31 stycznia 2011

AIRBUS 380 - FOTKI

  • undefined
  • undefined
  • undefined
  • undefined

Relacja pil. Witolda Urbanowicza z pierwszego dnia wojny


1 września 1939 r. - Witold Urbanowicz


Poniższy tekst to relacja por. Witolda Urbanowicza (wówczas instruktora w Szkole Podchorążych Lotnictwa w Dęblinie) z walki w dniu 1 września 1939 r. (lot na przechwycenie niemieckiej wyprawy bombowej). Tekst został spisany ok. 20 lat po wojnie:

Ciągniemy na pełnym gazie, nabieramy wysokości. Porucznik Witorzeńć ze swoim kluczem leci po mojej prawej stronie, w odległości około 200 metrów. Odległość w poszczególnych kluczach - około 100 metrów. Wiem, że w kabinach siedzą wytrawni piloci; sami instruktorzy ze Szkoły Myśliwskiej. (...) Na niebie nic nie widzę. Denerwuję się trochę. Potem na lotnisku w Dęblinie wykładają sygnalizacyjne płachty: "od południa, wysokość 3.000, wyprawa bombowa". Moi skrzydłowi piloci są podekscytowani, ich samoloty kołyszą się lekko. Wskazówka szybkościomierza przekracza cyfrę 2.000 metrów i za chwilę dotyka 3.000. Jest chłodni, zaciskam wełniany szal na szyi. Poprawiam okulary, uwierają trochę koło oczu. Sprawdzam, czy kaemy odbezpieczone. Przez parę sekund myślę o naszych aliantach: czy wypowiedzą Niemcą wojne. I że nie dali samolotów (...).
Nagle - na tle nieba - błyskają w słońcu malutkie metalowe płatki. Liczę: jest piętnaście. Lecą żurawiem, po pięć. Zupełnie bezwiednie kołyszę skrzydłami i widzę, że moi skrzydłowi zareagowali tak samo, także zakołysali się w powietrzu. Zdaję sobie nagle sprawę z wyjątkową ostrością, że nie jest to przeciwnik "markowany", jak w czasie ćwiczeń. To Niemcy. (...)
Stefan Witorzeńć atakuje niemiecki szyk z prawej strony. Ja ze swoim kluczem atakuję z przodu. Jestem w niedobrej pozycji, w czasie ataku przelecę tuż nad bombowcami, będą mieli okazję skoncentrowania ognia na moim kluczu. Wyboru jednak nie mam. Nasze samoloty są dużo wolniejsze nawet od bombowców niemieckich, w tych nie ma mowy ani o pościgu, ani też o pełniejszym repertuarze ognia. Liczę, że klucz Witorzeńcia odciągnie część ognia. Ustaliliśmy przed startem, że chodzi o rozproszenie ich ognia, rozbicie szyków, atak "z obskokiem", niedopuszczenie wyprawy do celów.
W pierwszym momencie nie mogłem rozpoznać typu samolotów. Potem widzę charakterystyczne wygięcie płatów przy kadłubach: Heinkle He 111. Nagle z przestrzeni nurkują na nas inne samoloty. Smukłe sylwetki, również dwusilnikowe. jest ich osiem, atakują nas w szyku dwójek. Rozpoznaję: to Me-110, dwusilnikowy myśliwiec. Ma szybkość ponad 500 km/godz. i uzbrojenie z dwóch działek i trzech kaemów. Nasze P-7 wyciągają zaledwie 325 km/godz. i mają po dwa karabiny maszynowe. Jednego tylko jestem pewny: że nasze siódemki mają o wiele lepszą zwrotność.
Messerschmitty otwierają ogień, na szczęście niecelny i śmigają obok nas jak bolidy. W moment później wszystko zamienia się w opętaną kotłowaninę. Na dobrą sprawę niczego nie można zaobserwować. Widzę tylko, że po pierwszym ataku naszych kluczy niemiecki szyk bombowy rozluźnił się, trzy Heinkle odskoczły w bok i zostały nieco z tyłu. Stefan Witorzeńć w ataku przeleciał o parę metrów od jednego z bombowców. O jakichkolwiek klasycznych manewrach w ogóle mowy nie ma. Heinkle, Messerschmitty i nasze wyjące na pełnym gazie siódemki tworzą jeden kłąb. Samoloty przelatują blisko siebie. Powietrze pełne wirów i smug; nie zdawałem sobie dotąd sprawy, że smugi po zapalających i świetlnych pociskach utrzymują się tak długo w powietrzu. Kilkakrotnie napływa do kabiny zapach prochu. Niewiele można zrobić Niemcom. Z jakiegoś przewrotu dostaję na celownik Heinkla, sieję swoimi pociskami po kadłubie i skrzydłach, strzelam do kabiny - i nic. Tyle, że strzelec chyba dostał, bo zwisł na własnych kaemach. Słońce hula po niebie, ziemia rozkręciła się jak karuzela - raz jest z boku, raz pode mną, to znowu zawisa nad głową. Gorąco mi jest, czuję to w całym ciele. I znowu widzę w lusterku oszklony, wąski pysk Messerschmitta i ogniki skierowane w mój ogon. Ściągam gwałtownie samolot w ostrym podciąganym zakręcie, moja siódemka zadrżała i zwaliła się na łeb, Messerschmitt szura jak rekin tuż koło mnie. Odruchowo przymknąłem oczy i czekałem na trzask. Tak sobie wtedy wyobrażałem zderzenie w powietrzu; nie wiedziałem jeszcze, że najprawdopodobniej nie usłyszałbym w ogóle nic, to byłaby kwestia ułamka sekundy.
Straciłem kilkaset metrów. Dzięki temu widzę całe przedstawienie na tle nieba. Siódemki są w komplecie, sześć, wszyscy jeszcze żyją, chwała Bogu. (...) Na pełnym gazie ciągnę w górę, moja siódemka jest na granicy utraty szybkości. Atakują mnie trzy Messerschmitty. W instynktownym odruchu samoobrony ściągam drążek sterowy, przechodzę na plecy. Tamci rozchodzą się pięknym wachlarzem, atakują znowu z obskokiem, z trzech stron. Dzięki zwrotności mojej siódemki stać mnie na luksus przedłużenia życia jeszcze na moment. Jak długo to potrwa? Niemcy przelatują tuż koło mnie. (...) Ściągnąłem mój samolot w pół pętli, przez kilka sekund znalazłem się w ogonie całej trójki. Naciskam spust, sieję ze swoich kaemów. I znowu nic. Moje pociski nie czynią widocznej krzywdy. Może narobiłem im dziur w samolotach, ale nie widzę, ażeby się któryś z nich zapalił, czego oczekiwałem. (...)
Bombowce na pełnym gazie wycofują się z walki, szare smugi spalin snują się im z silników. Messerschmitty trzymają się Heinkli, rezygnują z walki. A raczej: nie uważają za celowe przedłużanie jej. Ścigamy ich, ale jest to beznadziejne. Nie dysponujemy wystarczającą szybkością; bombowy Heinkel na pełnym gazie ma chyba 400 km/godz. Widzimy jeszcze, jak po drodze zrzucają bomby na przygodne osiedla. Powoli nikną na horyzoncie. A jednak - nie dopuściliśmy ich do Dęblina.

Witold Urbanowicz

Relacja pil. Stanisława Skalskiego z jednego z jego lotów


5 września 1940 r. - Stanisław Skalski

Poniższy tekst to relacja ppor. Stanisława Skalskiego
(wówczas pilota angielskiego 501 squadronu) z lotu w dniu 5 września 1940
(walka z niemiecką wyprawą bombową). Tekst został spisany kilkadziesiąt
lat po wojnie:
Wystartowaliśmy około siódmej rano i po nabraniu wysokości poszliśmy
 w kierunku Dunkierki. Gdzieś w połowie Kanału podano położenie
wyprawy liczącej około czterystu samolotów. Atakowaliśmy jako pierwszy
dywizjon. Latałem wtedy jako numer dwa dowódcy, z prawej strony.
Dowódca, major Hogan, doskonały pilot (...) - doskonale nas wtedy
naprowadził. Poszliśmy nieco na wschód, tak aby zaatakować ze słońcem,
w kierunku na Anglię. Byliśmy na wysokości ok. 30 tys. stóp, czyli prawie
10 km, i z tej wysokości, patrząc ze słońcem, mieliśmy całą niemiecką
wyprawę jak na dłoni. Kiedy padł rozkaz do ataku, wyłączyłem radio
z reguły je wyłączałem na czas walki, ponieważ zbyt słabo znałem angielski,
aby rozumieć rzucane pośpiesznie zdania, a gwar tylko rozpraszał moją
uwagę - i poszliśmy tak, jak wynikało z ustalonego porządku, w pierwszej
parze. Mieliśmy doskonałą pozycję wyjściową, ten pierwszy atak więc
przeprowadzony był tak jak na pokazie. Spadaliśmy na nich dosłownie
niczym grom z jasnego nieba, złapałem jakiegoś heinkla, zapaliłem go
pierwszą serią, przeleciałem jeszcze trochę w dół i za chwilę wystrzeliłem
na dużej prędkości z powrotem w górę. Tam zwarłem się na moment z
meserszmitami, ale to nie była walka, tylko krótka wymiana ciosów - atak
i obrona. Ich było kilku, więc po ataku musiałem natychmiast odskoczyć w
dół, oni z kolei musieli iść za swoimi bombowcami i nie mieli dla mnie zbyt
wiele czasu. Ponieważ w powietrzu zrobiło się trochę luźniej, wyszedłem
znów na wysokość ok. 10 kilometrów i postanowiłem nie iść dalej na
północ - byłem już nad lądem, ale wciąż niedaleko Kanału - tylko
zapolować na maszyny powracające do baz we Francji. Powiodło mi się
nie najgorzej i w stosunkowo krótkim czasie zestrzeliłem dwa Me-109.
Z pierwszego pilot wyskoczył na spadochronie, co nam było zawszę na
rękę, ponieważ był to niezbity dowód zestrzelenia; drugi natomiast zapalił
się i poszedł niemal pionowo do dołu. Odprężony sięgnąłem po mapę,
którą nosiliśmy zatkniętą za cholewą, aby bardziej dokładnie ustalić miejsce
jego upadku, które musiałem podać potem w raporcie. Zanim jednak
zdążyłem na nią zerknąć, zwaliła się na mnie ściana ognia. W następnym
ułamku sekundy spostrzegłem jeszcze wyskakującego z dołu, prosto pod
mój nos, meserszmita. Nie wiedziałem, skąd się wziął. Musiał zajść mnie
od tyłu i wpakował całą serię tak, że przeszła przez zapasowy zbiornik,
pod siedzeniem - kule zawadziły o udo mojej prawej nogi - w tarczę
zegarową. Ściana ognia, która się na mnie zwaliła, to było płonące paliwo
z zapasowego zbiornika. Specjalnie ten zbiornik zostawiałem zawsze na
koniec uważając, że pusty, wypełniony jedynie oparami benzyny, jest o
wiele bardziej niebezpieczny. Tym razem jednak porcja metalu, jaką
Niemiec wpakował w ten zbiornik, była zbyt wielka, aby mogło się
skończyć na niegroźnym wyciekaniu paliwa. Musiała powstać gdzieś iskra,
która tryskające paliwo zmieniła w pochodnię.
Leciałem w krótkich rękawiczkach, bo ranek był ciepły, i jak zwykle bez
okularów. Oczy i ręce były więc najbardziej narażone w pierwszych
chwilach po wybuchu. Puściłem drążek, zasłoniłem lewą ręką oczy, a
prawą odpiąłem pasy, wyszarpnąłem zatyczkę radia, która mnie wiązała
z samolotem i otworzyłem pokrywę kabiny. Nagły dopływ powietrza j
eszcze bardziej rozniecił szalejące płomienie. Paliło się wszystko, w tym
moja twarz, ręce, ubranie. Usiłowałem dźwignąć się z siedzenia, ale nie
byłem w stanie unieść się choćby na centymetr. Samolot musiał iść w dół
jak kamień, bo siła odśrodkowa dosłownie wgniatała mnie w fotel.
Chwyciłem za burtę i wskórałem wreszcie tyle, że moja głowa znalazła
się poza obrysem kabiny.
Jakim cudem znalazłem się w pewnym momencie poza samolotem
- nie wiem. Na pewno nie stało się to bez udziału mojej świadomości i
moich mięśni, ale pamięć nie zdołała tego zarejestrować. Prawdopodobnie
przy jakimś zwrocie samolotu wyrwał mnie, wychylonego nieco z kabiny,
pęd powietrza. Przy okazji musiałem uderzyć o kadłub czy może statecznik,
ponieważ potem okazało się, że mam potłuczony prawy bok, szczególnie
łokieć i kolano.
Pierwsze, co pamiętałem z tego, co działo się po opuszczeniu samolotu,
to fakt, że się paliłem. Nie wiedziałem, na jakiej jestem wysokości, ale
zdawałem sobie sprawę, że nie wolno otwierać spadochronu dopóki nie
znikną płomienie. Potem znów jakiś czas chyba działałem jak automat
- robiłem wszystko jak powinienem, ale nic nie pamiętam. Pełny ciąg
zdarzeń zaczęła rejestrować dopiero na wysokości 200-300 metrów nad
ziemią. Wisiałem już na spadochronie i nie było płomieni. Zerwałem z
twarzy maskę tlenową, bo była mocno zesmażona - zresztą razem ze skórą
- i zacząłem nawet sterować linkami spadochronu. Wylądowałem w
burakach i prawie natychmiast zjawił się patrol policyjny samochodem
- był to bowiem rejon najczęściej prowadzonych walk, tak że ciągle coś na
te pola spadało. Kiedy mnie podnieśli, wyglądałem jak półtora nieszczęścia.
Nie miałem butów ani skarpet, ze spodni został tylko stan i na samej górze
strzępy nogawek. Mundur był zwęglony, spalona kamizelka ratownicza
"Mae west", ręce - tam gdzie kończyły się rękawiczki - popalone, a twarz
koloru pieczonego prosiaczka, obficie skropiona sosem własnej krwi
wypływającj z ran po zerwanej masce.

Stanisław Skalski

30 stycznia 2011

Aerokluby Regionalne - Linki

78-111 USTRONIE MORSKIE, Bagicz 10
tel. 94 , FAX: 0-94 35-44 -919
15-602 BIAŁYSTOK, ul. Ciołkowskiego 2 , Lotnisko Krywlany
tel. 85 742-60-19, FAX: 0-85 742-60-19
43-300 BIELSKO BIAŁA, ul. Cieszyńska 321
tel. 33 815-18-70 lub 815-18-79, FAX: 0-33 815 18 79
38-600 LESKO, ul. Smolki 2
tel. 13 469-89-48, FAX: 0-13 469-85-08
85-157 BYDGOSZCZ , ul. Biedaszkowo 30
tel. 52 373-01-62 lub 373-26-68, FAX: 0-52 373-26-68
42-200 CZĘSTOCHOWA , ul. Polskiej Organizacji Wojskowej 4 skr. poczt. 601
tel. 34 327-97-55 lotn. lub 360-57-72 biuro, FAX: 0-34 3 2 7-97-55 360-57-72
55-050 SOBÓTKA 1, Lotnisko Mirosławice k / Sobótki
tel. 71 390-91-40, FAX: 0-71 390-91-40
82-300 ELBLĄG , ul. Lotnicza 8b
tel. 55 233-44-10, FAX: 0-55 233-52-91
83-000 PRUSZCZ GDAŃSKI , ul. Powstańców W-wy 36
tel. 58 682-34-37, FAX: 0-58 682-34-37
44-100 GLIWICE , Lotnisko
tel. 32 230-15-92 lub 230-15-93, FAX: 0-32 230-15-94
66-100 GORZÓW WLKP., ul. Myśliborska 30
86-302 GRUDZIĄDZ , Lotnisko Lisie Kąty
tel. 56 46-818-32 lub 46-818-33, FAX: 0-56 46-818-42
58-500 JELENIA GÓRA , ul. Łomnicka - Lotnisko 1
tel. 75 752-60-20 lub 752-37-01, FAX: 0-75 752-37-01
26-001 KIELCE , Lotnisko Masłów
tel. 41 311-08-93, FAX: 0-41 311-07-06
62-530 KAZIMIERZ BISKUPI , ul. Golińska 16
tel. 63 241-13-79, FAX: 0-63 241-13-79
76-042 ROSNOWO , Lotnisko Zegrze Pomorskie
tel. 94 316-45-48
11-400 KĘTRZYN, Lotnisko Wilamowo
tel. 89 752-45-21 lub 752-30-31, FAX: 0-89 752-40-49
30-969 KRAKÓW, Al. Jana Pawła II 17, Lotnisko Pobiednik Wielki
88-100 INOWROCŁAW , ul. Toruńska 160
tel. 52 357-32-28, FAX: 0-52 357-32-28
64-100 LESZNO, ul. Szybowników 28
tel. 65 529-32-19 lub 528-75-09, FAX: 0-65 528-75-10
21-030 MOTYCZ , Lotnisko Radawiec
tel. 81 503-07-90 lub 503-10-04, FAX: 0-81 503-07-90
94-328 ŁÓDŹ , ul. Gen. St. Maczka 36
tel. 42 684-35-50, FAX: 0-42 687-09-14
12-100 SZCZYTNO, ul. Kardynała Stefana Wyszyńskiego 12
tel. 22 423-48-50 lub 0-501-338-653
39-300 MIELEC , skr. pocztowa 10, ul. Kosmonautów - Lotnisko
tel. 17 788-76-95, FAX: 0-17 788-77-20
05-160 MODLIN, ul. Moniuszki 325 m.34
tel. 22 713-03-70, FAX: 0-22 713-03-70
86-302 GRUDZIĄDZ, Lotnisko Lisie Kąty
tel. 56 46-818-32 lub 46-818-33, FAX: 0-56 46-818-42
34-400 NOWY TARG, ul. Lotników 1
tel. 18 264-66-16, FAX: 0-18 264-66-16
46-070 KOMPRACHCICE , Polska Nowa Wieś - Lotnisko
tel. 77 46-46-226 lub 46-46-030, FAX: 0-77 46-46-226
08-521 DĘBLIN 3 , Lotnisko , skr. pocztowa 77
tel. 81 883-76-90 lub 883-78-02, FAX: 0-81 883-76-90
63-400 OSTRÓW WIELKOPOLSKI, skr. poczt. 126, lotn. Michałków
tel. 62 735 - 20 -23, FAX: 0-62 735-20-23
28-400 PIŃCZÓW , ul. Legionistów 26 a , skr. pocztowa 28
tel. 41 357-26-45 LUB 357- 24 - 24, FAX: 0-41 357-24-53
00-906 Warszawa, ul. Żwirki i Wigury 1
tel. 48 321-51-18, FAX: 0-48 321-51-18
33-314 NOWY SĄCZ, Lotnisko Łososina Dolna
tel. 18 444-84-09, FAX: 0-18 444-80-18
38-400 KROSNO, ul. Żwirki i Wigury 9
tel. 13 436-62-03 lub 432-56-34, FAX: 0-13 432-12-09
Tymczasowy: 15-536 BIAŁYSTOK, ul. Sarnia 1 m. 2
tel. 85 743 - 4 0 - 86, FAX: 0-85 747- 03 -12
38-600 LESKO, Bezmiechowa Górna 111
tel. 13 46-88-900 lub 46-88-901, FAX: 0-13 46-88-905
00-071 WARSZAWA, ul. Krakowskie Przedmieście 55
tel. 22 826-20-21 lub 826-76-70, FAX: 0-22 826-02-43
87-100 TORUŃ , ul. 4 Pułku Lotniczego 17
tel. 56 622-24-74, FAX: 0-56 654-44-31
62-006 POZNAŃ , Lotnisko Kobylnica
tel. 61 878-07-25 lub 878-07-41, FAX: 0-61 878-07-41
06-300 Przasnysz, lotnisko
tel. 29 751-13-63, FAX: 0-29 751-13-63
26-660 RADOM - JEDLIŃSK , Lotnisko Piastów
tel. 48 321-51-01, FAX: 0-48 321-50-56
44-200 RYBNIK , ul. Żorska, Lotnisko Gortatowice
tel. 32 421-81-89 lub 421-84-26, FAX: 0-32 421-81-89 w. 40
36-002 RZESZÓW , Lotnisko Jasionka
tel. 17 853-62-16, FAX: 0-17 853-62-16
08-110 SIEDLCE, ul. H.Sienkiewicza 23
tel. 25 632-63-71, FAX: 0-25 632-63-71
76-200 SŁUPSK , ul. J. Kilińskiego 11 , Lotnisko Krępa
tel. 59 842-86-85 lub 846-16-86, FAX: 0-59 842-86-85
37-416 ZBYDNIÓW, Lotnisko Turbia
tel. 15 844-01-18, FAX: 0-15 844-01-18
16-400 SUWAŁKI , Lotnisko , ul. Wojczyńskiego 1
tel. 87 566-52-29, FAX: 0-87 566-52-29
70-800 SZCZECIN , ul. Przestrzenna 10 , Lotnisko Dąbie
tel. 91 461-42-26 lub 461-42-42, FAX: 0-91 461-55-50
40-271 KATOWICE , Lotnisko Muchowiec
tel. 32 256-10-53 lub 205-40-05, FAX: 0-32 256-27-56
21-040 ŚWIDNIK , ul. Kolejowa 3
tel. 81 468-54-00 lub 468-54-32, FAX: 0-81 468-54-00
ul. Sielska 34
10-802 OLSZTYN
tel. (89)527 52 40
01-934 WARSZAWA , ul. Księżycowa 1 , Lotnisko Babice
tel. 22 834-93-35 lub 834-61-79, FAX: 0-22 834-90-63 technika 864-66-15
87-853 WŁOCŁAWEK, Lotnisko Kruszyn
tel. 54 235-54-43 lub 235-54-44, FAX: 0-54 235-54-43
51-180 WROCŁAW 49, Lotnisko Szymanów
tel. 71 387-87-16 lub 387-82-51, FAX: 0-71 387-87-16
59-301 LUBIN k / Legnicy, ul. Spacerowa 9, skr. pocztowa 23
tel. 76 846-10-71 lub 847-37-33, FAX: 0-76 846-10-71
22-100 CHEŁM, ul. Pocztowa 54
tel. 82 565-88-95 lub 565-64-90, FAX: 0-82 565-88-94
66-015 PRZYLEP, ul. Skokowa 18
tel. 68 321- 30 -10, FAX: 0-68 321- 30 -11
09-400 PŁOCK, ul. Bielska 60, skr. pocztowa 46
tel. 24 366-35-34 w. 21 do 25, FAX: 0-24 366-35-34 w.24
64-920 PIŁA, ul. Lotnicza 12
tel. 67 212-58-58, FAX: 0-67 2 1 2 - 5 8 - 5 8
97-300 PIOTRKÓW TRYBUNALSKI, ul. Przemysłowa 48
tel. 44 647-74-73 lub 649-55-71, FAX: 0-44 647-74-73
58-300 WAŁBRZYCH, ul. Al. Wyzwolenia 25
tel. 74 842-32-66, FAX: 0-74 842-32-66
Aleja Wyzwolenia 25 58-300 Wałbrzych
tel. (74) 84 232 66
22-400 ZAMOŚĆ, ul. Królowej Jadwigi 8
tel. 84 638-59-53, lotn.616-92-59, FAX: 0-84 638

Centralna Szkoła Lotniczo-Techniczna AP
38-400 KROSNO, ul. Lotników 20
tel. 13 436-72-12 lub 436-70-23
64-100 LESZNO, ul. Szybowników 28
tel. 65 529-24-00 lub 529 26 83, FAX: 0-65 529-41-39
50-348 WROCŁAW, ul. H.Sienkiewicza 108/110
tel. 71 328-28-92 lub 792-40-94, FAX: 0-71 792-40-91
34-312 MIĘDZYBRODZIE BIALSKIE, ul. Górska 19 Międzybrodzie Żywieckie
tel. 33 866-10-46, FAX: 0-33 862 -14 - 77 866- 10 –
38-400 KROSNO, ul. Żwirki i Wigury 3
tel. 13 432-13-84 lub 432 29 64, FAX: 0-13 432-13-84

Opowadanie: Tomasz Kawy "WIELE ZAWDZIĘCZAM LENINOWI "


WIELE ZAWDZIĘCZAM LENINOWI

Żar...Czarodziejska góra pyszniąca się zmiennymi barwami pór roku,których piękno potęguje lustrzane odbicie w wodach spiętrzonej Soły.Góra od lat wabi swym urokiem nagradzajęc tych którzy dotarli na jej szczyt fantastyczną panoramą opierającą się na południu o grzbiety odległej Fatry a na kierunku północnym wybiegającą w bezkresną ,spowitą tajemniczą mgiełką przestrzeń równin.

Jej łagodne zbocza wystawiene ku słońcu i owiewane przez wiatry przemykające wzdłuż doliny Soły dają niezawodną podporę dla skrzydeł ptaków i ludzi którzy je naśladują toteż niemal od zarania polskiego szybownictwa służy ona lotnikom.Progi zlokalizowanej tu szkoły przekraczali niemal wszyscy liczący się w naszej awiacji ludzie.Latanie na Żarze a szczególnie udział w rozgrywanych tu Mistrzostwach Polski Juniorów było swoistą nobilitacją i marzeniem młodych pilotów.

Przypadek zrządził,że na lotnisku Łososinie Dolnej wylądowało kilku uczestników tych zawodów.Dwa samoloty,które przybyły w ślad za nimi zabrały pierwsze pary a przed wieczorem niespodzianie przylecił "Gawronem" Sieradzki aby zabrać na hol dwa następne.Piloci nie spodziewając się odlotu pojechali do restauracji w Tęgoborzu, toteż dolinę pod Jodłowcem wypełniły gromkie i bardzo dżwięczne słowa śpieszącego się pilota holówki.

Po chwili odnalazł się jeden z zawodników a do drugiej "Muchy" wsadzono mnie- legitymującego się mizernym doświadczeniem około10-ciu godzin nalotu -żegnając słowami;

-Jakoś sobie poradzisz.

O Żarze wiedziałem tylko tyle,że samoloty lądują na dole a hangar szybowcowy jest na szczycie.

"Gawron" ma to do siebie,że dodawanie gazu zwiększa ogromnie zużycie paliwa ,ale nie ma to większego wpływu na przyrost prędkości.Na nic zdało się poganianie rozbrykanych koni holówki.Lot się dłużył a samolot szarzał coraz bardziej w kolorach zachodu. Wkrótce jego położenie na tle mgiełek wypełniających doliny coraz wyrażniej znaczyły płomienie buchające z rur wydechowych.

W pewnym momencie spod jego brzucha wyłonił się płowy grzbiet góry z długim rządkiem wstawianych do hangaru szybowców.Samolot zakołysał skrzydłami i w ślad za tym obwisła lina holowanego na drugiej pozycji szybowca a po sygnale dla mnie samolot dał nura w dolinę błyskając oddalającymi się swiatłami pozycyjnymi.

Trochę mała wydawała mi się wysokość wyczepienia ,ale nie zdziwiły trudne warunki lądowania.

-Cóż...Jest to góra dla orłów!!!

Zawinąłem więc szybko wokół budynku meteo ,aby nie spąść poniżej wierzchołka i zacząłem podchodzić do ladowania na wąskim grzbiecie góry wzdłuż ścieżki z szybowcami.Niepokoiło mnie to,że nie widziałem obok siebie odczepionego wcześniej szybowca ,ale pomyślałem ,iż ten jako bywalec Żaru ustąpił żółtodziobowi pierwszeństwa i tym raźniej parłem ku zboczu.

Zaskoczyła mnie jednak kanonada rac przeszywających powietrze mnie niczym pociski przy obronie miasta .Z przerażeniem poderwałem więc szybowiec znad murawy do ciasnego okrążenia.Na drugie podejście nie starczyło jednak wysokości ,toteż zacząłem spływać w mrok doliny rozumując,że skoro tam było miejsce na samolot to i mnie się uda przycupnąć .Nie wiedziałem jednak gdzie ono jest położone.Wkrótce jednak błysnął snop swiatła nieruchomego samochodu .Domyśliłem się,iż w ten sposób ktoś sygnalizuje mi kierunek lądowania.Lecąc za tym wskazaniem po krótkiej chwili usłyszałem kojący churgot toczącego się po ziemi kółka a od pracowników wyciągu którzy wyłonili się z mroku dowiedziałem się,że na wierzchołku mogą lądować tylko prawdziwi mistrzowie i na pewno nie w takich warunkach.

Ten chrzest dał mi prawo do pobytu na turnusie i odtąd wielokrotnie z językiem na brodzie wspinałem się ku tej górze a dusza wracała do wspomnień pięknych lotów,długich gawęd w gronie przyjaciół, świstu wiatru w szczelinach drewnianego baraku hotelowego,do wschodów słońca witanych hałasem otwierania hangarowych drzwi, oraz do zapachu kobierca ziół i wrzosów kryjących górę.

Tęsknota do nieskalanej przyrody ,wolnych przestrzeni i lotniczej braci była szczególnie silna podczas dyżurów szpitalnych na Ślasku w czasach kiedy on "dymił i pracował".W jesienne i zimowe dni dym i chmury tak dusiły ziemię, że niejednokrotnie w południe paliły się uliczne światła.

Podczas jedego z takich ponurych dni przyszła do gabinetu koleżanka z sąsiedniego oddziału i rzucając na stół "Służbę Zdrowia" zażartowała:

-Poczytaj sobie rewolucyjną gazetę to może podciągniesz się ideologicznie.

Ten resortowy gniot wydawany był zwykle z niebieskim nadrukiem tytułowym , ale ów wydany z okazji rocznicy Wielkiej Rewolucji wyróżniał się czerwonym kolorem i portretem Lenina na stronie tytułowej.Wziąłem go odwracajęc na ostatnią stronę, bo w tym piśmie interesujące były tylko ogłoszenia o wolnych miejscach pracy.

Nie wierzyłem oczom czytając, iż wabi mnie mój ukochany Żar ofertą z Międzybrodzia Żywieckiego. Reakcja moja musiała być znamienna bo koleżanka zaskoczona błyskiem mioch oczu rzuciła się także do lektury kolumn, ale nie znalazła nic co mogłoby ją zainteresować.Ja natomiast nie mogłem dotrwać do końca dyżuru ,aby nie dać się ubiec komukolwiek.

Rezygnując z kariery zawodowej wybrałem pracę w skromnym wiejskim ośrodku zdrowia. Dziś po latach postąpiłbym podobnie. Miałem bowiem na codzień to co dopełnia ,upiększa i wzbogaca życie -możliwość pięlęgnowania wspaniałych zainteresowań oraz obcowania z interesującymi,bogatymi duchowo i zjednoczonymi wspólnym kultem ludzi.

Tytułowa sentencja nie jest więc zwykłą kokieterią.

Tomasz Kawa