1 lutego 2011

STRONA OSOBISTA JASIA MIKOŁAJCZYKA STRONA NR 1





Z życia wzięte...
Będą to prawdziwe historie,  także z biznesu, które będą mam nadzieje potwierdzane przez świadków tych wydarzeń w komentarzach, będę je osobiście redagował w miarę wolnego czasu,  a jest tego sporo. moje kredo życiowe
"Pan Jan rzeczy niemożliwe załatwia od ręki,
a na cuda trzeba trochę poczekać"
PS . Przekaz ten dedykuje, jakże zdolnej naszej młodzieży, żeby nie szukali podłego życia na emigracji, zaczynając pracę od posady "na zmywaku" tylko realizowali się, w naszym pięknym kraju. stronę tę będę redagował osobiście w miarę wolnego czasu, a na dzisiaj niestety go nie mam, niech ona sobie "wisi" i poczeka na lepsze czasy.
Pozdrawiam
Jasiu Mikołajczyk

..........................................................................................................................................................................................................................
Jak zacząłem rządzić w Technikum

Tak na dobry początek, żeby stronka nie stała pusta, bo aż mi wstyd będę wrzucał od czasu do czasu krótkie teksty z uwagi na brak czasu na ich pisanie.  Historie te wszystkie są prawdziwe, życzyłbym Sobie, aby były potwierdzane przez świadków tych zdarzeń.
Będąc w Technikum na samym początku już po kliku miesiącach uczęszczania, chciałem objąć "dowództwo" nad kumplami  nie tylko z mojej klasy. Ponieważ byłem nikłej postury zresztą tak jest do dzisiaj, musiałem znaleźć na to sposób i go wymyśliłem:
Do szkoły uczęszczały w większości dziewczyny. Przez tydzień w przerwach po piętrach szukałem tych najładniejszych. Po selekcji jedna piękna dziewczyna z niebieskimi dużymi oczami ,blond długimi włosami, wysoka, super noga, dziewczyna marzenie, wpadła mi w oko. Następny tydzień ją szpiegowałem na każdej przerwie obserwowałem, jak się zachowuje itp. , miałem już pomysł na "numer" z nią tylko bałem się odrzucenia z jej strony. Zebrałem się w końcu na odwagę i tu jak zwykle lotnictwo mi pomaga.  Za pośrednictwem koleżanek puściłem "wici", że jest taki pilot w szkole ma na imię Jasiu i chciałby z nią pogadać. Zdziwiony bardzo szybką jej reakcją na następnej przerwie, ta najpiękniejsza dziewczyna w szkole będąca pod ciągłą obserwacją chłopaków podeszła do mnie i zaczęła, wiesz lotnictwo mi  się podoba, w rodzinie miałam lotników... itp, bardzo mi to ułatwiło z nią kontakt. Ja mówię, to super, ale ja mam dla Ciebie biznes, chcesz zarobić 100 zł, ona no pewnie kto by nie chciał. To posłuchaj daję Ci pewien scenariusz który musisz wykonać dokładnie wg. instrukcji którą Ci podam. Dam Ci sygnał kiedy zaczynamy go wprowadzać w życie. Zgodziła się na moje warunki. Jak on wyglądał będzie lepiej jak opisze jego realizację. A było tak; puściłem "wici" wśród chłopaków w całej szkole, że ja z  tą laską chodzę. Nie musiałem długo czekać na ich reakcje, co ty Jasiu pieprzysz, chyba jesteś chory, nie takie przystojniaczki do niej startowali, ty nie masz żadnych szans. Udowodnij to! Mówię dobrze nie ma sprawy. Nie będę się produkował za frajer, to musi być zakład przynajmniej o 200 zł.  Szybko zebrali kasę, sprawdziłem, że ją mają.  Natychmiast przez usłużne koleżanki przesłałem  wiadomość do tej "mojej najpiękniejszej", że "godzina zero" wybiła ma być na długiej przerwie na I piętrze. Podczas tej 15 min przerwy zaroiło się w większości samymi chłopakami, dziewczyny były w mniejszości. Byliśmy w centrum zainteresowania, ja do "mojej dziewczyny" mówię" masz tu stówkę  z góry tak jak ustaliliśmy i robimy  "teatrzyk".  Teraz piłka jest po twoje stronie, przejęła inicjatywę, "teatr" trwał przez całe 15 min. przerwy , prowadziliśmy rozmowę na wesoło po moich wypowiedziach wybuchała śmiechem, a ja jej tylko w tym czasie opowiadałem kawały, żeby podtrzymać naturalny jej uśmiech, podczas tej konwersacji. W tym czasie przytulała mnie, głaskała po włosach, policzku, ja oczywiście nie byłem jej dłużny. odwzajemniając tym samym. I tu muszę dodać, ze oprócz "teatrzyku" sprawiało nam to obopólną przyjemność. W końcu dzwonek na lekcję zadzwonił i" moja "dziewczyna" pocałowała mnie w same usta. Natychmiast podbiegłem do kumpli i mówię wyskakiwać z kasy 200 zł się należy. I tak już zacząłem "rządzić" w szkole. Oczywiście, moja dziewczyna nigdy się nie dowiedziała, że ja zarobiłem drugą stówkę,  wiedziała tylko że zależało mi na zrobieniu wrażenia na kumplach.
Ps. Tą moją "dziewczynę" kilka razy zabrałem na lotnisko, na lody, do kina,  przerodziło się to w sympatyczną przyjaźń przez cały okres uczęszczania do Technikum 

Tekst: Jan Mikołajczyk
Wrocław dn. 10.09.2011 r.
Ps. Dedykuję jej piosenkę Maleńczuka do odtworzenia na (youtube) "Dawna dziewczyno"
.....................................................................................................................................................................
Jest niedziela, myślę Sobie powrzucam trochę tekstów, muszę rozruszać tą stronkę.

Piknik lotniczy dla dzieci


Pewnego dnia nie zapowiedziany wcześniej złożył wizytę w siedzibie mojej firmy oficer lotnik w randze kapitana i mówi do mojej sekretarki Dorotki, że on jest z przesłaniem od Generała dyw. Kazimierza Dzioka i ma pilną sprawę do Pana Jana. U mnie w firmie było tak, że wszystko co było związane z lotnictwem jest priorytetem, zawsze mają ludzi załatwiać na "tak", nawet gdy mnie w firmie nie ma.
Ja byłem u siebie w gabinecie, tylko Dorotka, mogła wejść bez zapowiedzi, miałem wtedy u Siebie jakiś gości i mówi mi, że jest oficer od Generała, z pilną, sprawą. Wyszedłem do sekretariatu do oficera, międzyczasie Dorotka przeprosiła gości i usadowiła ich w salce przed moim gabinetem, żeby poczekali, jak ja załatwię sprawę z oficerem. Oficer wszedł (młody przystojny chłopak w randze kapitana, pięknie się prezentował w mundurze lotniczym wysoki szczupły brunet z gęstymi włosami) ,zameldował się u mnie po wojskowemu, jak bym był "Generałem"  i mówi ,że ma gorącą prośbę od Gen. dyw. Kazimierz Dzioka, (był w tym czasie Dowódcą Sił Powietrznych), odpowiadam, że nie wiem o co chodzi, ale prośba już jest załatwiona, proszę podać szczegóły. Kapitan mówi Panie Janie ,chodzi o to, że jutro jest Dzień Lotnictwa 
i w jednostce na Obornickiej z tej okazji zrobiliśmy piknik dla dzieci oficerów, brakuje nam tylko na tą uroczystość  akcentu lotniczego, jakby mógł Pan podlecieć samolotem i jakiś pokaz zrobić, to dzieci byłyby szczęśliwe. Panie Kapitanie załatwione, proszę powiedzieć tylko o której godzinie mam się zameldować na miejscu  ( nie pamiętam chyba to było w godzinach popołudniowych). Muszę tylko powiedzieć, że to wszystko jest wbrew wszelkim przepisom , pomijając, że będę kręcił akrobację nad jednostką wojskową. Tak , Generał o tym dobrze wie, dał słowo honoru, że jak będą jakieś kłopoty to on bierze je na Siebie . Zadzwoniłem z biura do Zbyszka Szydłowiecka, żeby mi przygotował samolot na jutro na określoną godzinę, będę na lotnisku i mam pilny wylot. Przyjechałem na lotnisko i dzwonię do Jurka Kopcia na jego prywatny telefon w tym czasie pracował w kontroli obszaru lotów i mówię w czym rzecz, Jurek, potrzebuję trochę namieszać nad jednostką w powietrzu i dzwonię do Ciebie, tak na wszelki wypadek , jakby był z tego powodu jakiś dym, żebyś wiedział, że to ja. Jurek w porządku Jasiu, tylko, ja oficjalnie nic nie wiem. Lotu tego, ja nie zarejestrowałem w dokumentacji Aeroklubu Dolnośląskiego, ani w książce pilota, po prostu go nie było. Wystartowałem i dużym łukiem od strony zachodniej miasta po "krzakach" musiałem przecież przeciąć podejście do lądowania Portu Lotniczego Wrocław nie zauważony. Doleciałem nad Jednostkę Wojskową i zacząłem szukać tego pikniku w końcu go znalazłem. Była tam jakaś karuzela, mały dmuchany balon, mała estrada, jakieś kolorowe namiociki, tłumek dzieciaków z balonikami itd,
Po obejrzeniu sytuacji z powietrza wyznaczyłem sobie strefę do akrobacji, aby była dobra widoczność i widz miał kąt patrzenia ok 60 stopni, no i oczywiście , żeby nie patrzyli pod słońce. Szybko zaakcentowałem swoją obecność na niskiej wysokości, przy następnym nalocie zrobiłem kilka beczek po prostej, następnie nabrałem trochę wysokości i na ok. 250 m , zrobiłem beczkami pełne koło 360 stopni. Zacząłem nabierać wysokości tak, żeby mali widzowie widzieli , że nie zniknąłem im z oczu. Będąc na 1000 m zacząłem kręcić wiązankę, wszystko co można ze Zlina 142 "wydusić", to zrobiłem, przechodząc z jednej figury w drugą, były to beczki sterowane z akcentem na cztery, półpętle, pętle, pętle ósemki z beczkami, korkociągi, ranwersy ze zmianami kierunków, zwroty bojowe itp. Po wiązance między budynkami na "parterze", jeszcze narobiłem hałasu, zrobiłem nalot nad głowami dzieciaków , pomachałem skrzydłami i odleciałem, tą samą drogą na Mirosławice.
Minęło dwa dni, zjawia się u mnie ten sam oficer od Gen.dyw. Kazimierza Dzioka i mówi Panie Janie  dzieciaki były zachwycone, było nagłośnienie , ktoś z kolegów lotników komentował  pokazy, piknik dzięki Panu zrobił na małych widzach duże wrażenie. Ale teraz ja tu jestem nie po prośbie tylko służbowo.
W imieniu Pana Generała mam oficjalne pismo przez niego podpisane z podziękowaniem, piękną gapę lotniczą w oprawie w drewnie i koniak Stock 84. (jest to ważne, Panowie Generałowie w nim gustują)
Na zdjęciu Pani Dorotka moja prawa ręka w firmie


Dorotka, prowadziła sekretariat i kadry, tak naprawdę to ona zarządzała firmą, ja ciągle przebywałem na lotnisku, wydawałem jej instrukcje, co ma robić nawet z powietrza, szkoląc w tym czasie młodzież. Dorotka, świetnie reprezentowała firmę, oprócz urody, obdarzona była kobiecą inteligencją i intuicją, była zawsze miła uśmiechnięta. Miała duże grono wielbicieli, potrafiła nawet "flirtować" dając złudne nadzieje Panom. Robiła to w interesie firmy. Ona znała wszelkie poufne informacje, była lojalna ,nigdy się na niej nie zawiodłem. Fotkę Dorotki wstawiam w tym miejscu, a to dlatego ,że widziałem, gołym okiem, że między oficerem ,a nią zaiskrzyło o czym mi powiedziała. Czy był dalszy ciąg tej znajomości tego już nie wiem.

Ps. Dorotka jest członkiem mojej dalsze rodziny, gdyby  nie to, na pewno bym dla niej stracił głowę.


Tekst: Jan Mikołajczyk
Wrocław dnia 11.09.2011
.....................................................................................................................................................................
"Czuwająca opatrzność Boża"

To zdarzenie było jedno z wielu w moim życiu to, że nie jestem u Św. Piotra tylko wśród żywych zawdzięczam  opatrzności która nade mną czuwa. Takich zdarzeń i podobnych jako lotnika było w moim życiu bardzo dużo.
W tym miejscu muszę dodać, że nigdy nie miałem żadnego wypadku lotniczego, wychodziłem z różnych ciężkich opresji także poza lotnictwem zawsze obronną ręką.
Chcę to zdarzenie opisać w dwóch częściach, w części pierwszej świadkami tego było przynajmniej setka ludzi, łatwo więc będzie ustalić jego  datę, a  nawet godzinę. Natomiast w części drugiej o tym zdarzeniu  dowiedziała jedna osoba, imię i nazwisko tej osoby na końcu opisu.  Od  tego zdarzenia minęło już wiele lat.

Część I

Pewnego dnia na lotnisku Zdzichu Szymanek (były Naczelnik Policji Wrocławskiej Drogówki) mówi, wiesz Jasiu,  w  rodzinie Andrzejka Salwiraka (właściciel dużej firmy budowlanej)  ktoś bierze ślub,  dobrze by było młodej parze zrzucić kwiatki z samolotu, jak będą wychodzić z Kościoła w Obornikach Śl. Mówię Zdzichu dla Andrzejka nie ma sprawy, zrobię to, a w   szczególności dla jego żony Danusi, darzymy się wzajemną sympatią. Zdzichu, ustal przybliżoną godzinę wyjścia ich z kościoła, ja przylecę wcześniej i będę na nich czekał. Przekaż tylko, żeby Andrzejek powiadomił gości, że będą kwiaty dla młodej pary zrzucone z samolotu. A teraz chodźmy do hangaru pokażę Ci Zlina 526 , wytłumaczę bardzo ważną sprawę. To jest samolot dwuosobowy przeznaczony do akrobacji, jak się lata w pojedynkę to z drugiej kabiny, tu po lewej stronie jest małe odsuwane okienko, tylko przez nie mogę wyrzucić kwiaty, wiązanka musi być taka, żeby bez trudu przeszła rozumiesz?
Jasne wiem w czym rzecz Jasiu. Wiązankę mi przywieź na Mrosławice przed ustalonym wylotem ze sporym wyprzedzeniem. Sprawa zrzutu miał być załatwiona z dnia na dzień. Spotkaliśmy przed wylotem Zdzichu przyjechał tuż przed moim startem, przywiózł wiązankę, była mała zbita z dużej ilości kwiatów po prostu "cegła", jakby ktoś nią dostał w głowę to na pewno by się wywrócił. Wzięłam tą wiązankę i zacząłem sprawdzać, czy przechodzi przez okienko. Przechodziła z wielkim trudem. Chciałem ją przepakować na nowo, ale była tak powiązana, chyba nawet drutem. Nie było już na to czasu. Nie chciałem, żeby goście czekali na samolot jak nadleci, wolałem, ja poczekać w powietrzu na wyjście młodej pary z kościoła.
Zgłosiłem lot do Oleśnicy, gdzie w tym dniu płk. Kierkicz zorganizował tam piękne pokazy lotnicze,
ale po trasie przez Oborniki Śl.  Przyleciałem znalazłem kościół, nie czekałem długo , zobaczyłem Pannę Młodą w białej sukni nadleciałem na wysokości wieży kościelnej, w drugim nalocie, na tej samej wysokości zrobiłem beczkę powoli i dostojnie. Odleciałem i na oczach wszystkich zaczęłam nabierać wysokości do 1000 m. Wiązanka z figur akrobacyjnych była bogatsza z tej maszyny mogłem więcej wydusić był to samolot akrobacyjny. Przyszedł czas na zrzucenie wiązanki, postanowiłem, to zrobić z poziomu wysokości wieży kościelnej będąc w pozycji na plecach. zaproszeni goście stali w jednej linii wzdłuż nalotu, co mi bardzo ułatwiło zadanie, bałem się ,żeby ktoś nie dostał w głowę tą "cegłą".
Zrobiłem nalot (tu muszę dodać, ale tylko lotnicy to zrozumieją, im jestem niżej ziemi, zawsze latałem szybciej, nawet o 30%, to jest mój margines bezpieczeństwa ,który zawsze mogę przełożyć np; na wysokość odległość i robić różne manewry przemieniające go w "szybowiec") ,
odpowiednio wcześniej otworzyłem okienko i będąc w pozycji na plecach wypchnąłem z dużym trudem tą "cegłę", obróciłem się z  pleców do normalnego lotu, a tu silnik nie ciągnie, byłem na wysokości parterowej, za mało było czasu na jakąkolwiek szukanie przyczyn. Musiałem natychmiast lądować. Nadmiar prędkości mogłem przełożyć na odległość. Rzut oka w lewo zabudowania miejskie, rzut oka w prawo las ,ten kierunek natychmiast obrałem. Na tej wysokości nie ma się oglądu sytuacji.Podleciałem trochę bliżej zarysował się kawałek łąki, bardzo krótki, nie miałem wyjścia i w jego kierunku zmierzałem przygotowując się do lądowania, wypuściłem natychmiast podwozie, wyskoczyło. Nie było ciągu ale śmigło się kręciło na zasadzie autorotacji, było więc zasilanie elektryczne wypuszczanie podwozia. Łączka w tym momencie wydawała się bardzo krótka. Przymierzyłem się  do przyziemienia zaraz na jej brzegu i na możliwie najmniejszej prędkości, aby dobieg był krótki. Prędkość bardzo skutecznie wytraciłem głębokimi ślizgami na skrzydła, przeleciałem po dachówkach  starej chałupy, wypuściłem klapy, cały czas nimi manewrując na podejściu, tak jak sterem wysokości, przeleciałem nad drutem kolczastym pastwiska graniczącym z łączką, przyziemiłem na samym jej brzegu tuż za drutami, wrzuciłem pełne klapy prędkość, była niewielka, zaczął się dobieg,   siadłem bardzo krótko , łączka miała ok 50m szerokości i na ten moment miałem taki wybór , albo "zameldować" się prosto w lesie albo zahaczyć lewym skrzydłem w słup który mi się nagle pojawił na dobiegu - elektryczny zrobiony z kątowników , od razu decyzja  kierunek na słup, zachaczyć skrzydłem i zrobić cyrkiel, opcja słupa była najlepsza,  będąc na dobiegu blisko słupa  wielką szansę dla siebie dojrzałem, łączka  od słupa miała swój dalszy ciąg skręcając w lewo. Postanowiłem lewym skrzydłem lekko zahaczyć o słup, ale tak żeby nie było cyrkla, tylko lekkie zahaczenie zmieniające kierunek dobiegu w lewo. Udało się samolot idealnie wyszedł na kierunek, nawet nie musiałem nic korygować. Dobieg skończyłem  15 m przed skrajem lasu. Byłem na ziemi, cały i zdrowy, sprzęt nie uszkodzony.Pierwszą zasadą lotniczą w sytuacjach awaryjnych, każdego pilota jest 

punkt pierwszy: zachować spokój. 

Tą zasadę wpoiłem sobie od małego lotniczego Jasia., ale wracając do tematu.
Łączka miała kształt tych znaków ))  po środku to był mój pas do lądowania, dookoła była otoczona lasem za wyjątkiem podejścia do lądowania od dołu znaków, słup patrząc na pas stał pośrodku na samym skraju po lewej stronie.
Po wylądowaniu natychmiast stwierdziłem, mam iskrowniki w pozycji wyłączone. Przyczyną ich wyłączania była wiązanka "cegła", przepychając na ja siłę przez okienko, zahaczyłem o iskrowniki które są po tej samej stronie co okienko. Silnik  przestał pracować. I to jest przyczyna mego awaryjnego lądowania.

"wiązanka ślubna" 

Co dalej? Zgłosić awaryjne lądowanie? Wezwać ekipę, zdemontować samolot i wsadzić na ciężarówkę? Myśli mi się kłębiły, zaraz będzie dochodzenie przyczyn tego lądowania, wyjdą  wierzch wszelkie inne  moje "wyczyny lotnicze" Stanę się chuliganem powietrznym. Groziło to mi sankcjami łącznie z odebraniem licencji. Jeden z wariantów było po cichu zadzwonić do Andrzejka Salwiraka ściągnąć jego ciężarówkę. Zdzicha poczynić odpowiedzialnym, żeby radiowozami policyjnymi na sygnale przywiózł  ekipę z Mirosławic do demontażu samolotu. Z drugiej strony Zdzichu i Andrzej bawili się na weselu, nie chciałem ich z niego wyciągać. Na pewno już byli dobrze po kielichu, zamiast pożytku, by się narobiło jeszcze większego zamieszania. Sprawę zamiast "przygasić"  przybrałaby przeciwnego w skutkach efektu. Nie byłem do końca pewny czy w takim

operacyjnym działaniu" mogę na nich liczyć? 
Postanowiłem z tej opresji wyjść sam.  

Myśl która natychmiast mi przyszła do głowy, to skoro wylądowałem to i powinienem wystartować.

Problem że Zlinem 526 F, jest taki, że on ma długi dobieg (ale udało się wylądowałem) i ma  też długi rozbieg. Następna wątpliwość przy lądowaniu, ja o słup zachaczyłem na stosunkowo mniejszej prędkości będąc na dobiegu, a teraz przy starcie potrzebuję o słup  zachaczyć z prędkością maksymalnie możliwą do uzyskania na tym odcinku do słupa. Sprawę słupa zostawiłem na potem, wiedziałem tylko, że bez jego "pomocy"  nie wystartuję. Przepchnąłem samolot na koniec pasa pod drzewa. Przeszedłem się wzdłuż linii startu, oceniłem, że na wysokości słupa powinienem mieć prędkość na tyle dużą, żeby podnieść ogon.   Pas przedłużyłem zrywając drut kolczasty pastwiska dla krów na szerokość pasa. Przed wlotem na pastwisko już powinienem być w powietrzu, gdyż na granicy pasa i pastwiska był rów.  Następnie na linii startu była stodoła, ale oceniłem, że będąc już w powietrzu ominę ją zmieniając lekko kierunek w prawo, potem były wysokie topole i tu warianty były dwa, albo przejść je górą po prostej, albo przed nimi zakręcić o 90 stopni w lewo  płasko i nisko cały czas rozpędzając Zlina.  Potem już przestrzeń była wolna. Byłem przekonany, że się nie mylę co do właściwej oceny sytuacji i ryzyka. 

Pozostał słup moja deska ratunku.
  
 Życiem nie ryzykowałem co najwyżej uszkodzeniem samolotu. zrobiłem kepisz najbliższej stodoły i rozglądając się znalazłem sposób, żeby uderzenie w słup zmiękczyć. Wyciągnąłem ze stodoły zwój fajnego miękkiego drutu. Sporo siana i starą plandekę i ..... wymyśliłem z tego zrobić"opatrunek" na kształtownikach metalowych słupa na wysokości skrzydła, siano obwiązywałem drutem dookoła nogi słupa do grubości ok. 10 cm . Potem z plandeki zrobiłem "bandaż" w  ten sam sposób.
Wyliczyłem sobie że optymalnym będzie uderzenie prawym skrzydłem  na głębokość połowy "opatrunku". Ryzyko, że to wypali oceniłem pół na pół z tendencją optymistyczną. Nawet jakby mi słup przy starcie nie pomógł to samolot bym uszkodził w niewielkim stopniu.

Podjąłem decyzję - startuję

Przeszedłem jeszcze raz pas, od samego początku do słupa, od słupa do pastwiska. Przepędziłem krowy na sąsiednie pastwisko. Miałem tez szczęście, że ta łączka była dobrze ukryta i przez ludzi nie odwiedzana. Dopiero jak już zdecydowałem się na start przyjechało dwóch młodych chłopaków na rowerach. Wziąłem ich na stronę i powiedziałem, że może być tak, że będzie wypadek i będę potrzebował pomocy.  Zostawiłem im swój telefon pokazałem jak w razie czego mają zadzwonić do Zdzicha i Andrzeja oprócz tego telefony napisałem im na kartce.  Przeżegnałem się, odpaliłem maszynę. Zacząłem start: przytrzymałem go na hamulcach, klapy zamknięte, pełne obroty i wyrwałem do przodu, przed słupem już miałem ogon w górze. Teraz najważniejsze  uderzyć w słup, tak żebym troszkę skręcił w prawo, a  nie zrobił cyrkiel, w pełnym skupieniu,

wymierzyłem w słup i wypaliło

po mojemu ,nie byłem nakierowany właściwie, ale byłem na kierunku nabierając prędkości, kierunek delikatnie skorygowałem  lotkami pochylając go na skrzydło wspomagając sterem kierunku, przed rowem byłem już na właściwym kierunku, ulga mi przyszła mam już prędkość, jestem w domu, cały czas byłem na zamkniętych klapach ,żeby nie miał dużego oporu i mógł się szybciej rozpędzić. Rów się zbliżał wystarczyło tylko,  żebym lekko uchylił klapy i już byłem w powietrzu. klapy delikatnie przymknąłem, żeby dalej mógł się lepiej rozpędzać, po "parterze", natychmiast schowałem podwozie, a dalej, to już bułka z masłem delikatnie przeleciałem poniżej dachu stodoły skręcając leciuteńko w prawo, byłem już na prostej do topól ,mogłem je przejść górą, ale nie , wariant zakrętu o 90 stopni  przed topolami w lewo na ich połowy wysokości był najlepszy, miałem dobrą prędkość, po wykonaniu zakrętu mogłem już przejść na normalne wznoszenie. Czas spędzony na moim"pasie" od wylądowania do starty nie przekroczył 40 min. 
Poleciałem do Oleśnicy na pokazy, dalszy czas spędziłem laicikowo,  mile  wśród lotników..

Część II 

Do Mirosławic przyleciałem pod wieczór, czekał na mnie Zbyszek Wodnicki (Szef techniczny Aeroklubu) po wepchnięciu samolotu do hangaru, obszedł go wokół i mówi Jasiu czemu te końcówki skrzydeł są porysowane i maja lekkie wgnioty? Przecież jak Ci wydawałem samolot tego nie było.
Nie chciałem już kręcić i postanowiłem mu powiedzieć prawdę. Zbyszek powiem Ci dlaczego, ale pod warunkiem , że zachowasz to dla siebie. Zbyszek nie ma sprawy. Opowiedziałem mu tylko, że miałem awaryjne lądowanie i to jest tego przyczyną i o słupie też, że był mi pomocny.  Zbyszek podpicuj to trochę, żeby nie było śladu. Jasiu, to drobiazg, nie ma sprawy.
Tą historię, też później po kilku latach opowiedziałem Danusi i Andrzejowi Salwirakom, goszcząc u nich z moją zoną.

Ps. zdarzenie to dedukuję  młodej parze z tamtych lat, mam nadzieją, że są w szczęśliwym związku.
Nie miałem okazji ich poznać osobiście, ale może taka okazja się nadarzy?
Ciekawy jestem, jak daleko od Panny Młodej spadła ta nieszczęsna wiązanka?


Tekst: Jan Mikołajczyk
Wrocław dnia 11.09.2011 r.
...........................................................................................................................................................................................................................

Dbałość o sprzęt

Teraz dla odmiany wrzucę króciutki tekst. Mając 16 lat latałem w rejonie lotniska ówczesnego Aeroklubu Wrocławskiego z siedzibą na Gądowie. Wisiałem tak już w powietrzu na termice dobre ponad trzy godziny latając na szyb. Mucha 100 ,tak od chmury do chmury Oddaliłem się na północ na taką odległość, że już nie miałem dolotu. Walczyłem jak mogłem, ale nie dałem rady. Byłem coraz niżej na ok. 300 m znalazłem "zerko" które dało mi jeszcze jakąś nadzieję, że się wykręcę, włączyłem jeszcze, pole do lądowania miałem już upatrzone. W końcu siadłem pole fajne twarde, trawiaste idealne pod samolot.
Po wylądowaniu , widzę z daleka, że z pobliskiej wsi leci masa gapiów wiadomo"samolot spadł na ziemię" we wsi sensacja! Ja w tym czasie po tylu godzinach w powietrzu miałem wielkie ciśnienie na pęcherz. (jest możliwość oddać mocz w powietrzu, kiedyś to próbowałem zrobić poprzez specjalny lejek ,ale cały się pooblewałem), wyskoczyłem więc szybko z kabiny  i pobiegłem w pobliskie krzaki sobie ulżyć. Kiedy już wracałem przy szybowcu była cała wieś była, w oddali widziałem że bacie o laskach też zmierzały zobaczyć co to się dzieje. Podszedłem do szybowca starając się dostać do kabiny, a tu na drodze stanął "samozwańczy wieśniak", który podjął się zadania pilnowania "samolotu". Ja do niego, że muszę dostać się do kabiny, to ja jestem pilotem, (miałem w tym czasie ok.155cm wzrostu) ,on nawet nie chciał mnie słuchać. Ja mu mówię, że w środku mam dokumenty i mu pokażę. On nie odpowiedział tylko mnie  odepchnął. Ponawiałem wielokrotne próby dostania się do kabiny. Sytuacja stawała się groźna z innej przyczyny, "wieśniaki" zaczęły szybowiec macać, ruszać lotki,  skakać przez skrzydło, przepychali się, kilka osób wywróciło się na skrzydło. Chciałem zapanować nad tym wszystkim. Nie wiedziałem co mam robić, musiałem szybko znaleźć jakieś rozwiązanie. Wypatrzyłem starszego Pana z wyglądu wydawał mi się nauczycielem. Poprosiłem go na rozmowę i przedstawiam mu sytuację, że ja jestem pilotem i sytuacja się pogarsza, grozi to uszkodzeniem szybowca. On mówi jasne  chętnie  pomogę, tylko problem w tym, że ja tu  jestem na wakacjach i nikt tu mnie nie zna. Mówię mu Panie , ja już nie mam czasu , znajdź Pan drugiego gościa i pilnujcie tej cieńszej strony skrzydła, żeby nawet nikt,  ich nie dotykał, radź Pan sobie. już sam, ja muszę biegnąć do telefonu.


Zdjęcie wykonał pil. Włodzimierz Rusikiewicz, miałem wtedy 16 lat i wylądowałem pod Żmigrodem w polu Ponieważ nie mam innej fotki z tamtego okresu zamieszczam tą która posiadam. Jest  to Mucha Standard. Fotka nie dotyczy tekstu tu zamieszczonego. Ja jestem przy skrzydle. Po mnie wtedy przyleciał mnie wyciągnąć z pola  Śp.instr. Józiu Bujak . Z jego lądowaniem na moim polu  jest bardzo ciekawa  historia którą opiszę wkrótce. Przypominam że stronki  HUMOR LOTNICZY, NIEZWYKŁE, HISTORIA poświęcone są jego pamięci. Proszę zauważyć samolot stoi przy szybowcu ze złamanym śmigłem. Autor tej fotki przysłał mi ją po 40-latach i nazwał ją: Mucha ze złamanym śmigłem i pod takim tytułem opiszę tą historię wkrótce.

Telefon szybko zlokalizowałem, na horyzoncie w odległości ok. 2 km zobaczyłem wieżę kościoła i co sił w nogach pobiegłem, wpadłem na plebanie i mówię ,że mam pilną sprawę do księdza Proboszcza, zjawił się w kancelarii natychmiast chyba, myśląc, że ktoś prosi o ostatnie  namaszczenie. Przedstawiam mu krótko, że jestem pilotem szybowca który, wylądował na skraju wsi i potrzebuje pomocy. wiedział już o tym wydarzeniu. Ksiądz też nie wierzył, żeby takie dziecko było, już pilotem. Mówię proszę księdza, nie mam żadnych dokumentów przy sobie na potwierdzenie, są w szybowcu do którego nie mogę się dostać,, Ja od księdza  Proboszcza potrzebuje tylko dostępu do telefonu.  Dzwoń synu,  dzwoń, połączyłem, się z jakimś pilotem dochodzącym powiedziałem tylko,że wylądowałem w terenie i sytuacja jest poważna., muszę rozmawiać z instr, Stefanem Różyckim, bądź z inst. Zdzisławem Majewskim,.  mówię ,że sprawa jest pilna i czekam na lini. Trwało to moje czekanie ok. 10 min. widocznie musieli lecieć z tą wiadomością na start. Odezwał się Zdzisław Majewski , mówię, że ze mną wszystko w porządku tylko nie mogę zapanować nad tłumem,  sytuacja ta grozi uszkodzeniem szybowca. Dobra Jasiu, tylko powiedz gdzie jesteś, Panie instr. oddaje słuchawkę Księdzu Proboszczowi, on lepiej ustali koordynaty, ksiądz następnie oddał mi z powrotem słuchawkę ,mówię instruktorze tylko nie ma gdzie lądować jest wiejski lotniczy piknik  na całym polu  Nie martw się Jasiu mam na to swoje sposoby. Biegnę już do samolotu.  Faktycznie po jakieś 15 min. Gawron był nad polem instr. Zdzisław Majewski zaprawiony w lotach agro, przeleciał po głowach kilka razy i pas do lądowania się znalazł  błyskawicznie. Wylądował i wężykiem   kołował w kierunku szybowca wyskoczył z kabiny z liną i mówi Jasiu wskakuj do szybowca zaraz po naprężeniu liny, ja potrzymam go na obrotach, podniesie skrzydło  i startujemy.
Po wylądowaniu na Gądowie, liczyłem ,się z ostrą reprymendą, że miałem latać nad lotniskiem a siadłem w polu , Liczyłem się, nawet z najgorszym, że zostanę zawieszony w lotach.
Jakie było moje zdziwieniem . kiedy instr. Zdzisław Majewski przy innych pilotach pochwalił mnie za dbałość o sprzęt, że nie dopuściłem do jego zniszczenia, potwierdził fakt że sytuacja była poważna. 
Śp. instr. pil Zdzisław Majewski
był znakomitym instruktorem i dobrym człowiekiem. Więcej o nim znajdziesz w zakładce Loteczka w którymś z biuletynów


Tekst: Jan Mikołajczyk
Wrocław dnia 11.09.2011 r
....................................................................................................................................................................
Działanie operacyjne

Działanie do jakiego jestem przyzwyczajony, obrazuje przykład na dole. Lubię pracować z ludźmi którzy nie robią problemów nie piętrzą trudności, patrzą jak sprawę załatwić możliwie od ręki. Bez zbędnych formalności. W moim otoczeniu jest już spora grupa osób  pracujących w ten sposób na zasadach wzajemności z różnych środowisk. 

Oto ta sytuacja:

Jasiu, gdzie jesteś , jak to gdzie na lotnisku, a o co chodzi  Stasiu ( szef klubu WKS ŚLĄSK),
trzeba zrzucić piłkę z samolotu na rozpoczęcie meczu, jak zawodnicy będą już na murawie wychodzić i będą na środku boiska,. Sędziowie już wiedzą, że piłka będzie dokładnie o czasie z samolotu zrzucona. o której to jest ? Dokładnie za godzinę. Stasiu nie ma sprawy, tylko ja nie mam piłki.
Jasiu już wysyłam Ci wóz na Mirosławice z piłką.
Jasiu bardzo mi na tym zależy, a dlaczego wytłumaczę Ci jak się spotkamy.
Piłkę zrzuciłem o czasie na sam środek boiska przy kilku tysiącach kibiców.
Chciałbym, żeby ktoś w komentarzach napisał jakie to zrobiło wrażenie na kibicach.
Ps. Ja czasami, też miałem pewne sprawy do Stasia, załatwiał w podobny sposób

Tekst: Jan Mikołajczyk
Wrocław dnia 11.09.2011 r.
...........................................................................................................................................................................................................................

JAK ZAMIEŚCIĆ KOMENTARZ, ZAPYTANIE, ... KROK PO KROKU:
  1. W okienku na samym dole strony Prześlij komentarz jako:
  2. Dokonaj stosownego wpisu dotyczącego tekstu na stronie
  3. Wybierz wyróżnik (strzałka dół, otworzy się okienko) Anonimowy
  4. Kliknij na Podgląd tekstu (możesz dokonać poprawek)
  5. Kliknij Zamieść komentarz
  6. Uwaga: proszę podpisać się z imienia nazwiska, bądź tzw. ksywą
Ps. Dziękuję za dokonanie wpisu






SZYBOWNICY





Koleżanki i Koledzy,

Szybownictwo, jest najbliższe memu sercu, nie ma jak to być wolnym jak ptak i wykorzystywać siły natury, przedsięwzięcie które inicjuję będzie służyło  w pozyskiwaniu środków finansowych z przeznaczeniem na utrzymanie kadry narodowej juniorów.

na pewno się uda, pomysłów mi nie brak

Jasiu Mikołajczyk

PS. do realizacji tego celu potrzebuję stworzyć ekipę ludzi z pasją najlepiej szybowników, którzy zaangażują się w to przedsięwzięcie, mam masę pomysłów, jak przekuć to na finanse, pieniądze zarobione z tej  inicjatywy, będą przeznaczane na kadrę juniorów. chęć uczestniczenia w ekipie proszę wysłać na maila, im nas będzie więcej tym lepiej.  

Zastrzegam sobie - nie potrzebni mi są  "statyści", nasza praca będzie wykonywana nieodpłatnie na zasadzie wolontariatu.
.............................................................................................................................................................................................................................
 
JAK ZAMIEŚCIĆ KOMENTARZ. ZAPYTANIE, ... KROK PO KROKU:
  1. W okienku na samym dole strony Prześlij komentarz jako:
  2. Dokonaj stosownego wpisu dotyczącego tekstu na stronie
  3. Wybierz wyróżnik (strzałka w dół, otworzy się okienko) Anonimowy
  4. Kliknij na Podgląd tekstu (możesz dokonać poprawek)
  5. Kliknij Zamieść komentarz
  6. Uwaga: proszę podpisać się z imienia nazwiska, bądź tzw. ksywą
Ps. Dziękuję za dokonanie wpisu

KLUB SENIORÓW LOTNICTWA




 SZANOWNI SENIORZY

PRAGNĘ WAM DAĆ DO DYSPOZYCJI NINIEJSZY PORTAL, ABY WAM SŁUŻYŁ DO WZAJEMNEJ KOMUNIKACJI,  INTERNET WAM DO TEGO JEST NIEZBĘDNY,  NAWET JAK WAM JUŻ ZDROWIE NIE POZWALA WYJŚĆ  DO LUDZI, TO SIEDZĄC
W DOMU JESTEŚCIE AKTYWNI,  A TO BĘDZIE WAS TRZYMAĆ PRZY ŻYCIU

JASIU MIKOŁAJCZYK

W PODZIĘCE, ŻE W GENACH NAM PRZEKAZUJECIE Z POKOLENIA NA POKOLENIE, TO , ŻE JESTEŚMY NARODEM KTÓRY MA NAJLEPSZYCH PILOTÓW NA ŚWIECIE. BARDZO BYM CHCIAŁ, ABY PŁK. ANTONI CHOJCAN OTOCZYŁ OPIEKĄ TO PRZEDSIĘWZIĘCIE, LICZĘ ŻE MI NIE ODMÓWI , WASZA STRONA WPŁYNIE NA EDUKACJĘ MŁODEGO POKOLENIA,  A MACIE CO PRZEKAZAĆ, SAM BYŁEM  WYCHOWANY NA DOŚWIADCZENIACH STARSZEGO POKOLENIA LOTNIKÓW

PS. BARDZO MI NA TYM ZALEŻY, ABY ŚWIATU PRZYPOMNIEĆ WKŁAD NASZYCH  LOTNIKÓW W OCALENIE LONDYNU,  GDY W  TYM  CZASIE WARSZAWA LEGŁA W GRUZACH,  A  PO WOJNIE ANGLIA WYSTAWIŁA NAM RACHUNEK ZA 
"WIKT I OPIERUNEK'' 
NASZYCH PILOTÓW WALCZĄCYCH O ANGLIĘ!
..........................................................................................................................................
 STANOWISKO ZARZĄDU 
Z DNIA O7.08. 2011 R. W SPRAWIE WSPARCIA  NASZEGO KOLEGI  CZŁONKA NASZEGO KLUBU
JANA MIKOŁAJCZYKA W PRZEDSIĘWZIĘCIE KTÓRE ZAINICJOWAŁ PT;

 "HUMOR LOTNICZY, NIEZWYKŁE HISTORIE"

KOLEŻANKI I KOLEDZY,

zwracam sie do Was w tym miejscu nie bez przyczyny, zapoznając się z tą inicjatywą czuję się zobowiązany do wsparcia tego świetnego pomysłu. Jasiu jest naszym członkiem Klubu Seniorów Lotnictwa, czynię ten wpis nijako z obowiązku. Jasia znam od dziecka, gdy był chłopcem i już wieku 13 lat przebywał na lotnisku całymi dniami, pierwszy przychodził i ostatni wychodził. Tajemncią do dziś, jest jak on to godził z obowiązkami szkolnymi. Znając go i na to znalazł sposób w każdym bądź razie przechodził z klasy do klasy. Raz nawet byłem wezwany przez Dyrektora Technikum Chemicznego do którego uczęszczał, nauczycielki skarzyły się na niego, że zawsze siedzi przy oknie i obserwuje chmury. Często przychodzi nie przygotowany, tylko z chemi i z przedmitów pokrewnych miał bardzo dobre oceny.
Był sprawcą wielu "awarii" w szkole, które eliminowały uczęszanie do szkoły nawet przez okres trzech dni . Infekował powietrze w szkole bardzo mocnym i uciążliwym gazem tzw. siarkowodorem o zapachu zgniłych jaj. Szkołe trzeba był zamknąć i wietrzyć. Jasiu w ten sposób wygospodarowany czas poświęcał na latanie. W szkole podstawowej jego pasją była chemia, jak poszedł do Technikum Chemicznego, to wcale jej już nie musiał się uczyć. Czas przeznaczony na naukę był wtedy kiedy uczniowie ustawiali się w kolejce przed wejściem do klasy i w czasie sprawdzania listy obecności.

Jednym z wielu momentów które warto przytoczyć było przepchanie Jasia przez badania lotmiczo -lekarskie. Otóż przyszedł upragniony czas 15 lat kiedy mogliśmy zapisać go na szkolenie szybowcowe, dostał skierowanie z Aeroklubu na badania, pmiętam,jego tragedię jaką Jasiu przeżywał, orzeczenie Komisji Lotniczo - Lekarskej nie dopusciło go do szkolenia - powód Jasiu w tym czasie miał tylko 153 cm wzrostu, a wymagane było 157 cm. Ze łzami w oczach szukał ratunku wsród starszych pilotów. Mimo interwencji mojej jako Prezesa Aeroklubu Wrocławskiego, wielu kolegów, w tym Tadzia Skałackiego, Stasia Maksymowicza. Zdzicha Majewskiego, Stefana Różyckiego i innych - GOBL nie zmienił stanowiska.

Sprawę załatwił w końcu Józiu Bujak z wykształcenia lekarz. Józiu, jak tylko się o tym dowiedział, wziął Jasia z lotniska za rękę i mówi jedziemy do GOBL, "ja im k**wa zrobię cyrk, tym ku**som w białych kitlach". Na portierni w szatni założył biały fartuch i latał po gabinetach, krzycząc jest pilna sprawa, czekam na kolegów u okulisty. Lekarze GOBL, jak porażeni prądem wszyscy bez zwłoki zameldowli się na Józia konsylium lekarskie. Jasiu nasłuchiwał pod drzwiami, słychać było tylko monolog Józia - kto poznał Józia osobiście, może sobie wyobrazić jaką wodę z mózgu im zrobił, kolegom po fachu. Stanęło na tym, że wyjął świstek papieru i napisał krótko:
Ja niżej podpisany, instr. pil. I klasy, lekarz medycyny, oświadczam, że Jasiu Mikołajczyk wkrótce urośnie do wymaganego wzrostu 157 cm. Przybił pieczątkę lekarską i się podpisał.
A teraz Panowie, czekam na orzeczenie dopuszczające Jasia do szkolenia. Nie trwało dłużej jak 10 min. i wręczono mu orzeczenie dopuszczające Jasia do lotów. Części zdarzeń opisanych byłem swiadkiem, pozostałe znam z relacji kolegów.
Jeszcze pozwolę sobie przytoczyć jedno zdarzenie, związane z Jasiem które utkwiło mi głęboko w pamieci. Zgłosił się do mnie Jasiu i mówi, że ma osobista prośbę, to jest jego być, albo nie być lotniczego latania. Pokazał mi wezwanie na Komisję Wojskową gdzie spodziewał się otrzymania biletu do jednostki wojskowej celem odbycia służby. Błagał o pomoc. Z mojej strony nie było problemu, żeby odmówić Jasiowi pomocy. Nie namyślając się i nie szukając żadnych przełożeń, postanowiłem pojechać na tą Komisję. Ubrałem białą koszulę, galowy lotniczy mundur i stanęłem przed drzwiami. Od oczekujących dowiedziałem się, że Jasiu jest już w środku. Nie namyślając się zapukałem i mówię przepraszam szanowną Komisję, ale ja w sprawie tego młodego człowieka, chciałem z Państwem porozmawiać, ale bez jego udziału. Chcę dodać, że Jasiu przed Komisją stał nago, takie wtedy były w wojsku zwyczaje. Moimi argumentami, było to, że Jasiu jest świetnie zapowiadającym się pilotem, członkiem szybowcowej kadry narodowej i w tym czasie powołanie go do wojska złamie mu całkowicie karierę lotniczą. Panowie przychodzę do Was jak wojskowy do wojskowego, zamiast szukać kontaktów "po lini" przychodzę osobiście.
Dajcie temu młodemu człowiekowi choćby odroczenie. Po krótkiej konsultacji zapadła decyzja pozytywna dla Jasia -odroczenie na rok. Z tego co wiem, Jasiu w wojsku nigdy nie był. Pod drzwiami czekał na mnie trzymając kciuki za powodzenie mojej interwencji.

Wziął mnie na stronę i łamiącym się głosem powiedział, Panie Pułkowniku jestem wiecznym Pana dłużnikiem, zawsze w każdej sytuacji może Pan na mnie liczyć.
I tak oto zaskarbiłem Sobie u Jasia dozgoną wdzięczność.
Nie ukrywam, że z osobą Jasia wiążemy pewne nadzieje związane z realizacją zadań statutowych klubu.

Koleżanki i koledzy,
zwracam się do Was z apelem, abyście w swoich środowiskach dotarli do kolegów Seniorów, dzisiaj są to często osoby, schorowane, nie umijejące poruszać się w internecie, oni mogą bardzo jakże piękną inicjatywę

pt. HUMOR LOTNICZY, NIEZWYKŁE HISTORIE

bardzo wzbogacić

Za Zarząd Klubu Seniorów Lotnictwa - Wrocław

Prezes
Płk. instr. pil. Antoni Chojcan

Wrocław dnia 07.09.2011 r.
..........................................................................................................................................................................................................................
JAK ZAMIEŚCIĆ KOMENTARZ, ZAPYTANIE, ... KROK PO KROKU:
  1. W okienku na samym dole strony Prześlij komentarz jako:
  2. Dokonaj stosownego wpisu dotyczącego tekstu na stronie
  3. Wybierz wyróżnik (strzałka w dół, otworzy się okienko) Anonimowy
  4. Kliknij na Podgląd tekstu (możesz dokonać poprawek)
  5. Kliknij Zamieść komentarz
  6. Uwaga: proszę podpisać się z imienia nazwiska, bądź tzw. ksywą
Ps. Dziękuję za dokonanie wpisu