flytronic, będąca obecnie elementem grupy WB Electronic zaprojektowała i zbudowała pierwszy polski samolot obserwacyjny. Samolot waży ok. 11 kg, po złożeniu mieści się w dużym plecaku a jego składanie trwa ok. 15 minut. Samolot testowany jest m.in. przez polską armię. (ag/kkk) PAP/Andrzej GrygielGliwice, 10.02.2011. Wojciech Szumiński, główny kostruktor prezentuje bezzałogowy samolot FlyEye. Gliwicka firma Flytronic, będąca obecnie elementem grupy WB Electronic zaprojektowała i zbudowała pierwszy polski samolot obserwacyjny. Samolot waży ok. 11 kg, po złożeniu mieści się w dużym plecaku a jego składanie trwa ok. 15 minut. Samolot testowany jest m.in. przez polską armię. (ag/kkk) PAP/Andrzej Grygiel
Fot. PAP
Gliwice, 10.02.2011. Dawid Bielecki z zespołu lotniczego firmy Fly Tronic prezentuje bezzałogowy samolot FlyEye, 10 bm. w Gliwicach. Gliwicka firma Fly Tronic, będąca obecnie elementem grupy WB Electronic zaprojektowała i zbudowała pierwszy polski samolot obserwacyjny. Samolot waży ok. 11 kg, po złożeniu mieści się w dużym plecaku a jego składanie trwa ok. 15 minut. Samolot testowany jest m.in. przez polską armię. (ag/kkk) PAP/Andrzej GrygielGliwice, 10.02.2011. Dawid Bielecki z zespołu lotniczego firmy Fly Tronic prezentuje bezzałogowy samolot FlyEye, 10 bm. w Gliwicach. Gliwicka firma Fly Tronic, będąca obecnie elementem grupy WB Electronic zaprojektowała i zbudowała pierwszy polski samolot obserwacyjny. Samolot waży ok. 11 kg, po złożeniu mieści się w dużym plecaku a jego składanie trwa ok. 15 minut. Samolot testowany jest m.in. przez polską armię. (ag/kkk) PAP/Andrzej Grygiel
Fot. PAP
Gliwice, 10.02.2011. Dawid Bielecki z zespołu lotniczego firmy Fly Tronic prezentuje bezzałogowy samolot FlyEye, 10 bm. w Gliwicach. Gliwicka firma Fly Tronic, będąca obecnie elementem grupy WB Electronic zaprojektowała i zbudowała pierwszy polski samolot obserwacyjny. Samolot waży ok. 11 kg, po złożeniu mieści się w dużym plecaku a jego składanie trwa ok. 15 minut. Samolot testowany jest m.in. przez polską armię. (ag/kkk) PAP/Andrzej GrygielGliwice, 10.02.2011. Dawid Bielecki z zespołu lotniczego firmy Fly Tronic prezentuje bezzałogowy samolot FlyEye, 10 bm. w Gliwicach. Gliwicka firma Fly Tronic, będąca obecnie elementem grupy WB Electronic zaprojektowała i zbudowała pierwszy polski samolot obserwacyjny. Samolot waży ok. 11 kg, po złożeniu mieści się w dużym plecaku a jego składanie trwa ok. 15 minut. Samolot testowany jest m.in. przez polską armię. (ag/kkk) PAP/Andrzej Grygiel
Fot. PAP
  • Podobne