30 sierpnia 2011

Skoki spadochronowe. Ekstremalne hobby

 Skoki spadochronowe. Ekstremalne hobby

dodano: 7 sierpnia 2011, 18:15
Gdy z samolotu skacze formacja, może zdarzyć się praktycznie wszystko. Raz jeden ze spadochroniarzy tylko musnął nogą czaszę spadochronu kolegi. Niby nic – ale po wylądowaniu okazało się, że ma otwarte złamanie nogi.
Dziwne? Tylko z pozoru, bo czasza spadochronu napełniona powietrzem jest twarda niczym beton, zaś prędkość spadania to 200 km na godzinę.
- Tej prędkości praktycznie się nie czuje, bo w przestworzach nie ma punktów odniesienia. Silny wiatr, nawet w bezwietrzną pogodę, smaga twarz, czasami osobom o pulchniejszych policzkach skóra mocno zafaluje...- mówi Grażyna "Zosia” Słocińska z Opola. To doświadczona spadochroniarka, niedawno brała udział w próbie bicia rekordu kobiet w skokach formacji RW (chodziło o stworzenie najliczniejszej tzw. formacji spadającej swobodnie).

Sztuka nad sztukami
Rekord bito na lotnisku Aeroklubu Włocławskiego w Kruszynie. To była kolejna próba, bo w 2009 roku paniom udało się zbudować 20-osobową formację. Rok później, również na lotnisku w Kruszynie, 29 pań próbowało pobić ten rekord i choć w ostatnim skoku były blisko celu – ostatecznie nie udało się. Spadochroniarki nie dały jednak za wygraną – stąd ich lipcowe spotkanie.
- Długo myślałam, czy wziąć udział w tej próbie – mówi opolanka. Ma ponad 600 skoków na koncie.

Skakała też w formacjach, ale nie tak dużych: – I tego się bałam, że moje doświadczenie nie jest wystarczające – wyjaśnia.
Bo to jest sztuka – kilkudziesięciu spadochroniarzy spada z ogromną prędkością tuż obok siebie. Muszą się delikatnie złapać i stworzyć wieloosobową figurę. Skaczą z bardzo dużych wysokości, przydaje się więc umiejętność oddychania rozrzedzonym powietrzem. U niektórych przebywanie przez kilkadziesiąt sekund w rozrzedzonym powietrzu (od 4 do 6 tys. metrów) może powodować dekoncentrację.

Skoki spadochronowe – to dla większości śmiertelników - sport ekstremalny, ale skakanie w dużych zespołach – to już ekstremum totalne.
Lot, skok, lot, skok…

Plan bicia rekordu na lotnisku w Kruszynie był opracowany tak, aby zminimalizować wszelkie niedociągnięcia i przypadkowość. Zanim dziewczyny wyruszyły ku niebu, ćwiczyły cały układ… na ziemi. Dla niewtajemniczonych to wyglądało jak jakiś skomplikowany taniec. Ale one nie tańczyły, tylko sekunda po sekundzie powtarzały kolejne etapy budowania formacji. Grażyna została wytypowana do bazy, czyli centrum układu. Wraz z trzema innymi spadochroniarkami miała jako pierwsza znaleźć się w powietrzu, to wokół nich budowano figurę.

- Zaplanowano formację z 26 spadochroniarek - relacjonuje Grażyna. – Ćwiczyłyśmy pod okiem instruktora Dariusza "Dafiego” Filipowskiego, który zresztą pochodzi z Opola.

Po serii symulacji na ziemi spadochroniarki mogły wejść do samolotu i odlecieć. - A dokładnie to weszłyśmy do dwóch maszyn – bo w jednej byśmy się nie zmieściły – mówi opolanka.

Leciały maszynami L-410 Turbolet oraz Cessna 208 Grand Caravan, a ich zmagania dokumentowało dwóch operatorów. Bicie rekordu nie skończyło się na jednym locie.
reklama

Ile to kosztuje:

Kurs:
od 4 tys. do 4,5 tys. złotych (kwota zależy od indywidualnych predyspozycji i szybkości wyuczenia się manewrów w powietrzu, co może wymagać wykonania od 6 do 8 skoków)
Sprzęt:
Jednorazowe wypożyczenie kombinezonu, okularów, wysokościomierza, spadochronu - od 40 zł.
Sam skok z wysokości 4 tys. metrów - 80 zł (za tzw. bilet).
Kupno kompletnego sprzętu średniej jakości - 18 – 20 tys.
- Dotarcie się podczas symulacji naziemnych – to jedno. W powietrzu, gdy do głosu w organizmie dochodzą potężne dawki adrenaliny, wszystko trzeba było jeszcze raz przećwiczyć – mówi Grażyna.

Próby trwały dwa dni. Podczas pierwszych lotów, skacząc z wysokości 4000 metrów, udało się zbudować dwie 13-osobowe formacje, w kolejnych próbach, już z wysokości 4,5 kilometra, spadochroniarki próbowały sformować większą grupę.
- Lot, skok, lądowanie, omówienie próby. Potem – lot, skok, lądowanie i omówienie próby. Trzeba było poznać słabe strony formacji. Jedna z dziewczyn musiała zrezygnować. Nie potrafiła przełamać stresu związanego z biciem rekordu i jej skoki nie były do końca perfekcyjne – mówi spadochroniarka.

Sukces, ale…
W ósmym locie 29 skaczącym dziewczynom (dojechały kolejne spadochroniarki, co pozwoliło zwiększyć formację) udało się zbudować w powietrzu 25-osobową formację. To nie jest pełny sukces, bo w końcu czterem dziewczynom nie udało się zadokować – co wykazały nagrania filmowe. Potem pogoda się załamała, nie można było już dalej skakać.

- Ale i tak ten skok uznano za sukces. Zresztą – nawet gdyby był rekord, to i tak nieoficjalny. Nie wykupiliśmy licencji sportowych – wyjaśnia Grażyna Słocińska. – Oczywiście każda z nas miała stosowne uprawnienia i świadectwa kwalifikacji oraz książeczki z potwierdzonymi skokami - a to są właściwe dokumenty potwierdzające nasze doświadczenie spadochroniarskie.

Decyzja o niewykupieniu licencji sportowych była świadoma. Na forach spadochroniarskich można znaleźć takie opinie: - To papierek, który służyć może jako zakładka do książki. Nic nie daje.

A w sumie trzeba by było za te licencje zapłacić około 6 tysięcy złotych.
Lepiej się nie mylić

- Najważniejsze były nie kosztowne papierki, ale to, co uda się nam robić w powietrzu – mówi opolanka. – Leciały dwa samoloty, jeden obok drugiego, blisko siebie. Nigdy wcześniej nie widziałam tak blisko siebie lecących maszyn. Ale tak musiało być, bowiem należało zrobić wszystko, by dziewczyny wyskoczyły mniej więcej w jednym czasie i w jednym miejscu. W samolotach stałyśmy bardzo ciasno, praktycznie jedna drugiej na plecach. To też po to, aby zminimalizować odstępy w skokach.

Cztery dziewczyny z bazy – w tym Grażyna – w powietrzu złapały się za ramiona i leciały w dół, czekając, aż do nich dołączą – wedle scenariusza ustalonego podczas naziemnych prób – kolejni skoczkowie.

- Trzeba być skupionym, nie rozglądać się, nie być rozkojarzonym. Przez cały czas spadania patrzyłam w twarz swej partnerki z naprzeciwka, tylko kątem oka obserwowałam, jak dochodzą do nas kolejne osoby - mówi Grażyna.
Musiały sterować ciałem, aby trafić w odpowiednim momencie w odpowiednie miejsce formacji.

- Można przyśpieszyć lub zwolnić w zależności od tego jak się wygnie nogi i ręce – mówi spadochroniarka z Opola.
Jeśli ktoś nie wyhamuje na czas na wysokości tworzącej się właśnie formacji, może uderzyć w nią i rozbić, może dość do poważnych kontuzji. Tu każdy element jest ważny i jest jak w dominie: jeśli zawiedzie najdrobniejszy szczegół - to posypie się cały układ. - By zbudować taką grupę nie wystarczy tylko bezpiecznie oddzielić się od samolotu i płasko spadać. Sylwetka musi być wyjątkowo stabilna, pewna, trzeba też umieć szybko dochodzić do bazy, błyskawicznie reagować na zmiany prędkości innych skoczków oraz rozejść się, by otworzyć spadochron w bezpiecznej separacji od innych – dodaje opolanka .– My, dziewczyny z bazy, otwierałyśmy spadochrony na wysokości 800-1000 m.

Swobodne spadanie (bez otwartego spadochronu) trwa do 60 sekund. Utrzymanie formacji musi trwać co najmniej sekundę. Potem jest czas na rozłożenie formacji i otworzenie spadochronów. W zależności od położenia w formacji skoczkowie mają na to od 5 do 15 sekund. Praktycznie czasu na pomyłki – nie ma.

Tłum w powietrzu
Wyczyn spadochroniarek nie był końcem polskich grupowych rekordów. W minionym tygodniu polscy skoczkowie w towarzystwie kolegów z innych krajów pobili kolejny rekord Polski– udało się stworzyć formację 113 skoczków.
– Wydaje się, że niejeden z polskich skoczków ma chrapkę na udział w biciu rekordu w Dubaju, zaplanowanym na 2013 rok. Tam figurę spróbuje ułożyć 500 spadochroniarzy. Ja już jednak tam nie polecę… To dla mnie za duży "tłum” w powietrzu – śmieje się opolanka.
Skaczę, bo lubię się przewietrzyć - mówi Grażyna "Zosia” Słucińska. Skaczę, bo lubię się przewietrzyć - mówi Grażyna „Zosia” Słucińska. (fot. archiwum prywatne)
Do tej pory największy spadochronowy rekord to formacja złożona z 400 skoczków utworzona w Tajlandii w 2006 roku. Udało się dzięki bezpośredniemu zaangażowaniu króla Tajlandii, który jako zwierzchnik sił zbrojnych udostępniał samoloty transportowe mogące zabrać na pokład 100 spadochroniarzy.

Lubię się przewietrzyć
Grażyna zaczęła skakać we wczesnych latach dziewięćdziesiątych – jako nastolatka chodziła z koleżanką na siłownię i usłyszała od ćwiczących tam panów, że w Aeroklubie Opolskim organizowany jest kurs spadochroniarski. Też postanowiły wziąć w nim udział.

- Rodzice nie byli zdziwieni, bo już wcześniej trenowałam sport niekojarzący się z kobietami - strzelectwo. – mówi. Bardziej zdumione miny mieli instruktorzy na lotnisku. To był przełomowy rok: na kursie spadochroniarskim pojawiła się jedna dziewczyna, a na szybowcowym "aż” 5. - Instruktorzy nie ukrywali, że teraz, z uwagi na obecność płci pięknej, muszą się inaczej zachowywać, bardziej uważać na gesty i słowa... Ale i tak, bywało, że wymknęło się im jakieś drobne przekleństwo - mówi opolanka. Podkreśla, że to jest sport jak najbardziej dla kobiet. – O zdrowie trzeba dbać, ale nie trzeba mieć wielkich muskułów ani dźwigać ciężarów, aby skakać ze spadochronem.

Dziś ma na koncie ponad sześćset skoków, ale najbardziej pamięta oczywiście swój pierwszy:

- Skakałam z samolotu o nazwie Gawron, w którym najpierw musiałam wyjść na stopień, na zewnątrz, przytrzymać się drzwi i zastrzału, a dopiero potem skoczyć. Dostałam potężną dawkę adrenaliny. Ale zrobiłam to, bo przecież wcześniej skoczyła cała moja grupa. Tak, tak – dziewczyn wcale nie puszczano przodem.
Dotąd najdłużej spadała przez minutę i dwadzieścia sekund, gdy skoczyła z wysokości pięciu tysięcy metrów. - Fajnie jest poganiać się po niebie, zobaczyć obok siebie w przestworzach znajomą twarz, może jakąś formację zrobić... – mówi.

A na pytanie, czemu skacze – niezmiennie od lat odpowiada - Bo lubię się porządnie "przewietrzyć”, tak do czasu do czasu.

Skoki spadochronowe. Ekstremalne hobby

 Skoki spadochronowe. Ekstremalne hobby

dodano: 7 sierpnia 2011, 18:15
Gdy z samolotu skacze formacja, może zdarzyć się praktycznie wszystko. Raz jeden ze spadochroniarzy tylko musnął nogą czaszę spadochronu kolegi. Niby nic – ale po wylądowaniu okazało się, że ma otwarte złamanie nogi.
Dziwne? Tylko z pozoru, bo czasza spadochronu napełniona powietrzem jest twarda niczym beton, zaś prędkość spadania to 200 km na godzinę.
- Tej prędkości praktycznie się nie czuje, bo w przestworzach nie ma punktów odniesienia. Silny wiatr, nawet w bezwietrzną pogodę, smaga twarz, czasami osobom o pulchniejszych policzkach skóra mocno zafaluje...- mówi Grażyna "Zosia” Słocińska z Opola. To doświadczona spadochroniarka, niedawno brała udział w próbie bicia rekordu kobiet w skokach formacji RW (chodziło o stworzenie najliczniejszej tzw. formacji spadającej swobodnie).

Sztuka nad sztukami
Rekord bito na lotnisku Aeroklubu Włocławskiego w Kruszynie. To była kolejna próba, bo w 2009 roku paniom udało się zbudować 20-osobową formację. Rok później, również na lotnisku w Kruszynie, 29 pań próbowało pobić ten rekord i choć w ostatnim skoku były blisko celu – ostatecznie nie udało się. Spadochroniarki nie dały jednak za wygraną – stąd ich lipcowe spotkanie.
- Długo myślałam, czy wziąć udział w tej próbie – mówi opolanka. Ma ponad 600 skoków na koncie.

Skakała też w formacjach, ale nie tak dużych: – I tego się bałam, że moje doświadczenie nie jest wystarczające – wyjaśnia.
Bo to jest sztuka – kilkudziesięciu spadochroniarzy spada z ogromną prędkością tuż obok siebie. Muszą się delikatnie złapać i stworzyć wieloosobową figurę. Skaczą z bardzo dużych wysokości, przydaje się więc umiejętność oddychania rozrzedzonym powietrzem. U niektórych przebywanie przez kilkadziesiąt sekund w rozrzedzonym powietrzu (od 4 do 6 tys. metrów) może powodować dekoncentrację.

Skoki spadochronowe – to dla większości śmiertelników - sport ekstremalny, ale skakanie w dużych zespołach – to już ekstremum totalne.
Lot, skok, lot, skok…

Plan bicia rekordu na lotnisku w Kruszynie był opracowany tak, aby zminimalizować wszelkie niedociągnięcia i przypadkowość. Zanim dziewczyny wyruszyły ku niebu, ćwiczyły cały układ… na ziemi. Dla niewtajemniczonych to wyglądało jak jakiś skomplikowany taniec. Ale one nie tańczyły, tylko sekunda po sekundzie powtarzały kolejne etapy budowania formacji. Grażyna została wytypowana do bazy, czyli centrum układu. Wraz z trzema innymi spadochroniarkami miała jako pierwsza znaleźć się w powietrzu, to wokół nich budowano figurę.

- Zaplanowano formację z 26 spadochroniarek - relacjonuje Grażyna. – Ćwiczyłyśmy pod okiem instruktora Dariusza "Dafiego” Filipowskiego, który zresztą pochodzi z Opola.

Po serii symulacji na ziemi spadochroniarki mogły wejść do samolotu i odlecieć. - A dokładnie to weszłyśmy do dwóch maszyn – bo w jednej byśmy się nie zmieściły – mówi opolanka.

Leciały maszynami L-410 Turbolet oraz Cessna 208 Grand Caravan, a ich zmagania dokumentowało dwóch operatorów. Bicie rekordu nie skończyło się na jednym locie.
reklama

Ile to kosztuje:

Kurs:
od 4 tys. do 4,5 tys. złotych (kwota zależy od indywidualnych predyspozycji i szybkości wyuczenia się manewrów w powietrzu, co może wymagać wykonania od 6 do 8 skoków)
Sprzęt:
Jednorazowe wypożyczenie kombinezonu, okularów, wysokościomierza, spadochronu - od 40 zł.
Sam skok z wysokości 4 tys. metrów - 80 zł (za tzw. bilet).
Kupno kompletnego sprzętu średniej jakości - 18 – 20 tys.
- Dotarcie się podczas symulacji naziemnych – to jedno. W powietrzu, gdy do głosu w organizmie dochodzą potężne dawki adrenaliny, wszystko trzeba było jeszcze raz przećwiczyć – mówi Grażyna.

Próby trwały dwa dni. Podczas pierwszych lotów, skacząc z wysokości 4000 metrów, udało się zbudować dwie 13-osobowe formacje, w kolejnych próbach, już z wysokości 4,5 kilometra, spadochroniarki próbowały sformować większą grupę.
- Lot, skok, lądowanie, omówienie próby. Potem – lot, skok, lądowanie i omówienie próby. Trzeba było poznać słabe strony formacji. Jedna z dziewczyn musiała zrezygnować. Nie potrafiła przełamać stresu związanego z biciem rekordu i jej skoki nie były do końca perfekcyjne – mówi spadochroniarka.

Sukces, ale…
W ósmym locie 29 skaczącym dziewczynom (dojechały kolejne spadochroniarki, co pozwoliło zwiększyć formację) udało się zbudować w powietrzu 25-osobową formację. To nie jest pełny sukces, bo w końcu czterem dziewczynom nie udało się zadokować – co wykazały nagrania filmowe. Potem pogoda się załamała, nie można było już dalej skakać.

- Ale i tak ten skok uznano za sukces. Zresztą – nawet gdyby był rekord, to i tak nieoficjalny. Nie wykupiliśmy licencji sportowych – wyjaśnia Grażyna Słocińska. – Oczywiście każda z nas miała stosowne uprawnienia i świadectwa kwalifikacji oraz książeczki z potwierdzonymi skokami - a to są właściwe dokumenty potwierdzające nasze doświadczenie spadochroniarskie.

Decyzja o niewykupieniu licencji sportowych była świadoma. Na forach spadochroniarskich można znaleźć takie opinie: - To papierek, który służyć może jako zakładka do książki. Nic nie daje.

A w sumie trzeba by było za te licencje zapłacić około 6 tysięcy złotych.
Lepiej się nie mylić

- Najważniejsze były nie kosztowne papierki, ale to, co uda się nam robić w powietrzu – mówi opolanka. – Leciały dwa samoloty, jeden obok drugiego, blisko siebie. Nigdy wcześniej nie widziałam tak blisko siebie lecących maszyn. Ale tak musiało być, bowiem należało zrobić wszystko, by dziewczyny wyskoczyły mniej więcej w jednym czasie i w jednym miejscu. W samolotach stałyśmy bardzo ciasno, praktycznie jedna drugiej na plecach. To też po to, aby zminimalizować odstępy w skokach.

Cztery dziewczyny z bazy – w tym Grażyna – w powietrzu złapały się za ramiona i leciały w dół, czekając, aż do nich dołączą – wedle scenariusza ustalonego podczas naziemnych prób – kolejni skoczkowie.

- Trzeba być skupionym, nie rozglądać się, nie być rozkojarzonym. Przez cały czas spadania patrzyłam w twarz swej partnerki z naprzeciwka, tylko kątem oka obserwowałam, jak dochodzą do nas kolejne osoby - mówi Grażyna.
Musiały sterować ciałem, aby trafić w odpowiednim momencie w odpowiednie miejsce formacji.

- Można przyśpieszyć lub zwolnić w zależności od tego jak się wygnie nogi i ręce – mówi spadochroniarka z Opola.
Jeśli ktoś nie wyhamuje na czas na wysokości tworzącej się właśnie formacji, może uderzyć w nią i rozbić, może dość do poważnych kontuzji. Tu każdy element jest ważny i jest jak w dominie: jeśli zawiedzie najdrobniejszy szczegół - to posypie się cały układ. - By zbudować taką grupę nie wystarczy tylko bezpiecznie oddzielić się od samolotu i płasko spadać. Sylwetka musi być wyjątkowo stabilna, pewna, trzeba też umieć szybko dochodzić do bazy, błyskawicznie reagować na zmiany prędkości innych skoczków oraz rozejść się, by otworzyć spadochron w bezpiecznej separacji od innych – dodaje opolanka .– My, dziewczyny z bazy, otwierałyśmy spadochrony na wysokości 800-1000 m.

Swobodne spadanie (bez otwartego spadochronu) trwa do 60 sekund. Utrzymanie formacji musi trwać co najmniej sekundę. Potem jest czas na rozłożenie formacji i otworzenie spadochronów. W zależności od położenia w formacji skoczkowie mają na to od 5 do 15 sekund. Praktycznie czasu na pomyłki – nie ma.

Tłum w powietrzu
Wyczyn spadochroniarek nie był końcem polskich grupowych rekordów. W minionym tygodniu polscy skoczkowie w towarzystwie kolegów z innych krajów pobili kolejny rekord Polski– udało się stworzyć formację 113 skoczków.
– Wydaje się, że niejeden z polskich skoczków ma chrapkę na udział w biciu rekordu w Dubaju, zaplanowanym na 2013 rok. Tam figurę spróbuje ułożyć 500 spadochroniarzy. Ja już jednak tam nie polecę… To dla mnie za duży "tłum” w powietrzu – śmieje się opolanka.
Skaczę, bo lubię się przewietrzyć - mówi Grażyna "Zosia” Słucińska. Skaczę, bo lubię się przewietrzyć - mówi Grażyna „Zosia” Słucińska. (fot. archiwum prywatne)
Do tej pory największy spadochronowy rekord to formacja złożona z 400 skoczków utworzona w Tajlandii w 2006 roku. Udało się dzięki bezpośredniemu zaangażowaniu króla Tajlandii, który jako zwierzchnik sił zbrojnych udostępniał samoloty transportowe mogące zabrać na pokład 100 spadochroniarzy.

Lubię się przewietrzyć
Grażyna zaczęła skakać we wczesnych latach dziewięćdziesiątych – jako nastolatka chodziła z koleżanką na siłownię i usłyszała od ćwiczących tam panów, że w Aeroklubie Opolskim organizowany jest kurs spadochroniarski. Też postanowiły wziąć w nim udział.

- Rodzice nie byli zdziwieni, bo już wcześniej trenowałam sport niekojarzący się z kobietami - strzelectwo. – mówi. Bardziej zdumione miny mieli instruktorzy na lotnisku. To był przełomowy rok: na kursie spadochroniarskim pojawiła się jedna dziewczyna, a na szybowcowym "aż” 5. - Instruktorzy nie ukrywali, że teraz, z uwagi na obecność płci pięknej, muszą się inaczej zachowywać, bardziej uważać na gesty i słowa... Ale i tak, bywało, że wymknęło się im jakieś drobne przekleństwo - mówi opolanka. Podkreśla, że to jest sport jak najbardziej dla kobiet. – O zdrowie trzeba dbać, ale nie trzeba mieć wielkich muskułów ani dźwigać ciężarów, aby skakać ze spadochronem.

Dziś ma na koncie ponad sześćset skoków, ale najbardziej pamięta oczywiście swój pierwszy:

- Skakałam z samolotu o nazwie Gawron, w którym najpierw musiałam wyjść na stopień, na zewnątrz, przytrzymać się drzwi i zastrzału, a dopiero potem skoczyć. Dostałam potężną dawkę adrenaliny. Ale zrobiłam to, bo przecież wcześniej skoczyła cała moja grupa. Tak, tak – dziewczyn wcale nie puszczano przodem.
Dotąd najdłużej spadała przez minutę i dwadzieścia sekund, gdy skoczyła z wysokości pięciu tysięcy metrów. - Fajnie jest poganiać się po niebie, zobaczyć obok siebie w przestworzach znajomą twarz, może jakąś formację zrobić... – mówi.

A na pytanie, czemu skacze – niezmiennie od lat odpowiada - Bo lubię się porządnie "przewietrzyć”, tak do czasu do czasu.

Satelita wyśledzi, kto ma nowy dom



Satelita wyśledzi, kto ma nowy dom

Przemysław Jedlecki
2011-08-25, ostatnia aktualizacja 2011-08-25 17:32


Władze Gliwic wydały 55 tys. zł na szczegółowe zdjęcia satelitarne miasta. Inwestycja zwróci się na pewno, bo dzięki fotografiom już znaleziono kilka dużych firm, które nie płacą podatku od nieruchomości. - Ściągniemy z nich co najmniej milion złotych - mówią w magistracie.

Za pomocą satelity obfotografowano niemal całe Gliwice. Jak mówi Andrzej Kotłowski, kierownik referatu Miejskiego Systemu Informacji Przestrzennej, zdjęcia są wykonane w wysokiej rozdzielczości, wszystko na nich widać z dokładnością do pół metra. - Da się rozpoznać nawet marki samochodów - zapewnia urzędnik.

Specjaliści podzielili miasto na niewielkie kwadraty (500 na 500 m) i po kolei dokładnie im się przyglądali. Sprawdzali, czy znajdujące się w nich budynki mają taką powierzchnię, jaką zgłosili w magistracie ich właściciele, albo czy w ogóle figurują w ewidencji. Wszystko po to, by przekonać się, czy firmy i gliwiczanie uczciwie płacą podatki od nieruchomości.

Efekty akcji zaskoczyły samych urzędników. Okazało się, że w Gliwicach "po cichu" przybyło ponad 1,3 tys. budynków, a niemal 500 kolejnych przebudowano. - Nie oznacza to, że właściciele wszystkich tych budynków nie powiedzieli prawdy. Sprawy musimy wyjaśnić. Część nieruchomości może być zgłoszona do opodatkowania, ale może ich nie być w ewidencji budynków i stąd rozbieżności - zastrzega Anna Knyps, naczelniczka gliwickiego wydziału podatków i opłat. Urzędnicy przyznają jednak, że nieprawidłowości dotyczą głównie firm. Ich właściciele czasem nie wpuszczali na swój teren urzędników i gdzieś na tyłach stawiali nowe hale lub wiaty.

- Już po kilkunastu minutach oglądania zdjęć wydatek na ich kupno i opracowanie zwrócił się. Znaleźliśmy kilka firm, które mają nowe budynki, a nasze służby podatkowe o tym nie wiedziały. Ściągniemy z nich około milion złotych zaległych podatków - mówi Kotłowski.

Knyps podkreśla, że wkrótce wielu podatników może się spodziewać wezwań do złożenia wyjaśnień. - Możemy zażądać zaległych podatków do pięciu lat wstecz - przypomina


Więcej... http://katowice.gazeta.pl/katowice/1,35019,10174036,Satelita_wysledzi__kto_ma_nowy_dom.html#ixzz1WWv0kWDK

Satelita wyśledzi, kto ma nowy dom



Satelita wyśledzi, kto ma nowy dom

Przemysław Jedlecki
2011-08-25, ostatnia aktualizacja 2011-08-25 17:32


Władze Gliwic wydały 55 tys. zł na szczegółowe zdjęcia satelitarne miasta. Inwestycja zwróci się na pewno, bo dzięki fotografiom już znaleziono kilka dużych firm, które nie płacą podatku od nieruchomości. - Ściągniemy z nich co najmniej milion złotych - mówią w magistracie.

Za pomocą satelity obfotografowano niemal całe Gliwice. Jak mówi Andrzej Kotłowski, kierownik referatu Miejskiego Systemu Informacji Przestrzennej, zdjęcia są wykonane w wysokiej rozdzielczości, wszystko na nich widać z dokładnością do pół metra. - Da się rozpoznać nawet marki samochodów - zapewnia urzędnik.

Specjaliści podzielili miasto na niewielkie kwadraty (500 na 500 m) i po kolei dokładnie im się przyglądali. Sprawdzali, czy znajdujące się w nich budynki mają taką powierzchnię, jaką zgłosili w magistracie ich właściciele, albo czy w ogóle figurują w ewidencji. Wszystko po to, by przekonać się, czy firmy i gliwiczanie uczciwie płacą podatki od nieruchomości.

Efekty akcji zaskoczyły samych urzędników. Okazało się, że w Gliwicach "po cichu" przybyło ponad 1,3 tys. budynków, a niemal 500 kolejnych przebudowano. - Nie oznacza to, że właściciele wszystkich tych budynków nie powiedzieli prawdy. Sprawy musimy wyjaśnić. Część nieruchomości może być zgłoszona do opodatkowania, ale może ich nie być w ewidencji budynków i stąd rozbieżności - zastrzega Anna Knyps, naczelniczka gliwickiego wydziału podatków i opłat. Urzędnicy przyznają jednak, że nieprawidłowości dotyczą głównie firm. Ich właściciele czasem nie wpuszczali na swój teren urzędników i gdzieś na tyłach stawiali nowe hale lub wiaty.

- Już po kilkunastu minutach oglądania zdjęć wydatek na ich kupno i opracowanie zwrócił się. Znaleźliśmy kilka firm, które mają nowe budynki, a nasze służby podatkowe o tym nie wiedziały. Ściągniemy z nich około milion złotych zaległych podatków - mówi Kotłowski.

Knyps podkreśla, że wkrótce wielu podatników może się spodziewać wezwań do złożenia wyjaśnień. - Możemy zażądać zaległych podatków do pięciu lat wstecz - przypomina


Więcej... http://katowice.gazeta.pl/katowice/1,35019,10174036,Satelita_wysledzi__kto_ma_nowy_dom.html#ixzz1WWv0kWDK

29 sierpnia 2011

Jak sie bada katastrofy lotnicze w Bantustanie


28.08.2011 13:0514
opublikowana w: Smoleńsk Raport S 24

Jak sie bada katastrofy lotnicze w Bantustanie

Hallo, hallo mr Mundek Edmundowicz Klich?Yeees!Haraszo,to ja Alieksiej Putinowicz Morozow, .Naprawde wy towariszczu???Ja ja .Mundek u nas wasi piloci chcieli na chama wyladowac , my nie dalismy zgody , ale ten nasze szympansy na wiezy slyszaly jak ktos tam krzyczy, laduj dziadu!!!
No i pozniej sie okazalo, ze maszyna lezy w lasku, troche sie palilo to wyslalismy straz pozarna, w sile jednego samochodu, a po pogotowie nie dzwonilismy wiadomo bylo ze wsie pogibli.
Teraz pakuj sie i przyjezdzaj,bo trzeba jakiegos akredytowanego , bo bedziemy badac w ramach trzynastego zalacznika.Moge wziasc paru chlopakow ze soba?Wez przydadza sie do noszenia naszego sprzetu., sprzetu za duzo nie ma wiec nie bierz za duzo.Dobra juz dzwonie do Grochowskiego i lece do was.
Halo Grochowski?Ja Tu Klich Mundek, prosze mnie wpisac na pierwszy lot, bo mam spotkanie z Morozowem.
Grochowski palkownik wyslal Mundka a sam se mysli co sie bede spieszyl pogoda w Smolensku nieodpowiednia polece jutro rano.Patrzcie panstwo piloci tutki nie wiedzieli jaka pogoda a on wiedzial!!Zdolna bestia pan palkownik Grochowski.


On spal a w Smolensku Klich z Targalskim ciezko pracowali.Dwie godziny czekali na wizy biedaki w samolocie, jak sie sciemnilo to ich ruskie wypuscili, takie dobre paniska.Po czym bracia Rosjanie poinformowali, ze maja czarne skrzynki trzeba je tylko do Moskwy odstawic, do Makowego komiteta, bo przeciez Mundek z Alkiem ustalili, ten 13 zalacznik.To Targalskiemu te skrzynki na plecy i niech targa a co od tego jest.Pozniej sie go pani redaktor z jednej gazety spytala, czy robil fotki.A on na to, ze nie bo zapomnial aparatu.
Kobieta sie zdziwila , i pyta jak to pan zapomnial, a on jej na to, ze burdel byl straszny ale i tak panstwo zdalo egzamin bo aparat dowiozl, na drugi dzien Grochowski.Niepotrzebnie bo bracia rosjanie mieli swoje.Oni robili zdjecia i starczylo po co sie dublowac ?.A dostaliscie juz te zdjecia?A po co nam, nie nada tak mowil dzieduszka Morozow.


Jedenastego rano zjawil sie pan Grochowski z reszta ekipy, przywiezli aparat!!Przywiezli tez suwmiarki i sie udali robic pomiary , aparatu nie brali bo przeciez wspolpraca partnerska do czegos zobowiazuje!!Nasi mierza a Rosjanie obiecali, ze za dwa dni przysla Amielina zeby fortek pare pstryknal, to sie przydadza do pamiatkowego albumu ups raportu!!!Manek sobie galerie zrobi , pozniej bedzie wszystkim w salonie pokazywal, ze jak brzoza walnela w ten samolot, to on zrobil beczke z korkociagiem, a kto twierdzi ze nie to matacz , oszust, zlodziej i plagiator oraz inna swolocz niech sobie kazdy wpisze co chce.

Ale nic to jedziemy dalej.Panowie eksperty zabieraja sie za powazne badania ekspertyzy, ale jeden sie oglada na drugiego i sobie mowia tak:
Po co bedziemy tyrac, jak dostalismy sms -a , ze wina pilotow, trzeba ustalic kto naciskal.
Wiec wzieli sie za odsluchiwanie czarnych skrzynek, (bajer)one sa pomaranczowe.
Pech!Jak Morozow sobie nie zyczyl za duzo ludzi, to nie wzieli tego co umie sluchac, wiec tak sluchali, sluchali, kazdy slyszal co innego.Bracia Rosjaniie sie z lekka zdenerwowali, tak byc nie moze, Ty slyszales odchodzimy pierwszego pilota,i potwierdzenie drugiego? niemozliwe, ty jestes gluchy jak pien.To jest wersja ostatnia .
A ty co slyszales?Laduj dziadu, szybko kto to mowil?A to ten general natowski, ktorego nie lubliu.


Dawac tu Mundka!!!Mundek no i widzisz?general kazal ladowac.Jak zwykle Alieksieju Putinowiczu macie racje.
Teraz pojdzie z gorki!!!Mundek tyle zebys sie nie przemeczal to wez pare dni urlopu, najlepiej wtedy jak pozwolimy poogladac wrak.Yes!!!
Poszlo z gorki.Wiadomo kto winny to najwazniejsze.
Pozniej pan Targalski tlumaczyl to w wywiadzie w pewnej gazecie:
Panie Targalski a robiliscie jakies badania z tym skrzydlem, wziasc kawalek blachy i sprawdzic czy przetnie brzoze i przeleci te 200 metrow.?


Pani redaktor pani jak dziecko jest, przeciez Edmund Klich (moj przelozony wiec prosze sie go nie czepiac)Wyraznie powiedzial, ze jak "Walnelo to sie urwalo ", po co badania glupia kobieto? A kobiety to do garow i do scierek jak mowi Manek, a nie tu zadawac jakies glupie pytania.
Dobrze , tylko jeszcze jedno pytanie.Jak komisja pana Millera napisala ten raport?
Skad te sms y o winie pilotow?
Pani redaktor, powiem pani bo pania lubie.
Otoz w Polsce mamy swietego, , on ma objawienia , i jemu sie przed katastrofa ze dwa dni jakies objawilo, ze samolot sie rozbija z winy pilotow.
A moge wiedziec jak sie ten swiety czlowiek nazywa?
Zadna tajemnica pani redaktor, w salonie 24 wszyscy go znaja , to jest kumpel pana Turowskiego wie pani tego co Jezuita byl a pozniej mu sie znudzilo i sie ozenil.
Ten sie nazywa Krzysio Madel.

Dziekuje za wywiad.Nie ma sprawy pani redaktor, spoleczenstwo musi byc poinformowane, musi wiedziec, ze Bantustan zdal egzamin!!!



A na tej fotografii komisja Millera w pelnym ,skladzie .

Jak sie bada katastrofy lotnicze w Bantustanie


28.08.2011 13:0514
opublikowana w: Smoleńsk Raport S 24

Jak sie bada katastrofy lotnicze w Bantustanie

Hallo, hallo mr Mundek Edmundowicz Klich?Yeees!Haraszo,to ja Alieksiej Putinowicz Morozow, .Naprawde wy towariszczu???Ja ja .Mundek u nas wasi piloci chcieli na chama wyladowac , my nie dalismy zgody , ale ten nasze szympansy na wiezy slyszaly jak ktos tam krzyczy, laduj dziadu!!!
No i pozniej sie okazalo, ze maszyna lezy w lasku, troche sie palilo to wyslalismy straz pozarna, w sile jednego samochodu, a po pogotowie nie dzwonilismy wiadomo bylo ze wsie pogibli.
Teraz pakuj sie i przyjezdzaj,bo trzeba jakiegos akredytowanego , bo bedziemy badac w ramach trzynastego zalacznika.Moge wziasc paru chlopakow ze soba?Wez przydadza sie do noszenia naszego sprzetu., sprzetu za duzo nie ma wiec nie bierz za duzo.Dobra juz dzwonie do Grochowskiego i lece do was.
Halo Grochowski?Ja Tu Klich Mundek, prosze mnie wpisac na pierwszy lot, bo mam spotkanie z Morozowem.
Grochowski palkownik wyslal Mundka a sam se mysli co sie bede spieszyl pogoda w Smolensku nieodpowiednia polece jutro rano.Patrzcie panstwo piloci tutki nie wiedzieli jaka pogoda a on wiedzial!!Zdolna bestia pan palkownik Grochowski.


On spal a w Smolensku Klich z Targalskim ciezko pracowali.Dwie godziny czekali na wizy biedaki w samolocie, jak sie sciemnilo to ich ruskie wypuscili, takie dobre paniska.Po czym bracia Rosjanie poinformowali, ze maja czarne skrzynki trzeba je tylko do Moskwy odstawic, do Makowego komiteta, bo przeciez Mundek z Alkiem ustalili, ten 13 zalacznik.To Targalskiemu te skrzynki na plecy i niech targa a co od tego jest.Pozniej sie go pani redaktor z jednej gazety spytala, czy robil fotki.A on na to, ze nie bo zapomnial aparatu.
Kobieta sie zdziwila , i pyta jak to pan zapomnial, a on jej na to, ze burdel byl straszny ale i tak panstwo zdalo egzamin bo aparat dowiozl, na drugi dzien Grochowski.Niepotrzebnie bo bracia rosjanie mieli swoje.Oni robili zdjecia i starczylo po co sie dublowac ?.A dostaliscie juz te zdjecia?A po co nam, nie nada tak mowil dzieduszka Morozow.


Jedenastego rano zjawil sie pan Grochowski z reszta ekipy, przywiezli aparat!!Przywiezli tez suwmiarki i sie udali robic pomiary , aparatu nie brali bo przeciez wspolpraca partnerska do czegos zobowiazuje!!Nasi mierza a Rosjanie obiecali, ze za dwa dni przysla Amielina zeby fortek pare pstryknal, to sie przydadza do pamiatkowego albumu ups raportu!!!Manek sobie galerie zrobi , pozniej bedzie wszystkim w salonie pokazywal, ze jak brzoza walnela w ten samolot, to on zrobil beczke z korkociagiem, a kto twierdzi ze nie to matacz , oszust, zlodziej i plagiator oraz inna swolocz niech sobie kazdy wpisze co chce.

Ale nic to jedziemy dalej.Panowie eksperty zabieraja sie za powazne badania ekspertyzy, ale jeden sie oglada na drugiego i sobie mowia tak:
Po co bedziemy tyrac, jak dostalismy sms -a , ze wina pilotow, trzeba ustalic kto naciskal.
Wiec wzieli sie za odsluchiwanie czarnych skrzynek, (bajer)one sa pomaranczowe.
Pech!Jak Morozow sobie nie zyczyl za duzo ludzi, to nie wzieli tego co umie sluchac, wiec tak sluchali, sluchali, kazdy slyszal co innego.Bracia Rosjaniie sie z lekka zdenerwowali, tak byc nie moze, Ty slyszales odchodzimy pierwszego pilota,i potwierdzenie drugiego? niemozliwe, ty jestes gluchy jak pien.To jest wersja ostatnia .
A ty co slyszales?Laduj dziadu, szybko kto to mowil?A to ten general natowski, ktorego nie lubliu.


Dawac tu Mundka!!!Mundek no i widzisz?general kazal ladowac.Jak zwykle Alieksieju Putinowiczu macie racje.
Teraz pojdzie z gorki!!!Mundek tyle zebys sie nie przemeczal to wez pare dni urlopu, najlepiej wtedy jak pozwolimy poogladac wrak.Yes!!!
Poszlo z gorki.Wiadomo kto winny to najwazniejsze.
Pozniej pan Targalski tlumaczyl to w wywiadzie w pewnej gazecie:
Panie Targalski a robiliscie jakies badania z tym skrzydlem, wziasc kawalek blachy i sprawdzic czy przetnie brzoze i przeleci te 200 metrow.?


Pani redaktor pani jak dziecko jest, przeciez Edmund Klich (moj przelozony wiec prosze sie go nie czepiac)Wyraznie powiedzial, ze jak "Walnelo to sie urwalo ", po co badania glupia kobieto? A kobiety to do garow i do scierek jak mowi Manek, a nie tu zadawac jakies glupie pytania.
Dobrze , tylko jeszcze jedno pytanie.Jak komisja pana Millera napisala ten raport?
Skad te sms y o winie pilotow?
Pani redaktor, powiem pani bo pania lubie.
Otoz w Polsce mamy swietego, , on ma objawienia , i jemu sie przed katastrofa ze dwa dni jakies objawilo, ze samolot sie rozbija z winy pilotow.
A moge wiedziec jak sie ten swiety czlowiek nazywa?
Zadna tajemnica pani redaktor, w salonie 24 wszyscy go znaja , to jest kumpel pana Turowskiego wie pani tego co Jezuita byl a pozniej mu sie znudzilo i sie ozenil.
Ten sie nazywa Krzysio Madel.

Dziekuje za wywiad.Nie ma sprawy pani redaktor, spoleczenstwo musi byc poinformowane, musi wiedziec, ze Bantustan zdal egzamin!!!



A na tej fotografii komisja Millera w pelnym ,skladzie .

17 lipca 2011

Airbus mimo kłopotów pobił Boeinga w 2010 roku


Airbus mimo kłopotów pobił Boeinga w 2010 roku
lez, AFP
17.01.2011aktualizacja: 2011-01-17 12:56


Europejski Airbus w zeszłym roku dostarczył więcej samolotów i miał więcej zamówień niż jego amerykański rywal Boeing. I to pomimo kłopotów z silnikami w swoim największym modelu A380



W 2010 r. Airbus dostarczył klientom 510 nowych samolotów, dostał też zamówienia na 574 maszyny. Według cen rynkowych warte są one w sumie 84 mld dol. - Rok 2010 był dobry, w rzeczywistości okazał się lepszy, niż oczekiwaliśmy 12 miesięcy temu. Rynek się odbił - powiedział szef Airbusa Tom Enders.

Największy konkurent Airbusa - amerykański Boeing - w zeszłym roku dostarczył 462 samoloty i miał zamówienia na 530 maszyn.



Renault Koleos.
Samochód, z uniwersalnym charakterem. Sprawdź sam!
www.renault.pl
Inwestuj z głową!
Minimalizuj ryzyko - wyszukaj najlepsze spółki
www.ttools.pl
Program Sprzedaż
Doskonałe rozwiązanie dla firm. RAKS - Sprawdź korzyści!
www.Raks.pl/Sprzedaz
Gazeta Biznes
W zeszłym roku europejski producent dostarczył 401 samolotów średniego zasięgu serii A320 i 18 maszyn A380 - największych pasażerskich samolotów na świecie. Choć nie obyło się bez kłopotów. Kilka miesięcy temu awaria silników w A380 należącym do australijskich linii Qantas spowodowała spore zamieszanie. Na dwa miesiące australijska linia uziemiła największy samolot pasażerski świata.

Ten rok jednak zaczął się dla Airbusa udanie. W zeszłym tygodniu firma dostała zamówienia aż na 150 samolotów A320neo (model z nowymi oszczędniejszymi silnikami) oraz 30 normalnych A320. Zamówienie warte jest 15,6 mld dol. Dziś okazało się, że amerykański przewoźnik Virgin America zamówił 60 samolotów A320 za blisko 5 mld dol.

Airbus mimo kłopotów pobił Boeinga w 2010 roku


Airbus mimo kłopotów pobił Boeinga w 2010 roku
lez, AFP
17.01.2011aktualizacja: 2011-01-17 12:56


Europejski Airbus w zeszłym roku dostarczył więcej samolotów i miał więcej zamówień niż jego amerykański rywal Boeing. I to pomimo kłopotów z silnikami w swoim największym modelu A380



W 2010 r. Airbus dostarczył klientom 510 nowych samolotów, dostał też zamówienia na 574 maszyny. Według cen rynkowych warte są one w sumie 84 mld dol. - Rok 2010 był dobry, w rzeczywistości okazał się lepszy, niż oczekiwaliśmy 12 miesięcy temu. Rynek się odbił - powiedział szef Airbusa Tom Enders.

Największy konkurent Airbusa - amerykański Boeing - w zeszłym roku dostarczył 462 samoloty i miał zamówienia na 530 maszyn.



Renault Koleos.
Samochód, z uniwersalnym charakterem. Sprawdź sam!
www.renault.pl
Inwestuj z głową!
Minimalizuj ryzyko - wyszukaj najlepsze spółki
www.ttools.pl
Program Sprzedaż
Doskonałe rozwiązanie dla firm. RAKS - Sprawdź korzyści!
www.Raks.pl/Sprzedaz
Gazeta Biznes
W zeszłym roku europejski producent dostarczył 401 samolotów średniego zasięgu serii A320 i 18 maszyn A380 - największych pasażerskich samolotów na świecie. Choć nie obyło się bez kłopotów. Kilka miesięcy temu awaria silników w A380 należącym do australijskich linii Qantas spowodowała spore zamieszanie. Na dwa miesiące australijska linia uziemiła największy samolot pasażerski świata.

Ten rok jednak zaczął się dla Airbusa udanie. W zeszłym tygodniu firma dostała zamówienia aż na 150 samolotów A320neo (model z nowymi oszczędniejszymi silnikami) oraz 30 normalnych A320. Zamówienie warte jest 15,6 mld dol. Dziś okazało się, że amerykański przewoźnik Virgin America zamówił 60 samolotów A320 za blisko 5 mld dol.

Chiny zbierają zamówienia na swój odrzutowiec. Airbus i Boeing zagrożone?


Chiny zbierają zamówienia na swój odrzutowiec. Airbus i Boeing zagrożone?
is
17.11.2010aktualizacja: 2010-11-17 14:22


W ciągu najbliższych lat Chiny chcą zalać rynek 2 tys. nowoczesnych samolotów własnej produkcji, które mają konkurować z popularnymi boeingami 737 i airbusami A320. Zdaniem analityków potentaci branży, skupiając się na wielkich projektach, np. Dreamlinerze, zaniedbali segment samolotów średniodystansowych, co mogą wykorzystać Chińczycy.



Fot. STRINGER SHANGHAI REUTERS
Widzowie oglądają model C919 podczas ósmych targów lotniczych "Airshow China 2010"
Goście targów lotniczych w pokazowym kokpicie nowego chińskiego odrzutowca C919
Fot. STRINGER SHANGHAI REUTERS
Goście targów lotniczych w pokazowym kokpicie nowego chińskiego odrzutowca C919
Model samolotu firmy Aviation Industry Corp of China
Fot. MIKE CLARKE AFP/Getty Images
Model samolotu firmy Aviation Industry Corp of China

Trzy chińskie linie lotnicze i firma leasingowa należąca do amerykańskiego General Electric zamówiły w sumie 100 maszyn typu C919 produkowanych przez firmę Commercial Aircraft Corp of China.

Samolot, który może zabrać na pokład 166 pasażerów, będzie bezpośrednim konkurentem dla uznanych i mających trzy czwarte udziału w rynku maszyn Boeing 737 i Airbus A320. Pierwsze wersje chińskiego C919 mają zacząć latać na regularnych trasach w 2016 roku.



Nissany dostawcze
Niech samochód stanie się Twoim współpracownikiem. Sprawdź ofertę!
www.nissan.pl
Renault Clio Grandtour.
Najbardziej kompaktowe kombi o dynamicznej linii nadwozia!
www.renault.pl
Nowy konkurs Polbanku
Płać karta kredytową i wygrywaj nagrody. Laptopy, telefony czekają!
www.polbank.pl
Gazeta Biznes
Producent przewiduje, że sprzeda ich ok. 2 tys. sztuk w ciągu najbliższych 20 lat. Dla porównania od początku produkcji Boeing sprzedał 6 tys. sztuk modelu 737, a Airbus 4 tys. A320. Choć perspektywa dwóch dekad może wydawać się odległa, to producenci już powinni zacząć rywalizację. Według szacunków Boeinga do podziału będzie 1,7 tryliona dolarów!

Chiński C919 może odnieść sukces, bo będzie nie tylko tańszy od konkurencji, ale też mniej paliwożerny. Boeing i Airbus skupiły się bowiem w ostatnich latach na produkcji wielkich maszyn wykorzystywanych w lotach transatlantyckich (787 Dreamliner, Airbus A380). Ich mniejsze samoloty jeszcze długo będą używać silników starszego typu, które pochłaniają ogromne ilości paliwa. Tymczasem C919 będzie miał nowoczesny, ekologiczny silnik produkcji General Electric, co może skłonić linie lotnicze do wyboru chińskiej maszyny.

Tym bardziej że, jak zwraca uwagę New York Times przewoźnicy już teraz naciskają na Airbusa i Boeinga, żeby ich mniejsze samoloty zużywały mniej paliwa.

Wielcy nie mają jednak do tego ani głowy, ani pieniędzy. - Prędzej zmienimy silniki na oszczędniejsze, ale potrzebujemy na to kilku lat i do 3 mld dol. Nowy model samolotu nie powstanie przed 2020 r. - mówią podobnym głosem konkurujące ze sobą firmy.