19 września 2011

ODZEDŁ OD NAS NA ZAWSZE NASZ PRZYJACIEL I KOLEGA ŚP. ZBYSZEK RADOMSKI




Odszedł od nas na zawsze nasz przyjaciel i kolega


Śp. ZBYSZEK RADOMSKI

ur. 1 kwietnia 1940 r. w m. Ustronie k. Wilna; syn FRANCISZKA i REGINY z d. WASILEWSKA. Praca: Fabryka Urządzeń Mechanicznych we Wrocławiu; FMŻ w POŁOCKU; CEKOP (b. NRD); Metaloxport w Warszawie. Fabryka Automatów Tokarskich i Germaz Tools we Wrocławiu.
Jako emeryt był przedstawicielem szwedzkiej firmy SECO.

Szkolenie spadochronowe w Aeroklubie Wrocławskim (1955), szybowcowe w Szkole Szybowcowej w Ligocie Dolnej (1958), samolotowe w Aeroklubie Białostockim (1970) i balonowe w Centrum Szybowcowym w Lesznie (1987).

W 1968 r. z pil. MICZYSŁAWEM KOZDRĄ na dwumiejscowym szybowcu Bocian (trasa Białystok-Ełk) dokonał wyczynu homologowanego na trasie 100 km. Zbigniew Radomski uczestniczył w ośmiu Mistrzostwach Balonowych Świata, w Mistrzostwach Balonowych Europy (Leszno-1988), Międzynarodowych Zawodach Balonowych Lopeaine w Metz(1991), Mistrzostwach Balonowych Polski(Lublin-1994, Wrocław-1995, Białystok-1966).

Studia z tytułem magistra ukończył na Politechnice Wrocławskiej (1963) – Wydział Mechaniczny. W 1952 r. przeszkolenie teoretyczne w Lidze Lotniczej pod kierunkiem druha RYSZARDA KOMOROWSKIEGO .
Skoków spadochronowych uczył go instr. WALDEMAR BOŁOTOWICZ. Licencję uzyskał 1955 r.

Tajniki szybownictwa poznał dzięki instr. Ryszardowi Lewandowskiemu,szkoląc się w Ligocie Dolnej (1956).

W 1981 r. uzyskał licencję pilota samolotowego(instruktorzy: Roman Dakowicz, Wiesław Dziedzio i Stefan Różycki). Jako pilot latał m.in. na CSS-13, Jak-18, Zlin-526, Wilga, Gawron.

Zbigniew Radomski uprawiał też taternictwo. Wspinał się też m.in. z Janem Franczukiem, Wanda Rutkiewicz, ze Stanisławem Galary i Januszem Fereńskim.

W latach 1967 – 1980 był członkiem Aeroklubu Białostockiego, a w 1955 r. zgłosił akces do Aeroklubu Wrocławskiego

We wrocławskim Klubie Lotników ''Loteczka'' był sekretarzem Kapituły ''Złotej Loteczki''
i Kapituły ''Wyróżnienie Statuetką im. Dedala''. W latach 2004-2008 był wiceprezesem ''Loteczki''.

Za osiągnięcia w dziedzinie lotnictwa i w pracy zawodowej mgr inz. pil. ZBIGNIEW RADOMSKI został uhonorowany wieloma odznaczeniami, m.in. Brazowym, Srebrnym i Złotym Krzyżem Zasługi, Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, Medalem Zasłużonego Pracownika Handlu Zagranicznego, Odznaką Zasłużonego Pracownika FAT-Wrocław, Złotą Odznaką Górską GOT, Złotą Odznaką Żeglarską ŻOT, Srebrną Odznaką za Zasługi dla Aeroklubu PRL(1988), Odznaką Zasłużonego Działacza Lotnictwa Sportowego (2004).

Źródło: Adam Sznajderski Lotniczy Dolny Śląsk



Ps.
Zbyszka,

znałem prawie 50 lat, gdy jeszcze jako mały Jaś przebywałem całymi dniami na lotnisku.
Zawsze mnie pytał czy coś jadłem , czy nie jestem, głodny?
Takie sytuacje pamięta się do końca życia.
Będzie mi jego bardzo brakować.
Miałem sytuacje trudne w swoim życiu na Zbyszka pomoc zawsze mogłem liczyć.
Byliśmy w stałej głębokiej przyjaźni, aż do ostatnich chwil jego życia.

Pogrążony w głębokim smutku
Jasiu Mikołajczyk

ZBYSZKU , SPOCZYWAJ W SPOKOJU
......................................................................................................................................................................

JAK ZAMIEŚCIĆ KOMENTARZ, ZAPYTANIE, ... KROK PO KROKU:
  1. W okienku na samym dole strony Prześlij komentarz jako:
  2. Dokonaj stosownego wpisu dotyczącego tekstu na stronie
  3. Wybierz wyróżnik (strzałka dół, otworzy się okienko) Anonimowy
  4. Kliknij na Podgląd tekstu (możesz dokonać poprawek)
  5. Kliknij Zamieść komentarz
  6. Uwaga: proszę podpisać się z imienia nazwiska, bądź tzw. ksywą
Ps. Dziękuję za dokonanie wpisu

18 września 2011

OPERACYJNE DZIAŁANIE JASIA MIKOŁAJCZYKA



OPERACYJNE DZIAŁANIE JASIA MIKOŁAJCZYKA

dzisiaj jest niedziela, telefon milczy, komfort pracy zapewniony i myślę sobie coś
''skrobnę piórem na tą stronkę''. 
Zanim stronka 
HUMOR LOTNICZY, NIEZWYKŁE HISTORIE 
zacznie żyć swoim życiem to z kolei ta moja 
OSOBISTA.......
zależy tylko ode mnie.
Opisana niżej sytuacja jest prawdziwa i bardzo łatwa do sprawdzenia są świadkowie tych zdarzeń ,tylko może ja ich tu z imienia i nazwiska nie będę wymieniał – może by sobie tego nie życzyli,  dlaczego wynika  to z opisu, 

Przykład: STAN WOJENNY

Świat mi się zawalił jak milinom Polaków, myśli mi się kłębiły co mam robić. Ja już rządziłem na ''PARAFI'' z Worcella z którą się liczyły pozostałe ''Parafie'' wrocławskie. Miałem swoich oddanych ''żołnierzy'' – prawdziwych ''zakapiorów''(dla przykładu podam że jednym z nich był najlepszy Polski kaskader). byliśmy zaprawieni w walkach ulicznych, ''naparzaliśmy'' się między sobą regularnie kto będzie ''rządził''we Wrocławiu. Pierwsza myśl, jaka mi przyszła, to doprowadzić do Paktu między ''Parafiami'' w imię interesu nadrzędnego jakim była Polska. Zjednoczyć siły i podjąć walkę.
W pierwszych dniach przekaz był jasny była to wojna wytoczona Narodowi.

Co robić? Możliwości miałem dwie:
  1. Podjąć walkę dywersyjną, ale bez rozlewu krwi.
  2. Wyjechać na zachód jedynym dla mnie kierunkiem była Francja (skończyłem czteroletnią Szkołę Nauki Języka Francuskiego przy Uniwersytecie Wrocławskim Alliance Francaise)
Szybko doszedłem do wniosku, że działając z Francji będę skuteczniejszy, przecież oprócz swoich ''żołnierzy'', miałem ludzi w wielu środowiskach. Byli oni często na wysokich urzędach.
Jak wyjechać z Polski w stanie wojennym? Pomysł mi przyszedł , tylko nie byłem pewien, czy przejedzie. Miałem tam swojego człowieka który pełnił funkcję Naczelnika w Biurze Paszportów (był to SB-ek, tam też byli porządni ludzie). Spotkaliśmy się u niego w Urzędzie w pełnej ''konspiracji'' – nie mogłem dać po sobie poznać, że się znamy, jako petent. Przedstawiłem mu swój pomysł na wyjazd, zastanowił się i mówi ,Jasiu to powinno przejść, ale ja nie podejmuję decyzji o wydaniu paszportu, ja ją tylko opiniuję.
Jak wyglądała realizacja tego pomysłu, kupiłem butelkę Żubrówki, miałem z sobą kopertę już zaadresowaną na adres mego brata Bogdana, który w tym czasie mieszkał we Frankfurcie
n/ Menem. A do środka napisałem instrukcję co ma robić: Kręciłem się pod Wrocławskim Caritasem, aż przyjedzie ciężarówka TIR z pomocą charytatywną. Dla mnie ważne było , aby kierowca posługiwał się j. francuskim. Często się tam pojawiałem, to miejsce szczególnie było obstawione przez SB-cję. W trzecim dniu stanu wojennego podjechała ciężarówka na belgijskich numerach. Już widzę ,że pojawili się nagle jacyś ''Panowie'', co mi bardzo utrudniało działania. Podszedłem od razu do kierowcy otwieram drzwi i mówię o co mi chodzi, ma Pan tu flaszkę wódki, daję tu Panu kopertę i proszę kupić znaczek i wrzucić list do skrzynki. Otworzyłem mu kopertę, gdzie w górnej części napisałem nie martw się, z mamą już wszystko dobrze. Operacja się udała. To było napisane w górnej części. Natomiast instrukcja napisana była niewidocznym atramentem, który można było odczytać zwilżając lekko mlekiem. Tekst się ukazywał na czas wyschnięcia mleka na papierze na czerwono (Boguś znał te moje sztuczki jeszcze ze Szkoły podstawowej jak się pasjonowałem chemią).
Zdążyłem tylko dać kopertę kierowcy i mówię proszę ją natychmiast schować! Chwila moment i dwóch ''smutnych'' Panów już było przy mnie. Dokumenty proszę co Pan tu robi? Mówię proszę Panów, ale o co tu chodzi? Od zadawania pytań to jesteśmy my. Nie chciałem się dłużej z nimi chandryczyć i mówię, że mam tu dyżur wyznaczony przez Ojca Dyrektora Caritasu, bo j. francuski znam i mam otoczyć opieką kierowcę na czas wyładunku i służyć mu wszelką pomocą . Hm...odpowiedzieli, a butelka? To podziękowanie od Ojca Dyrektora. Popatrzyli po sobie proszę stąd odejść, kierowca sobie sam poradzi. To była godzina ok. 20 – tej.
Koperty nie znaleźli przy ,mnie, ani przy kierowcy, ale nawet, to tekst widoczny niczym mi nie groził, natomiast jakby odczytali tekst niewidoczny to byłbym w opałach.

Instrukcja:
- Idź do znanej Kliniki Chirurgicznej spisz z szyldu dokładną nazwę z adresem
- Podejdź do drzwi ordynatora, spisz jego nazwisko i imię wraz tytułami naukowymi
- Wyślij telegram następującej treści:

Bogdan Mikołajczyk leżący w naszym szpitalu jest w stanie agonalnym.
Uległ wypadkowi na placu budowy spadając z wysokiego rusztowania, prosi o pilny przyjazd brata Jana Mikołajczyka
Podpis (nazwisko lekarza)
Nazwa Kliniki.......

Po trzech dniach otrzymałem telegram, pobiegłem do przysięgłego tłumacza, prosiłem żeby nastawiał pieczątek, jakie tylko posiada (ma większą moc w oczach urzędnika), poleciałem z tym zaraz do mego Naczelnika , zaopiniował na tłumaczeniu telegramu, że nie wnosi żadnych uwag, podał jakieś obowiązujące paragrafy, że w takich okolicznościach wyjątkowych, jest możliwość udzielenia zgody na wyjazd zagraniczny. Naczelnik mi mówi, trzeba iść za ciosem lecę z tym do szefa, oprócz tej opinii, mu powiem, że jesteś załamany itp.
Przyszedł jeszcze szybciej niż poszedł, mrugną do mnie oczko i mówi Panie Mikołajczyk proszę czekać. Siedziałem wtedy na korytarzu. Poleciał w jakieś drzwi, daje mi paszport do ręki, tu proszę pokwitować. Mówię co mogę zrobić dla Ciebie. Mówi, że jest kiepsko z zaopatrzeniem, a jeść trzeba, ja zapłacę, załatw coś! Mówię załatwione, pojechałem w teren te wszystkie punkty kontrolne przeleciałem, na każdej zostawiałem w zależności od trudności kilka butelek wódki. Pod Oławą miałem zaprzyjaźnionego hodowcę baranów. Zameldowałem się u niego i mówię, zabij dla mnie jednego barana, zapłacę Ci benzyną, mam z sobą 20 l. Dobrze, ale nie mogę Ci dać więcej niż pół tuszy. Może tak być? Okey
Ja przy całej tej operacji z baranem nie byłem. Po jakiejś godzinę, tuszę zawinął mi w prześcieradło. Podziękowałem i z powrotem pojechałem do Wrocławia. Miałem wtedy Fiata 125p. W drodze powrotnej już z kontrolami nie miałem żadnego problemu, tylko pytali się czy, jeszcze nie mam jakiejś flaszki, tym razem zapłacą. Oczywiście , że miałem , ale zawsze musiałem mieć w bagażniku zapas odpowiedziałem ,że niestety już nic nie mam- nigdy nie wiadomo co się może przydarzyć?
Przyjechałem do domu Naczelnika, położyłem tuszę, żona jego mnie wycałowała, powiedziała, że tego jest tak dużo, a oni są tylko we dwoje. Mówię proszę to rozparcelować na drobne porcje i wrzucić do zamrażarki. Pytam się, czy nie będą mieli dość, jeść ciągle baraninę? Odpowiedziała, że będzie robić na różne sposoby i z fajnymi przyprawami. Pokazała mi książkę kucharską, proszę niech Pan patrzy, ile jest przepisów na baraninę. Ja mówię że niech posłucha mnie, Pani ma towar, to jest dzisiaj warte więcej niż gotówka. Najlepiej niech się Pani wymieni na nabiał wieprzowinę, wędliny itp. Najlepszą walutą jest teraz benzyna, tak ale tym musiałby się zajmować mąż, on mimo że tam pracuje to musi się pilnować, ''podpieprzają'' się nawzajem. Chce jakoś dotrwać do emerytury. Poszliśmy jeszcze z Naczelnikiem do drugiego pokoju wypiliśmy po dwie 50-ki. Pogadaliśmy jeszcze, ale tej treści rozmów nie będę przytaczał. Wiedział po co tam jadę itd.
Zadeklarował swoją pomoc, jakby była taka potrzeba. Dodam tylko, że bardzo był pomocny w mojej robocie ''dywersyjnej'' i nigdy mnie nie zawiódł.  Ja zawszę pilnowałem, czy mi potrzeba czy nie, miałem zawsze wbitą wizę 3 miesięczną pobytową, wielokrotnego przekraczania granicy francuską i taką samą tranzytową wizę niemiecką. Przyszedł czas wyjazdu. Wsiadłem w pociąg do Paryża, bo w papierach miałem wizę pobytową francuską, bo jak bym miał bilet tylko do Frankfurtu, to miałbym na granicy niemieckiej problem, mogliby mnie nie wpuścić. Wysiadłem z pociągu, brat po mnie przyjechał. Zaczął się okres ciężki do przetrzymania. Jak Polonia z Frankfurtu dowiedziała się,że przyjechałem z Polski wszyscy chcieli wiedzieć co się w Polsce dzieje, każdy przynosił alkohol , nie mogłem się urwać, brat chciał, żebym został, załatwi mi robotę. Języka nie potrzebujesz znać, miał swoją firmę budowlaną i w przypływach zatrudniał kilkadziesiąt osób w większości Polaków. Trwało te pijaństwo i nocne rozmowy Polaków przez tydzień. Przy każdym spotkaniu pokazywałem od razu na początku ksero tego telegramu i w dwóch słowach tłumaczyłem , że właśnie dlatego dostałem zgodę na wyjazd. Inaczej wzięliby mnie za agenta służb, żeby rozwalić robotę opozycji za granicą. Brat by miał ''przesrane'', zresztą w Paryżu ja też. Ten bilet który miałem był jeszcze ważny i po tygodniu byłem już u Siebie w Paryżu. W mojej drugiej ojczyźnie.

Paryż stan wojenny i ja



Wrocław dnia 18.09.2011 r.
Tekst: Jan Mikołajczyk
....................................................................................................................................................................

JAK ZAMIEŚCIĆ KOMENTARZ,  ZAPYTANIE, ... KROK PO KROKU:
  1. W okienku na samym dole strony Prześlij komentarz jako:
  2. Dokonaj stosownego wpisu dotyczącego tekstu na stronie
  3. Wybierz wyróżnik (strzałka dół, otworzy się okienko) Anonimowy
  4. Kliknij na Podgląd tekstu (możesz dokonać poprawek)
  5. Kliknij Zamieść komentarz
  6. Uwaga: proszę podpisać się z imienia nazwiska, bądź tzw. ksywą
Ps. Dziękuję za dokonanie wpisu

16 września 2011

STRONA OSOBISTA JASIA MIKOŁAJCZYKA STRONA NR 3 - ''DZIADEK''




''DZIADEK''

Początek interesu z DZIADKIEM, zaczął się od dowożeniu towaru dla trzech właścicielek warzywniaków we Wrocławiu tj. na ul. Krasińskiego, ul. Stawowej i ul . Stalowowolskiej. Zaproponowałem im współpracę, znały mnie z placu targowego na Kromera we Wrocławiu, gdzie już od 13-go roku życia robiłem małe biznesiki , zarabiając na swoje utrzymanie. Znał mnie przecież cały plac jako małego Jasia. Dogadałem się z nimi że przed szkołą będę im dowoził towar do ich warzywniaków własnym samochodem. Płacone miałem od przewiezionej skrzynki. Wstawałem o 4 rano jechałem swoim (jak zrobiłem prawo jazdy i zarobiłem na mój pierwszy samochód typu stara Warszawa, opiszę oddzielnie) po każdą z nich z osobna jadąc po zakupy na plac i zawożąc zaopatrzenie do warzywnika, tak abym jeszcze mógł zdążyć do szkoły. Samochód stawiałem kilka ulic dalej dla pełnej konspiracji. Rozliczaliśmy się codziennie od sztuk przewiezionych skrzynek tzw. jedynek (duża drewniana wysoka). Tylna kanapa samochodu była wymontowana. Robota była bardzo odpowiedzialna, przecież trzeba było zabezpieczyć ciągłość zaopatrzenia. Nigdy ich nie zawiodłem, trwało to przez cały okres trwania nauki w technikum..

Uzgodniłem z nimi, że ja będę się tym zajmował w okresie jesienno – zimowym, a w okresie letnim z uwagi na moje latanie dam im zastępstwo. Po krótkim okresie czasu doszły do wniosku , że nie będą, ze mną jeździły na plac tylko dadzą mi kasę i listę zakupów. To nowe ustawienia roboty było dla mnie bardzo korzystne bo nie marnowałem czasu , żeby się umawiać i po nie jechać. Były spokojne, że przywiozę zawsze dobry towar i w dobrej cenie. Cały plac wiedział, że jeżdżę dla nich.
Wszystko się wspaniale kręciło, ''kasiorka'' codziennie wpływała. Brat – mechanik, dbał, żeby samochód nawet w największe mrozy zawsze odpalił. Stać mnie było zapłacić chłopakom, żeby go wymyli, wyczyścili ten syf na weekend, jaki się zbierał od transportu warzywnego, bo z dziewczynami i kumplami jeździliśmy na dyskoteki. Objęłem przywództwo na Parafii ,miałem pieniądze, samochód i jeszcze na dodatek byłem pilotem. Ze mną zaczęli się liczyć nawet największe ''zakapiory''. Wrocław wtedy był podzielony na tzw. strefy wpływów ja byłem z ''Parafii Worcella''. Pieniądze które taką ciężką pracą przychodziły, bardzo łatwo się rozchodziły, wpadłem w okres montowania Parafii, a tu trzeba było finansować niektóre sprawy żeby ''rządzić'' we Wrocławiu. O tym może innym razem. Wracając do biznesu, po jakiś dwóch miesiącach zaproponowałem im, nowy układ, żeby się złożyły na samochód Warszawa w wersji pikap, to pozwoli ,że za jednym wyjazdem przywiozę im towar naraz dla wszystkich trzech. Rozliczenie w związku z tym zrobimy korzystniejsze dla nich, ja zejdę z ceny za skrzynkę, pod warunkiem ,że po ich obsłużeniu w zaopatrzenie samochód będę miał do wyłącznej dyspozycji. Pogadały między sobą, że to wcale nie jest zły pomysł, będą właścicielkami samochodu, towar będzie szybciej i na czas, opłaty za transport będą mniejsze, eksploatacja cała łącznie z naprawami na mojej głowie w końcu babki co jak co, ale pieniądze to one umieją liczyć. Decyzja , Jasiu szukaj samochodu. Mówię ,że już nie muszę, bo mam upatrzony. W mieszkaniu jednej z nich spotkaliśmy się na spisanie umowy zakupu samochodu, gdzie stroną była jedna z babek. Pieniądze w gotówce wyłożyły na stół, coś tam jeszcze utargowały na cenie, dostałem kluczyki i dowód rejestracyjny, Miałem więc do dyspozycji samochód ,który mi stwarzał możliwości większego zarobku.

Nie ma jak to robić interesy obracając pieniędzmi innych ...

Pikapa dałem do warsztatu brata, aby go dobrze przeglądnął i zrobił wszystko co konieczne, żebym nie miał z nim problemu. Od tego momentu już tak ciężko nie pracowałem, zarabiałem przynajmniej podwójnie. Potrafiłem w jednym dniu zarobić więcej niż mój tata przez cały miesiąc. Ten mój drugi samochód służył mi już tylko do „szpanu: W tygodniu nie miałem nim czasu jeździć bo od rana do wieczora zarabiałem na tym pikapie. Mając samochód już przylgnąłem do dziadka widzą różnorakie pomysły na zarabianie już dużych pieniędzy.

tu miałem 16 lat

Dziadek,

który na pl. Kromera siedział od początku jego istnienia. Plac targowy to było jego całe życie. Bardzo się polubiliśmy, miał taki biznesik handlował oponami do ciężarówek. Miał t kanciapę metalową nawet sporą i całe dnie siedział sobie na swoim foteliku na powietrzu podparty laseczką. Bardzo tam z nim lubiłem przebywać, wtedy kiedy nie nie miałem jeszcze samochodu. Przypadliśmy sobie szybko do gustu, on miał wielkie poszanowanie wśród kupców. I szybko zaczęliśmy robić interesy. Mnie potrzebny był ktoś kto na placu mógł ''urzędować'' na okrągło.. Współpraca polegała na tym, że ja miałem znakomite rozeznanie we wszystkim co się na placu dzieje, żadna nowa sytuacja nie mogła umknąć mojej uwadze. Wyszukiwałem więc np; kupców z okolic Wrocławia którzy oferowali towar do sprzedaży, żeby to zrobić musieli bardzo wcześnie wstać i cały dzień siedzieć na placu i handlować, często z marnym skutkiem. Otóż mój pomysł był prosty, zresztą takie są zawsze najlepsze w realizacji. Obszedłem cały plac po selekcji handlowców zaprosiłem ich do dziadka na obgadanie interesu. Na pierwsze ''zebranie'' u Dziadka, zaprosiłem producentów w ilości pięciu osób, było to w okresie wczesnej wiosny ,kiedy ukazują się na rynku nowalijki, byli to producenci szczypioru, rzodkiewek, sałaty, pomidorów i cebuli. Mówię do nich tak: Panie i Panowie znacie mnie jako małego Jasia i Dziadka też znacie. Mam dla Was propozycje,zamiast marnować czas , ja będę po towar do Was przyjeżdżał wcześnie rano z kasą i płacił od ręki (już na to mnie było stać spokojnie), towar ma być najlepszej jakości i pierwsze świeżości, przywożę go do Dziadka, on ty na miejscu będzie go sprzedawał przez cały dzień, jak trzeba będzie to będę robił kursy po południu. Będziemy się umawiać na bieżąco. Każdemu ta propozycja pasowała zacząłem po towar wyjeżdżać już nazajutrz o 3 w nocy, żeby zrobić kilka kursów, zrzucić towar Dziadkowi, zdążyć jeszcze „obskoczyć te moje trzy babki i pojechać do szkoły. Po lekcjach zaraz do Dziadka. Miał wolną rękę w ustalaniu cen , miałem do niego pełne zaufanie, towar świetnie schodził, bo był świeży zawsze przed przyjazdem „badylarzy”. Dziadek mimo,że był ślepawy, siedział na swoim foteliku, nie potrzebował, nikogo do pomocy. Nikt nie odważyłby się go oszukać. Dziadek nawet nie musiał wstawać tylko sobie siedział oparty o laseczkę. Uzgadniał co za ile kasował i wydawał zgodę na pobranie towaru. Wszystkie opakowania na wymianę były składane na osobnej kupie. To był taki zainicjowany początek naszego biznesu.
Rozszerzyłem ten biznes z dnia na dzień na dużo większą skalę. Dogadywałem się poważnymi producentami. Warunki były takie same, super towar i świeży, cena musiała być niższa niż u innych na placu, towar dostarczają w ten sposób , aby był w ciągłej sprzedaży, własnym transportem. Korzyść maja taką że nie marnują czasu na sprzedaż tylko dostarczają i od razu maja kasę z góry płatne gotówką u Dziadka. Każdemu więc zależało żeby biznes się kręcił nie było przypadku zawyżonej ceny, złej jakości towaru, bo taki numer można było zrobić tylko raz.
Dziadka wyposażyłem w duże plandeki na wypadek deszczu sam miał schronienie - była to jego kanciapa. Kiedy Dziadek szedł spać handel za niego robili najczęściej dostawcy jabłek z Grójca. Na placu zawsze stało kilka wozów z ciężarowych oni na pace też spali, klient zawsze mógł ich obudzić i kupić towar. Przypilnowanie sobie wzajemne towaru, było niepisanym prawem obowiązującym na placu.
Obroty dzienne już miałem większe niż duże sklepy spożywcze. Towar był moją własnością pozostało mi tylko rozliczyć się z Dziadkiem. Cały biznes prowadziłem bez najmniejszego zapisu. Gotówka krążyła bez żadnej, ale to żadnej ewidencji. Rozwiązanie zastosowałem proste.
Kupiłem Dziadkowi dwa różne woreczki na pieniądze na zasuwak w różnych kolorach łatwe do rozróżnienia ze wzgl. na jego słaby wzrok.
Pierwszym był na wkładanie kasy ze sprzedaży.
Drugim służył do przechowywania pieniędzy tego woreczka płacił za dostawy.

Jak w takiej sytuacji można mieć kontrole nad obrotem finansowym, nie prowadząc żadnej księgowości?

Oczywiście zawsze najlepsze rozwiązanie jest najprostsze. Opiszę to praktycznie jak to robiłem Codziennie przed jego zaśnięciem na ''kojku'' w kanciapie, podjeżdżałem do Dziadka, przeliczałem pierwszy woreczek do którego Dziadek wkładał dzienny utarg z tej kwoty 10 % odpalałem Dziadkowi, pozostałe 25 % procent był to mój zarobek. Do obrotu nie wpuszczaliśmy towaru poniżej 35 % marży. Dziadek nie miał najmniejszych z tym problemów przecież ustalał cenę zakupu i cenę sprzedaży. Przeliczałem kasę w drugim woreczku i oceniałem ile jej musi być, żeby starczyło na obsługę dostawców w dniu następnym, dbałem o to żeby, zawsze było z górką.

Na placu byłem już drugi po ''Bogu"...


tylko my dwoje i nikt więcej . On już po 80-ce, niedołężny, niedowidzący ja 16 letni chłopak jak zacząłem, warunkiem, tego było przecież posiadanie samochodu no i oczywiście prawa jazdy. ( jak zdobyłem te dwie rzeczy osobnym razem) Ja już to miałem. Obroty z tego co się zorientowałem mieliśmy większe niż największe sklepy spożywcze we Wrocławiu, nie mówiąc o zyskach, zero kosztów, wysoka marża wyniki fantastyczne, żadnych papierów, żadnych podatków - każdy lubił taki namacalny handel jak ciepła gotóweczka krążyła z rąk do rąk. 
Za nim z Dziadkiem wszedłem w ten biznes on w tej swojej kanciapie handlował oponami do samochodów ciężarowych, przed nią miał górę opon, zresztą cały czas nimi handlował do końca. Dostawcami byli wrocławscy wulkanizatorzy. Przywozili zregenerowane opony wszelkich typów i rozmiarów. Klientami jego byli właściciele ciężarówek, którym opony często pękały na skutek przeładowania. Tylko u Dziadka można było je kupić, miał szeroki asortyment i dobrą cenę. Uznawał wszelkie reklamacje od ręki.. Był ich deską ratunku. U Dziadka można było też zawsze kupić wódeczkę sprzedawaną na kieliszki, ciepłe smaczne pierogi, gołąbki itp. Te rarytasy donosiły mu pobliskie mieszkające babcie dorabiające do skromnych rent. Ponieważ zawsze był na miejscu zostawiano u niego różnorakie wiadomości, listy do przekazania itp.
Kiedy Dziadek szedł spać handel za niego robili najczęściej dostawcy jabłek z Grójca, rozliczali się nim z rana. Na placu zawsze stało ich kilka wozów ciężarowych oni na pace też spali. Klient zawsze każdego z nich mógł obudzić i kupić towar. Przypilnowanie sobie wzajemne towaru, było niepisanym prawem obowiązującym na placu Już wiele nas z Dziadkiem łączyło. Cały ten biznes rozkręciłem z nim na dużą skalę bez papierów.

tu miałem 17 lat

Biznes z Dziadkiem kwitł 2,5 roku, aż mu się zmarło. Dowiedziałem się o tym dopiero późnym wieczorem. Został odwieziony z placu, była po niego karetka i potem przyjechała karawana został zabrany, Na drugi dzień rzuciłem wszystko żeby ustalić, gdzie są jego zwłoki ,żeby zająć się jego dalszym losem. Mimo usilnych starań nic nie wskórałem. Może dlatego, że na początku rozmów byłem tak zdeterminowany żeby coś ustalić na początku za wszelkie informacje o nim oferowałem wysokie łapówki: w kostnicach, na pogotowiu, w zakładach pogrzebowych. Teraz wiem, że mój wygląd gówniarza w zestawieniu z łapówką był odbierany niepoważnie. Rozmowy zaraz były ucinane w końcu nie było tematu to był jakiś bezdomny, nieznany z imienia i nazwiska ''biedak''. Na pewno został w końcu pochowany na którymś z Wrocławskich Cmentarzy. Woreczki z zawartością które dziadek miał przepadły, najprawdopodobniej trafiły w ręce hien cmentarnych, a były to pokaźne pieniądze.
Podjąłem wiele wysiłku ,żeby odnaleźć miejsce jego pochówku z myślą ufundowania mu w imieniu kupców wrocławskich okazałego nagrobku pn. DZIADEK. Nie udało mi się znaleźć tego miejsca.
Dziadka nie znałem z imienia i nazwiska, prawdopodobnie nie miał żadnych dokumentów.
Nawet Policja często odwiedzająca plac nigdy od niego nie żądała żadnych papierów. Chroniła go z sympatii i też we własnym interesie. Wpadali do niego codziennie na wódeczkę, dobre babcine domowe jedzonko i na pogawędki, jak były jakieś problemy na placu , to ludzie o tym walili prosto do Dziadka, on dalej stróżom prawa i tak współpraca się układała świetnie. Na placu był spokój i porządek. Wszyscy też wiedzieli że mały Jaś robi z Dziadkiem biznesy. Moja pozycja na placu była niekwestionowana . Robiłem ze wszystkimi interesy, miałem duży dodatkowy dochód wchodziłem w różne przedsięwzięcia z dostawcami producentami z właścicielami ciężarówek mieli mieli do mnie pełne zaufanie, nigdy ich przecież nie zawiodłem - lista moich kontrahentów była długa. .
Sam był na tym świecie nie miał nikogo, całym jego życiem to był handelek, był bez szkół, jak już nie mógł się ruszać i dobrze niedowidział ''zamieszkał'' na placu targowym. Wiem, że przez całe życie zasilał jakąś Fundację, przyjeżdżali do niego regularnie po pieniążki. Byliśmy bardzo blisko ze sobą, jedynym tematem przy którym się ożywiał i się otwierał w rozmowach ze mną był temat handelku znam jego historie zaczął bardzo wcześnie pochodził z bardzo biednej rodziny. Żalił się że dzisiejsze morale wśród kupców upadło kiedyś, to były zasady kupieckie. Ja zarówno jak i on żeby handlować wystarczyło dać kupiecki słowo honoru. Mnie do tego nie są potrzebne żadne papiery tak jest do dziś. Przecież tak naprawdę handel to jest nic innego tylko kontakt człowieka z człowiekiem, którzy patrzą sobie w oczy i muszą na początek sobie zaufać, żeby w ogóle zacząć coś wspólnie robić . Parę razy pomyliłem się w ocenie ludzi i zacząłem z nimi robić interesy.
Zasadę którą mi przekazał Jasiu, zadaj sobie dwa pytania we właściwej kolejności;
1.  Z kim robisz interesy?
2.  Ile możesz na tym zarobić?
Jak odwrócisz kolejność i zaczniesz działać, na pewno będzie katastrofa to tylko kwestia czasu.
Ja w swoim życiu pomyliłem się dwa razy w w.wym ocenie i w lotnictwie czytaj o AEROKLUBIE DOLNOŚLĄSKIM i w biznesie czytaj poniżej zarys ogólny tej sprawy pn. EPI MARKET
Cenę za to zapłaciłem okrutną przepłacając to nie tylko finansami, ale i zdrowiem. 
Zamierzam ufundować bezimiennemu
NASZEMU KOCHANEMU DZIADZIUSIOWI
pomnik na Cmentarzu Osobowickim we Wrocławiu z dopiskiem ;
w imieniu kupców wrocławskich z pl. Kromera we Wrocławiu
Mały Jasiu

WRACAJĄC DO TEMATU:
Te wszystkie inne oprzyrządowanie nowoczesnej techniki to tylko narzędzie wspomagające, decyzje, to my ludzie je podejmujemy nie komputery. Niektóre korporacje światowe już o tym zapomniały. Człowiek w tym wszystkim się gdzieś zagubił. Rozumiem, że niektóre papiery trzeba ''wyprodukować'', ale chodzi mi o aspekt wzajemnego zaufania, gdzie się ono podziało dzisiaj? Każdy tylko patrzy, żeby drugiego ''zautować'', przechytrzyć,.Grę rynkową prowadźmy na zasadach uczciwych tak jak w sporcie! Stała się ona natomiast bezwzględna i drapieżna z użyciem wszelkich podłości.
Mam wielki żal do decydentów z okresu przemian ustrojowych, ja w tym czasie byłem dużym przedsiębiorcom realizowałem się w budowie swojej sieci sklepów spożywczych. W moim kraju stałem się obywatelem drugiej kategorii, każda zagraniczna sieć handlowa była przyjmowana z otwartymi ramionami . Społeczeństwu się tłumaczyło , że dają miejsca pracy. Zwolnieni byli z podatków, łatwy dostęp do zakupu ziemi pod budowę centrów handlowych.
Tłumaczono społeczeństwu ,że na półkach pojawi się polski produkt.
A prawda jest taka:
Centra handlowe i duże markety robiły totalne spustoszenie małych rodzinnych sklepików, upadały masowo, prace traciło setki tysięcy ludzi Płatności naszym producentom były płacone nawet w terminach 120 dni od dostawy. Rozwój sieci odbywał się nie z kapitału sieci zagranicznej tylko z kredytu towarowego która powodowała nadpłynność , te środki były przeznaczane na budowę następnego marketu Podam przykład jak to działało np. przyjmując że taki wielki dom handlowy mogł 1 mln sprzedaży dziennej. Rotacja towarowa w handlu artykułami spożywczymi wynosi średnio 15 dni tzn. że w takim terminie zostaje on sprzedany. Dostawcom natomiast był płacony w terminie 120 dni. Rachunek jest prosty; 120 dni minus 15 dni równa się 105dn. Teraz 105 dni pomnożone przez średnią sprzedaż dzienną 1mln zł dziennie stanowi kwotę  
105 mln zł !!! 
 Są to wolne środki wygospodarowane tylko z jednego marketu – nadpłynność towarowa powstała z kredytu towarowego naszych polskich producentów była przeznaczana w rozwój drapieżny sieci. Wyścigi były toczone przez znane na rynku marki. Tak więc sieć marketów obcego kapitału była budowana z polskich pieniędzy – dostawców towarów w zastraszającym tempie i co najgorsze trwa do dzisiaj. Mój żal polega na tym ,że ja chciałem stanąć do wyścigu z nimi, wtedy zaczynała Biedronka miałem strategię jak się z nią się ścigać. Chciałem pokazać klientom najnowsze techniki obsługi klienta mego autorstwa. Otworzyłem w kraju i za granicą ponad 40 sklepów. Moim atutem miało być zdobycie sympatii klientów sieci o wyłącznie Polskim kapitale. Miałem deklaracje uczestnictwa innych polskich handlowców w tym wyścigu razem ze mną. Ale nie, decydenci nawet nie dali nam czasu, żeby się zorganizować wpuszczając ''rekinów do stawu''. Byłem motorem tych działań. Nie miałem ułatwień jak każdy ''inwestor'' z zagranicy będąc bez dostępu do kapitału. Ale mój sklep miał być wzorcowy i powielany dalej. Jako ''PAN JAN'' MARKET (obecne Epi ) którego jestem twórcą i pierwszym właścicielem. Czułem, że jestem lepszy od tego ''zgniłego zachodu''. We Francji spędziłem łącznie ponad 8 lat. Cały mój plan legł w gruzach bo zostałem ''okradziony przez duet  polityczno - biznesowych cwaniaczków'' z mego Marketu. Decydenci położyli na kolana powoli odradzającą się klasę średnią. Olbrzymie zyski są transferowane za granicę ,bo ''głupie polaczki'' na to pozwalają, rozwój sieci nadal się odbywa z polskich pieniędzy,. Politycy się cieszą bo przecież przybywa ''miejsc pracy'' A wystarczy ten ''chocholi taniec'' zatrzymać jedną regulacją. Jak się broni interes narodowy niech się uczą np; od francuzów. Obcy inwestor na tym rynku ''tańczy'' jak mu zagrają .


Ps. Stronę tą dedykuję Polskim handlowcom, żeby mimo tak trudnych warunków jakie stworzyli nam politycy, czyniąc nas obywatelami drugiej kategorii podnieśli się z kolan.
Wypowiadam się w imieniu polskich handlowców których bardzo wielu znam osobiście, przykro nam, że politycy nam nie zaufali sądząc, że my nie potrafimy budować centra handlowe, markety, dyskonty i inne. Straciliśmy wielką szansę na zaistnieniu i wypromowaniu własnej potężnej sieci, na dzisiaj byłaby to już rozpoznawalna marka. Gdyby tylko były stworzone nam warunki do działania. Dzisiaj byłaby piękna sieć z naszym kapitałem, a tak zrobili to inni, patrz np.: Biedronka

Z lotniczym i handlowym pozdrowieniem
 Jan Mikołajczyk
Wrocław dnia 16.09.2011r.
Tekst: Jan Mikołajczyk
...........................................................................................................................................................................................................................

JAK ZAMIEŚCIĆ KOMENTARZ,  ZAPYTANIE, ... KROK PO KROKU:
  1. W okienku na samym dole strony Prześlij komentarz jako:
  2. Dokonaj stosownego wpisu dotyczącego tekstu na stronie
  3. Wybierz wyróżnik (strzałka w dół, otworzy się okienko) Anonimowy
  4. Kliknij na Podgląd tekstu (możesz dokonać poprawek)
  5. Kliknij Zamieść komentarz
  6. Uwaga: proszę podpisać się z imienia nazwiska, bądź tzw. ksywą
Ps. Dziękuję za dokonanie wpisu
...................................................................................................................................................................

BOHATER NARODOWY GEN .PIL. STANISŁAW SKALSKI PROJEKT OKOLICZNOŚCIOWEGO MEDALU




BOHATER NARODOWY GEN. PIL. STANISŁAW SKALSKI


SKALSKI STANISŁAW ur. 27 października 1915 r. w Kodymie na Wołyniu. W Polichnie, w pobliżu Chęcin, uczył się sztuki latania na szybowcach. W 1933 r. rozpoczął studia w Szkole Nauk Politycznych w Warszawie. W 1935 r. odbył kurs lotniczy przysposobienia wojskowego. Po ukończeniu „Szkoły Orląt” w Dęblinie jako pilot silnikowy został przydzielony do 142. eskadry 4. Pułku w Toruniu. Podczas kampanii wrześniowej 1939 r. walczył w 4 Dywizjonie Myśliwskim, niszcząc sześć samolotów niemieckich oraz uszkodził kilka maszyn wroga, czym w pełni zasłużył sobie na tytuł „asa lotnictwa”. Latał w ramach lotnictwa Armii „Pomorze”. Po odcięciu przez Sowietów polskich lotnisk zapasowych wraz z samolotem został skierowany do Rumunii i tam internowany w obozie. Na wezwanie gen. WŁADYSŁAWA SIKORSKIEGO przez Rumunię i Liban zbiegł do Francji, gdzie nadal walczył. Po kampanii francuskiej Anglicy wcielili go do Królewskich Sił Powietrznych (RAF). Jako lotnik 501. Dywizjonu Myśliwskiego uczestniczył w bitwie o Anglię. W tym czasie strącił cztery samoloty oraz był dwukrotnie zestrzelony. Następnie objął dowództwo polskiego 317. Dywizjonu Myśliwskiego. Kierował też eskadrami w dywizjonie 306 i 316. W tym czasie strącił cztery samoloty oraz był dwukrotnie zestrzelony.
W 1943 r. w płn. Afryce dowodził Polskim Zespołem Myśliwskim tzw. Cyrkiem Skalskiego). Podczas inwazji na Włochy i Sycylię, na Malcie dowodził dywizjonem 601. Był również dowódcą brytyjskiego 601. Dywizjonu Myśliwskiego „Country of London” oraz szefem pilotażu w Szkole Myśliwskiej. W czasie wojny wykonał 321 lotów bojowych, zestrzelił 22 samoloty wroga, dwa i pół prawdopodobnie oraz 4 i 1/3 uszkodził.
Po kapitulacji Niemiec pełnił funkcję oficera operacyjnego w Brytyjskich Okupacyjnych Siłach Powietrznych (BAFO) na terytorium niemieckim (do 1946).
Po zakończeniu wojny płk Stanisław Skalski powrócił do kraju, gdzie w krótkim czasie został aresztowany (1948) i oskarżony przez władze PRL o zdradę i szpiegostwo. Torturowany przez śledczego UBP, nie załamał się pod presją, nie przyznając się do zarzucanych mu czynów. W sfingowanym procesie skazany na karę śmierci. Wyroku nie wykonano, ale bohaterski pilot spędził w celi osiem lat, tracąc zdrowie. W 1956 r. zrehabilitowany i mianowany do stopnia generała. Niestety, tracił wzrok, ale po operacji w Wielkiej Brytanii, którą wykonano dzięki pomocy kolegów czasu wojny, stan jego zdrowia polepszył się, ale coraz trudniej było mu się poruszać. Zamieszkując w Warszawie, stawał się coraz bardziej samotny.
Gen. STANISŁAW SKALSKI
był człowiekiem wyjątkowym, bohaterem wielkiej miary, legendą za życia, przykładem patrioty, obrońcy Ojczyzny, niestrudzonego żołnierza na obcej ziemi.
Od 1990 r. Stanisław Skalski był prezesem Stowarzyszenia Orła Białego. Opublikował wspomnienia Czarne krzyże nad Polską (1957). Został odznaczony m.in.: Złotym Krzyżem Virtuti Militari; trzykrotnie przez Brytyjczyków za „bohaterstwo lub czyn najwyższej wagi podczas walk powietrznych” – najważniejszym odznaczeniem brytyjskich sił powietrznych – Krzyżem Lotniczym, 6-krotnie Krzyżem Walecznych, amerykańskim Distinguished Flying Gross; Distinguished Service Order.
Generał był gościem Wrocławskiego Klubu Seniorów Lotnictwa podczas nadania Szkole Podstawowej nr 118 imienia płk. pil. Bolesława Orlińskiego. As polskich pilotów spotkał się też z członkami Klubu Lotników „Loteczka”.
Gen. STANISŁAW SKALSKI zmarł 12 listopada 2004 r. w Warszawie i został pochowany na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach.


WEDŁUG PROJEKTU PANA PAWŁA KAMIŃSKIEGO
 
AWERS
 

REWERS


 Jako młody pilot Jaś Mikołajczyk w październiku 1969 r. na uroczystość
Walnego Zebrania Aeroklubu Wrocławskiego, przyjechał ówczesny
Sekretarz Generalny Aeroklubu Polskiego nasz
Bohater Narodowy Generał pilot Stanisław Skalski. ..
zostałem odznaczony przez niego osobiście 
Srebrną Odznakę Szybowcową nr 3572 
wraz z dyplomem podpisanym przez niego.
 Projekt medalu okolicznościowego powstał z inicjatywy    Wrocławskiego Klubu Seniorów Lotnictwa
i został zatwierdzony przez Zarząd do jego wykonania w ilości 200 szt.
Prezes
płk. instr. pil. Antoni Chojcan   
......................................................................................................................................................................................................................... 
JAK ZAMIEŚCIĆ KOMENTARZ,  ZAPYTANIE, ... KROK PO KROKU:
  1. W okienku na samym dole strony Prześlij komentarz jako:
  2. Dokonaj stosownego wpisu dotyczącego tekstu na stronie
  3. Wybierz wyróżnik (strzałka w dół, otworzy się okienko) Anonimowy
  4. Kliknij na Podgląd tekstu (możesz dokonać poprawek)
  5. Kliknij Zamieść komentarz
  6. Uwaga: proszę podpisać się z imienia nazwiska, bądź tzw. ksywą
Ps. Dziękuję za dokonanie wpisu

14 września 2011

IV RAJD DZIENNIKARZY I PILOTÓW 1998 R. - OCZYMA ISTR. PIL. WALDEMARA MISZKURKI



Jasiu,
 
wpadłem na tą stronkę poinformowany przez kolegów, o Twojej nowej inicjatywie, znając Cię z wczesnych lat młodości kiedy razem szkoliliśmy się w Aeroklubie Wrocławskim ,ciekawy byłem ,cóż to nowego wymyśliłeś wierzyłem, że na pewno coś interesującego i się nie zawiodłem. Przeglądnąłem Twojego bloga w całości i zajęło mi to prawie całą noc wiem, że na bieżąco będziesz go dopieszczał, żeby był graficznie i funkcjonalnie dopracowany. W rozmowie telefonicznej powiedziałeś mi , że na razie traktujesz go jako notatnik. Jasiu, znamy już prawie pół wieku, ja byłem świadkiem na Twoim ślubie, przyjaźnimy się do dzisiaj. Pozwolę Sobie na pewne wynurzenia, co do skuteczności realizacji niezliczonych Twoich pomysłów. Ty zawsze znajdziesz sposób na przeskoczenie każdego problemu ,jaki Ci stanie na drodze. Twoje hasło zawsze pamiętam
"Pan Jan rzeczy nie możliwe załatwia od ręki, na cuda trochę trzeba poczekać", dla mnie w Twoim wydaniu to nie slogan. Ci co Cię znają mogą to potwierdzić. Opiszę tylko jedno Twoje sztandarowe przedsięwzięcie, choć znam, wiele innych także ciekawych. A była to impreza na niespotykaną dotąd skalę która się odbyła na lotnisku w Mirosławicach Aeroklubu Dolnośląskiego w dniach 30.04 - 03.05.1998 r. pod nazwą: 

"PAN JAN AIR SHOW"
którego częścią składową był:
IV DOLNOŚLĄSKI RAJD DZIENNIKARZY I PILOTÓW

 
impreza została zrobiona z niebywałym rozmachem, byłem zaproszony przez Ciebie jako gość - będąc atrakcją imprezy. Przyleciałem tym samym Antkiem którym obleciałem dookoła świata. Dolatując do lotniska patrząc z góry, własnym oczom nie dowierzałem, a było to w przeddzień rozpoczęcia imprezy. Organizacja perfekcyjna, w rządku na stojankach było ok. 50 samolotów, wielka scena estradowa, kilkanaście namiotów z gastronomią, część wystawiennicza wrocławskiego biznesu, zainstalowanych ponad 25 wielkich bilbordów z reklamami, stanowiska dla TV z wozem transmisyjnym do relacji na żywo, wielki parking dla samochodów, kilkanaście kontenerów na śmieci i tyleż samo przenośnych toalet, nagłośnienie, ponad 25 wielkich bilbordów . Wydałeś też piękny folder gdzie swoje reklamy umieściła w nim ponad setka firm wrocławskiego biznesu, mogę tak pisać, dalej detali organizacyjnych była masa. Krótko mówiąc Jasiu dopracował imprezę perfekcyjnie. Zakwaterował wszystkich zaproszonych gości, a było ich łącznie ponad 200 osób w Zajeździe przy lotnisku i w hotelu w Sobótce. Trener Kadry Narodowej Rajdowo Nawigacyjnej Andrzej Osowski, był odpowiedzialny na tej imprezie za organizację 

IV RAJDU DZIENNIKARZY I PILOTÓW

 
w którym brała udział cała kadra narodowa, dodam tylko, że już od kilkunastu lat są to najlepsi piloci na świecie. Zawody były otwarte dla wszystkich chętnych którzy chcieli wziąć udział w imprezie, łącznie w rajdzie wystartowało 50 załóg. Rajd miał nie tylko wymiar sportowy, ale wielki wymiar propagandowy, załogę stanowili pilot i dziennikarz z wszystkich rodzai mediów, radio, prasa, TV Bardzo znani dziennikarze z całej Polski. W imprezie na zaproszenia Jasia przyleciała na Extrach 300 kadrach akrobatów do udziału w pokazach lotniczych .Udział w pokazach także wzięli spadochroniarze, motolotniarze szybownicy, baloniarze, modelarze itd. Kilka Antków w tym mój woziło non stop pasażerów, świetna organizacja ich obsługi. Miałem okazje przyjrzeć się z bliska przez trzy dni temu świętu lotniczemu. Będąc przy Jasiu przez cały czas stałem się obserwatorem jego zmagań. Pokazy lotnicze na taką skalę są na ogół organizowane wspólnym wysiłkiem wojska, aeroklubów, stowarzyszeń. Nie znam żadnej imprezy na świecie zrobionej z takim rozmachem za prywatne pieniądze, Jasiu na to wyłożył własną kasę. Impreza trwała przez te trzy dni 24H/24H, ciekawostką było, że Jasiu uzyskał nawet zgodę na serwowanie alkoholu w trakcie trwania imprezy.
Z szacunków z powietrza wynika , że imprezę w czasie tych trzech dni odwiedziło ponad 150 tys. osób. Nawet pogoda Jasiowi dopisała wyśmienicie. Miejsca na parkingu było wypełnione po brzegi. Drogi dojazdowe z kierunku z Wrocławia do Mirosławic i z kierunku z Wałbrzycha były kompletnie zapchane samochodami. Świetnym pomysłem który zdał egzamin w praktyce była przemienna aktywność pokazów lotniczych i występów estradowych. Widz poddawany był mnóstwu atrakcji. Znakomitym spikerem imprezy był już Śp. red. lotniczy Henryk Pacha, nagłośnienie było na całym terenie przeznaczonym dla publiczności. Na estradzie produkowali się znani artyści. W nocy była dyskoteka do rana, znakomicie w tym czasie funkcjonowała gastronomia. Jasiu nawet przewidział wydzielony ogródek dla VIP-ów przez niego zaproszonych z parkingiem. Wielką sprawą dla Jasia było objęcie patronatem jego prywatnej imprezy przez ówczesnego dowódcę

ŚLĄSKIEGO OKRĘGU WOJSKOWEGO
Generała dywizji Janusza Ornatowskiego,

 
niebywałe, jak wielkie zaufanie miał do Jasia Pan Generał , przecież w razie klapy całego przedsięwzięcia wystawia Swój i wojska cały autorytet na szwank, mało tego Generał jeszcze włączył w to znakomite osobistości które były w Radzie Programowej Rajdu. Patronat medialny objęły media wrocławskie gazeta, radio TV. Znam wszystkie szczegóły i problemy z jakimi zmagał się Jasiu, byłem w tym czasie przy nim przez cztery dni. Postaram się opisać w jakich okolicznościach przyszło mu działać.
Otóż Jasiu, był jednym z twórców Aeroklubu Dolnośląskiego , pełnił przez okres czterech lat funkcję V-ce Prezesa i Dyrektora, jak można się domyśleć, był motorem wszelkich działań. Jak się wtedy latało za kadencji Jasia na Mirosławicach niech, się wypowiedzą inni koledzy. Ale wracając do rzeczy, Jasiu był organizatorem trzech poprzednich Rajdów wraz z kolegami z Zarządu firmowanymi przez Aeroklub. Gdy przyszło do organizacji IV Rajdu, Jasiu pomny złych doświadczeń we współpracy przy pracach nad poprzednimi Rajdami firmowanymi przez Aeroklub, odmówił swojego udziału w pracach nad IV Rajdem. Powodem jego decyzji była, źle układająca się współpraca z kolegami z Zarządu. Forsując swoje rozwiązania, musiał prowadzić ciągłe dyskusje z każdym z osobna i z wszystkimi naraz. Krótko mówiąc cała energia Jasia była marnotrawiona. Gdy przyszedł czas rozpoczęcia prac nad organizacja IV Rajdu Jasiu przekazał kolegom, że on może podjąć się organizacji IV Rajdu, ale w innej formule i na jego warunkach. Oczywistym było, że sprawa organizacji bez Jasia jest niewykonalna, albo będą marne efekty. Dowodem na to jest, że gdy Jasiu już zrezygnował z członkostwa w Aeroklubie Dolnośląskim organizację Rajdów zaprzestano. Oczekiwanie na następną edycję wśród pilotów było duże. Zakończając III Rajd, padły piękne słowa plany o rozpowszechnianiu idei itp Padło wspólne ustalenie , że spotykamy się za rok na IV Rajdzie. Cóż, Zarząd stanął pod ścianą , bo nie był w stanie podołać takiemu wyzwaniu bez udziału Jasia.

 
Ultimatum postawione przez Jasia było proste:

 
1. IV Rajd Jaś zorganizuje sam, za własne pieniądze i na własne ryzyko
2. IV Rajd zrobi pod własnym szyldem
3. Rajd odbędzie się bez udziału Aeroklubu Dolnośląskiego w jakiejkolwiek formie.
Jasiu powiedział , albo tu i teraz się dogadamy co do IV Rajdu, albo ja wychodzę i bawcie się sami.
Wiecie jak było stanowisko Zarządu - dobrze zgadzamy się na te warunki, ale musisz nam zapłacić !!!
Pytanie za co?
Nie dość że robi Rajd, ponosi wszelkie koszty i jeszcze ma płacić, Aeroklubowi który zakładał, był motorem jego bieżącego funkcjonowania i teraz "Zarząd" wystawia mu rachunek!!!
Nie jestem pewny, ale z częstych rozmów z Jasiem wypytywałem go o różne szczegóły, padła chyba kwota 50.000 zł, jak dobrze pamiętam którą Zarząd chciał od Jasia
Po krótkich negocjacjach, Jasiu jak zawsze decyzje podejmuje szybko, stanęło na 20.000 zł
Przy którymś naszym spotkaniu, zapytałem go, po co w ogóle zapłaciłeś, no bo i za co?
Jasiu mi odpowiedział, wiesz Waldek zgodziłem się, zapłacić żeby się "odpierdolili" i dali mi spokojnie działać.
I tu się Jasiu, przeliczył, wręcz przeciwnie za te pieniądze spokoju sobie nie kupił,o czym napiszę dalej. Często go podpytywałem telefonicznie jak idzie robota, czy aby nie za dużo wziął na swoje barki, odpowiedzi były krótkie, wiesz Waldek, sprawy z organizacja idą bez problemów dobrałem świetną ekipę, ale tylko Ci powiem tyle i wszystko zrozumiesz.

Waldek,
 
"karawana musi zapier****ć dalej, a psy niech sobie szczekają, jak się tylko karawana zatrzyma, to jest po mnie"

Ustalenia te zostały szybko spisane w formie umowy, no i oczywiście Zarząd, nie omieszkał dodać punktu, że on nie ponosi żadnej odpowiedzialności z tytułu poczynań Jasia .
Do tego zastrzeżenia akurat Jasiu nie miał żadnych obiekcji , bo oczywistym dla niego było, że ponosi odpowiedzialność za to co robi. Ustalenia te zostały spisane w formie umowy. Jedynym wkładem Aeroklubu Dolnośląskiego w to przedsięwzięcie, było udostępnienie lotniska na Mirosławicach, które jest własnością gminy.
Ale wracając do kulisów i problemów które musiał pokonywać na co dzień Jasiu. W początkowej fazie miejscem pracy była salka na Mirosławicach, ale atmosfera i upierdliwość Zarządu była tak wielka, a to z powodu, że Zarząd odcięty był od wszelkich informacji. Sprawy z organizacją samego
IV Rajdu dla Jasia było czystą przyjemnością roboty szły sprawnie jak po sznurku. Każdy odpowiadał tam za swoją działkę, a Jasiu to koordynował. Natomiast na Mirosławicach nie dało się już pracować, był ciągle nagabywany przez Zarząd pytaniami w sprawach IV Rajdu. Jasiu mocno się wkurwił i przeniósł sztab organizacyjny do swojego Domu Handlowego "Odra", we Wrocławiu, gdzie zapewnił spokój i komfortowe warunki do pracy. Do Jasia dochodziły informacje od lotników że, tak nie może być, że on cały prestiż Aeroklubu wystawia na szwank..itd Zapomnieli już na jakich warunkach zgodzili się, aby ten IV Rajd miał się odbyć! No i stało się, Zarząd międzyczasie nie próżnował, poleciał do Generała na skargę, że oni nic nie wiedzą co się dzieje, że grozi to totalną klapą itp. Jasiu, otrzymał telefon od Generała, w formie rozmowy służbowej co źle wróżyło, wzywający Jasia do Dowództwa Okręgu na spotkanie z Zarządem. Jasiu wiedział, że losy tego spotkania będą decydujące, jeśli Generał wycofa Patronat, to może spodziewać się następnego ruchu ze strony Zarządu który zerwie z nim umowę. To już nie były żarty!!! 

Grupa kolesi, którzy nigdy nie zarobili złotówki pracując własny rachunek wystawia Jasia na totalne bankructwo.

 
Jasiu już był powiązany umowami, pieniądze i to duże poszły w ruch. Mało tego oprócz padaczki finansowej poszła by wieść, ze Jasiu zawalił całą imprezę, a o tym lotem błyskawicy dowiedziała by się cała Lotnicza Polska. Jasiu byłby niewiarygodny w biznesie lotniczym. 

Czy Ci ludzie z "Zarządu"

zdawali sobie sprawę, co czynili, mam nadzieję, że nie robili tego z premedytacji , tylko ze zwykłej głupoty, ale może się mylę?

 
Spotkanie u Generała to było być, albo nie być Jasia w sensie finansowym i lotniczym
Sztab Jasia pracował całą noc, żeby być gotowy na rano na spotkanie u Generała ,zabrali ze sobą kilka segregatorów dokumentacji, umów, potwierdzeń wpłat itd. Jasiu ustalił strategię tego spotkania.
Za sprawy lotnicze odpowiadał instr. pil. Jacek Dziedzio (Jacka wszyscy w Polsce znają świetny pilot i człowiek), za prowadzenie i obsługę administracyjną , dokumentacyjną odpowiadał Dyrektor Biura Rajdu Pan Haber (imię zapomniałem znany ze swojej skrupulatności, wieloletni Dyrektor dużej firmy budowlanej we Wrocławiu), za kontakt z mediami odpowiadał red, Henryk Pacha (autor dziennikarstwa lotniczego w TV), za część artystyczną, red. Monika Klubińska (organizatorka festiwalów Vratislavia Cantans, na co dzień red. w Polskim Radiu) , za reklamę i opracowania graficzne Pani Czujowska (imię zapomniałem). Z relacji nie tylko Jasia, znam szczegóły tego spotkania.
A wyglądało mniej więcej tak :
Pan Generał zaprosił wszystkich do sali zebrań, usiadł na końcu stołu, po jednej stronie stołu siedział Zarząd w liczbie czterech osób, po drugiej stronie ekipa Jasia w składzie wyżej wymienionym, ekipa Jasia na stole położyła kilka segregatorów dokumentacji, natomiast po stronie Zarządu stół był pusty.
Generał zaczął służbowo,
Panowie z Zarządu ( tj. dwóch wojskowych, jeden policjant, jeden cywil, no Jasiu ,też był w tym czasie w zarządzie pełnił funkcję V-ce Prezesa i Dyrektora Aeroklubu, tym razem siedział po przeciwnej stronie) prosiliście mnie o zorganizowanie tego spotkania słucham Was.
Zaczął Prezes Aeroklubu Dolnośląskiego ,
podnosząc wcześniej przytoczone zarzuty i tak po kolei, każdy z członków Zarzadu same dyrdymały nic merytorycznego.
Pan Generał, Jasiu co ty na to?
Jasiu odpowiedział, że nie ma się do czego odnieść,
Jasiu, ale pozwoli Pan Generał, że przedstawię skład mego sztabu organizacyjnego i kto za co odpowiada. na to Generał świetnie, po tej krótkiej prezentacji, Jasiu zaproponował Panu Generałowi konwencje rozmowy na swoich warunkach wg. wcześniej opracowanej strategii
i mówi ,Panie Generale oczekuję pytań dotyczących wątpliwości które kolegom się nasuwają w związku z organizacją IV Rajdu, jestem do ich dyspozycji:
Generał po to właśnie, się tu spotkaliśmy Panowie z Zarządu, proszę o wszelkie pytania dotyczące Rajdu ,
(strategia spotkania na warunkach Jasia zaczęła funkcjonować. Jednym z punktów strategi było, żeby Jasiu jak najmniej mówił i rozdawał piłki zachowując się jak "Generał w cywilu" udzielając głosu członkom swojej ekipy).
Zaczął Prezes Zarządu Aeroklubu Dolnośląskiego z pytaniem jak wyglądają prace?
Jasiu, na to Pan Generał pozwoli, że w tej sprawie, wypowie się Pan Haber który, zacznie najpierw od przybliżenia mojej koncepcji realizacji IV Rajdu. Haber zabrał głos w końcu wieloletni Dyrektor dużej firmy, często zabierał głos na różnych spotkaniach, spokojnie i rzeczowo przedstawił całą koncepcję Jasia, którą już opisałem wcześniej widząc Mirosławice z powietrza.
Skala przedsięwzięcia zrobiła na wszystkich wrażenie. Następną wątpliwość jaką podjął Zarząd, była następująca , skoro impreza jest tak wielka i robiona z takim rozmachem to dlaczego na 10 dni przed rozpoczęciem IV Rajdu nic się na lotnisku się nie dzieje?
Jasiu na to Pan Generał pozwoli, że na to pytanie odpowiedzą po kolei członkowie mego sztabu, zacznie najpierw Pan Haber zabrał znów głos, spokojnie i rzeczowo mówi. Panie Generale z dziesiątkami kontrahentów jesteśmy związani umowami są wpłacone zaliczki i teraz prace będą się odbywały na lotnisku wg. ściśle ustalonego harmonogramu, zaczną się instalować wszelkie ekipy, mam na potwierdzenie mych słów ze Sobą stosowne dokumenty, umowy, przedpłaty itp służę są do wglądu. Haber skończył zapadło milczenie.
Generał do Jasia, może ty masz coś do dodania Jasiu, tak Panie Generale, pozwoli Pan, że w kolejności każdy z pozostałych członków ekipy przedstawi stan prac za które odpowiada.
Poszło dalej gładko, jak po sznurku Jasiu tylko obserwował twarz Generała zapadło milczenie i po chwili zabrał głos Generał, Panowie z Zarządu, te spotkanie odbyło się na Waszą prośbę , moje stanowisko jest jasne i krótkie po zapoznaniu się ze sprawozdaniem przygotowanym przez Jasia jestem spokojny o imprezę krótko mówiąc 

czego chcecie od Jasia dajcie mu działać!
Generał podtrzymał Patronat nad organizacją IV Rajdu przez Jasia

Relacja tą ze spotkania znam nie tylko z ust Jasia, jest wielce prawdopodobna, o czym świadczy fakt, że jednak Pan Generał nie wycofał się z Patronatu najlepiej jakby o tym poświadczył sam
Pan Generał Jasiu na tym spotkaniu znokautował Zarząd, a miało być odwrotnie. Nie chcę już dalej ciągnąć tego tematu, były podejmowane jeszcze inne działania poniżej pasa wzgl. Jasia podczas trwania Rajdu. Najlepiej o tych sprawach są poinformowani członkowie sztabu organizacyjnego IV Rajdu.
Mam jeszcze jedną kwestię która bardzo mocno mnie dotknęła, została mi ona przekazana w bezpośredniej rozmowie pod nieobecność Jasia ,gdy byłem we Wrocławiu, a przekazana z ust jego żony: otóż telefonicznie została wezwana w trybie nagłym do przyjazdu na lotnisko, bo jest z Jasiem bardzo źle. Wszystko rzuciła zorganizowała błyskawicznie transport i po 15 min. była już na Mirosławicach, na własne oczy widziała jak Jasiu był ładowany do karetki która natychmiast na sygnale odjechała do szpitala we Wrocławiu , był w stanie totalnego fizycznego wyczerpania. Biegała po lotnisku szukając"przyjaciół", Jasia, których zawsze pełno było przy nim, a w takiej chwili nie było nikogo, chciała więcej informacji zebrać o Jasiu, bo przez ostatnie kilka dni, spał na lotnisku miała z nim kontakt tylko telefoniczny. Znalazła w końcu całą ekipę z "Zarządu przyjaciół" Jasia, jak pili wódę, byli w znakomitych nastrojach, gdy ja w tym czasie pogrążona byłam w smutku. Weszłam do środka i nic z tego nie rozumiałam przecież przed chwilą Jasia z lotniska zabrała karetka , a ich przy tym nie było. Waldek ,wiem, że Jasiu był dla nich gotowy do największych poświęceń nie dał na nich marnego słowa powiedzieć, chcę Ci jeszcze dodać, że pili wódkę Jasia mieliśmy wtedy dwie duże hurtownie alkoholowe i sieć sklepów spożywczych. Jasiu dbał o to, żeby był na wszelki wypadek zawsze był zapasik na lotnisku, potrzebny do załatwiania spraw lotniczych.
Waldek, ja od płaczu nie mogę się powstrzymać już od pełnego tygodnia. W starciu z lotnictwem jestem na przegranej pozycji, chcę Ci też powiedzieć, że miałam okazję poznać to Jasia "lotnicze towarzystwo," rzadko bywałam na różnorakich imprezach, ale intuicja mi podpowiadała, że to się może skończyć źle dla Jasia. Oni wszyscy razem i każdy z osobna na nim żyrowali. już nawet bez najmniejszego skrępowania, oczywistym stało się , że był płatnikiem wszelkiego rodzaju zobowiązań Aeroklubowych, tych oficjalnych i tych nie księgowanych. Waldek, znasz Jasia , on zawsze pierwszy wkłada rękę do kieszeni i płaci rachunki. Jasiu wyciął z życiorysu cztery lata, firma w tym czasie była puszczona samopas, życie rodzinne na tym bardzo ucierpiało, nie mówiąc o finansach, ale najważniejsze zapłacił tą przygodę z "przyjaciółmi" zdrowiem.

Sprawa wyżej opisana nurtowała mnie od lat, ale przyszedł moment i dojrzałem niech cała Lotnicza Polska się dowie prawdy o tej historii z Jasiem, miałem szereg wątpliwości, żeby publiczne zabrać głos w tej sprawie, ale męska decyzję podjąłęm, siadłem do komputera i zacząłem pisać ten tekst. Nie będę ukrywał, że w podjęciu tej decyzji pomógł mi wpis Heberta Majnusza, on już z chwilą otworzenia tego blogu położył na szalę cały swój autorytet i wpisał się jako pierwszy. Warto to przeczytać znajduje się na stronce, "Witam miłośników lotnictwa" 

IV RAJD SKOŃCZYŁ SIĘ WIELKIM OSOBISTYM I ORGANIZACYJNYM SUKCESEM JASIA, BEZCZELNOŚCIĄ TRUDNĄ DO WYRAŻENIA, KOLEGÓW Z "ZARZĄDU" AEROKLUBU DOLNOŚLĄSKIEGO,
BYŁO WYDANIE WŁASNEGO FOLDERU O IV RAJDZIE I JEGO ROZPOWSZECHNIANIE, GDZIE NIE MA NAWET WZMIANCE O JASIU. Z TREŚCI FOLDERU WYNIKA, ŻE ORGANIZATOREM BYŁ AEROKLUB DOLNOŚLĄSKI, PRZYPISUJECIE SOBIE SAME ZASZCZYTY NA JASIA DUPIE.
KOLEDZY Z "ZARZĄDU" AEROKLUBU DOLNOŚLĄSKIEGO, TO CO Z JASIEM ZROBILIŚCIE
PO PROSTU ZABRAKŁO MI SŁÓW ABYM, MÓGŁ TO KRÓTKO WYRAZIĆ
I JA Z IMIENIA I NAZWISKA WALDEMAR MISZKURKA WAM TO MÓWIĘ.
WIEM, ŻE MOJE ZDANIE PODZIELAJĄ ,TAKŻE INNI KOLEDZY NAZYWAJĄ TO SŁOWAMI KTÓRE NIE BĘDĘ TU PRZYTACZAŁ ZNAJĄ RÓWNIEŻ DOBRZE TĄ SYTUACJĘ.
 
Te moje powyższe wynurzenia nie bez przyczyny piszę w tym miejscu, niech koledzy lotnicy zobaczą jakim świetnym lotnikiem i biznesmenem , organizatorem jest Jasiu. warto włączyć się w to lotnicze przedsięwzięcie jest to tylko kwestia czasu i zebrania odpowiedniej ilości ciekawego materiału. Ja sam znam dużo ciekawych zdarzeń i ciężko mi siąść do pióra i coś napisać. . Wydanie mojej książki lotu Antkiem dookoła świata przekładam z roku na rok.
Pisząc ten tekst włożyłem w niego masę wysiłku i czasu, moje pióro jest jeszcze ociężałe.

Koleżanki i Koledzy włączmy się w tą inicjatywę Jasia
"HUMOR LOTNICZY, NIEZWYKŁE HISTORIE"

i zaręczam kolegów, że powstanie z tego piękna publikacja.
Ps. Lot dookoła świata miałem wykonać z Jasiem, lecz on niestety musiał pilnować interesu, zatrudniał w tym czasie ponad setkę ludzi, odpowiedział mi tylko Waldek jak z Tobą polecę to nie będę miał do czego wracać


Waldemar Miszkurka
Rzeszów dnia 08.09.2011r
.....................................................................................................................................................................
.
JAK ZAMIEŚCIĆ KOMENTARZ,  ZAPYTANIE, ... KROK PO KROKU:
  1. W okienku na samym dole strony Prześlij komentarz jako:
  2. Dokonaj stosownego wpisu dotyczącego tekstu na stronie
  3. Wybierz wyróżnik (strzałka w dół, otworzy się okienko) Anonimowy
  4. Kliknij na Podgląd tekstu (możesz dokonać poprawek)
  5. Kliknij Zamieść komentarz
  6. Uwaga: proszę podpisać się z imienia nazwiska, bądź tzw. ksywą
Ps. Dziękuję za dokonanie wpisu