16 lutego 2011

Piloci rządowych Jaków-40 będą się szkolić w Rosji




Piloci 36. pułku będą szkoleni w Moskwie

Piloci rządowych Jaków-40 będą się szkolić w Rosji na symulatorach lotu - przewiduje umowa podpisana przez dowódcę 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego z Lotniczym Ośrodkiem Szkolno-Treningowym w Moskwie. Podobna umowa będzie też dotyczyć pilotów tupolewów.


Jak powiedział rzecznik Dowództwa Sił Powietrznych ppłk Robert Kupracz, w zeszłym tygodniu dowódca 36. SPLT płk Mirosław Jemielniak przebywał w Rosji, gdzie sfinalizował umowę z moskiewskim Lotniczym Ośrodkiem Szkolno-Treningowym, dotyczącą szkolenia na symulatorach polskich pilotów samolotów Jak-40.
- Piloci będą ćwiczyć na symulatorach działanie w sytuacjach szczególnych. Szkolenia będą się odbywać dwa razy do roku, w cyklach dwa razy po trzy godziny. Pierwsza grupa pilotów uda się na szkolenie pod koniec lutego - poinformował rzecznik Sił Powietrznych.

Według niego finalizowana jest także umowa 36. SPLT z rosyjskim ośrodkiem na szkolenie pilotów samolotu Tu-154M. Po katastrofie smoleńskiej w Siłach Powietrznych mamy obecnie jeden taki samolot - o numerze bocznym 102. - Szczegóły umowy są dogadane i dopięte. Pozostają formalności - dodał ppłk Kupracz. Jak powiedział, umowa, dzięki której piloci tupolewów będą się szkolić dwa razy w roku, powinna zostać podpisana w ciągu najbliższych tygodni.
Obowiązek szkolenia załóg rządowych samolotów na symulatorach przewiduje nowy program szkolenia, przyjęty w polskim lotnictwie wojskowym w początkach br.
Akredytowany przy MAK Edmund Klich wiele razy mówił, że brak takich szkoleń załogi prezydenckiego samolotu, który rozbił się 10 kwietnia 2010 r. w Smoleńsku, był jedną z pośrednich przyczyn tragedii. Wspomniano też o tym w raporcie MAK nt. tej katastrofy. Szkolenia polskich pilotów na symulatorach lotu Tu-154M wstrzymano w 2006

KATASTROFA SMOLEŃSKA - Ewakuacja ciał pięć godzin po

Rosjanie nie dostarczyli dokumentacji, na podstawie której MAK sporządził opis czynności ratowniczych na miejscu katastrofy na Siewiernym

Ewakuacja ciał pięć godzin po

undefined
fot. M. Borawski

Czy w mającym międzynarodowy status oficjalnym raporcie z katastrofy państwowego samolotu z prezydentem na pokładzie można przy opisie akcji ewakuacyjnej zadysponować wyjazd pojazdu ratowniczego, którego potwierdzenia dotarcia na miejsce nie ma w żadnym formalnym dokumencie? Dla ekspertów rosyjskiego Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego, którzy są w stanie przeprowadzić nawet pośmiertne analizy psychologiczne pilotów, nie ma wszak rzeczy niemożliwych. Opisali więc wyjazd do akcji ratowniczej samochodu Kamaz 42108 z pięcioosobową obsadą, ale już nie wykazali, jakoby kiedykolwiek dotarł on na miejsce upadku polskiej maszyny. Pojazd wyjechał i wszelki ślad po nim, przynajmniej na kartach raportu, zaginął. Kierownik kontroli lotów Paweł Plusnin w protokole rozmów sporządzonym 16 kwietnia ub. r stwierdził, że na teren katastrofy skierowano cztery samochody straży pożarnej z załogami. A z materiału MAK wynika, że zadysponowano tylko jeden pojazd. Właśnie ten kamaz, który i tak nie dojechał.

Ale to nie jedyne absurdy podważające wiarygodność raportu MAK. Stopień niechlujstwa dokumentu w tym względzie jest niewyobrażalny. Brak planów działania i dokumentacji zdjęciowej, która pozwoliłaby ocenić poziom zabezpieczenia lotniska Siewiernyj w zakresie ochrony przeciwpożarowej i medycznej oraz przygotowania służb do prowadzenia akcji ratowniczej - to zastrzeżenia, jakie polscy eksperci zawarli w "Uwagach" do projektu raportu końcowego Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego.
Pierwszy przykład z brzegu: pojazd GAZ 4795 Regionalnej Bazy Poszukiwawczo-Ratowniczej lotniska Smoleńsk Południowy dojechał do miejsca wypadku po przejechaniu przez miasto po... 44 minutach. Szkopuł w tym, że wedle zapisów raportu pojazdy te były alarmowane i dysponowane jako pierwsze. Faktycznie jako pierwsza na teren katastrofy dotarła jednostka straży pożarnej PCz-3. Ale dopiero 14 minut po wypadku, mimo że doszło do niego w odległości zaledwie 400 metrów od progu pasa!
Opis akcji ratowniczej w raporcie MAK zajmuje kilka stron (od s. 101 do 105). W podrozdziale "Działania zespołów ratunkowych i przeciwpożarowych" zawarto informację, iż zabezpieczenie działań ratunkowych na miejscu zdarzenia lotniczego wykonywane było przez siły Ministerstwa Federacji Rosyjskiej do spraw Sytuacji Nadzwyczajnych, Obrony Cywilnej, Likwidacji Skutków Klęsk Żywiołowych (MCzS), Regionalną Bazę Poszukiwawczo-Ratowniczą (RPSB). Prace na miejscu zdarzenia lotniczego prowadzone były od 10 do 16 kwietnia 2010 roku, zaangażowano do nich ponad tysiąc osób, w tym przewodników z psami i 221 jednostek technicznych.
Ogólny wniosek MAK przedstawia się następująco: "Działania wszystkich służb awaryjnych były prawidłowe i terminowe, co pozwoliło zapobiec rozwojowi pożaru i zapewnić ochronę rejestratorów pokładowych, fragmentów statku powietrznego i szczątków znajdujących się na pokładzie ludzi". Jednocześnie sami Rosjanie przyznają, że dopiero minutę po utracie łączności z Tu-154M informacja o tym fakcie została przekazana z wieży kontroli lotów dyżurnemu Regionalnej Bazy Poszukiwawczo-Ratowniczej. Ten dwie minuty po katastrofie wydał rozkaz wyjazdu zmiany dyżurnej. Według MAK, pierwsze pojazdy wyjechały dopiero kolejno w 5 i 7 minut po zdarzeniu. Alarm dla większej liczby jednostek z obwodu smoleńskiego został ogłoszony w 10 minut po katastrofie. Strona polska podnosi, że inne jednostki z obwodu smoleńskiego, alarmowane jako pierwsze, nie spieszyły się do działania i na miejsce dotarły 44 minuty po zderzeniu tupolewa z ziemią. Jak czytamy w raporcie MAK, o godzinie 14.58 (czasu moskiewskiego) zostały przygotowane miejsca do rozmieszczenia ciał ofiar: miejska kostnica zabezpieczyła na ten cel 100 miejsc, szpital kliniczny w Smoleńsku - kolejne 5 miejsc. O godzinie 13.00 na lotnisko Smoleńsk Północny przybył naczelnik ekspertyz medycyny sądowej, a wraz z nim 7 pracowników, 16 patologów oraz kierownik okręgowego instytutu anatomii patologicznej. Jak informują sami Rosjanie, dopiero 5 godzin po katastrofie (godz. 15.12) przystąpiono do ewakuacji ciał ofiar. Dwadzieścia pięć ciał ofiar odnaleziono po ponad godzinie, tj. o 16.20. Jak relacjonuje w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" Marcin Wierzchowski, pracownik Kancelarii Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego, który jako jeden z pierwszych przybył na miejsce tragedii, wynoszenie ciał ofiar odbywało się około 3-4 godzin po wypadku.

Akcja była, tylko dokumentów brak

Jak zaznaczają w "Uwagach" polscy eksperci, strona polska nie otrzymała żadnej dokumentacji, która potwierdzałaby tezy MAK o przeprowadzonej akcji ratowniczej. "W Raporcie brak jest jakichkolwiek informacji, na jakiej podstawie sporządzono opis czynności ratowniczych na miejscu wypadku" (s. 56). Nie wiadomo, za pomocą jakich środków została przeprowadzona naziemna akcja ratownicza. Niedopuszczalne jest też, stwierdzają eksperci, by obsada służby kontroli lotów (SKL), "mając świadomość, że samolot Tu-154M upadł, nie ogłosiła natychmiast alarmu dla całości jednostek ratowniczych znajdujących się na lotnisku Smoleńsk 'Północny' oraz nie przekazała informacji o wypadku do jednostek ratowniczych okręgu smoleńskiego" (s. 58). Nie wiadomo też, czy Rosjanie w ogóle mieli opracowany schemat działania jednostek ratowniczych i czy pracownik SKL miał z nimi łączność. W dokumencie MAK brak też informacji, ile z zadysponowanych pojazdów faktycznie dotarło do rozbitego samolotu oraz jakiego rodzaju środków gaśniczych użyto do gaszenia pożarów paliw lotniczych. Jak oceniają polscy eksperci, w raporcie MAK nie ma nawet wzmianki, czy jednostki ratownicze przeznaczone do zabezpieczenia operacji lotniczych posiadały odpowiedni rodzaj i wystarczającą ilość środków gaśniczych do zapewnienia minimalnych wydatków podawania tych środków do gaszenia pożaru statku powietrznego wielkości Tu-154 (por. s. 59).
Raport nie uwzględnił ponadto, czy przed przylotem delegacji zostały określone siły i środki do zabezpieczenia lotu o statusie HEAD, nie wiadomo też, jak były wyposażone zadysponowane jednostki, czy obsługa przeszła stosowne szkolenia oraz czy pojazdy działały właściwie, a drogi pożarowe zapewniały sprawne prowadzenie akcji. Strona polska uznała też, że działanie służb medycznych było niewystarczające, a "podane w raporcie zabezpieczenie medyczne lotniska Smoleńsk 'Północny' nie gwarantowało udzielenia pomocy poszkodowanym na okoliczność wypadku samolotu Tu-154M z 96 osobami na pokładzie, przyjmując, że należało się liczyć z poszkodowanymi z bardzo ciężkimi obrażeniami wymagającymi natychmiastowej pomocy i transportu do szpitala, z obrażeniami średnio ciężkimi, ale wymagającymi specjalistycznego transportu oraz z lżejszymi obrażeniami wymagającymi opieki medycznej na miejscu zdarzenia lotniczego".
Jak wynika z rosyjskiego raportu, na lotnisku Siewiernyj był obecny tylko lekarz dyżurny, a pierwszy zespół medyczny dotarł na miejsce wypadku dopiero 17 minut po zdarzeniu, kolejnych 7 przyjechało 12 minut później. Brak też stenogramów rozmów prowadzonych przez służby ratownicze, planów działania czy dokumentacji zdjęciowej, która pozwoliłaby ocenić poziom zabezpieczenia lotniska w zakresie ochrony przeciwpożarowej i medycznej oraz przygotowania służb do prowadzenia akcji ratowniczej. Strona rosyjska nie przekazała też informacji o czynnościach dochodzeniowych prowadzonych na miejscu katastrofy i stosownej dokumentacji miejsca zdarzenia przed przetransportowaniem ciał ofiar katastrofy. Zabrakło też danych co do współdziałania wszystkich grup ratowniczych oraz planu działań ratowniczych lotniska Smoleńsk Północny. W ocenie strony polskiej, Siewiernyj "nie zapewniało bezpieczeństwa w zakresie ratownictwa i ochrony przeciwpożarowej przy wykonywaniu operacji lotniczej statku powietrznego wielkości Tu-154 z 96 osobami na pokładzie" (s. 59). A przy tak wysoce niezadowalającym stanie przygotowania i zabezpieczenia lotniska - oceniają eksperci - polski samolot tej rangi i z tak liczną delegacją nie powinien uzyskać zgody strony rosyjskiej na wykonanie operacji lotniczej na lotnisko Smoleńsk Północny.
- MAK jest instytucją zupełnie niewiarygodną. Jest to organ wykazujący się głęboką lojalnością wobec państwa rosyjskiego. Jeszcze na samym początku bez żadnego skrępowania MAK napisał, że lotnisko było całkowicie sprawne. Potem się okazało, że tak nie jest. MAK wystawia laurkę państwu rosyjskiemu. Więc musi być całkowicie sprawny samolot - bo jest rosyjski, tak samo lotnisko. Skoro procedury przewidują, że musi być akcja ratunkowa, więc napisali, że ta akcja była. Jak dotąd jednak nikt tej akcji nie widział - komentuje dr hab. Karol Karski, poseł PiS, ekspert w dziedzinie prawa międzynarodowego.
Polska prokuratura nie dysponuje materiałami dokumentującymi akcję ratowniczą podjętą po katastrofie samolotu Tu-154M. Naczelna Prokuratura Wojskowa podkreśla, że materiałów tych nie ma w aktach śledztwa w sprawie katastrofy prowadzonego przez Wojskową Prokuraturę Okręgową w Warszawie.
- Jestem zdumiony taką odpowiedzią ze strony prokuratury. Z punktu widzenia śledztwa istotne jest wszystko, a więc także sposób ułożenia ciał, stopień ich obrażeń, zbadanie tego, czy ktoś nie przeżył katastrofy. Jest to mało prawdopodobne, ale niczego nie można wykluczyć - mówi prof. Piotr Kruszyński, karnista z Uniwersytetu Warszawskiego. Zdaniem pełnomocników rodzin ofiar, odpowiedź prokuratury może świadczyć o tym, że śledczy mogą się obawiać, by sprawy akcji ratowniczej nie potraktowano jako odrębnego wątku w śledztwie, które dotyczy przecież wszystkiego, co miało związek z katastrofą Tu-154M, oraz tego, co działo się później na miejscu tragedii.
Anna Ambroziak

Pogotowie ratownicze w Suwałkach ma nowoczesny śmigłowiec

Pogotowie ratownicze w Suwałkach ma nowoczesny śmigłowiec

13:46, 15.02.2011

Nowoczesny śmigłowiec EC 135 rozpoczął we wtorek pracę w bazie Lotniczego Pogotowia Ratunkowego (LPR) w Suwałkach. Za rok powstanie tam także nowa baza LPR.

fot. arch.
fot. arch.

Wyślij znajomym   Więcej


Lotnicze Pogotowie Ratunkowe w Polsce zakupiło 23 takie śmigłowce. Każdy z nich kosztował 21 mln zł. Śmigłowce działają już w 15 polskich bazach. Do dwóch ostatnich, w Olsztynie i Gliwicach, maszyny trafią w kwietniu.

EC 135 to lekki dwusilnikowy śmigłowiec, który może latać w nocy. W razie awarii jednego z silników maszyna może kontynuować lot. W kabinie medycznej nowego śmigłowca znajduje się m.in. defibrylator, respirator i zestaw pomp infuzyjnych. ”To śmigłowiec, który będzie służył polskiemu ratownictwu przez wiele lat, bo spełnia wymogi wszystkich przepisów obowiązujących w Europie i na świecie” - powiedział w Suwałkach podczas przekazania EC 135 dyrektor Lotniczego Pogotowia Ratunkowego Robert Gałązkowski.

Do tej pory w Suwałkach był używany wysłużony śmigłowiec Mi-2. Jak zapowiedział Gałązkowski, śmigłowce te będą wycofane z użytku i najprawdopodobniej sprzedane. W Suwałkach powstanie również baza LPR, budowa rozpocznie się w kwietniu i będzie kosztowała 5-6 mln zł. Powstanie m.in. hangaru z zapleczem socjalno-operacyjnym i stacja paliw. Teraz znajdują się tu prowizoryczne obiekty.

W województwie podlaskim latają już dwa śmigłowce EC 135 w LPR, w Białymstoku i Suwałkach. Obsługują one teren całego województwa oraz wschodniej części województwa warmińsko-mazurskiego.

Źródło: PAP

Z prof. Włodzimierzem Marciniakiem rozmawia Przemysław Kucharczak

Z prof. Włodzimierzem Marciniakiem rozmawia Przemysław Kucharczak

Polityka katastrofy



undefined
Autor zdjęcia: Jakub Szymczuk
O relacjach polsko-rosyjskich po prezentacji raportu MAK o przyczynach katastrofy smoleńskiej z prof. Włodzimierzem Marciniakiem rozmawia Przemysław Kucharczak.

Przemysław Kucharczak: Zwykli Rosjanie w kwietniu przynosili kwiaty na miejsce katastrofy w Smoleńsku. Polakom często zdawało się wtedy, że nastąpi jakieś emocjonalne pojednanie z Rosjanami, nawet niezależnie od tego, że bieżące interesy naszych państw będą ciągle rozbieżne. Czy raport Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK) nie będzie wrzodem, który zatruje stosunki Polski i Rosji na następne kilkadziesiąt lat?
Prof. Włodzimierz Marciniak: — Tego raportu nie sporządzali ci Rosjanie, którzy przynosili kwiaty, tylko zupełnie inni.
Jednak atmosferę może to popsuć wobec wszystkich.
Mam nadzieję, że tak się nie stanie, że Polacy będą umieli odróżnić zwykłych obywateli Rosji od funkcjonariuszy różnych służb i pogrobowców Związku Sowieckiego.
Jak Pan ocenia raport MAK?
Prezentacja tego raportu wydała mi się prowokacyjna. Nie uwzględniła oczywistych wątpliwości, narosłych wokół tej katastrofy.
Jakich wątpliwości?
W czasie prezentacji kierownictwo MAK w gruncie rzeczy ograniczyło się do analizy tego, co działo się w kabinie pilotów. To nie jest wystarczająca podstawa do badania przyczyn wypadków, bez uwzględnienia szeregu innych parametrów. MAK zaprezentował jakąś tanią psychologię. Doszukiwał się napięcia w kabinie pilotów, podczas gdy nie analizował napięcia w punkcie kontroli lotów. To tylko jeden z wielu przykładów niedorzeczności przy moskiewskiej prezentacji tego raportu.
Raport MAK odnosi się do zaniedbań tylko polskiej strony, zupełnie pomijając rosyjską. Jednak te polskie zaniedbania często niestety są prawdziwe. Jednym z naszych lotnisk zapasowych miał być białoruski Witebsk, który w weekendy... nie pracuje. Wybór lotnisk zapasowych nie był też ustalony z BOR-em i Kancelarią Prezydenta. Czy wszystkie wizyty polskich przywódców są organizowane w tak bałaganiarski sposób?
Tego nie wiem. Jednak już po kwietniowej katastrofie dowiedzieliśmy się, że znacznie wcześniej, w czasie jednej z wizyt w Smoleńsku prezydenta Kwaśniewskiego, też miał tam miejsce pewien drobny incydent: polski samolot wyjechał poza pas. Nie wyciągnięto z tego żadnych wniosków.
Jak to świadczy o stanie naszego państwa? Amerykanie na tydzień przed wizytą prezydenta Obamy w innym państwie wysyłają swoje służby, żeby sprawdziły na lotnisku każdą studzienkę kanalizacyjną. Nie mówię, że Polacy mają robić to samo, ale może są jakieś stany pośrednie między perfekcjonizmem Amerykanów i niefrasobliwością Polaków?
Powinny być. Niewątpliwie szereg okoliczności związanych z wypadkiem w Smoleńsku świadczy o daleko posuniętej niefrasobliwości z naszej strony. Ale jednocześnie świadczy też o jakimś porażającym przekonaniu wielu funkcjonariuszy państwa polskiego, że to jest sytuacja normalna, że w Rosji tak po prostu jest i my powinniśmy się z tym liczyć. Wielokrotnie polscy politycy mówili, że Rosjanie tacy są, że trzeba im ufać. To jest atawistyczna uległość w stosunku do byłego imperium.
To znaczy, że możemy być twardsi w rozmowach z Rosjanami?
Powinniśmy być normalni. Płk Klich zacytował słowa przewodniczącej MAK Tatiany Anodiny, która powiedziała: „Rosja jest wielka, a Polska jest małym krajem”. Odnoszę wrażenie, że wielu funkcjonariuszy polskiego państwa uważa tak samo.
Kiedy spojrzymy na wiszące w Rosji wielkie ścienne mapy tego kraju, Polska rzeczywiście wygląda na malutką, na skraju mapy, wciśniętą za szafkę.
W tym wypadku mówimy jednak o bardzo prostej sprawie, jaką jest organizacja obu wizyt: premiera i prezydenta. Jeśli gospodarze nie zapewniali odpowiednich warunków, a widać, że nie zapewniali, to przecież te wizyty nie musiały się odbywać.
Jednak to Polsce bardzo zależało na upamiętnieniu oficerów z Katynia.
Tak. Jednak w wielu Polakach tkwi takie przekonanie, że z Rosją należy się liczyć bardziej niż z każdym innym krajem.
Na ile niezależne od władz Rosji są takie instytucje jak MAK czy tamtejsza prokuratura?
MAK jest dosyć specyficznym tworem. Pod żadnym pozorem nie powinniśmy byli godzić się na to, żeby właśnie MAK zajmował się badaniem przyczyn tej katastrofy. To sprawa zupełnie niezależna od tych wszystkich kontrowersji prawnych, które dotyczyły wyboru konwencji chicagowskiej, czy badania na podstawie innych przepisów. Chodzi o to, że MAK jest instytucją, która znajduje się w strukturalnym konflikcie interesów. Jest po prostu firmą, która zarabia pieniądze m.in. na certyfikowaniu sprzętu lotniczego i urządzeń lotniskowych. W związku z tym nie jest zainteresowana obiektywnym badaniem przyczyn różnorodnych wypadków. Nawet pobieżny monitoring rosyjskich mediów pokazuje, jak ogromna jest ilość publikacji na temat błędów MAK-u, zarzutów i pretensji do MAK-u w kontekście badania wielu innych, wcześniejszych katastrof lotniczych. To nie jest kwestia zależności czy niezależności od Kremla. Chodzi o to, że MAK jest w stanie tak silnego strukturalnego konfliktu interesów, że nie realizuje swoich celów statutowych. Nie bada w sposób obiektywny przyczyn katastrof lotniczych w ogóle, a nie tylko tej jednej.
Czy premier Tusk mógł tego nie wiedzieć? W maju zeszłego roku wychwalał otwartość, z jaką Rosjanie prowadzą to badanie.
Wie pan, przed chwilą mówiliśmy o stanie państwa polskiego. I pewnie o stanie naszego państwa świadczy to, że, jak przypuszczam, premier Tusk mógł o tym nie wiedzieć. Choć premier rządu polskiego nie może o takich rzeczach nie wiedzieć.
Trudno uwierzyć w niewiedzę premiera. W polityce nie ma przecież zaufania nawet między sojusznikami. A tym bardziej trudno zapomnieć, jakim krajem jest Rosja.
Tak, zwłaszcza że doskonale wiemy z polskiego doświadczenia, czym jest postkomunizm i co się w postkomunistycznych krajach dzieje. A Rosja jest pod tym względem krajem trochę bardziej skomplikowanym od Polski.
Trochę? Docierające z Rosji informacje o kolejnym wyroku więzienia dla Michaiła Chodorkowskiego, o zabójstwach dziennikarzy, sugerują, że ta różnica jest bardzo duża. Czy Rosji nie jest dziś bardzo daleko do europejskich i demokratycznych standardów?
Tak, użyłem tego stwierdzenia w takim kontekście, że gdy ma się do czynienia z tworami postkomunistycznymi, to generalnie trzeba być ostrożnym. Akurat przypadek, który pan przytoczył, pokazuje, że istnieje między naszymi krajami pewna różnica. W Polsce biznesmen Roman Kluska został zatrzymany pod podobnymi zarzutami jak w Rosji Michaił Chodorkowski. Romana Kluskę podobnie jak Chodorkowskiego pozbawiono własności, ale zwolniono go z aresztu. Natomiast Michaił Chodorkowski dostał dwa długoletnie wyroki więzienia. To jest pewna różnica.
Mówi Pan Profesor, że premier Tusk o pewnych ważnych sprawach mógł nie wiedzieć. Jednak w szerszym kontekście, w polityce uległości wobec Rosji, rządowi być może chodziło o osiągnięcie jakichś celów?
Wydaje mi się, że przynajmniej do katastrofy smoleńskiej politykę rządu polskiego można było tłumaczyć chęcią załagodzenia wszelkich sporów polsko-rosyjskich w imię realizacji współpracy rosyjsko-europejskiej, w tym przede wszystkim rosyjsko--niemieckiej. Mówiąc w pewnym uproszczeniu, chodziło o to, żeby Polska nie zakłócała pomyślnie rozwijającej się współpracy. Aby nie wymuszała na europejskich partnerach solidarności, jak to miało miejsce wcześniej, w przypadku rosyjskiego embarga na dostawy polskiego mięsa. Natomiast od katastrofy smoleńskiej popadliśmy w stan pewnej zależności, polegający na tym, że po stronie rosyjskiej są wszystkie dowody dotyczące tej katastrofy. Rosjanie mają dziś możliwość prowadzenia dochodzenia na temat katastrofy wyłącznie według własnych, samodzielnych decyzji. Katastrofy, która w jakimś sensie była finałem polityki dwóch wizyt, zamiast jednej, czyli polityki premiera polskiego rządu.
Chce Pan powiedzieć, że zarówno przed katastrofą, jak i po niej kompletnie nie realizujemy już w Polsce własnej, suwerennej polityki zagranicznej? To nie przesada?
Wydaje mi się, że polska polityka zagraniczna już została zdemontowana. To, co w rozmowach publicystycznych w mediach nazywamy polityką zagraniczną, jest de facto mniej lub bardziej oportunistycznym przystosowywaniem się do warunków i okoliczności. Obawiam się, że chyba już nie jest niczym więcej.
Co będzie dalej ze stosunkami polsko-rosyjskimi?
W bliższej perspektywie nie potrafię odpowiedzieć. Natomiast w dalszej — chyba wchodzimy w długotrwałą fazę pogorszenia stosunków, ponieważ między nami będzie od teraz leżał kolejny niewyjaśniony problem. Czyli katastrofa pod Smoleńskiem.

opr. mg/mg

Samoloty to ich pasja

Samoloty to ich pasja

Nasi naukowcy z Instytutu Lotnictwa pracują nad wieloma nowoczesnymi projektami, a ich osiągnięcia są doceniane na świecie.
Projekt samolotu fot: Instytut Lotnictwa
Posłuchaj
  • Samoloty lekkie to ich konik
Czytaj także
Instytut Lotnictwa w Warszawie, to fenomen polskiej nauki, który od 85 lat jest w czołówce światowych wyników badawczych w dziedzinie przemysłu lotniczego.
Tej placówce nie zaszkodziła nawet decyzja polityczna z 1969 roku, która przekreślała wtedy w naszym kraju dalszy rozwój badań lotniczych na rzecz wytwarzania, jak to wtedy określono "szeroko pojętych narzędzi m.in. dla rolnictwa".
- Naszą polską specjalnością są samoloty lekkie, kilkadziesiąt typów zasługuje na wyróżnienie. Przed wojną myśliwiec P 11 C i bombowiec "Łoś", po wojnie "Iskra" pierwszy polski samolot szkolno-treningowy-odrzutowy, który był eksportowany do Indii i śmigłowiec "Sokół" - podkreślił dr Witold Wiśniowski, dyrektor placówki.
Gość radiowej Jedynki wyróżnił też szybowce, kiedyś do najlepszych należał "Bocian", który był eksportowany na cały świat, a dzisiaj "Diana".
- W tej chwili pracujemy nad bezpilotowym helikopterem, który potrafi podnosić ładunki nawet do 300 kilogramów. Rozpoczęliśmy jego projektowanie rok temu. Służy do monitorowania zagrożonych terenów, ewakuowania ludzi z niebezpiecznych obszarów, działań antyterrorystycznych i wspierania policji – zaznaczył Dr Zbigniew Wołejsza, dyrektor Centrum Nowych Technologii.
W "Naukowym Wieczorze z Jedynką" zauważył, że jest duże zapotrzebowanie w kraju i na świecie na taki sprzęt. Będzie to, jego zdaniem, śmigłowiec zdalnie sterowany, który może mieć także funkcję autonomicznego latania, czyli omijania przeszkód.
Goście Artura Wolskiego opowiadali także o kilku innych realizowanych obecnie w Polsce projektach, którymi interesuje się światowy przemysł lotniczy z uwagi na ich doskonałe parametry m.in. w dziedzinie materiałów wytrzymujących wysokie obciążenia mechaniczne i termiczne (w temperaturach ok. 900 stopni C), co przy budowie samolotów jest niezwykle ważne. Tak wytrzymałe materiały znajdują również zastosowania poza lotnictwem m.in. w energetyce.
W dalszej części audycji naukowcy przedstawiali projekty stratosferycznego samolotu rozpoznawczego dla wojska i służb np. meteorologicznych, który jest napędzany energią słoneczną.
Opowiadali o samolocie z pionowym startem, który może pracować w terenach trudnych do lądowania i startu, a także o nowym silniku detonacyjnym, który ma być początkiem nowej ery silników odrzutowych i rakietowych.
(pp

Muzeum Lotnictwa w Rogowie

Muzeum Lotnictwa w Rogowie

17:39, 15.02.2011

Najciekawsze polskie samoloty w największym w Europie hangarze lotniczym, tak będzie wyglądać nowe muzeum lotnictwa powstające w Rogowie koło Trzebiatowa. Pierwsze eksponaty już przyjechały.

Muzeum powstaje w żelbetowym hangarze lotniczym w Rogowie, który zdaniem specjalistów jest ewenementem na skalę europejską: ma 100 m długości, 40 m szerokości i 15 m wysokości.

Przez ostatnie lata hangar był niewykorzystany. Miłośnicy historii z Rogowa wyremontowali go i zabezpieczyli a teraz wspólnie z Muzeum Oręża Polskiego w Kołobrzegu tworzą tu Muzeum Lotnictwa. Pierwsze 3 samoloty już mają. Inicjatorzy muzeum zamierzają także sprowadzić samoloty z zagranicy. Chcą też uruchomić dawne lotnisko