13 lutego 2011

W OBRONIE PRAWDY - LIST PRACOWNIKÓW NAUKOWYCH UW !!!



Uwaga: Autor tego portalu nie zawsze podziela opinie prezentowane w nie których artykułach, nie mniej jednak udziela na nie miejsca, aby ścierały się różnorakie poglądy. 


Niżnej przesyłam Państwu słowa naukowców, autentycznych intelektualistów.
Pozdrawiam,
Staszek Błasiak

Ukazało się dziś  w Rp. Warto przeczytać. Dostępne w

http://mampytanie.salon24.pl/276927,w-obronie-prawdy-list-pracownikow-naukowych-uw

opublikowana w: Dialog społecznyNotki NieuczesanePrawdy niePOpularne
W obronie prawdy - list pracowników naukowych UWZ uwagi na wagę poruszonej w liście sprawy, wklejam całość:
W obronie prawdy. Urodzony w Warszawie prof. Solomon Asch przeprowadził w roku 1951 w USA przełomowe i klasyczne już obecnie badania psychologiczne. Podczas tych badań (z konieczności opisujemy je tylko skrótowo) zgromadzeni studenci otrzymali rysunek:
Po czym kolejno byli proszeni przez Ascha o stwierdzenie, która z trzech linii (A, B, C) jest tej samej długości co linia lewa (X). Studentami, na których naprawdę przeprowadzono test, byli tylko (nieświadomi tego faktu) ci, którzy wypowiadali się jako ostatni. Ich poprzednicy byli umówieni z Aschem i celowo odpowiadali błędnie, podając wbrew rozsądkowi, że odcinek X jest tej samej długości co odcinek A lub odcinek C.
Rezultat badań Ascha był porażający. Badani studenci (odpowiadający jako ostatni) nagminnie odpowiadali błędnie, czyli bardzo często tak jak ich namówieni z Aschem poprzednicy. W ten sposób chęć "bycia akceptowanym w grupie" zwycięża nawet elementarny zdrowy rozsądek. Można by powiedzieć, że badani często stwierdzali (pod wpływem "opinii otoczenia") dobrowolnie, z przekonaniem i publicznie, że 2x2=7. Oto potęga sugestii, oto pole do manipulacji w ramach tzw. inżynierii społecznej, głównej pomocnicy totalitaryzmów.
Droga do nihilizmu
A jednak Uniwersytet jest społecznością wyjątkową. Przysięga doktorska, którą składaliśmy, wspólna dla całego Uniwersytetu, w zasadzie mówi tylko o Prawdzie: "nie dla czczej chwały, ale by jaśniej błyszczało światło Prawdy, od którego dobro rodzaju ludzkiego zależy". Każdy więc z doktorów Uniwersytetu wyrażał przekonanie, że Prawda istnieje i jego celem będzie dążenie do niej. Możemy mieć kłopoty z jej znalezieniem, ale jest do czego dążyć i trzeba to robić, a Uniwersytet jest tutaj szczególnym miejscem.
Gdyby Uniwersytet kiedykolwiek zrezygnował z poszukiwania Prawdy, to stalibyśmy się tylko zbiorowiskiem przebierańców w togach. Pokusa zapytania za Piłatem "cóż to jest prawda", choć pozornie atrakcyjna, jest niezwykle niebezpieczna, prowadząc w prostej drodze do nihilizmu i podając w wątpliwość nie tylko sens prowadzenia badań naukowych, ale też wszelkiej ludzkiej aktywności.
Pierwszym prawem logiki jest to, że z Prawdy może wynikać tylko Prawda, ale z fałszu może wynikać w sposób poprawny wszystko. Tymczasem za Prawdę możemy przez nieostrożność uznać czasem coś, co jest fałszem, a robimy ten błąd przez bardzo prostą rzecz: zaniechanie samodzielnego myślenia, pochopne oparcie się na opinii innych bez sprawdzenia jej zasadności. Wtedy, wychodząc z błędnej przesłanki, możemy w sposób logicznie poprawny udowodnić dosłownie wszystko, nawet to, że 2x2=7.
Jest jeszcze gorzej, bo ta "opinia innych" może być przedstawiana celowo jako "opinia większości" czy "opinia autorytetów", czy jako wynik "poważnych badań", nawet gdy i to jest nieprawdą. Sprytni właściciele mediów z dnia na dzień mogą wykreować cnoty jednych lub pogrążyć innych, sprawiając wrażenie, że to, co podadzą w swoich mediach, to opinia większości, i liczą tu bardzo na efekt Ascha wynikający z braku samodzielnego myślenia.
Według naszej opinii z czymś takim mamy obecnie do czynienia w Polsce, w powszechnej skali i w wielkim natężeniu. Uniwersytet i każdy z nas powinien znaleźć w sobie siłę, aby przeciw temu pogwałceniu prawdy zaprotestować.
Ogromny strach Zacznijmy od tego, że w zasadzie nie widać w Polsce miejsca, gdzie odbywałaby się dostępna dla społeczeństwa, spokojna, poważna dyskusja na jakikolwiek istotny społecznie temat, odpowiednio długa, aby zaprezentować racje w sposób pełny, oparty na prawdzie i na poszanowaniu każdego uczestnika. Zamiast tego jest albo przekrzykiwanie się na inwektywy w "dyskusjach" w TV czy radiu albo artykuły w gazetach czy tygodnikach, gdzie z reguły już na początku artykułu, delikatnie lub nie, ustawia się czytelnika tak, aby nie lubił tego kogoś, kogo nie lubi autor (a jest to czysta manipulacja opisana przez Ascha). Niektórzy są praktycznie eliminowani z merytorycznej dyskusji publicznej wyłącznie z powodu etykietek nadanych im wcześniej przez zawiadujących mediami. Mechanizmem wykluczenia jest dobrze zbadane przez naukę zjawisko mobbingu, czyli znęcania się nad wybraną ofiarą w grupie (np. klasie szkolnej). Ofiarę wskazujemy jako przyczynę wszelkich naszych niepowodzeń, zaś jej argumentów czy krzywd nikt nie zamierza wysłuchiwać. Z napiętnowanego przez klasę ucznia wyśmiewają się nie tylko silne dryblasy, ale także pozostali, w tym nawet najgorsze ofermy.
Jest tak dlatego, że chęć akceptacji w grupie jest, jak pokazał Asch, ogromną siłą (w tym przypadku większą niż moralność i rozum razem wzięte), a poza tym wszyscy są zainteresowani utrzymywaniem agresji skierowanej na kogoś innego, a nie na nich. Argumentów napiętnowanych nie tylko się nie słucha, nawet nie muszą one padać (!), nawet milczenie tych ludzi jest oznaką "agresji". Nie słucha się jakoby dlatego, że po prostu nie warto, bo przecież argumenty ofiar "oczywiście" wynikają ze znanego "wszystkim i od dawna" (znowu efekt Ascha) ich defektu umysłowego.
Przy okazji podkorowy przekaz dla obiektu manipulacji: "my natomiast cieszymy się doskonałym zdrowiem psychicznym". Naprawdę zaś lepiej nie pozwolić słuchać, bo napiętnowani mają często argumenty, przy których nasze argumenty rażą intelektualną nędzą.
A strach przed Prawdą jest ogromny, bo a nuż ktoś się zorientuje, że 2x2=4 i ruszy lawina Ascha, ale tym razem w kierunku do Prawdy. Ostatecznym sposobem obrony przed Prawdą jest metoda publicznego ośmieszania, kąśliwych uwag na temat wyglądu, nazwiska, lapsusu językowego, miny itp., co odciąga uwagę od meritum spraw i rzeczowych argumentów w stronę prostackiej hecy i zabawy, a te można podgrzewać (według manipulatorów) w nieskończoność.
W taki sposób postępowano m.in. z prezydentem Rzeczypospolitej Polskiej Lechem Kaczyńskim. Nie było końca karykaturom, "śmiesznym zdjęciom", uszczypliwościom z reguły na żenującym poziomie.
To nie jest żadna elita W tym miejscu chcielibyśmy się odnieść do artykułu w piśmie "Uniwersytet Warszawski" historyka profesora Marcina Kuli, który napisał, że było "akurat odwrotnie". Takie rzeczy da się sprawdzić. Mamy do pana profesora Kuli bardzo uprzejmą koleżeńską prośbę, aby po prostu udokumentował odnośnikami do źródeł, jakich to obraźliwych słów używał prezydent Rzeczypospolitej w stosunku do swoich krytyków, którzy nazywali go "chamem". Już później jeden z wpływowych posłów do Sejmu groził "zastrzeleniem, wypatroszeniem i sprzedaniem skóry" kandydatowi na prezydenta RP publicznie i w najważniejszych mediach. Nie było takich organów władzy w naszym kraju, aby przywołać posła do porządku.
W naszej kulturze szanowany był w sposób bezwzględny majestat śmierci. Doszło do tego, że teraz z majestatu śmierci można publicznie drwić, w tym w licznych wydawnictwach. Nie słyszeliśmy zdecydowanego potępienia takiego języka przez opinię publiczną, także przez powołane do tego rady etyki itp. Wręcz przeciwnie, te wypowiedzi uzyskiwały aprobatę, a nawet aplauz wielu, w tym pracujących w środowisku uniwersyteckim (!), podczas gdy pierwszym i podstawowym obowiązkiem było protestować przeciwko takiemu stylowi wypowiedzi.
Styl języka polityki w Polsce przekroczył wszelkie wyobrażalne granice, zdziczenie może jest właściwym słowem, a może jest już ono dużo za słabe. Język jest bez znaczenia, bo od takiego języka do "kryształowej nocy" w wykonaniu używających lub słuchających takiego języka jest droga krótsza, niż się niektórym wydaje.
Co na to polskie elity? Są pełne oburzenia. Wiemy, że martwią się o Polskę. Znamy wielu wspaniałych ludzi, których bez żadnej wątpliwości zaliczylibyśmy do elity Polski. A gdzie oni są widoczni?
No, oni w zasadzie są w ogóle niewidoczni, a to dlatego, że tych elit praktycznie nie ma w mediach (nie mówimy tu o chlubnych wyjątkach). Jest nam niezmiernie przykro to powiedzieć, ale ci, których media wylansowały na elity, to nie jest żadna elita.
To po prostu nie może być elita, bo elita tak się nie zachowuje. Prawdziwa elita protestowałaby, nie godziłaby się na taki styl publicznej debaty. Mamy ciągle nadzieję, że sprzeciw wobec niedopuszczalnego stylu życia publicznego nastąpi, że każdy, kto ceni prawdę, poczuje, że jest czas, by dawać temu wyraz.
Żelazna dyscyplina Pracownicy Uniwersytetu Warszawskiego, także innych szkół wyższych, nie mogą milczeć w takiej sytuacji, bo są zobowiązani do obrony prawdy. Nie mogą milczeć profesorowie uniwersyteccy, gdy stosuje się konwencję chicagowską do sytuacji, którą ona sama na wstępie w jasnych słowach wyklucza z pola swojego działania, a w sprawie katastrofy o takim wymiarze nie widać prowadzenia żadnego poważnego śledztwa.
Nie mogą milczeć profesorowie, gdy ma się za nic metodyki badawcze, tnąc przecinakami przewody hydrauliczne i elektryczne samolotu, których bezbłędne funkcjonowanie było dla przebiegu zdarzenia na pewno bardzo ważne, a być może kluczowe. Czy przyczyną tragedii był błąd pilotów, mogą wykazać tylko rzetelne badania naukowe, dotychczasowy medialny gwar ma tu znaczenie równe zeru. A to oznacza, jak zawsze w naszej pracy, staranne, drobiazgowe, systematyczne, żmudne, fachowe, wielodyscyplinarne badania, biorące pod uwagę nawet pozornie nieistotne szczegóły. Tragedia smoleńska była dla nas wstrząsem, ale chyba jeszcze większym wstrząsem było to, że w naszych mediach w ciągu kilku minut (!) zdołano wprowadzić i z żelazną dyscypliną wyegzekwować trwałe embargo na informację. To ostatnie przedsięwzięcie, wydające się ponad siły kogokolwiek, zostało perfekcyjnie wykonane, co jest samo w sobie bardzo pouczającą informacją o wielkim znaczeniu. W katastrofie smoleńskiej są do zbadania tematy dotyczące fizyki, chemii, biologii, prawa, politologii, historii, socjologii, psychologii itd.
Niektórzy uczestnicy publicznej debaty są eliminowani z merytorycznej dyskusji wyłącznie z powodu etykietek nadanych im wcześniej przez zawiadujących mediami
Czy wymienione aspekty i wiele innych niewymienionych z braku miejsca nie powinny stanowić pola do interdyscyplinarnych badań naukowych na polskich uczelniach, w tym na Uniwersytecie Warszawskim? Powinny, i to z wielu powodów. Będziemy podejmować wszystkie wyzwania przyszłości, ale jeśli nie będzie w nas woli do znalezienia odpowiedzi na pytanie, co się stało, to przyszłości Polski po prostu nie będzie. Wygląda na to, że nie ma kto nas w tym wyręczyć, a nie wątpimy, że przyszłe pokolenia wszystkich z tego rozliczą jako bezpośrednich świadków historii.Tylko rzetelne argumenty Wróćmy do cytowanego artykułu pana prof. Kuli w piśmie "Uniwersytet Warszawski", w którym autor bardzo wyraźnie dystansuje się od odczuć rzesz Polaków oddających hołd prezydentowi Rzeczypospolitej. Wiele spraw, które dziwią i zasmucają autora, ani nas nie dziwi, ani nie zasmuca. Inaczej też niż prof. Kula, bo pozytywnie, oceniamy prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
Prof. Kula ma prawo do prezentacji swoich domysłów i refleksji, w tym także wskazujących nam, która kreska w eksperymencie Ascha według prof. Kuli jest właściwa. Jednak my mamy prawo do wyboru takiej kreski, jaka wynika logicznie z naszej własnej niezależnej oceny twardych faktów, bez oglądania się na sugestie innych.
W numerze pisma "Uniwersytet Warszawski" z października 2010 r. wśród wielu wątków w artykule "Przyszłość historyków" tego samego autora jest wyrażona troska dotycząca niebezpieczeństwa marginalizacji historyków. Jako chemicy i fizycy, ale także miłośnicy historii chcielibyśmy wyrazić głębokie przekonanie, iż nie przypuszczamy, aby marginalizacja kiedykolwiek zagroziła jakiejkolwiek rzetelnej nauce zajmującej się istotnymi zagadnieniami, a historia jest pełna istotnych zagadnień do zbadania.
Nigdy jednak nie powinno przy tym decydować, kto coś mówi, ilu ludzi tak mówi, jakich przyjaciół czy nieprzyjaciół ma mówiący, tylko bardzo prosta rzecz: jakie rzetelne argumenty można spokojnie i rzeczowo przedstawić na poparcie danej tezy. Tylko tyle. Jedynie takie podejście może być nazwane racjonalnym, tylko takie podejście może być drogą do uzdrowienia sytuacji. To jest nie tylko istota i misja Uniwersytetu, w przeszłości i teraz, ale także podstawa przyszłości każdego państwa./Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji "Rzeczpospolitej". Pierwotnie powyższy tekst autorstwa grupy pracowników naukowych UW został opublikowany - pt. "Misja uniwersytetu - aspekt dzisiejszy" - w periodyku "Uniwersytet Warszawski", nr 1 (51), luty 2011 r./
Autorzy listu:
Prof. Lucjan Piela, dr Franciszek Rakowski, dr hab. Rafał Siciński, dr hab. Janusz Stępiński, dr hab. Leszek Stolarczyk, Prof. Krzysztof Woźniak, dr hab. Michał Cyrański, Prof. Zbigniew Czarnocki, Prof. Edward Darżynkiewicz, dr hab. Wojciech Grochala, Prof. Jan S. Jaworski, Prof. Marek K. Kalinowski, Prof. Tadeusz M. Krygowski, dr Piotr Leszczyński, Prof. Krzysztof A. Meissner, dr hab. Marek Pękała
http://www.rp.pl/artykul/607247.html?print=tak

11 lutego 2011

Z ŻYCIA AEROKLUBU DOLNOŚLĄSKIEGO REPORTAŻE VIDEO





Z ŻYCIA AEROKLUBU DOLNOŚLĄSKIEGO, KTÓREGO TWÓRCĄ 
I WSPÓŁZAŁOŻYCIELEM JEST JASIU MIKOŁAJCZYK
....................................................................................................................................................................

JAK ZAMIEŚCIĆ KOMENTARZ, ZAPYTANIE, ...  KROK PO KROKU:
  1. W okienku na samym dole strony Prześlij komentarz jako:
  2. Dokonaj stosownego wpisu dotyczącego tekstu na stronie
  3. Wybierz wyróżnik (strzałka w dół, otworzy się okienko) Anonimowy
  4. Kliknij na Podgląd tekstu (możesz dokonać poprawek)
  5. Kliknij Zamieść komentarz
  6. Uwaga: proszę podpisać się z imienia nazwiska, bądź tzw. ksywą
Ps. Dziękuję za dokonanie wpisu
...........................................................................................................................................................................................................................
 
CZĘŚĆ I







CZĘŚĆ 2







CZĘŚĆ 3





3 lutego 2011

ODPOWIEDZI NA ZAPYTANIA DO PANA JANA





KOLEŻANKI I KOLEDZY,
PYTANIA PROSZĘ KIEROWAĆ NA SKRZYNKĘ MAILOWĄ.
......................................................................................................................................................................

JAK ZAMIEŚCIĆ KOMENTARZ ZAPYTANIE, ... KROK PO KROKU:
  1. W okienku na samym dole strony Prześlij komentarz jako:
  2. Dokonaj stosownego wpisu dotyczącego tekstu na stronie
  3. Wybierz wyróżnik (strzałka w dół, otworzy się okienko) Anonimowy
  4. Kliknij na Podgląd tekstu (możesz dokonać poprawek)
  5. Kliknij Zamieść komentarz
  6. Uwaga: proszę podpisać się z imienia nazwiska, bądź tzw. ksywą
Ps. Dziękuję za dokonanie wpisu
..........................................................................................................................................................................................................................

PYTANIE:

Panie Janie,

u nas w Rzeszowie chodziły mity, byłem, świadkiem dyskusji, że Pan ma w dupie wizy amerykańskie, podobno lata Pan po świecie bez dokumentów i w stanach Pan był kilka razy,
a nawet w Izraelu, korzystając z usług pilotów, samolotów prywatnych zagranicznych w szczególności francuskich, proszę odpowiedzieć szczerze.

Członek Aeroklubu Rzeszowskiego

ODPOWIEDŹ:

Tak, to prawda na razie o szczegółach nie chcę opowiadać, ze zrozumiałych względów, ale może kiedyś o tym napiszę?

Jasiu Mikołajczyk

PYTANIE:

JASIU,

CO SIĘ STAŁO, ŻE TEN SKLEP KTÓRY MIAŁ BYĆ FLAGOWYM OBECNIE EPI NIE JEST TWOIM SKLEPEM, PRZYPOMINAM SOBIE ŻE, TWOJE PLANY WYWOŁYWAŁY ŻYWE DYSKUSJE BYŁ TO DLA NAS TOTALNY ODJAZD, MY LOTNICY NIE ZNAMY SIĘ NA HANDLU, ALE INTUICYJNIE W CIEBIE WIERZYLIŚMY, BO WIEMY CO POTRAFISZ W LOTNICTWIE, MÓWIŁEŚ, ŻE Z OBECNEGO EPI ZROBISZ SKLEP WZORCOWY I POKAŻESZ ŚWIATU JAK SIĘ HANDLUJE, PREZENTOWAŁEŚ NAM SPOSOBY TAKIEGO HANDLU, POMYSŁY NIESAMOWITE, PAMIĘTAM CZĘSTE DYSKUSJE NA RÓŻNORAKICH ZAKRAPIANYCH LOTNICZYCH "DŻAMPREZACH', ŻE MUSISZ "WYRUCHAĆ'' BIEDRONKĘ. MY WSZYSCY, ANI NA MOMENT NIE WĄTPILIŚMY W CIEBIE. WYCZYTAŁEM GDZIEŚ, ŻE TEN PORTUGALCZYK OD BIEDRONKI MA DOCHODU ROCZNIE Z TEJ SIECI OK. 4,5 MLD EURO, PODCZAS GDY NASZE DZIEWCZYNY PRACUJĄ ZA GROSZE I SĄ SZCZĘŚLIWE ŻE MAJĄ PRACĘ, PAMIĘTAM, ŻE KILKA RAZY NAS SKRZYKNĄŁEŚ DO ROBOTY PRZY REMONCIE, NA TWOJE WEZWANIE NIKT Z NAS CI NIE ODMÓWIŁ.
CO SIĘ STAŁO DLACZEGO TO NIE JEST TWÓJ MARKET POD SZYLDEM "PAN JAN " PRZECIEŻ CAŁY WROCŁAW WIEDZIAŁ O TYM, ŻE PAN JAN URUCHAMIA MARKET?
TŁUMACZYŁEŚ NAM,, ŻE TY BUDUJESZ MARKĘ, A NIE FIRMĘ, TO JEST TYLKO PRZYSTANEK,, DAWAŁEŚ PRZYKŁAD ŻE, COCA COLA TEŻ KIEDYŚ ZACZYNAŁA
HASŁO TWOJE BYŁO:
"PAN JAN - TO NIE TYLKO FIRMA TO JUŻ MARKA"
CO ZAMIERZASZ DALEJ?
JASIU, JESTEŚMY Z TOBĄ, DAJ ODPOWIEDŹ.

Z PODRWIENIEM HANDLOWYM OD LOTNIKÓW

STASIU MAKSYMOWICZ

ODPOWIEDŹ:

NA DZISIAJ  NIE CHCĘ TEGO TEMATU PORUSZAĆ, PRZYJDZIE NA PEWNO NA NIEGO CZAS W STOSOWNYM MOMENCIE.

DO DZIENNIKARZY WSZYSTKICH RODZAJÓW MEDIÓW





KOLEDZY OD PIÓRA,

W PIERWSZEJ  KOLEJNOŚCI ZWRACAM SIĘ DO  DZIENNIKARZY, UCZESTNIKÓW RAJDU Z KTÓRYMI MIAŁEM OKAZJE POZNAĆ SIĘ OSOBIŚCIE, A BYŁO TO PODCZAS TRWANIA 

IV RAJDU  DZIENNIKARZY I PILOTÓW

POD PATRONATEM DOWÓDCY ÓWCZESNEGO ŚLĄSKIEGO OKRĘGU WOJSKOWEGO

RAJD TEN ZORGANIZOWAŁEM ZA WŁASNE PIENIĄDZE 

NA LOTNISKU W MIROSŁAWICACH
W DNIACH 30.4 -03.05.1998


OFERUJE WAM CIEKAWĄ WSPÓŁPRACĘ

CHĘĆ TAKIEJ WSPÓŁPRACY PROSZĘ PRZESŁAĆ MAILEM NA ADRES:


warunki współpracy omówimy bezpośrednio

Z POZDROWIENIEM LOTNICZYM

JASIU MIKOŁAJCZYK
.............................................................................................

JAK ZAMIEŚCIĆ KOMENTARZ, ZAPYTANIE, ... KROK PO KROKU:
  1. W okienku na samym dole strony Prześlij komentarz jako:
  2. Dokonaj stosownego wpisu dotyczącego tekstu na stronie
  3. Wybierz wyróżnik (strzałka w dół, otworzy się okienko) Anonimowy
  4. Kliknij na Podgląd tekstu (możesz dokonać poprawek)
  5. Kliknij Zamieść komentarz
  6. Uwaga: proszę podpisać się z imienia nazwiska, bądź tzw. ksywą
Ps. Dziękuję za dokonanie wpisu
..........................................................................................................................................................................................................................

KATASTROFA SMOLEŃSKA OPINIE PILOTÓW



PRZYJACIELE PILOCI !

SAMI DOBRZE WIECIE, ŻE JUŻ NIE DA SIĘ TEGO DALEJ SŁUCHAĆ JAK "FACHOWCY" POPAPRAŃCE TYPU:

 ''KACZYŃSKO-PODOBNE''

NA KATASTROFIE SMOLEŃSKIEJ BUDUJĄ SWÓJ KAPITAŁ POLITYCZNY
PRZEPRASZAM ZA SŁOWO ŁAGODNIE TYLKO SIĘ WYRAŻAJĄC PO PROSTU
JEST TO

SKURWYSYŃSTWO

NIECH POLACY POSŁUCHAJĄ OPINIĘ PRAWDZIWYCH FACHOWCÓW!

 MÓJ PRZYJACIEL INSTR.PILOT STASIU BŁASIAK, JUŻ SIĘ WYPOWIADAŁ W MEDIACH NA TEN TEMAT, TYLKO JEGO OPINIA NIE PRZEBIŁA SIĘ,  ZOSTAŁA ZAGŁUSZONA PRZEZ ''FACHOWCÓW''. 
KTO JAK NIE ON, MOŻE COŚ POWIEDZIEĆ NA TEN TEMAT!

  LATAŁ NA TYM SAMOLOCIE TU 154 M PRZEZ PIĘĆ LAT JAKO DOWÓDCA !

STASIU WZYWAM CIĘ DO TABLICY!

ŁĄCZĘ POZDROWIENIA LOTNICZE
INSTR. PIL. JASIU MIKOŁAJCZYK
......................................................................................................................................................................

JAK ZAMIEŚCIĆ KOMENTARZ, ... ZAPYTANIE,  KROK PO KROKU:
  1. W okienku na samym dole strony Prześlij komentarz jako:
  2. Dokonaj stosownego wpisu dotyczącego tekstu na stronie
  3. Wybierz wyróżnik (strzałka w dół, otworzy się okienko) Anonimowy
  4. Kliknij na Podgląd tekstu (możesz dokonać poprawek)
  5. Kliknij Zamieść komentarz
  6. Uwaga: proszę podpisać się z imienia nazwiska, bądź tzw. ksywą
Ps. Dziękuję za dokonanie wpisu
..........................................................................................................................................................................................................................

OFERTA WSPÓŁPRACY DLA WSZELAKICH WITRYN OCHARAKTERZE LOTNICZYM



Koledzy i Przyjaciele !

Organizatorzy wszelakich witryn o charakterze lotniczym!

Składam ofertę współpracy której nadrzędnym celem jest promowanie lotnictwa w społeczeństwie we wszystkich jego odmianach, wspomagajmy się, na początek wymiana linków na zasadzie wzajemności.


Jak będziemy wspólnie "wiosłować" w mediach wykorzystując internet i popularyzując  lotnictwo, to pozyskamy nową rzeszę zdolnych  młodych ludzi, którzy będą chcieli realizować się w szeroko rozumianym lotnictwie, wychowamy następne pokolenie wspaniałych lotników z mojej strony wnoszę własny wkład do takiej współpracy wyrażając zgodę na dowolną publikację z mojej ego blogu gdziekolwiek, jedynym warunkiem jest by było w niezmienionej formie z podaniem;


źródło:
www.bloggerlotniczy.blogspot.com

Liczę na wzajemność na stronce tej w komentarzach, 
możecie dokonywać wpisów które później opublikuję na poście,
wyrażające waszą chęć do takiej współpracy

z pozdrowieniem lotniczym
Jasiu Mikołajczyk
.....................................................................................................

JAK ZAMIEŚCIĆ KOMENTARZ, ZAPYTANIE, ... KROK PO KROKU:
  1. W okienku na samym dole strony Prześlij komentarz jako:
  2. Dokonaj stosownego wpisu dotyczącego tekstu na stronie
  3. Wybierz wyróżnik (strzałka w dół, otworzy się okienko) Anonimowy
  4. Kliknij na Podgląd tekstu (możesz dokonać poprawek)
  5. Kliknij Zamieść komentarz
  6. Uwaga: proszę podpisać się z imienia nazwiska, bądź tzw. ksywą
Ps. Dziękuję za dokonanie wpisu
.........................................................................................................................................................................................................................

2 lutego 2011

ZAPYTANIA DO PANA JANA ???





ZAPYTANIA DO PANA JANA ???

ZADANIEM TEJ STRONKI JEST PRZYBLIŻENIE MOJEJ OSOBY, JAKIE MAM POGLĄDY, TEMATYKA JEST DOWOLNA, ODPOWIEM SZCZERZE NA KAŻDE PYTANIE NP:  

CZY PRAWDĄ JEST....? ,

CO PAN MYŚLI O....?,  

JAKI MA PAN POGLĄD NA...? itd


POZWOLI TO PAŃSTWU NA OCENĘ MNIE JAKO CZŁOWIEKA JESTEM DO DYSPOZYCJI 

POZDRAWIAM WSZYSTKICH ZAINTERESOWANYCH

JASIU MIKOŁAJCZYK
.........................................................................................
JAK ZAMIEŚCIĆ KOMENTARZ KROK PO KROKU:
  1. W okienku na samym dole strony Prześlij komentarz jako:
  2. Dokonaj stosownego wpisu dotyczącego tekstu na stronie
  3. Wybierz wyróżnik (strzałka w dół, otworzy się okienko) Anonimowy
  4. Kliknij na Podgląd tekstu (możesz dokonać poprawek)
  5. Kliknij Zamieść komentarz
  6. Uwaga: proszę podpisać się z imienia nazwiska, bądź tzw. ksywą
Ps. Dziękuję za dokonanie wpisu
.............................................................................................................................................................................................................................

ŻYCIORYS JASIA MIKOŁAJCZYKA PISANY PRZEZ SAMO ŻYCIE





ŻYCIORYS   
JASIA MIKOŁAJCZYKA   
PISANY PRZEZ SAMO ŻYCIE ...

Zapraszam do redagowania mojego życiorysu, poprzez opisy zdarzeń i sytuacji  w jakiej się ze mną zetknęli, dotyczy to również ludzi z poza lotnictwa, proszę wpisy umieszczać w komentarzach następnie będą przeniesione na stronę, warunkiem koniecznym, jest podpisanie się z imienia i z nazwiska  bądź ksywą , podając  przybliżony miesiąc i rok opisywanej sytuacji, ten sposób zapisu pozwoli później  w opracowaniu  chronologicznym, oczywistym jest, że ,jedna i ta sama osoba, może wpisów dokonać dowolną ilość które uzna za ciekawe,  nie chcę nikogo w niczym ograniczać, zależy mi na prawdziwym i rzetelnym ich opisie.
No to do dzieła pozwolę sobie wywołać do tablicy
ludzi ze  środowisk których miałem okazje poznać tj.
ludzi lotnictwa, ludzi munduru, ludzi nauki, ludzi sportu, ludzi polityki,, moich klientów, partnerów z biznesu, chuliganów, ludzi z półświatka,   ludzi z Francji, Afryki, Szwajcarii, Niemiec Ukrainy,  Rosji  i innych państw, gdzie byłem incognito, rolników, kolegów  i koleżanki ze szkół, fanów sztuk walki, modelarzy, myśliwych, dziennikarzy wszystkich rodzai mediów.

PS. pomysł ten mi, podsunęli przyjaciele lotnicy, którzy znają mnie od dziecka,  namawiając, Jasiu napisz coś o sobie, ja z kolei mogę zrealizować go tylko w ten sposób, będzie przez to bardziej wiarygodny, redagując go samemu jest to niewykonalne,  musiałbym nic innego nie robić tylko pisać, każdy dzień mego życia to masę różnych  działań realizacja mnóstwa pomysłów  aktywność na wielu polach i tak  niestety  
"już mam"
począwszy od  
Małego Jasia   
pięknie to ujął 
instr. pilot Herbert Majnusz  
na stronie  
"witam miłośników lotnictwa"

Pozdrawiam wszystkich
Jasiu Mikołajczyk 
........................................................................................

JAK ZAMIEŚCIĆ KOMENTARZ, ZAPYTANIE, ... KROK PO KROKU:
  1. W okienku na samym dole strony Prześlij komentarz jako:
  2. Dokonaj stosownego wpisu dotyczącego tekstu na stronie
  3. Wybierz wyróżnik (strzałka w dół, otworzy się okienko) Anonimowy
  4. Kliknij na Podgląd tekstu (możesz dokonać poprawek)
  5. Kliknij Zamieść komentarz
  6. Uwaga: proszę podpisać się z imienia nazwiska, bądź tzw. ksywą
Ps. Dziękuję za dokonanie wpisu
............................................................................................................................................................................................................................




1 lutego 2011

STRONA OSOBISTA JASIA MIKOŁAJCZYKA STRONA NR 1





Z życia wzięte...
Będą to prawdziwe historie,  także z biznesu, które będą mam nadzieje potwierdzane przez świadków tych wydarzeń w komentarzach, będę je osobiście redagował w miarę wolnego czasu,  a jest tego sporo. moje kredo życiowe
"Pan Jan rzeczy niemożliwe załatwia od ręki,
a na cuda trzeba trochę poczekać"
PS . Przekaz ten dedykuje, jakże zdolnej naszej młodzieży, żeby nie szukali podłego życia na emigracji, zaczynając pracę od posady "na zmywaku" tylko realizowali się, w naszym pięknym kraju. stronę tę będę redagował osobiście w miarę wolnego czasu, a na dzisiaj niestety go nie mam, niech ona sobie "wisi" i poczeka na lepsze czasy.
Pozdrawiam
Jasiu Mikołajczyk

..........................................................................................................................................................................................................................
Jak zacząłem rządzić w Technikum

Tak na dobry początek, żeby stronka nie stała pusta, bo aż mi wstyd będę wrzucał od czasu do czasu krótkie teksty z uwagi na brak czasu na ich pisanie.  Historie te wszystkie są prawdziwe, życzyłbym Sobie, aby były potwierdzane przez świadków tych zdarzeń.
Będąc w Technikum na samym początku już po kliku miesiącach uczęszczania, chciałem objąć "dowództwo" nad kumplami  nie tylko z mojej klasy. Ponieważ byłem nikłej postury zresztą tak jest do dzisiaj, musiałem znaleźć na to sposób i go wymyśliłem:
Do szkoły uczęszczały w większości dziewczyny. Przez tydzień w przerwach po piętrach szukałem tych najładniejszych. Po selekcji jedna piękna dziewczyna z niebieskimi dużymi oczami ,blond długimi włosami, wysoka, super noga, dziewczyna marzenie, wpadła mi w oko. Następny tydzień ją szpiegowałem na każdej przerwie obserwowałem, jak się zachowuje itp. , miałem już pomysł na "numer" z nią tylko bałem się odrzucenia z jej strony. Zebrałem się w końcu na odwagę i tu jak zwykle lotnictwo mi pomaga.  Za pośrednictwem koleżanek puściłem "wici", że jest taki pilot w szkole ma na imię Jasiu i chciałby z nią pogadać. Zdziwiony bardzo szybką jej reakcją na następnej przerwie, ta najpiękniejsza dziewczyna w szkole będąca pod ciągłą obserwacją chłopaków podeszła do mnie i zaczęła, wiesz lotnictwo mi  się podoba, w rodzinie miałam lotników... itp, bardzo mi to ułatwiło z nią kontakt. Ja mówię, to super, ale ja mam dla Ciebie biznes, chcesz zarobić 100 zł, ona no pewnie kto by nie chciał. To posłuchaj daję Ci pewien scenariusz który musisz wykonać dokładnie wg. instrukcji którą Ci podam. Dam Ci sygnał kiedy zaczynamy go wprowadzać w życie. Zgodziła się na moje warunki. Jak on wyglądał będzie lepiej jak opisze jego realizację. A było tak; puściłem "wici" wśród chłopaków w całej szkole, że ja z  tą laską chodzę. Nie musiałem długo czekać na ich reakcje, co ty Jasiu pieprzysz, chyba jesteś chory, nie takie przystojniaczki do niej startowali, ty nie masz żadnych szans. Udowodnij to! Mówię dobrze nie ma sprawy. Nie będę się produkował za frajer, to musi być zakład przynajmniej o 200 zł.  Szybko zebrali kasę, sprawdziłem, że ją mają.  Natychmiast przez usłużne koleżanki przesłałem  wiadomość do tej "mojej najpiękniejszej", że "godzina zero" wybiła ma być na długiej przerwie na I piętrze. Podczas tej 15 min przerwy zaroiło się w większości samymi chłopakami, dziewczyny były w mniejszości. Byliśmy w centrum zainteresowania, ja do "mojej dziewczyny" mówię" masz tu stówkę  z góry tak jak ustaliliśmy i robimy  "teatrzyk".  Teraz piłka jest po twoje stronie, przejęła inicjatywę, "teatr" trwał przez całe 15 min. przerwy , prowadziliśmy rozmowę na wesoło po moich wypowiedziach wybuchała śmiechem, a ja jej tylko w tym czasie opowiadałem kawały, żeby podtrzymać naturalny jej uśmiech, podczas tej konwersacji. W tym czasie przytulała mnie, głaskała po włosach, policzku, ja oczywiście nie byłem jej dłużny. odwzajemniając tym samym. I tu muszę dodać, ze oprócz "teatrzyku" sprawiało nam to obopólną przyjemność. W końcu dzwonek na lekcję zadzwonił i" moja "dziewczyna" pocałowała mnie w same usta. Natychmiast podbiegłem do kumpli i mówię wyskakiwać z kasy 200 zł się należy. I tak już zacząłem "rządzić" w szkole. Oczywiście, moja dziewczyna nigdy się nie dowiedziała, że ja zarobiłem drugą stówkę,  wiedziała tylko że zależało mi na zrobieniu wrażenia na kumplach.
Ps. Tą moją "dziewczynę" kilka razy zabrałem na lotnisko, na lody, do kina,  przerodziło się to w sympatyczną przyjaźń przez cały okres uczęszczania do Technikum 

Tekst: Jan Mikołajczyk
Wrocław dn. 10.09.2011 r.
Ps. Dedykuję jej piosenkę Maleńczuka do odtworzenia na (youtube) "Dawna dziewczyno"
.....................................................................................................................................................................
Jest niedziela, myślę Sobie powrzucam trochę tekstów, muszę rozruszać tą stronkę.

Piknik lotniczy dla dzieci


Pewnego dnia nie zapowiedziany wcześniej złożył wizytę w siedzibie mojej firmy oficer lotnik w randze kapitana i mówi do mojej sekretarki Dorotki, że on jest z przesłaniem od Generała dyw. Kazimierza Dzioka i ma pilną sprawę do Pana Jana. U mnie w firmie było tak, że wszystko co było związane z lotnictwem jest priorytetem, zawsze mają ludzi załatwiać na "tak", nawet gdy mnie w firmie nie ma.
Ja byłem u siebie w gabinecie, tylko Dorotka, mogła wejść bez zapowiedzi, miałem wtedy u Siebie jakiś gości i mówi mi, że jest oficer od Generała, z pilną, sprawą. Wyszedłem do sekretariatu do oficera, międzyczasie Dorotka przeprosiła gości i usadowiła ich w salce przed moim gabinetem, żeby poczekali, jak ja załatwię sprawę z oficerem. Oficer wszedł (młody przystojny chłopak w randze kapitana, pięknie się prezentował w mundurze lotniczym wysoki szczupły brunet z gęstymi włosami) ,zameldował się u mnie po wojskowemu, jak bym był "Generałem"  i mówi ,że ma gorącą prośbę od Gen. dyw. Kazimierz Dzioka, (był w tym czasie Dowódcą Sił Powietrznych), odpowiadam, że nie wiem o co chodzi, ale prośba już jest załatwiona, proszę podać szczegóły. Kapitan mówi Panie Janie ,chodzi o to, że jutro jest Dzień Lotnictwa 
i w jednostce na Obornickiej z tej okazji zrobiliśmy piknik dla dzieci oficerów, brakuje nam tylko na tą uroczystość  akcentu lotniczego, jakby mógł Pan podlecieć samolotem i jakiś pokaz zrobić, to dzieci byłyby szczęśliwe. Panie Kapitanie załatwione, proszę powiedzieć tylko o której godzinie mam się zameldować na miejscu  ( nie pamiętam chyba to było w godzinach popołudniowych). Muszę tylko powiedzieć, że to wszystko jest wbrew wszelkim przepisom , pomijając, że będę kręcił akrobację nad jednostką wojskową. Tak , Generał o tym dobrze wie, dał słowo honoru, że jak będą jakieś kłopoty to on bierze je na Siebie . Zadzwoniłem z biura do Zbyszka Szydłowiecka, żeby mi przygotował samolot na jutro na określoną godzinę, będę na lotnisku i mam pilny wylot. Przyjechałem na lotnisko i dzwonię do Jurka Kopcia na jego prywatny telefon w tym czasie pracował w kontroli obszaru lotów i mówię w czym rzecz, Jurek, potrzebuję trochę namieszać nad jednostką w powietrzu i dzwonię do Ciebie, tak na wszelki wypadek , jakby był z tego powodu jakiś dym, żebyś wiedział, że to ja. Jurek w porządku Jasiu, tylko, ja oficjalnie nic nie wiem. Lotu tego, ja nie zarejestrowałem w dokumentacji Aeroklubu Dolnośląskiego, ani w książce pilota, po prostu go nie było. Wystartowałem i dużym łukiem od strony zachodniej miasta po "krzakach" musiałem przecież przeciąć podejście do lądowania Portu Lotniczego Wrocław nie zauważony. Doleciałem nad Jednostkę Wojskową i zacząłem szukać tego pikniku w końcu go znalazłem. Była tam jakaś karuzela, mały dmuchany balon, mała estrada, jakieś kolorowe namiociki, tłumek dzieciaków z balonikami itd,
Po obejrzeniu sytuacji z powietrza wyznaczyłem sobie strefę do akrobacji, aby była dobra widoczność i widz miał kąt patrzenia ok 60 stopni, no i oczywiście , żeby nie patrzyli pod słońce. Szybko zaakcentowałem swoją obecność na niskiej wysokości, przy następnym nalocie zrobiłem kilka beczek po prostej, następnie nabrałem trochę wysokości i na ok. 250 m , zrobiłem beczkami pełne koło 360 stopni. Zacząłem nabierać wysokości tak, żeby mali widzowie widzieli , że nie zniknąłem im z oczu. Będąc na 1000 m zacząłem kręcić wiązankę, wszystko co można ze Zlina 142 "wydusić", to zrobiłem, przechodząc z jednej figury w drugą, były to beczki sterowane z akcentem na cztery, półpętle, pętle, pętle ósemki z beczkami, korkociągi, ranwersy ze zmianami kierunków, zwroty bojowe itp. Po wiązance między budynkami na "parterze", jeszcze narobiłem hałasu, zrobiłem nalot nad głowami dzieciaków , pomachałem skrzydłami i odleciałem, tą samą drogą na Mirosławice.
Minęło dwa dni, zjawia się u mnie ten sam oficer od Gen.dyw. Kazimierza Dzioka i mówi Panie Janie  dzieciaki były zachwycone, było nagłośnienie , ktoś z kolegów lotników komentował  pokazy, piknik dzięki Panu zrobił na małych widzach duże wrażenie. Ale teraz ja tu jestem nie po prośbie tylko służbowo.
W imieniu Pana Generała mam oficjalne pismo przez niego podpisane z podziękowaniem, piękną gapę lotniczą w oprawie w drewnie i koniak Stock 84. (jest to ważne, Panowie Generałowie w nim gustują)
Na zdjęciu Pani Dorotka moja prawa ręka w firmie


Dorotka, prowadziła sekretariat i kadry, tak naprawdę to ona zarządzała firmą, ja ciągle przebywałem na lotnisku, wydawałem jej instrukcje, co ma robić nawet z powietrza, szkoląc w tym czasie młodzież. Dorotka, świetnie reprezentowała firmę, oprócz urody, obdarzona była kobiecą inteligencją i intuicją, była zawsze miła uśmiechnięta. Miała duże grono wielbicieli, potrafiła nawet "flirtować" dając złudne nadzieje Panom. Robiła to w interesie firmy. Ona znała wszelkie poufne informacje, była lojalna ,nigdy się na niej nie zawiodłem. Fotkę Dorotki wstawiam w tym miejscu, a to dlatego ,że widziałem, gołym okiem, że między oficerem ,a nią zaiskrzyło o czym mi powiedziała. Czy był dalszy ciąg tej znajomości tego już nie wiem.

Ps. Dorotka jest członkiem mojej dalsze rodziny, gdyby  nie to, na pewno bym dla niej stracił głowę.


Tekst: Jan Mikołajczyk
Wrocław dnia 11.09.2011
.....................................................................................................................................................................
"Czuwająca opatrzność Boża"

To zdarzenie było jedno z wielu w moim życiu to, że nie jestem u Św. Piotra tylko wśród żywych zawdzięczam  opatrzności która nade mną czuwa. Takich zdarzeń i podobnych jako lotnika było w moim życiu bardzo dużo.
W tym miejscu muszę dodać, że nigdy nie miałem żadnego wypadku lotniczego, wychodziłem z różnych ciężkich opresji także poza lotnictwem zawsze obronną ręką.
Chcę to zdarzenie opisać w dwóch częściach, w części pierwszej świadkami tego było przynajmniej setka ludzi, łatwo więc będzie ustalić jego  datę, a  nawet godzinę. Natomiast w części drugiej o tym zdarzeniu  dowiedziała jedna osoba, imię i nazwisko tej osoby na końcu opisu.  Od  tego zdarzenia minęło już wiele lat.

Część I

Pewnego dnia na lotnisku Zdzichu Szymanek (były Naczelnik Policji Wrocławskiej Drogówki) mówi, wiesz Jasiu,  w  rodzinie Andrzejka Salwiraka (właściciel dużej firmy budowlanej)  ktoś bierze ślub,  dobrze by było młodej parze zrzucić kwiatki z samolotu, jak będą wychodzić z Kościoła w Obornikach Śl. Mówię Zdzichu dla Andrzejka nie ma sprawy, zrobię to, a w   szczególności dla jego żony Danusi, darzymy się wzajemną sympatią. Zdzichu, ustal przybliżoną godzinę wyjścia ich z kościoła, ja przylecę wcześniej i będę na nich czekał. Przekaż tylko, żeby Andrzejek powiadomił gości, że będą kwiaty dla młodej pary zrzucone z samolotu. A teraz chodźmy do hangaru pokażę Ci Zlina 526 , wytłumaczę bardzo ważną sprawę. To jest samolot dwuosobowy przeznaczony do akrobacji, jak się lata w pojedynkę to z drugiej kabiny, tu po lewej stronie jest małe odsuwane okienko, tylko przez nie mogę wyrzucić kwiaty, wiązanka musi być taka, żeby bez trudu przeszła rozumiesz?
Jasne wiem w czym rzecz Jasiu. Wiązankę mi przywieź na Mrosławice przed ustalonym wylotem ze sporym wyprzedzeniem. Sprawa zrzutu miał być załatwiona z dnia na dzień. Spotkaliśmy przed wylotem Zdzichu przyjechał tuż przed moim startem, przywiózł wiązankę, była mała zbita z dużej ilości kwiatów po prostu "cegła", jakby ktoś nią dostał w głowę to na pewno by się wywrócił. Wzięłam tą wiązankę i zacząłem sprawdzać, czy przechodzi przez okienko. Przechodziła z wielkim trudem. Chciałem ją przepakować na nowo, ale była tak powiązana, chyba nawet drutem. Nie było już na to czasu. Nie chciałem, żeby goście czekali na samolot jak nadleci, wolałem, ja poczekać w powietrzu na wyjście młodej pary z kościoła.
Zgłosiłem lot do Oleśnicy, gdzie w tym dniu płk. Kierkicz zorganizował tam piękne pokazy lotnicze,
ale po trasie przez Oborniki Śl.  Przyleciałem znalazłem kościół, nie czekałem długo , zobaczyłem Pannę Młodą w białej sukni nadleciałem na wysokości wieży kościelnej, w drugim nalocie, na tej samej wysokości zrobiłem beczkę powoli i dostojnie. Odleciałem i na oczach wszystkich zaczęłam nabierać wysokości do 1000 m. Wiązanka z figur akrobacyjnych była bogatsza z tej maszyny mogłem więcej wydusić był to samolot akrobacyjny. Przyszedł czas na zrzucenie wiązanki, postanowiłem, to zrobić z poziomu wysokości wieży kościelnej będąc w pozycji na plecach. zaproszeni goście stali w jednej linii wzdłuż nalotu, co mi bardzo ułatwiło zadanie, bałem się ,żeby ktoś nie dostał w głowę tą "cegłą".
Zrobiłem nalot (tu muszę dodać, ale tylko lotnicy to zrozumieją, im jestem niżej ziemi, zawsze latałem szybciej, nawet o 30%, to jest mój margines bezpieczeństwa ,który zawsze mogę przełożyć np; na wysokość odległość i robić różne manewry przemieniające go w "szybowiec") ,
odpowiednio wcześniej otworzyłem okienko i będąc w pozycji na plecach wypchnąłem z dużym trudem tą "cegłę", obróciłem się z  pleców do normalnego lotu, a tu silnik nie ciągnie, byłem na wysokości parterowej, za mało było czasu na jakąkolwiek szukanie przyczyn. Musiałem natychmiast lądować. Nadmiar prędkości mogłem przełożyć na odległość. Rzut oka w lewo zabudowania miejskie, rzut oka w prawo las ,ten kierunek natychmiast obrałem. Na tej wysokości nie ma się oglądu sytuacji.Podleciałem trochę bliżej zarysował się kawałek łąki, bardzo krótki, nie miałem wyjścia i w jego kierunku zmierzałem przygotowując się do lądowania, wypuściłem natychmiast podwozie, wyskoczyło. Nie było ciągu ale śmigło się kręciło na zasadzie autorotacji, było więc zasilanie elektryczne wypuszczanie podwozia. Łączka w tym momencie wydawała się bardzo krótka. Przymierzyłem się  do przyziemienia zaraz na jej brzegu i na możliwie najmniejszej prędkości, aby dobieg był krótki. Prędkość bardzo skutecznie wytraciłem głębokimi ślizgami na skrzydła, przeleciałem po dachówkach  starej chałupy, wypuściłem klapy, cały czas nimi manewrując na podejściu, tak jak sterem wysokości, przeleciałem nad drutem kolczastym pastwiska graniczącym z łączką, przyziemiłem na samym jej brzegu tuż za drutami, wrzuciłem pełne klapy prędkość, była niewielka, zaczął się dobieg,   siadłem bardzo krótko , łączka miała ok 50m szerokości i na ten moment miałem taki wybór , albo "zameldować" się prosto w lesie albo zahaczyć lewym skrzydłem w słup który mi się nagle pojawił na dobiegu - elektryczny zrobiony z kątowników , od razu decyzja  kierunek na słup, zachaczyć skrzydłem i zrobić cyrkiel, opcja słupa była najlepsza,  będąc na dobiegu blisko słupa  wielką szansę dla siebie dojrzałem, łączka  od słupa miała swój dalszy ciąg skręcając w lewo. Postanowiłem lewym skrzydłem lekko zahaczyć o słup, ale tak żeby nie było cyrkla, tylko lekkie zahaczenie zmieniające kierunek dobiegu w lewo. Udało się samolot idealnie wyszedł na kierunek, nawet nie musiałem nic korygować. Dobieg skończyłem  15 m przed skrajem lasu. Byłem na ziemi, cały i zdrowy, sprzęt nie uszkodzony.Pierwszą zasadą lotniczą w sytuacjach awaryjnych, każdego pilota jest 

punkt pierwszy: zachować spokój. 

Tą zasadę wpoiłem sobie od małego lotniczego Jasia., ale wracając do tematu.
Łączka miała kształt tych znaków ))  po środku to był mój pas do lądowania, dookoła była otoczona lasem za wyjątkiem podejścia do lądowania od dołu znaków, słup patrząc na pas stał pośrodku na samym skraju po lewej stronie.
Po wylądowaniu natychmiast stwierdziłem, mam iskrowniki w pozycji wyłączone. Przyczyną ich wyłączania była wiązanka "cegła", przepychając na ja siłę przez okienko, zahaczyłem o iskrowniki które są po tej samej stronie co okienko. Silnik  przestał pracować. I to jest przyczyna mego awaryjnego lądowania.

"wiązanka ślubna" 

Co dalej? Zgłosić awaryjne lądowanie? Wezwać ekipę, zdemontować samolot i wsadzić na ciężarówkę? Myśli mi się kłębiły, zaraz będzie dochodzenie przyczyn tego lądowania, wyjdą  wierzch wszelkie inne  moje "wyczyny lotnicze" Stanę się chuliganem powietrznym. Groziło to mi sankcjami łącznie z odebraniem licencji. Jeden z wariantów było po cichu zadzwonić do Andrzejka Salwiraka ściągnąć jego ciężarówkę. Zdzicha poczynić odpowiedzialnym, żeby radiowozami policyjnymi na sygnale przywiózł  ekipę z Mirosławic do demontażu samolotu. Z drugiej strony Zdzichu i Andrzej bawili się na weselu, nie chciałem ich z niego wyciągać. Na pewno już byli dobrze po kielichu, zamiast pożytku, by się narobiło jeszcze większego zamieszania. Sprawę zamiast "przygasić"  przybrałaby przeciwnego w skutkach efektu. Nie byłem do końca pewny czy w takim

operacyjnym działaniu" mogę na nich liczyć? 
Postanowiłem z tej opresji wyjść sam.  

Myśl która natychmiast mi przyszła do głowy, to skoro wylądowałem to i powinienem wystartować.

Problem że Zlinem 526 F, jest taki, że on ma długi dobieg (ale udało się wylądowałem) i ma  też długi rozbieg. Następna wątpliwość przy lądowaniu, ja o słup zachaczyłem na stosunkowo mniejszej prędkości będąc na dobiegu, a teraz przy starcie potrzebuję o słup  zachaczyć z prędkością maksymalnie możliwą do uzyskania na tym odcinku do słupa. Sprawę słupa zostawiłem na potem, wiedziałem tylko, że bez jego "pomocy"  nie wystartuję. Przepchnąłem samolot na koniec pasa pod drzewa. Przeszedłem się wzdłuż linii startu, oceniłem, że na wysokości słupa powinienem mieć prędkość na tyle dużą, żeby podnieść ogon.   Pas przedłużyłem zrywając drut kolczasty pastwiska dla krów na szerokość pasa. Przed wlotem na pastwisko już powinienem być w powietrzu, gdyż na granicy pasa i pastwiska był rów.  Następnie na linii startu była stodoła, ale oceniłem, że będąc już w powietrzu ominę ją zmieniając lekko kierunek w prawo, potem były wysokie topole i tu warianty były dwa, albo przejść je górą po prostej, albo przed nimi zakręcić o 90 stopni w lewo  płasko i nisko cały czas rozpędzając Zlina.  Potem już przestrzeń była wolna. Byłem przekonany, że się nie mylę co do właściwej oceny sytuacji i ryzyka. 

Pozostał słup moja deska ratunku.
  
 Życiem nie ryzykowałem co najwyżej uszkodzeniem samolotu. zrobiłem kepisz najbliższej stodoły i rozglądając się znalazłem sposób, żeby uderzenie w słup zmiękczyć. Wyciągnąłem ze stodoły zwój fajnego miękkiego drutu. Sporo siana i starą plandekę i ..... wymyśliłem z tego zrobić"opatrunek" na kształtownikach metalowych słupa na wysokości skrzydła, siano obwiązywałem drutem dookoła nogi słupa do grubości ok. 10 cm . Potem z plandeki zrobiłem "bandaż" w  ten sam sposób.
Wyliczyłem sobie że optymalnym będzie uderzenie prawym skrzydłem  na głębokość połowy "opatrunku". Ryzyko, że to wypali oceniłem pół na pół z tendencją optymistyczną. Nawet jakby mi słup przy starcie nie pomógł to samolot bym uszkodził w niewielkim stopniu.

Podjąłem decyzję - startuję

Przeszedłem jeszcze raz pas, od samego początku do słupa, od słupa do pastwiska. Przepędziłem krowy na sąsiednie pastwisko. Miałem tez szczęście, że ta łączka była dobrze ukryta i przez ludzi nie odwiedzana. Dopiero jak już zdecydowałem się na start przyjechało dwóch młodych chłopaków na rowerach. Wziąłem ich na stronę i powiedziałem, że może być tak, że będzie wypadek i będę potrzebował pomocy.  Zostawiłem im swój telefon pokazałem jak w razie czego mają zadzwonić do Zdzicha i Andrzeja oprócz tego telefony napisałem im na kartce.  Przeżegnałem się, odpaliłem maszynę. Zacząłem start: przytrzymałem go na hamulcach, klapy zamknięte, pełne obroty i wyrwałem do przodu, przed słupem już miałem ogon w górze. Teraz najważniejsze  uderzyć w słup, tak żebym troszkę skręcił w prawo, a  nie zrobił cyrkiel, w pełnym skupieniu,

wymierzyłem w słup i wypaliło

po mojemu ,nie byłem nakierowany właściwie, ale byłem na kierunku nabierając prędkości, kierunek delikatnie skorygowałem  lotkami pochylając go na skrzydło wspomagając sterem kierunku, przed rowem byłem już na właściwym kierunku, ulga mi przyszła mam już prędkość, jestem w domu, cały czas byłem na zamkniętych klapach ,żeby nie miał dużego oporu i mógł się szybciej rozpędzić. Rów się zbliżał wystarczyło tylko,  żebym lekko uchylił klapy i już byłem w powietrzu. klapy delikatnie przymknąłem, żeby dalej mógł się lepiej rozpędzać, po "parterze", natychmiast schowałem podwozie, a dalej, to już bułka z masłem delikatnie przeleciałem poniżej dachu stodoły skręcając leciuteńko w prawo, byłem już na prostej do topól ,mogłem je przejść górą, ale nie , wariant zakrętu o 90 stopni  przed topolami w lewo na ich połowy wysokości był najlepszy, miałem dobrą prędkość, po wykonaniu zakrętu mogłem już przejść na normalne wznoszenie. Czas spędzony na moim"pasie" od wylądowania do starty nie przekroczył 40 min. 
Poleciałem do Oleśnicy na pokazy, dalszy czas spędziłem laicikowo,  mile  wśród lotników..

Część II 

Do Mirosławic przyleciałem pod wieczór, czekał na mnie Zbyszek Wodnicki (Szef techniczny Aeroklubu) po wepchnięciu samolotu do hangaru, obszedł go wokół i mówi Jasiu czemu te końcówki skrzydeł są porysowane i maja lekkie wgnioty? Przecież jak Ci wydawałem samolot tego nie było.
Nie chciałem już kręcić i postanowiłem mu powiedzieć prawdę. Zbyszek powiem Ci dlaczego, ale pod warunkiem , że zachowasz to dla siebie. Zbyszek nie ma sprawy. Opowiedziałem mu tylko, że miałem awaryjne lądowanie i to jest tego przyczyną i o słupie też, że był mi pomocny.  Zbyszek podpicuj to trochę, żeby nie było śladu. Jasiu, to drobiazg, nie ma sprawy.
Tą historię, też później po kilku latach opowiedziałem Danusi i Andrzejowi Salwirakom, goszcząc u nich z moją zoną.

Ps. zdarzenie to dedukuję  młodej parze z tamtych lat, mam nadzieją, że są w szczęśliwym związku.
Nie miałem okazji ich poznać osobiście, ale może taka okazja się nadarzy?
Ciekawy jestem, jak daleko od Panny Młodej spadła ta nieszczęsna wiązanka?


Tekst: Jan Mikołajczyk
Wrocław dnia 11.09.2011 r.
...........................................................................................................................................................................................................................

Dbałość o sprzęt

Teraz dla odmiany wrzucę króciutki tekst. Mając 16 lat latałem w rejonie lotniska ówczesnego Aeroklubu Wrocławskiego z siedzibą na Gądowie. Wisiałem tak już w powietrzu na termice dobre ponad trzy godziny latając na szyb. Mucha 100 ,tak od chmury do chmury Oddaliłem się na północ na taką odległość, że już nie miałem dolotu. Walczyłem jak mogłem, ale nie dałem rady. Byłem coraz niżej na ok. 300 m znalazłem "zerko" które dało mi jeszcze jakąś nadzieję, że się wykręcę, włączyłem jeszcze, pole do lądowania miałem już upatrzone. W końcu siadłem pole fajne twarde, trawiaste idealne pod samolot.
Po wylądowaniu , widzę z daleka, że z pobliskiej wsi leci masa gapiów wiadomo"samolot spadł na ziemię" we wsi sensacja! Ja w tym czasie po tylu godzinach w powietrzu miałem wielkie ciśnienie na pęcherz. (jest możliwość oddać mocz w powietrzu, kiedyś to próbowałem zrobić poprzez specjalny lejek ,ale cały się pooblewałem), wyskoczyłem więc szybko z kabiny  i pobiegłem w pobliskie krzaki sobie ulżyć. Kiedy już wracałem przy szybowcu była cała wieś była, w oddali widziałem że bacie o laskach też zmierzały zobaczyć co to się dzieje. Podszedłem do szybowca starając się dostać do kabiny, a tu na drodze stanął "samozwańczy wieśniak", który podjął się zadania pilnowania "samolotu". Ja do niego, że muszę dostać się do kabiny, to ja jestem pilotem, (miałem w tym czasie ok.155cm wzrostu) ,on nawet nie chciał mnie słuchać. Ja mu mówię, że w środku mam dokumenty i mu pokażę. On nie odpowiedział tylko mnie  odepchnął. Ponawiałem wielokrotne próby dostania się do kabiny. Sytuacja stawała się groźna z innej przyczyny, "wieśniaki" zaczęły szybowiec macać, ruszać lotki,  skakać przez skrzydło, przepychali się, kilka osób wywróciło się na skrzydło. Chciałem zapanować nad tym wszystkim. Nie wiedziałem co mam robić, musiałem szybko znaleźć jakieś rozwiązanie. Wypatrzyłem starszego Pana z wyglądu wydawał mi się nauczycielem. Poprosiłem go na rozmowę i przedstawiam mu sytuację, że ja jestem pilotem i sytuacja się pogarsza, grozi to uszkodzeniem szybowca. On mówi jasne  chętnie  pomogę, tylko problem w tym, że ja tu  jestem na wakacjach i nikt tu mnie nie zna. Mówię mu Panie , ja już nie mam czasu , znajdź Pan drugiego gościa i pilnujcie tej cieńszej strony skrzydła, żeby nawet nikt,  ich nie dotykał, radź Pan sobie. już sam, ja muszę biegnąć do telefonu.


Zdjęcie wykonał pil. Włodzimierz Rusikiewicz, miałem wtedy 16 lat i wylądowałem pod Żmigrodem w polu Ponieważ nie mam innej fotki z tamtego okresu zamieszczam tą która posiadam. Jest  to Mucha Standard. Fotka nie dotyczy tekstu tu zamieszczonego. Ja jestem przy skrzydle. Po mnie wtedy przyleciał mnie wyciągnąć z pola  Śp.instr. Józiu Bujak . Z jego lądowaniem na moim polu  jest bardzo ciekawa  historia którą opiszę wkrótce. Przypominam że stronki  HUMOR LOTNICZY, NIEZWYKŁE, HISTORIA poświęcone są jego pamięci. Proszę zauważyć samolot stoi przy szybowcu ze złamanym śmigłem. Autor tej fotki przysłał mi ją po 40-latach i nazwał ją: Mucha ze złamanym śmigłem i pod takim tytułem opiszę tą historię wkrótce.

Telefon szybko zlokalizowałem, na horyzoncie w odległości ok. 2 km zobaczyłem wieżę kościoła i co sił w nogach pobiegłem, wpadłem na plebanie i mówię ,że mam pilną sprawę do księdza Proboszcza, zjawił się w kancelarii natychmiast chyba, myśląc, że ktoś prosi o ostatnie  namaszczenie. Przedstawiam mu krótko, że jestem pilotem szybowca który, wylądował na skraju wsi i potrzebuje pomocy. wiedział już o tym wydarzeniu. Ksiądz też nie wierzył, żeby takie dziecko było, już pilotem. Mówię proszę księdza, nie mam żadnych dokumentów przy sobie na potwierdzenie, są w szybowcu do którego nie mogę się dostać,, Ja od księdza  Proboszcza potrzebuje tylko dostępu do telefonu.  Dzwoń synu,  dzwoń, połączyłem, się z jakimś pilotem dochodzącym powiedziałem tylko,że wylądowałem w terenie i sytuacja jest poważna., muszę rozmawiać z instr, Stefanem Różyckim, bądź z inst. Zdzisławem Majewskim,.  mówię ,że sprawa jest pilna i czekam na lini. Trwało to moje czekanie ok. 10 min. widocznie musieli lecieć z tą wiadomością na start. Odezwał się Zdzisław Majewski , mówię, że ze mną wszystko w porządku tylko nie mogę zapanować nad tłumem,  sytuacja ta grozi uszkodzeniem szybowca. Dobra Jasiu, tylko powiedz gdzie jesteś, Panie instr. oddaje słuchawkę Księdzu Proboszczowi, on lepiej ustali koordynaty, ksiądz następnie oddał mi z powrotem słuchawkę ,mówię instruktorze tylko nie ma gdzie lądować jest wiejski lotniczy piknik  na całym polu  Nie martw się Jasiu mam na to swoje sposoby. Biegnę już do samolotu.  Faktycznie po jakieś 15 min. Gawron był nad polem instr. Zdzisław Majewski zaprawiony w lotach agro, przeleciał po głowach kilka razy i pas do lądowania się znalazł  błyskawicznie. Wylądował i wężykiem   kołował w kierunku szybowca wyskoczył z kabiny z liną i mówi Jasiu wskakuj do szybowca zaraz po naprężeniu liny, ja potrzymam go na obrotach, podniesie skrzydło  i startujemy.
Po wylądowaniu na Gądowie, liczyłem ,się z ostrą reprymendą, że miałem latać nad lotniskiem a siadłem w polu , Liczyłem się, nawet z najgorszym, że zostanę zawieszony w lotach.
Jakie było moje zdziwieniem . kiedy instr. Zdzisław Majewski przy innych pilotach pochwalił mnie za dbałość o sprzęt, że nie dopuściłem do jego zniszczenia, potwierdził fakt że sytuacja była poważna. 
Śp. instr. pil Zdzisław Majewski
był znakomitym instruktorem i dobrym człowiekiem. Więcej o nim znajdziesz w zakładce Loteczka w którymś z biuletynów


Tekst: Jan Mikołajczyk
Wrocław dnia 11.09.2011 r
....................................................................................................................................................................
Działanie operacyjne

Działanie do jakiego jestem przyzwyczajony, obrazuje przykład na dole. Lubię pracować z ludźmi którzy nie robią problemów nie piętrzą trudności, patrzą jak sprawę załatwić możliwie od ręki. Bez zbędnych formalności. W moim otoczeniu jest już spora grupa osób  pracujących w ten sposób na zasadach wzajemności z różnych środowisk. 

Oto ta sytuacja:

Jasiu, gdzie jesteś , jak to gdzie na lotnisku, a o co chodzi  Stasiu ( szef klubu WKS ŚLĄSK),
trzeba zrzucić piłkę z samolotu na rozpoczęcie meczu, jak zawodnicy będą już na murawie wychodzić i będą na środku boiska,. Sędziowie już wiedzą, że piłka będzie dokładnie o czasie z samolotu zrzucona. o której to jest ? Dokładnie za godzinę. Stasiu nie ma sprawy, tylko ja nie mam piłki.
Jasiu już wysyłam Ci wóz na Mirosławice z piłką.
Jasiu bardzo mi na tym zależy, a dlaczego wytłumaczę Ci jak się spotkamy.
Piłkę zrzuciłem o czasie na sam środek boiska przy kilku tysiącach kibiców.
Chciałbym, żeby ktoś w komentarzach napisał jakie to zrobiło wrażenie na kibicach.
Ps. Ja czasami, też miałem pewne sprawy do Stasia, załatwiał w podobny sposób

Tekst: Jan Mikołajczyk
Wrocław dnia 11.09.2011 r.
...........................................................................................................................................................................................................................

JAK ZAMIEŚCIĆ KOMENTARZ, ZAPYTANIE, ... KROK PO KROKU:
  1. W okienku na samym dole strony Prześlij komentarz jako:
  2. Dokonaj stosownego wpisu dotyczącego tekstu na stronie
  3. Wybierz wyróżnik (strzałka dół, otworzy się okienko) Anonimowy
  4. Kliknij na Podgląd tekstu (możesz dokonać poprawek)
  5. Kliknij Zamieść komentarz
  6. Uwaga: proszę podpisać się z imienia nazwiska, bądź tzw. ksywą
Ps. Dziękuję za dokonanie wpisu