16 lutego 2011

KATASTROFA SMOLEŃSKA - Ewakuacja ciał pięć godzin po

Rosjanie nie dostarczyli dokumentacji, na podstawie której MAK sporządził opis czynności ratowniczych na miejscu katastrofy na Siewiernym

Ewakuacja ciał pięć godzin po

undefined
fot. M. Borawski

Czy w mającym międzynarodowy status oficjalnym raporcie z katastrofy państwowego samolotu z prezydentem na pokładzie można przy opisie akcji ewakuacyjnej zadysponować wyjazd pojazdu ratowniczego, którego potwierdzenia dotarcia na miejsce nie ma w żadnym formalnym dokumencie? Dla ekspertów rosyjskiego Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego, którzy są w stanie przeprowadzić nawet pośmiertne analizy psychologiczne pilotów, nie ma wszak rzeczy niemożliwych. Opisali więc wyjazd do akcji ratowniczej samochodu Kamaz 42108 z pięcioosobową obsadą, ale już nie wykazali, jakoby kiedykolwiek dotarł on na miejsce upadku polskiej maszyny. Pojazd wyjechał i wszelki ślad po nim, przynajmniej na kartach raportu, zaginął. Kierownik kontroli lotów Paweł Plusnin w protokole rozmów sporządzonym 16 kwietnia ub. r stwierdził, że na teren katastrofy skierowano cztery samochody straży pożarnej z załogami. A z materiału MAK wynika, że zadysponowano tylko jeden pojazd. Właśnie ten kamaz, który i tak nie dojechał.

Ale to nie jedyne absurdy podważające wiarygodność raportu MAK. Stopień niechlujstwa dokumentu w tym względzie jest niewyobrażalny. Brak planów działania i dokumentacji zdjęciowej, która pozwoliłaby ocenić poziom zabezpieczenia lotniska Siewiernyj w zakresie ochrony przeciwpożarowej i medycznej oraz przygotowania służb do prowadzenia akcji ratowniczej - to zastrzeżenia, jakie polscy eksperci zawarli w "Uwagach" do projektu raportu końcowego Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego.
Pierwszy przykład z brzegu: pojazd GAZ 4795 Regionalnej Bazy Poszukiwawczo-Ratowniczej lotniska Smoleńsk Południowy dojechał do miejsca wypadku po przejechaniu przez miasto po... 44 minutach. Szkopuł w tym, że wedle zapisów raportu pojazdy te były alarmowane i dysponowane jako pierwsze. Faktycznie jako pierwsza na teren katastrofy dotarła jednostka straży pożarnej PCz-3. Ale dopiero 14 minut po wypadku, mimo że doszło do niego w odległości zaledwie 400 metrów od progu pasa!
Opis akcji ratowniczej w raporcie MAK zajmuje kilka stron (od s. 101 do 105). W podrozdziale "Działania zespołów ratunkowych i przeciwpożarowych" zawarto informację, iż zabezpieczenie działań ratunkowych na miejscu zdarzenia lotniczego wykonywane było przez siły Ministerstwa Federacji Rosyjskiej do spraw Sytuacji Nadzwyczajnych, Obrony Cywilnej, Likwidacji Skutków Klęsk Żywiołowych (MCzS), Regionalną Bazę Poszukiwawczo-Ratowniczą (RPSB). Prace na miejscu zdarzenia lotniczego prowadzone były od 10 do 16 kwietnia 2010 roku, zaangażowano do nich ponad tysiąc osób, w tym przewodników z psami i 221 jednostek technicznych.
Ogólny wniosek MAK przedstawia się następująco: "Działania wszystkich służb awaryjnych były prawidłowe i terminowe, co pozwoliło zapobiec rozwojowi pożaru i zapewnić ochronę rejestratorów pokładowych, fragmentów statku powietrznego i szczątków znajdujących się na pokładzie ludzi". Jednocześnie sami Rosjanie przyznają, że dopiero minutę po utracie łączności z Tu-154M informacja o tym fakcie została przekazana z wieży kontroli lotów dyżurnemu Regionalnej Bazy Poszukiwawczo-Ratowniczej. Ten dwie minuty po katastrofie wydał rozkaz wyjazdu zmiany dyżurnej. Według MAK, pierwsze pojazdy wyjechały dopiero kolejno w 5 i 7 minut po zdarzeniu. Alarm dla większej liczby jednostek z obwodu smoleńskiego został ogłoszony w 10 minut po katastrofie. Strona polska podnosi, że inne jednostki z obwodu smoleńskiego, alarmowane jako pierwsze, nie spieszyły się do działania i na miejsce dotarły 44 minuty po zderzeniu tupolewa z ziemią. Jak czytamy w raporcie MAK, o godzinie 14.58 (czasu moskiewskiego) zostały przygotowane miejsca do rozmieszczenia ciał ofiar: miejska kostnica zabezpieczyła na ten cel 100 miejsc, szpital kliniczny w Smoleńsku - kolejne 5 miejsc. O godzinie 13.00 na lotnisko Smoleńsk Północny przybył naczelnik ekspertyz medycyny sądowej, a wraz z nim 7 pracowników, 16 patologów oraz kierownik okręgowego instytutu anatomii patologicznej. Jak informują sami Rosjanie, dopiero 5 godzin po katastrofie (godz. 15.12) przystąpiono do ewakuacji ciał ofiar. Dwadzieścia pięć ciał ofiar odnaleziono po ponad godzinie, tj. o 16.20. Jak relacjonuje w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" Marcin Wierzchowski, pracownik Kancelarii Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego, który jako jeden z pierwszych przybył na miejsce tragedii, wynoszenie ciał ofiar odbywało się około 3-4 godzin po wypadku.

Akcja była, tylko dokumentów brak

Jak zaznaczają w "Uwagach" polscy eksperci, strona polska nie otrzymała żadnej dokumentacji, która potwierdzałaby tezy MAK o przeprowadzonej akcji ratowniczej. "W Raporcie brak jest jakichkolwiek informacji, na jakiej podstawie sporządzono opis czynności ratowniczych na miejscu wypadku" (s. 56). Nie wiadomo, za pomocą jakich środków została przeprowadzona naziemna akcja ratownicza. Niedopuszczalne jest też, stwierdzają eksperci, by obsada służby kontroli lotów (SKL), "mając świadomość, że samolot Tu-154M upadł, nie ogłosiła natychmiast alarmu dla całości jednostek ratowniczych znajdujących się na lotnisku Smoleńsk 'Północny' oraz nie przekazała informacji o wypadku do jednostek ratowniczych okręgu smoleńskiego" (s. 58). Nie wiadomo też, czy Rosjanie w ogóle mieli opracowany schemat działania jednostek ratowniczych i czy pracownik SKL miał z nimi łączność. W dokumencie MAK brak też informacji, ile z zadysponowanych pojazdów faktycznie dotarło do rozbitego samolotu oraz jakiego rodzaju środków gaśniczych użyto do gaszenia pożarów paliw lotniczych. Jak oceniają polscy eksperci, w raporcie MAK nie ma nawet wzmianki, czy jednostki ratownicze przeznaczone do zabezpieczenia operacji lotniczych posiadały odpowiedni rodzaj i wystarczającą ilość środków gaśniczych do zapewnienia minimalnych wydatków podawania tych środków do gaszenia pożaru statku powietrznego wielkości Tu-154 (por. s. 59).
Raport nie uwzględnił ponadto, czy przed przylotem delegacji zostały określone siły i środki do zabezpieczenia lotu o statusie HEAD, nie wiadomo też, jak były wyposażone zadysponowane jednostki, czy obsługa przeszła stosowne szkolenia oraz czy pojazdy działały właściwie, a drogi pożarowe zapewniały sprawne prowadzenie akcji. Strona polska uznała też, że działanie służb medycznych było niewystarczające, a "podane w raporcie zabezpieczenie medyczne lotniska Smoleńsk 'Północny' nie gwarantowało udzielenia pomocy poszkodowanym na okoliczność wypadku samolotu Tu-154M z 96 osobami na pokładzie, przyjmując, że należało się liczyć z poszkodowanymi z bardzo ciężkimi obrażeniami wymagającymi natychmiastowej pomocy i transportu do szpitala, z obrażeniami średnio ciężkimi, ale wymagającymi specjalistycznego transportu oraz z lżejszymi obrażeniami wymagającymi opieki medycznej na miejscu zdarzenia lotniczego".
Jak wynika z rosyjskiego raportu, na lotnisku Siewiernyj był obecny tylko lekarz dyżurny, a pierwszy zespół medyczny dotarł na miejsce wypadku dopiero 17 minut po zdarzeniu, kolejnych 7 przyjechało 12 minut później. Brak też stenogramów rozmów prowadzonych przez służby ratownicze, planów działania czy dokumentacji zdjęciowej, która pozwoliłaby ocenić poziom zabezpieczenia lotniska w zakresie ochrony przeciwpożarowej i medycznej oraz przygotowania służb do prowadzenia akcji ratowniczej. Strona rosyjska nie przekazała też informacji o czynnościach dochodzeniowych prowadzonych na miejscu katastrofy i stosownej dokumentacji miejsca zdarzenia przed przetransportowaniem ciał ofiar katastrofy. Zabrakło też danych co do współdziałania wszystkich grup ratowniczych oraz planu działań ratowniczych lotniska Smoleńsk Północny. W ocenie strony polskiej, Siewiernyj "nie zapewniało bezpieczeństwa w zakresie ratownictwa i ochrony przeciwpożarowej przy wykonywaniu operacji lotniczej statku powietrznego wielkości Tu-154 z 96 osobami na pokładzie" (s. 59). A przy tak wysoce niezadowalającym stanie przygotowania i zabezpieczenia lotniska - oceniają eksperci - polski samolot tej rangi i z tak liczną delegacją nie powinien uzyskać zgody strony rosyjskiej na wykonanie operacji lotniczej na lotnisko Smoleńsk Północny.
- MAK jest instytucją zupełnie niewiarygodną. Jest to organ wykazujący się głęboką lojalnością wobec państwa rosyjskiego. Jeszcze na samym początku bez żadnego skrępowania MAK napisał, że lotnisko było całkowicie sprawne. Potem się okazało, że tak nie jest. MAK wystawia laurkę państwu rosyjskiemu. Więc musi być całkowicie sprawny samolot - bo jest rosyjski, tak samo lotnisko. Skoro procedury przewidują, że musi być akcja ratunkowa, więc napisali, że ta akcja była. Jak dotąd jednak nikt tej akcji nie widział - komentuje dr hab. Karol Karski, poseł PiS, ekspert w dziedzinie prawa międzynarodowego.
Polska prokuratura nie dysponuje materiałami dokumentującymi akcję ratowniczą podjętą po katastrofie samolotu Tu-154M. Naczelna Prokuratura Wojskowa podkreśla, że materiałów tych nie ma w aktach śledztwa w sprawie katastrofy prowadzonego przez Wojskową Prokuraturę Okręgową w Warszawie.
- Jestem zdumiony taką odpowiedzią ze strony prokuratury. Z punktu widzenia śledztwa istotne jest wszystko, a więc także sposób ułożenia ciał, stopień ich obrażeń, zbadanie tego, czy ktoś nie przeżył katastrofy. Jest to mało prawdopodobne, ale niczego nie można wykluczyć - mówi prof. Piotr Kruszyński, karnista z Uniwersytetu Warszawskiego. Zdaniem pełnomocników rodzin ofiar, odpowiedź prokuratury może świadczyć o tym, że śledczy mogą się obawiać, by sprawy akcji ratowniczej nie potraktowano jako odrębnego wątku w śledztwie, które dotyczy przecież wszystkiego, co miało związek z katastrofą Tu-154M, oraz tego, co działo się później na miejscu tragedii.
Anna Ambroziak

Pogotowie ratownicze w Suwałkach ma nowoczesny śmigłowiec

Pogotowie ratownicze w Suwałkach ma nowoczesny śmigłowiec

13:46, 15.02.2011

Nowoczesny śmigłowiec EC 135 rozpoczął we wtorek pracę w bazie Lotniczego Pogotowia Ratunkowego (LPR) w Suwałkach. Za rok powstanie tam także nowa baza LPR.

fot. arch.
fot. arch.

Wyślij znajomym   Więcej


Lotnicze Pogotowie Ratunkowe w Polsce zakupiło 23 takie śmigłowce. Każdy z nich kosztował 21 mln zł. Śmigłowce działają już w 15 polskich bazach. Do dwóch ostatnich, w Olsztynie i Gliwicach, maszyny trafią w kwietniu.

EC 135 to lekki dwusilnikowy śmigłowiec, który może latać w nocy. W razie awarii jednego z silników maszyna może kontynuować lot. W kabinie medycznej nowego śmigłowca znajduje się m.in. defibrylator, respirator i zestaw pomp infuzyjnych. ”To śmigłowiec, który będzie służył polskiemu ratownictwu przez wiele lat, bo spełnia wymogi wszystkich przepisów obowiązujących w Europie i na świecie” - powiedział w Suwałkach podczas przekazania EC 135 dyrektor Lotniczego Pogotowia Ratunkowego Robert Gałązkowski.

Do tej pory w Suwałkach był używany wysłużony śmigłowiec Mi-2. Jak zapowiedział Gałązkowski, śmigłowce te będą wycofane z użytku i najprawdopodobniej sprzedane. W Suwałkach powstanie również baza LPR, budowa rozpocznie się w kwietniu i będzie kosztowała 5-6 mln zł. Powstanie m.in. hangaru z zapleczem socjalno-operacyjnym i stacja paliw. Teraz znajdują się tu prowizoryczne obiekty.

W województwie podlaskim latają już dwa śmigłowce EC 135 w LPR, w Białymstoku i Suwałkach. Obsługują one teren całego województwa oraz wschodniej części województwa warmińsko-mazurskiego.

Źródło: PAP

Z prof. Włodzimierzem Marciniakiem rozmawia Przemysław Kucharczak

Z prof. Włodzimierzem Marciniakiem rozmawia Przemysław Kucharczak

Polityka katastrofy



undefined
Autor zdjęcia: Jakub Szymczuk
O relacjach polsko-rosyjskich po prezentacji raportu MAK o przyczynach katastrofy smoleńskiej z prof. Włodzimierzem Marciniakiem rozmawia Przemysław Kucharczak.

Przemysław Kucharczak: Zwykli Rosjanie w kwietniu przynosili kwiaty na miejsce katastrofy w Smoleńsku. Polakom często zdawało się wtedy, że nastąpi jakieś emocjonalne pojednanie z Rosjanami, nawet niezależnie od tego, że bieżące interesy naszych państw będą ciągle rozbieżne. Czy raport Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK) nie będzie wrzodem, który zatruje stosunki Polski i Rosji na następne kilkadziesiąt lat?
Prof. Włodzimierz Marciniak: — Tego raportu nie sporządzali ci Rosjanie, którzy przynosili kwiaty, tylko zupełnie inni.
Jednak atmosferę może to popsuć wobec wszystkich.
Mam nadzieję, że tak się nie stanie, że Polacy będą umieli odróżnić zwykłych obywateli Rosji od funkcjonariuszy różnych służb i pogrobowców Związku Sowieckiego.
Jak Pan ocenia raport MAK?
Prezentacja tego raportu wydała mi się prowokacyjna. Nie uwzględniła oczywistych wątpliwości, narosłych wokół tej katastrofy.
Jakich wątpliwości?
W czasie prezentacji kierownictwo MAK w gruncie rzeczy ograniczyło się do analizy tego, co działo się w kabinie pilotów. To nie jest wystarczająca podstawa do badania przyczyn wypadków, bez uwzględnienia szeregu innych parametrów. MAK zaprezentował jakąś tanią psychologię. Doszukiwał się napięcia w kabinie pilotów, podczas gdy nie analizował napięcia w punkcie kontroli lotów. To tylko jeden z wielu przykładów niedorzeczności przy moskiewskiej prezentacji tego raportu.
Raport MAK odnosi się do zaniedbań tylko polskiej strony, zupełnie pomijając rosyjską. Jednak te polskie zaniedbania często niestety są prawdziwe. Jednym z naszych lotnisk zapasowych miał być białoruski Witebsk, który w weekendy... nie pracuje. Wybór lotnisk zapasowych nie był też ustalony z BOR-em i Kancelarią Prezydenta. Czy wszystkie wizyty polskich przywódców są organizowane w tak bałaganiarski sposób?
Tego nie wiem. Jednak już po kwietniowej katastrofie dowiedzieliśmy się, że znacznie wcześniej, w czasie jednej z wizyt w Smoleńsku prezydenta Kwaśniewskiego, też miał tam miejsce pewien drobny incydent: polski samolot wyjechał poza pas. Nie wyciągnięto z tego żadnych wniosków.
Jak to świadczy o stanie naszego państwa? Amerykanie na tydzień przed wizytą prezydenta Obamy w innym państwie wysyłają swoje służby, żeby sprawdziły na lotnisku każdą studzienkę kanalizacyjną. Nie mówię, że Polacy mają robić to samo, ale może są jakieś stany pośrednie między perfekcjonizmem Amerykanów i niefrasobliwością Polaków?
Powinny być. Niewątpliwie szereg okoliczności związanych z wypadkiem w Smoleńsku świadczy o daleko posuniętej niefrasobliwości z naszej strony. Ale jednocześnie świadczy też o jakimś porażającym przekonaniu wielu funkcjonariuszy państwa polskiego, że to jest sytuacja normalna, że w Rosji tak po prostu jest i my powinniśmy się z tym liczyć. Wielokrotnie polscy politycy mówili, że Rosjanie tacy są, że trzeba im ufać. To jest atawistyczna uległość w stosunku do byłego imperium.
To znaczy, że możemy być twardsi w rozmowach z Rosjanami?
Powinniśmy być normalni. Płk Klich zacytował słowa przewodniczącej MAK Tatiany Anodiny, która powiedziała: „Rosja jest wielka, a Polska jest małym krajem”. Odnoszę wrażenie, że wielu funkcjonariuszy polskiego państwa uważa tak samo.
Kiedy spojrzymy na wiszące w Rosji wielkie ścienne mapy tego kraju, Polska rzeczywiście wygląda na malutką, na skraju mapy, wciśniętą za szafkę.
W tym wypadku mówimy jednak o bardzo prostej sprawie, jaką jest organizacja obu wizyt: premiera i prezydenta. Jeśli gospodarze nie zapewniali odpowiednich warunków, a widać, że nie zapewniali, to przecież te wizyty nie musiały się odbywać.
Jednak to Polsce bardzo zależało na upamiętnieniu oficerów z Katynia.
Tak. Jednak w wielu Polakach tkwi takie przekonanie, że z Rosją należy się liczyć bardziej niż z każdym innym krajem.
Na ile niezależne od władz Rosji są takie instytucje jak MAK czy tamtejsza prokuratura?
MAK jest dosyć specyficznym tworem. Pod żadnym pozorem nie powinniśmy byli godzić się na to, żeby właśnie MAK zajmował się badaniem przyczyn tej katastrofy. To sprawa zupełnie niezależna od tych wszystkich kontrowersji prawnych, które dotyczyły wyboru konwencji chicagowskiej, czy badania na podstawie innych przepisów. Chodzi o to, że MAK jest instytucją, która znajduje się w strukturalnym konflikcie interesów. Jest po prostu firmą, która zarabia pieniądze m.in. na certyfikowaniu sprzętu lotniczego i urządzeń lotniskowych. W związku z tym nie jest zainteresowana obiektywnym badaniem przyczyn różnorodnych wypadków. Nawet pobieżny monitoring rosyjskich mediów pokazuje, jak ogromna jest ilość publikacji na temat błędów MAK-u, zarzutów i pretensji do MAK-u w kontekście badania wielu innych, wcześniejszych katastrof lotniczych. To nie jest kwestia zależności czy niezależności od Kremla. Chodzi o to, że MAK jest w stanie tak silnego strukturalnego konfliktu interesów, że nie realizuje swoich celów statutowych. Nie bada w sposób obiektywny przyczyn katastrof lotniczych w ogóle, a nie tylko tej jednej.
Czy premier Tusk mógł tego nie wiedzieć? W maju zeszłego roku wychwalał otwartość, z jaką Rosjanie prowadzą to badanie.
Wie pan, przed chwilą mówiliśmy o stanie państwa polskiego. I pewnie o stanie naszego państwa świadczy to, że, jak przypuszczam, premier Tusk mógł o tym nie wiedzieć. Choć premier rządu polskiego nie może o takich rzeczach nie wiedzieć.
Trudno uwierzyć w niewiedzę premiera. W polityce nie ma przecież zaufania nawet między sojusznikami. A tym bardziej trudno zapomnieć, jakim krajem jest Rosja.
Tak, zwłaszcza że doskonale wiemy z polskiego doświadczenia, czym jest postkomunizm i co się w postkomunistycznych krajach dzieje. A Rosja jest pod tym względem krajem trochę bardziej skomplikowanym od Polski.
Trochę? Docierające z Rosji informacje o kolejnym wyroku więzienia dla Michaiła Chodorkowskiego, o zabójstwach dziennikarzy, sugerują, że ta różnica jest bardzo duża. Czy Rosji nie jest dziś bardzo daleko do europejskich i demokratycznych standardów?
Tak, użyłem tego stwierdzenia w takim kontekście, że gdy ma się do czynienia z tworami postkomunistycznymi, to generalnie trzeba być ostrożnym. Akurat przypadek, który pan przytoczył, pokazuje, że istnieje między naszymi krajami pewna różnica. W Polsce biznesmen Roman Kluska został zatrzymany pod podobnymi zarzutami jak w Rosji Michaił Chodorkowski. Romana Kluskę podobnie jak Chodorkowskiego pozbawiono własności, ale zwolniono go z aresztu. Natomiast Michaił Chodorkowski dostał dwa długoletnie wyroki więzienia. To jest pewna różnica.
Mówi Pan Profesor, że premier Tusk o pewnych ważnych sprawach mógł nie wiedzieć. Jednak w szerszym kontekście, w polityce uległości wobec Rosji, rządowi być może chodziło o osiągnięcie jakichś celów?
Wydaje mi się, że przynajmniej do katastrofy smoleńskiej politykę rządu polskiego można było tłumaczyć chęcią załagodzenia wszelkich sporów polsko-rosyjskich w imię realizacji współpracy rosyjsko-europejskiej, w tym przede wszystkim rosyjsko--niemieckiej. Mówiąc w pewnym uproszczeniu, chodziło o to, żeby Polska nie zakłócała pomyślnie rozwijającej się współpracy. Aby nie wymuszała na europejskich partnerach solidarności, jak to miało miejsce wcześniej, w przypadku rosyjskiego embarga na dostawy polskiego mięsa. Natomiast od katastrofy smoleńskiej popadliśmy w stan pewnej zależności, polegający na tym, że po stronie rosyjskiej są wszystkie dowody dotyczące tej katastrofy. Rosjanie mają dziś możliwość prowadzenia dochodzenia na temat katastrofy wyłącznie według własnych, samodzielnych decyzji. Katastrofy, która w jakimś sensie była finałem polityki dwóch wizyt, zamiast jednej, czyli polityki premiera polskiego rządu.
Chce Pan powiedzieć, że zarówno przed katastrofą, jak i po niej kompletnie nie realizujemy już w Polsce własnej, suwerennej polityki zagranicznej? To nie przesada?
Wydaje mi się, że polska polityka zagraniczna już została zdemontowana. To, co w rozmowach publicystycznych w mediach nazywamy polityką zagraniczną, jest de facto mniej lub bardziej oportunistycznym przystosowywaniem się do warunków i okoliczności. Obawiam się, że chyba już nie jest niczym więcej.
Co będzie dalej ze stosunkami polsko-rosyjskimi?
W bliższej perspektywie nie potrafię odpowiedzieć. Natomiast w dalszej — chyba wchodzimy w długotrwałą fazę pogorszenia stosunków, ponieważ między nami będzie od teraz leżał kolejny niewyjaśniony problem. Czyli katastrofa pod Smoleńskiem.

opr. mg/mg

Samoloty to ich pasja

Samoloty to ich pasja

Nasi naukowcy z Instytutu Lotnictwa pracują nad wieloma nowoczesnymi projektami, a ich osiągnięcia są doceniane na świecie.
Projekt samolotu fot: Instytut Lotnictwa
Posłuchaj
  • Samoloty lekkie to ich konik
Czytaj także
Instytut Lotnictwa w Warszawie, to fenomen polskiej nauki, który od 85 lat jest w czołówce światowych wyników badawczych w dziedzinie przemysłu lotniczego.
Tej placówce nie zaszkodziła nawet decyzja polityczna z 1969 roku, która przekreślała wtedy w naszym kraju dalszy rozwój badań lotniczych na rzecz wytwarzania, jak to wtedy określono "szeroko pojętych narzędzi m.in. dla rolnictwa".
- Naszą polską specjalnością są samoloty lekkie, kilkadziesiąt typów zasługuje na wyróżnienie. Przed wojną myśliwiec P 11 C i bombowiec "Łoś", po wojnie "Iskra" pierwszy polski samolot szkolno-treningowy-odrzutowy, który był eksportowany do Indii i śmigłowiec "Sokół" - podkreślił dr Witold Wiśniowski, dyrektor placówki.
Gość radiowej Jedynki wyróżnił też szybowce, kiedyś do najlepszych należał "Bocian", który był eksportowany na cały świat, a dzisiaj "Diana".
- W tej chwili pracujemy nad bezpilotowym helikopterem, który potrafi podnosić ładunki nawet do 300 kilogramów. Rozpoczęliśmy jego projektowanie rok temu. Służy do monitorowania zagrożonych terenów, ewakuowania ludzi z niebezpiecznych obszarów, działań antyterrorystycznych i wspierania policji – zaznaczył Dr Zbigniew Wołejsza, dyrektor Centrum Nowych Technologii.
W "Naukowym Wieczorze z Jedynką" zauważył, że jest duże zapotrzebowanie w kraju i na świecie na taki sprzęt. Będzie to, jego zdaniem, śmigłowiec zdalnie sterowany, który może mieć także funkcję autonomicznego latania, czyli omijania przeszkód.
Goście Artura Wolskiego opowiadali także o kilku innych realizowanych obecnie w Polsce projektach, którymi interesuje się światowy przemysł lotniczy z uwagi na ich doskonałe parametry m.in. w dziedzinie materiałów wytrzymujących wysokie obciążenia mechaniczne i termiczne (w temperaturach ok. 900 stopni C), co przy budowie samolotów jest niezwykle ważne. Tak wytrzymałe materiały znajdują również zastosowania poza lotnictwem m.in. w energetyce.
W dalszej części audycji naukowcy przedstawiali projekty stratosferycznego samolotu rozpoznawczego dla wojska i służb np. meteorologicznych, który jest napędzany energią słoneczną.
Opowiadali o samolocie z pionowym startem, który może pracować w terenach trudnych do lądowania i startu, a także o nowym silniku detonacyjnym, który ma być początkiem nowej ery silników odrzutowych i rakietowych.
(pp

Muzeum Lotnictwa w Rogowie

Muzeum Lotnictwa w Rogowie

17:39, 15.02.2011

Najciekawsze polskie samoloty w największym w Europie hangarze lotniczym, tak będzie wyglądać nowe muzeum lotnictwa powstające w Rogowie koło Trzebiatowa. Pierwsze eksponaty już przyjechały.

Muzeum powstaje w żelbetowym hangarze lotniczym w Rogowie, który zdaniem specjalistów jest ewenementem na skalę europejską: ma 100 m długości, 40 m szerokości i 15 m wysokości.

Przez ostatnie lata hangar był niewykorzystany. Miłośnicy historii z Rogowa wyremontowali go i zabezpieczyli a teraz wspólnie z Muzeum Oręża Polskiego w Kołobrzegu tworzą tu Muzeum Lotnictwa. Pierwsze 3 samoloty już mają. Inicjatorzy muzeum zamierzają także sprowadzić samoloty z zagranicy. Chcą też uruchomić dawne lotnisko

Przejrzysty jak powietrze

Przejrzysty jak powietrze


Budynek siedziby Polskich Linii Lotniczych Lot miał mieć z założenia nieco nierealny charakter. W ten sposób architekci chcieli zwrócić uwagę na specyfikę lotnictwa. Dzięki najnowocześniejszym technologiom lotnictwo przełamuje bariery fizyki i realizuje odwieczne marzenie człowieka o oderwaniu się od ziemi. Stąd też wybór materiałów do realizacji budynku – szkła, polerowanego kamienia oraz budowanie wyrazu architektonicznego poprzez próbę zagubienia materialnej struktury budynku wśród refleksów światła, odbitych chmur i zieleni.

We wnętrzu architekci próbowali szczególnie pieczołowicie zagospodarować przestrzeń wielkiego atrium. Zdecydowano się wypełnić go dużym elementem dosłownie i w przenośnie oderwanym od ziemi. O funkcji wystawienniczej. Zaprojektowana tam została prostopadłościenna Sala Pamięci. Jest ona oddzielona od reszty budynku dzięki czemu zwiedzający ma szansę skupić się na ekspozycji prezentującej stuletnią historię LOT. Z drugiej strony półprzeroczyste ściany przepuszczają wystarczającą ilość światła żeby widzieć aktywność na zewnątrz. Sala jest najciekawszym elementem wnętrza budynku.

Projekt: Kuryłowicz & Associates
Zdjęcia: Pilkington
undefined

Odżył ruch pasażerski, ale tylko na rok?

Odżył ruch pasażerski, ale tylko na rok?

wnp.pl (Piotr Stefaniak) - 24-01-2011 14:46
Polskie porty obsłużyły w 2010 roku w ruchu handlowym łącznie 20,5 mln pasażerów oraz wykonały 241 tys. operacji pasażerskich, co oznacza wzrost odpowiednio o 8,1 proc. oraz 1,2 proc. w stosunku do roku 2009 - informuje Urząd Lotnictwa Cywilnego.
Jednak wciąż nasze lotniska nie osiągnęły wyników z rekordowego dotychczas roku 2008 - w ub.r. obsłużyły o 1 proc. mniej pasażerów, a wykonały o 6 proc. mniej operacji pasażerskich.

Jak podkreśla ULC, dość znacząco wzrosła w ub.r. (o ok. 7 proc.) średnia liczba pasażerów przypadająca na jedną operację (z 79,5 do 85 pasażerów). Był to głównie efekt tego, że coraz mniejszy udział ruchu krajowego obsługiwany był przez mniejsze samoloty, coraz większy był udział ruchu czarterowego (charakteryzuje się podstawianiem większych samolotów, jak i wyższym współczynnikiem wypełnienia), a także bardziej efektywna była siatka połączeń po zmianach wymuszonych kryzysem finansowym.



W minionym roku najszybciej rozwijały się regionalne porty lotnicze: Łódź - wzrost obsługi pasażerów o 32,5 proc., Wrocław (o 20,7 proc.), Rzeszów (18,7 proc.), Gdańsk (16,9), a także najmniejsze lotnisko Zielona Góra (23,9 proc.). Wszystkie porty regionalne zwiększyły o 11 proc. liczbę odprawionych pasażerów, co pozwoliło im zwiększyć udział w rynku do 57,7 proc. (z 56,3 proc. w roku 2009).

ULC zaznacza też, że o ile w pierwszej połowie ub. roku dynamika obsługiwanych pasażerów zwiększała się (pomijając kwiecień), o tyle pod koniec roku nastąpiło dość wyraźne wyhamowanie. Ze spływających na bieżąco informacji wynika, iż to wyhamowanie pogłębia się. Zatem 2011 rok może stać pod znakiem słabszej dynamiki obsłużonych pasażerów, niż było to w roku 2010 - stwierdza urząd.

Rynek polski dość dobrze radził sobie w minionym roku na tle całej Europy. Według danych ACI (Airport Council International), po jedenastu miesiącach 2010 roku ruch pasażerski wzrósł o 4,2 proc. Spośród regionów świata, tylko dynamika ruchu w Ameryce Północnej była niższa i wyniosła 2,1 proc. Znacznie szybciej rozwijały się regiony: Ameryki Łacińskiej i Karaibów (wzrost o 13,2 proc.), Azji i Pacyfiku (12,9 proc.) oraz Środkowego Wschodu (12,4 proc.).

15 lutego 2011

Lotnicze Pogotowie Ratunkowe: trwają szkolenia, przybywa lądowisk

 

Lotnicze Pogotowie Ratunkowe: trwają szkolenia, przybywa lądowisk

  • PM/TVN24/Rynek Zdrowia
  • 13-02-2011 12:03

Wszystkie 23 nowoczesne śmigłowce ratunkowe - Eurocoptery - są już w Polsce, a od 2008 r. do teraz wybudowano aż piętnaście lądowisk szpitalnych.
– Śmigłowce typu EC135 użytkowane przez LPR spełniają wysokie wymagania międzynarodowych norm bezpieczeństwa obowiązujące w lotniczych służbach medycznych – mówił niedawno naszemu portalowi Robert Gałązkowski, dyrektor LPR.
– Te maszyny cechuje wszechstronność i zdolność do wykonywania lotów w trudnych warunkach, a także w nocy. To, w połączeniu z ich udowodnioną sprawnością i osiągami sprawia, że są doskonałe do zastosowania w misjach ratownictwa medycznego – stwiedził szef LPR.
Jednak wciąż niewiele szpitali ma lądowiska dla śmigłowców przystosowane do lądowań w nocy. Są to, jak podaje TVN 24, szpitale w Grudziądzu, Sosnowcu i Bielsku Białej. Regionalny Szpital Specjalistyczny im dr. Władysława Biegańskiego w Grudziądzu ma lądowisko dla śmigłowców ratunkowych na dachu. 
W najbliższym czasie lądowisk przyszpitalnych nadal będzie przybywać, w tym również przystosowanych do lądowań w nocy: 27 lądowisk jest w trakcie budowy, a 47 na etapie projektowania – informuje TVN 24. 
Równolegle z przekazywaniem do Polski Eurocopterów realizowano harmonogram szkoleń pilotów LPR. Każde szkolenie odbywało się w trzech etapach. Pierwszy w fabryce Eurocoptera, kolejny w centrum szkolenia w Warszawie. Ostatni natomiast przeprowadzany jest w bazie macierzystej Eurocoptera, gdzie piloci wykonują serię lotów treningowych. 
Szkolenie na Eurocpoterach obejmuje również naukę lotów i lądowań nocnych, które piloci LPR ćwiczą na symulatorach. 
Jak ocenia w TVN 24 dyrektor, dyrektor Lotniczego Pogotowia Ratunkowego, Robert Gałązkowski, w każdym województwie w kraju potrzeba jest przynajmniej od dwóch nawet do czterech lądowisk przyszpitalnych.
Większą ilość lądowisk szpitalnych Polska zawdzięcza przede wszystkim środkom z Unii Europejskiej. 
Więcej:  TVN 24

14 lutego 2011

Boeing świętuje premierę nowego 747-8 Intercontinental


Boeing świętuje premierę nowego 747-8 Intercontinental
dzisiaj, 16:46

Zobacz także

Boeing opóźnił pierwszą dostawę modelu 787 do III kwartału

Amerykański koncern aerokosmiczny Boeing poinformował we wtorek o przesunięciu terminu pierwszej dostawy... Zobacz więcej 18 sty, 16:30 | PAP
Boeing udoskonala Dreamlinera
Boeing udoskonala Dreamlinera
Boeing wprowadza nowe zabezpieczenia w swoim najnowszym samolocie 787 Dreamliner. Zmiany dotyczyć będą instalacji... Zobacz więcej 27 lis 10, 12:23 | PAP
Boeing odsłonił wczoraj swój nowy samolot 747-8 Intercontinental, który charakteryzuje się wysoką pojemnością i zapewnia liniom lotniczym najniższe koszty operacyjne ze wszystkich dostępnych na rynku samolotów pasażerskich.
Jednocześnie 747-8 Intercontinental cechuje się podwyższonymi parametrami ekologicznymi.
Około 10 tysięcy gości, w tym klientów i pracowników firmy Boeing, urzędników państwowych, partnerów i dostawców zebrało się w fabryce w Everett w stanie Waszyngton, aby być świadkami premiery samolotu Intecontinental podczas imprezy zatytułowanej „Niezwykły, ponownie”. Jim Albaugh prezes i szef zarządu Boeing Commercial Airplanes powiedział, iż najnowszy 747 łączy w sobie osiągnięcia technologiczne, które sprawiają, że jest to niezwykle wydajny dla klientów samolot.


„Nowy 747-8 Intercontinental jest wyposażony w najnowsze innowacje technologiczne. Zastosowano w nim wiele przełomowych technologii, które znajdą się również w samolocie Dreamliner,” powiedział Albaugh. „Jesteśmy przekonani, że nasi klienci docenią niskie koszty operacyjne, oraz że pasażerowie będą zadowoleni z komfortu jakie zapewnia całkowicie nowe wnętrze.”
 „747-8 Intercontinental będzie doskonałym uzupełnieniem naszej floty w kategorii samolotów 400-miejscowych. Poprawi także ekologiczną wydajność naszej floty,” powiedział Nico Buholz, wiceprezes Lufthansa Group Fleet Management. „Jako pierwszy klient, który otrzyma 747-8 Intercontinental, nie możemy się doczekać, aż w przyszłym roku powitamy ten samolot w naszych barwach, ponieważ przyczyni się on do modernizacji naszej floty oraz do osiągnięcia lepszych wyników w naszych dążeniach do ochrony środowiska.”
Korean Air oraz klienci VIP dołączyli do Lufthansy, która będzie pierwszym odbiorcą tego modelu, i zamówili łącznie 33 samoloty 747-8 Intercontinental. Pierwsza dostawa 747-8 Intercontinental przewidziana jest na koniec bieżącego roku.
„Jako jedyny samolot na rynku samolotów posiadających od 400 do 500 miejsc, 747-8 Intercontinental będzie dla naszych klientów samolotem doskonale dostosowanym do obsługiwania dalekich tras,” powiedział Pat Shanahan, wiceprezes i dyrektor generalny Airplane Programs w Boeing Commercial Airplanes. „747-8 Intercontinental wyznaczy nowy standard w osiągach z zakresu oszczędności i ochrony środowiska, jednocześnie zapewniając pasażerom najlepsze warunki podróży.”
747-8 Intercontinental będzie miał niższy koszt operacyjny w przeliczeniu miejsca na pokładzie na milę, niż jakikolwiek inny duży samolot pasażerski. Koszty te będą o 12 procent niższe, niż w przypadku jego poprzednika – modelu 747-400. Samolot zapewnia o 16 procent większą oszczędność paliwa, produkuje o 16 procent mniej dwutlenku węgla na jednego pasażera oraz charakteryzuje się o 30 procent niższym poziomem wytwarzanego hałasu niż 747-400. 747-8 Intercontinental posiada w swoim wnętrzu wiele rozwiązań, które zastosowane zostały także w modelu 787 Dreamliner, takich jak architektura wnętrza pozbawiona kantów, zapewniająca pasażerom większe poczucie komfortu oraz przestrzeni, dodająca jednocześnie więcej miejsca na bagaż podręczny.
Odsłonięty dziś samolot pomalowany jest w czerwono-pomarańczowy wzór Sunrise, który zastosowany został tylko na pierwszym modelu 747-8 Intercontinental. To znaczące odejście od tradycyjnej niebieskiej kolorystyki używanej dotychczas przez firmę Boeing. Nowa paleta kolorów ma uhonorować kluczowych klientów koncernu, u których te kolory oznaczają dobrobyt i szczęście.
Źródło: Komunikaty prasowe

Nowe życie oławskiej „Dakoty”

 

Nowe życie oławskiej „Dakoty”

Dodano: 2011-01-26 09:46:37
W 2005 uratował ją od przetopienia na aluminium. Teraz otrzymała szansę drugiego życia. „Dakota” z kolekcji Przemysława Pawłowicza prawdopodobnie będzie jednym z głównych elementów ekspozycji Muzeum Armii Krajowej w Krakowie

Zrekonstruowany samolot "Dakota" ze zbiorów Przemysława Pawłowicza ma wejść w skład ekspozycji Muzeum Armii Krajowej w Krakowie


Wnętrze kabiny pilotów robi niesamowite wrażenie
Oława/Kraków
Pamięci Nowaka-Jeziorańskiego

Kokpit, skrzydło, fragment kadłuba - dla jednych to tylko pozostałości starego samolotu, dla innych część wielkiej legendy lotnictwa. Pawłowicz prezentuje swój cenny eksponat. Odsłania wnętrze kabiny pilotów, podnosi pokrywę na dziobie samolotu, kryjącą gęstwinę przewodów hydraulicznych. Oglądamy przekrój skrzydła i fragment wypalonego kadłuba. Przed domem radnego powiatu stoi także zachowany w całości samolot polskiej produkcji „Bies” oraz mały niemiecki bunkier, przykryty siatką maskującą.
Na opowieść o burzliwych dziejach “Dakoty” Pawłowicz zaprasza do domu. To niezwykle sugestywne miejsce. Ściany wypełniają zdjęcia starej Oławy, wizerunki samolotów i lotników, a honorowe miejsce w tej kolekcji zajmują fotografie dziadka - Stanisława Pawłowicza, żołnierza 3. Dywizji Strzelców Karpackich, uczestnika walk w Tobruku i bitwy pod Monte Cassino.

Pożar na filmowym planie

- Są cztery rzeczy, które pozwoliły aliantom wygrać II wojnę światową - Pawłowicz przywołuje zgrabną formułę Eisenhowera. - Most Bailey’a, transfuzja krwi, jeep i „Dakota”. Jej pojawienie się było kamieniem milowym w historii lotnictwa. Niezawodny i piękny samolot. Przed wojną używany był w lotnictwie pasażerskim, w czasie wojny - do celów transportowych i desantów spadochroniarzy.
Sycylia, Normandia, bitwa pod Arnhem - wszędzie tam wykorzystywano „Dakoty”. Latały od Moskwy po Nowy Jork. Ich popularność sprawiła, że Sowieci jeszcze przed wojną wykupili od Amerykanów licencję i zbudowali swoje Li-2. Na frontach II wojny światowej była wszechobecna. Po wojnie latali nią wielcy przywódcy oraz zwykli pasażerowie linii lotniczych. Wystąpiła w wielu filmach, choćby w „O jeden most za daleko”, „Indiana Jones”, czy „Miłość, szmaragd i krokodyl”.
Żadne muzeum w Polsce nie może się poszczycić posiadaniem takiego samolotu.
W rękach prywatnych kolekcjonerów znajdują się tylko dwa egzemplarze. „Dakota” Pawłowicza, wyprodukowana w 1944, po latach służby w USA, Anglii i na Bliskim Wschodzie, emeryturę spędzała w Disneylandzie pod Paryżem. Stamtąd trafiła do holenderskiego muzeum w Best. Z kolei z tego miejsca wykupili ją Niemcy, ażeby na planie filmu o powietrznej blokadzie Berlina najzwyczajniej podpalić i zniszczyć. A że sceny filmu „Die Luftbrücke” kręcono we Wrocławiu,
o wszystkim dowiedział się  Pawłowicz.
- To był czysty przypadek. Moi koledzy, właściciele zabytkowych jeepów, byli tam zaangażowani jako statyści. Zadzwonili do mnie z wiadomością, że ekipa opuściła plan, zostawiając resztki „Dakoty” i że coś trzeba z tym zrobić…
Pawłowicz natychmiast przerwał swój urlop, dogadał się z ekipą i zorganizował transport części samolotu do Oławy.
- Gdybym czekał dwa czy trzy dni, pewnie trafiłyby jako aluminium do punktu skupu…

Zobrazować
brawurową akcję

Kiedy w ubiegłym roku wiadomość o “Dakocie” ze zbiorów oławianina dotarła do dyrekcji Muzeum AK w Krakowie, zrodził się pomysł, aby wykorzystać ją w przygotowywanej ekspozycji. Krakowianie mają nową siedzibę,  spory budżet na modernizację placówki i ambicję, aby dorównać Muzeum Powstania Warszawskiego. A tam jednym z istotnych elementów jest samolot, upamiętniający alianckie zrzuty dla powstańców.
W październiku 2010 Pawłowicz gościł u siebie dyrektora krakowskiego muzeum Adama Rąpalskiego, jego zastępcę Tadeusza Żabę oraz Tomasza Jastrzębskiego z Polskiego Towarzystwa Historycznego. Oławianin zgodził się nieodpłatnie przekazać kadłub samolotu w trwały depozyt. Będzie to możliwe po zakończeniu remontu i adaptacji budynku muzeum AK, przy ul. Wita Stwosza. Jednocześnie Pawłowicz podsunął muzealnikom myśl, aby jego “Dakota” przypominała o akcji “Most III” z 1944, jednej z najbardziej brawurowych w historii polskiego podziemia.
Tylko trzykrotnie, podczas przerzutu polskich kurierów i władz państwa podziemnego, Dakota miała jakiś związek z Armią Krajową w okupowanej Polsce. To były skrajnie niebezpieczne loty.
Przez okupowane Jugosławię i Węgry, nieuzbrojonym samolotem, znacznie wolniejszym od myśliwców wroga. Po drugim locie do Polski pilot „Dakoty” został odznaczony krzyżem Virtuti Militari. W trzecim wywieziono z kraju części tajnej niemieckiej broni, zdobytej przez AK - rakiety V-2. Akcja prowadzona była w bardzo niesprzyjających warunkach. Lądowano w okolicach Tarnowa. Dookoła byli Niemcy, tymczasem okazało się, że samolot ugrzązł na podmokłym podłożu i nie może odlecieć. Piloci wyłączyli silniki, chcieli podpalić maszynę i przyłączyć się do partyzantów, ale oni zaprotestowali. Po wielu próbach, kolbami karabinów i gołymi rękami partyzanci odkopali koła i wypchnęli samolot. Prawie po 70 minutach postoju, C-47 odleciał z cennym ładunkiem przez Włochy, Maroko i Gibraltar do Londynu.

Jeszcze słyszę jego głos

Zgodnie z projektem, w centralnym miejscu przyszłego muzeum, na dziedzińcu przykrytym szklanym zadaszeniem, zwiedzający będą oglądać scenę upamiętniającą tę akcję. W drzwiach „Dakoty” stoi pilot, a uzbrojeni partyzanci wnoszą na pokład samolotu worki z częściami tajnej niemieckiej broni. Pawłowicz miał osobiste powody, aby upomnieć się właśnie o ten lot.      
- Jeszcze słyszę jego głos i przypominam sobie, z jaką swadą opowiadał - mówi o Janie Nowaku-Jeziorańskim, którego w pamiętnej akcji Most III przerzucono do okupowanej Polski.
Właśnie wtedy, w ostatnich dniach poprzedzających wybuch Powstania Warszawskiego. Przed siedmioma laty sędziwy Kurier z Warszawy przyjechał do naszego miasta jako orędownik pojednania krajów Europy Wschodniej. Zainteresował się wraz z władzami Kolegium Europy Wschodniej pałacykiem w Jakubowicach. Planowano utworzenie w tym miejscu ośrodka spotkań młodzieży, na wzór domu w Krzyżowej. Pawłowicz pełnił wówczas funkcję wicestarosty i towarzyszył legendzie polskiego podziemia podczas rekonesansu w Jakubowicach. Przy obiedzie mógł z nim porozmawiać także o swoich pasjach: lotnictwie i II wojnie światowej.
Nowak-Jeziorański opowiadał o szczegółach dramatycznego lądowania pod Tarnowem, rozmawiali również o katastrofie w Gibraltarze. Dyrektor Radia Wolna Europa wyraził przekonanie, że gen. Sikorski padł ofiarą zamachu. Pawłowicz zajął się szczegółowo tą katastrofą. Współpracuje z historykiem Tadeuszem Kisielewskim, który na ten temat napisał trzy książki. Oławianin bada kwestie techniczne, związane z samolotem „Liberator”.
- Niesamowite w Nowaku-Jeziorańskim było to, że o swojej walce i bohaterstwie opowiadał jakby to była najzwyklejsza rzecz - wspomina Pawłowicz. - Cieszę się z pomysłu Muzeum AK, przekażę moją „Dakotę” dla podtrzymania pamięci o Armii Krajowej, ale też osobiście, dla uczczenia życia i pracy Jana Nowaka-Jeziorańskiego. 

Douglas C-47 Skytrain/Dakota

DC-3 był samolotem o dużej przestrzeni ładunkowej, zdolnej pomieścić 21 pasażerów. Oblatano go w grudniu 1935 roku. Jednak DC-3 znany jest lepiej w swej wersji wojskowej - C-47 Skytrain - przeznaczonej da lotnictwa armii Stanów Zjednoczonych, i pod nazwą „Dakota” dla angielskiego RAF-u. Produkcja tych i innych wersji wojskowych w Stanach Zjednoczonych osiągnęła 10 050 maszyn, bez uwzględnienia egzemplarzy zbudowanych w Japonii i ZSRR. Samoloty te wniosły poważny wkład w zwycięstwo, stanowiąc dla aliantów doskonały środek transportu, który w czasie II wojny światowej wykorzystywano także jako samolot desantowy i holownik szybowców.

Kraj produkcji: Stany Zjednoczone
Typ: (C-47) dwu- lub trzymiejscowy samolot transportowy z kabiną dla 28 osób, 14 rannych i 3 pielęgniarzy lub dla 4536 kg ładunku.
Napęd: dwa 14-cylindrowe silniki (układ: podwójna gwiazda) Pratt & Whitney R-1830-92 o mocy 895 kW (1200KM)
Osiągi: prędkość maksymalna 370 km/h, czas wznoszenia na wysokość 3050 m - 9 min. 36 sek. pułap praktyczny 7315 m, zasięg 2575 km
Masa: własna 8103 kg, maksymalna startowa
14 061 kg
Wymiary: rozpiętość skrzydeł 28,90 m, długość
19,63 m, wysokość 5,20 m
Uzbrojenie: brak
opr.: P.Pawłowicz

Gen. Eisenhower zaliczył „Dakotę” do czterech wynalazków, które pozwoliły aliantom wygrać II wojnę światową

Dodatkowe  informacje i zdjęcia: http://friendsofthedc3.20m.com/G-AMPP.htm
pl.wikipedia.org/wiki/Most_III 

Xawery Piśniak
xapi@gazeta.olawa.pl

Białostockie szkoły średnie. Nowe profile klas

 

Białostockie szkoły średnie. Nowe profile klas

Emilia Romaniuk
2011-02-11, ostatnia aktualizacja 2011-02-11 20:39

Klasa humanistyczno-dziennikarska w II LO, coś dla pasjonatów przetwarzania informacji w V LO. Do tego klasa lotnicza i nowe profile w "elektryku". To tylko niektóre z propozycji dla przyszłych uczniów w wykonaniu lokalnych szkół średnich

Wywieszanie list przyjętych w VII LO
Fot. Marcin Onufryjuk / Agencja
Wywieszanie list przyjętych w VII LO
ZOBACZ TAKŻE
SERWISY
Białostockie szkoły średnie ułożyły już swoją wiosenną ofertę związaną z naborem do klas pierwszych. Rekrutacja kandydatów rozpocznie się 21 marca i potrwa do 3 czerwca. Listy przyjętych szkoły średnie podadzą 28 czerwca.

Podczas tegorocznego naboru gros profili będzie podobny jak w ubiegłorocznej ofercie. Ale nie zabraknie też nowości.
Znakiem rozpoznawczym II LO przy ul. Narewskiej od trzech lat są klasy lotnicze. Utworzenie jednego oddziału szkoła planuje i tym razem. Z tym że zmieni się finansowanie tej klasy. Przez ostatnie trzy lata nauka latania finansowana była ze środków unijnych. To dofinansowanie się kończy. Uczniowie, którzy zdecydują się od września na naukę w takiej klasie, muszą mieć na uwadze, że za egzamin i uzyskanie licencji zapłacą z własnej kieszeni. Urząd miejski zapłaci prawdopodobnie za realizację zajęć praktycznych i teorii na lekcjach. Ale to, rzecz jasna, niejedyna klasa, do której przyjmowani będą chętni.

W sumie drugi ogólniak planuje nabór do dziewięciu klas pierwszych. Poza znanymi z ubiegłych lat profilami, jak biologiczno-chemiczny, prawniczy, medyczny, zaplanowane są również nowości.

- Pierwsza to profil językowo-matematyczny z rozszerzoną matematyką oraz językiem angielskim i niemieckim. Druga to klasa humanistyczno-dziennikarska. Program nauki w tych klasach jest ułożony z myślą o studiach i tym, jakie przedmioty są punktowane podczas rekrutacji na nie - zapowiada Ewa Meyer, dyrektor II LO w Białymstoku.

V LO przy ulicy Miodowej wzorem roku ubiegłego zamierza zebrać chętnych do ośmiu klas pierwszych. Profile będą takie jak rok temu, wśród nich te najbardziej oblegane: psychologiczny, architektoniczny czy menedżersko-turystyczny. Ale Antoni Ćwikliński, dyrektor tej szkoły, zapowiada, że pracują nad jedną supernowością.

- Jeżeli uda nam się to zrealizować, to myślę, że będzie to hit. Szczegółów jeszcze nie zdradzę. Ale powiem, że będzie to klasa dla tych, których interesują media, wykorzystywanie i przetwarzanie informacji czy też reportaż, i to zarówno ten na papierze, w radio czy telewizji - zachęca Antoni Ćwikliński.

W XIV LO przy ul. Upalnej nowości w profilach tematycznych klas nie będzie. Szkoła stawia na to, co w ostatnich dwóch latach okazało się strzałem w dziesiątkę, tj. klasy mundurowe. Tu kształcą się młodzi ludzie, którzy w przyszłości myślą o pracy w policji, straży pożarnej czy straży granicznej.

- Uznaliśmy, że nie ma sensu wprowadzać udziwnień, a powinniśmy dalej stawiać na to, co się sprawdza. Chętnych do tych klas, odkąd je mamy, jest ogrom. O zainteresowaniu świadczą choćby telefony, jakie już odbieram w tej sprawie. Do tego te klasy wpisują się w wartości, jakie chcemy młodym ludziom przekazać - mówi Leszek Kochanowski z XIV LO w Białymstoku.

Na klasy mundurowe stawia również XVI LO przy ul. Sokólskiej (nabór prawdopodobnie prowadzony będzie do trzech-czterech takich klas). Podczas ubiegłorocznej wiosennej rekrutacji o jedno miejsce ubiegało się kilku kandydatów. W "siódemce" przy ul. Wierzbowej za kilka tygodni na chętnych czekać będą sprawdzone klasy artystyczne: filmowa, taneczna czy fotograficzna.

O nowych profilach myśli za to Zespół Szkół Elektrycznych w Białymstoku. Szkoła stawia na ekologię, latem na dachu "elektryka" zamontowane zostaną trzy turbiny wiatrowe. Siłę wiatru zamienią w energię, która wykorzystana zostanie np. do oświetlenia sal lekcyjnych. Za tym ekologicznym projektem pójdą również zmiany dotyczące kształcenia.

- Jeżeli urząd miasta przychyli się do naszych planów, to w naborze na rok 2011/2012 chcemy przyjmować do nowej klasy w zawodzie technik energetyk. W kolejnym roku planujemy zacząć kształcenie w zawodzie technik urządzeń i systemów energetyki odnawialnej - zapowiada Anna Niczyporuk, dyrektor białostockiego Zespołu Szkół Elektrycznych.

Wszystkie białostockie szkoły złożyły stosowne wnioski dokumentujące ich propozycje. Wojciech Janowicz dyrektor miejskiego departamentu edukacji w Białymstoku, zapowiada, że w ciągu tygodnia będzie już jasne, które z nich zostaną wcielone w życie.

- Z wszystkimi pomysłami już się zapoznałem. Ale żeby mówić o konkretach, dokumenty potrzebują akceptacji prezydenta. Po podpisaniu stosownych papierów będę mógł podać szczegóły - dodaje Janowicz.
Źródło: Gazeta Wyborcza Białystok


Więcej... http://bialystok.gazeta.pl/bialystok/1,35235,9094933,Bialostockie_szkoly_srednie__Nowe_profile_klas.html#ixzz1DxWElhBa

Oferty samolotów-cystern dla USA

 

Oferty samolotów-cystern dla USA

p.r. 11-02-2011, ostatnia aktualizacja 11-02-2011 15:49

Boeing i EADS złożyły oferty dostarczenia samolotów-cystern dla lotnictwa wojskowego USA

źródło: Bloomberg
Po niemal 10 latach starań dowództwa US Air Force zastąpienia wysłużonej flotylli 179 samolotów-cystern KC-135 produkcji Boeinga, pamiętających lata 50. dwaj konkurujący o kontrakt wartości minimum 35 mld dolarów przystąpili do końcowej batalii na komunikaty prasowe. Boeing złożył swoją dokumentację w czwartek, jego europejski konkurent EADS w imieniu Airbusa — w piątek rano. W ostatnich dniach obie firmy prowadziły intensywną kampanię informacyjną w amerykańskich środkach przekazu mającą promować własną ofertę.
Analitycy spodziewają się, że dowództwo US Air Force ogłosi swą decyzję w marcu. Podstawowy kontrakt opiewa na 35 mld dolarów, ale wraz z serwisowaniem przez 25 lat dostarczonych maszyn, sprzedażą części i szkoleniem załóg może przekroczyć 100 mld. Będzie największym kontraktem w historii lotnictwa.
Prezes Boeinga, Jim McNerney argumentował, że jego koncern przedstawił agresywną ale odpowiedzialną ofertę. - Decyzja o wyborze dostawcy ma kluczowe znaczenie dla bezpieczeństwa narodowego USA i jego przemysłu — podkreślił i obiecał stworzyć 50 tys. miejsc pracy.
Na spotkaniu w Nowym Jorku z inwestorami, ekspertami od lotnictwa i obrony McNerney nie potrafił powiedzieć, jakie ma szanse wygrania przetargu z subwencjonowanym konkurentem. — Ich koszt kapitałowy jest mniejszy od mojego — dodał nawiązując do trwającego od dawna sporu handlowego USA z Unią Europejską o subwencje dla Airbusa i Boeinga.
Rzecznik EADS North America, Guy Hicks powiedział tylko, że jego firma dotrzyma terminu złożenia oferty. Nie chciał mówić o żadnych konkretach, bo sytuacja jest bardzo konkurencyjna. Szef EADS na Ameryką Płn., Ralph Crosby był bardziej rozmowny. Podkreślił, że „oferujemy samolot realnie istniejący, który już wykazał swą przydatność dla naszych mężczyzn i kobiet w mundurach. My nie zmuszamy dowództwa lotnictwa ani podatników amerykańskich do podejmowania dużego ryzykownego przedsięwzięcia z samolotem, który istnieje tylko na panierze”.
Obie firmy proponują samoloty cywilne dostosowane do potrzeb wojska.
Boeing oferuje KC-767 oparty na samolocie dalekiego zasięgu B767, który wszedł do eksploatacji w 1982 r. Ten „NextGen Tanker” (cysterna następnej generacji) ze zmodyfikowaną kabiną, nieco mniejszy od maszyny Airbusa, będzie montowany w Everett w stanie Waszyngton i wyposażany w Wichita (Kansas). Jego producent twierdzi, że ten samolot pozwoli zaoszczędzić na paliwie 10 mld dolarów w ciągu 40 lat eksploatacji i zapewni koszty serwisowania mniejsze o 15-20 proc. od kosztów obsługi samolotu Airbusa.
Firma z Europy proponuje KC-45 oparty także na samolocie dalekiego zasięgu A330, będącym w eksploatacji od 1993 r. Jest to większa maszyna od amerykańskiej, potrzebuje więc więcej paliwa i będzie wymagać budowy nowych hangarów, ale EADS argumentuje, że jej ładowność jest o 31 proc. większa, podobnie jak i zasięg w porównaniu z KC-767.
Europejska cysterna jest już używana przez lotnictwo wojskowe innych krajów. EADS obiecuje zbudowanie nowej fabryki w Mobile w Alabamie, gdzie powstanie 48 tys. miejsc pracy, także przy montażu samolotów cywilnych.
To trzeci w ciągu 10 lat przetarg na takie samoloty. Pierwszy w 2003 r. wygrał Boeing, ale Pentagon, musiał go anulować pod naciskiem Kongresu w związku z poważnymi naruszeniami procedury. Drugi w 2008 r. wygrali EADS i Northrop Grumman, ale z kolei amerykański NIK, GAO, uwzględnił zastrzeżenia Boeinga i anulował go.
AFP