30 stycznia 2011

Opowadanie: Tomasz Kawy "WIELE ZAWDZIĘCZAM LENINOWI "


WIELE ZAWDZIĘCZAM LENINOWI

Żar...Czarodziejska góra pyszniąca się zmiennymi barwami pór roku,których piękno potęguje lustrzane odbicie w wodach spiętrzonej Soły.Góra od lat wabi swym urokiem nagradzajęc tych którzy dotarli na jej szczyt fantastyczną panoramą opierającą się na południu o grzbiety odległej Fatry a na kierunku północnym wybiegającą w bezkresną ,spowitą tajemniczą mgiełką przestrzeń równin.

Jej łagodne zbocza wystawiene ku słońcu i owiewane przez wiatry przemykające wzdłuż doliny Soły dają niezawodną podporę dla skrzydeł ptaków i ludzi którzy je naśladują toteż niemal od zarania polskiego szybownictwa służy ona lotnikom.Progi zlokalizowanej tu szkoły przekraczali niemal wszyscy liczący się w naszej awiacji ludzie.Latanie na Żarze a szczególnie udział w rozgrywanych tu Mistrzostwach Polski Juniorów było swoistą nobilitacją i marzeniem młodych pilotów.

Przypadek zrządził,że na lotnisku Łososinie Dolnej wylądowało kilku uczestników tych zawodów.Dwa samoloty,które przybyły w ślad za nimi zabrały pierwsze pary a przed wieczorem niespodzianie przylecił "Gawronem" Sieradzki aby zabrać na hol dwa następne.Piloci nie spodziewając się odlotu pojechali do restauracji w Tęgoborzu, toteż dolinę pod Jodłowcem wypełniły gromkie i bardzo dżwięczne słowa śpieszącego się pilota holówki.

Po chwili odnalazł się jeden z zawodników a do drugiej "Muchy" wsadzono mnie- legitymującego się mizernym doświadczeniem około10-ciu godzin nalotu -żegnając słowami;

-Jakoś sobie poradzisz.

O Żarze wiedziałem tylko tyle,że samoloty lądują na dole a hangar szybowcowy jest na szczycie.

"Gawron" ma to do siebie,że dodawanie gazu zwiększa ogromnie zużycie paliwa ,ale nie ma to większego wpływu na przyrost prędkości.Na nic zdało się poganianie rozbrykanych koni holówki.Lot się dłużył a samolot szarzał coraz bardziej w kolorach zachodu. Wkrótce jego położenie na tle mgiełek wypełniających doliny coraz wyrażniej znaczyły płomienie buchające z rur wydechowych.

W pewnym momencie spod jego brzucha wyłonił się płowy grzbiet góry z długim rządkiem wstawianych do hangaru szybowców.Samolot zakołysał skrzydłami i w ślad za tym obwisła lina holowanego na drugiej pozycji szybowca a po sygnale dla mnie samolot dał nura w dolinę błyskając oddalającymi się swiatłami pozycyjnymi.

Trochę mała wydawała mi się wysokość wyczepienia ,ale nie zdziwiły trudne warunki lądowania.

-Cóż...Jest to góra dla orłów!!!

Zawinąłem więc szybko wokół budynku meteo ,aby nie spąść poniżej wierzchołka i zacząłem podchodzić do ladowania na wąskim grzbiecie góry wzdłuż ścieżki z szybowcami.Niepokoiło mnie to,że nie widziałem obok siebie odczepionego wcześniej szybowca ,ale pomyślałem ,iż ten jako bywalec Żaru ustąpił żółtodziobowi pierwszeństwa i tym raźniej parłem ku zboczu.

Zaskoczyła mnie jednak kanonada rac przeszywających powietrze mnie niczym pociski przy obronie miasta .Z przerażeniem poderwałem więc szybowiec znad murawy do ciasnego okrążenia.Na drugie podejście nie starczyło jednak wysokości ,toteż zacząłem spływać w mrok doliny rozumując,że skoro tam było miejsce na samolot to i mnie się uda przycupnąć .Nie wiedziałem jednak gdzie ono jest położone.Wkrótce jednak błysnął snop swiatła nieruchomego samochodu .Domyśliłem się,iż w ten sposób ktoś sygnalizuje mi kierunek lądowania.Lecąc za tym wskazaniem po krótkiej chwili usłyszałem kojący churgot toczącego się po ziemi kółka a od pracowników wyciągu którzy wyłonili się z mroku dowiedziałem się,że na wierzchołku mogą lądować tylko prawdziwi mistrzowie i na pewno nie w takich warunkach.

Ten chrzest dał mi prawo do pobytu na turnusie i odtąd wielokrotnie z językiem na brodzie wspinałem się ku tej górze a dusza wracała do wspomnień pięknych lotów,długich gawęd w gronie przyjaciół, świstu wiatru w szczelinach drewnianego baraku hotelowego,do wschodów słońca witanych hałasem otwierania hangarowych drzwi, oraz do zapachu kobierca ziół i wrzosów kryjących górę.

Tęsknota do nieskalanej przyrody ,wolnych przestrzeni i lotniczej braci była szczególnie silna podczas dyżurów szpitalnych na Ślasku w czasach kiedy on "dymił i pracował".W jesienne i zimowe dni dym i chmury tak dusiły ziemię, że niejednokrotnie w południe paliły się uliczne światła.

Podczas jedego z takich ponurych dni przyszła do gabinetu koleżanka z sąsiedniego oddziału i rzucając na stół "Służbę Zdrowia" zażartowała:

-Poczytaj sobie rewolucyjną gazetę to może podciągniesz się ideologicznie.

Ten resortowy gniot wydawany był zwykle z niebieskim nadrukiem tytułowym , ale ów wydany z okazji rocznicy Wielkiej Rewolucji wyróżniał się czerwonym kolorem i portretem Lenina na stronie tytułowej.Wziąłem go odwracajęc na ostatnią stronę, bo w tym piśmie interesujące były tylko ogłoszenia o wolnych miejscach pracy.

Nie wierzyłem oczom czytając, iż wabi mnie mój ukochany Żar ofertą z Międzybrodzia Żywieckiego. Reakcja moja musiała być znamienna bo koleżanka zaskoczona błyskiem mioch oczu rzuciła się także do lektury kolumn, ale nie znalazła nic co mogłoby ją zainteresować.Ja natomiast nie mogłem dotrwać do końca dyżuru ,aby nie dać się ubiec komukolwiek.

Rezygnując z kariery zawodowej wybrałem pracę w skromnym wiejskim ośrodku zdrowia. Dziś po latach postąpiłbym podobnie. Miałem bowiem na codzień to co dopełnia ,upiększa i wzbogaca życie -możliwość pięlęgnowania wspaniałych zainteresowań oraz obcowania z interesującymi,bogatymi duchowo i zjednoczonymi wspólnym kultem ludzi.

Tytułowa sentencja nie jest więc zwykłą kokieterią.

Tomasz Kawa 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz