1 marca 2011

Katastrofa Smoleńska – 19 włączonych telefonów - dane logowania

Katastrofa Smoleńska – 19 włączonych telefonów - dane logowania

Przypomnę jeden zapomniany czy też z premedytacją wyciszany wątek w badaniach i śledztwie w sprawie Katastrofy Smoleńskiej.
Wątek ten wydaje mi się teraz szczególnie istotny, gdyż zbliża się moment ujawnienia jakże arcybolesnego (że zacytuję za klasykiem) raportu polskiej komisji Millera, w której to mamy zetknąć się z druzgocącymi nas, polską stronę, informacjami bardziej przygniatającymi niż raport MAK.
Poza tym w ostatnim czasie zaczyna się kolejny etap nagonki i wdrażania w życie informacji kompromitujących załogę i gen. Błasika.

Przypomnę tylko iż po ponad 10-ciu miesiącach od katastrofy pojawia się nowa wrzutka GW, a za nią TVN24WSI i cała grupa innych lżych mendiów, ponoć diametralnie zmieniająca, w zamyśle autorów (chociażby dzisiejsza audycja MO - siódmy dzień tygodnia) naszą albo ICH dotychczasową wiedzę i interpretacje tego, co się stało przed wylotem do Smoleńska i jakie były tego konsekwencje.
Wytłuszczony tekst wskazuje tylko, że powinniśmy zrobić kolejny krok wstecz, przyjrzeć się i dokonać przeglądu wcześniejszych już zapomnianych wątków, żeby być może je wyeksponować w odpowiedni sposób, nie pozwalając na manipulację i powrót do jedynej słusznej tezy katastrofy lansowanej już chwilę po niej – odpowiedzialności za wszystko załogi TU154M i dokooptowanego w nieco późniejszej narracji MAK’u gen. Błasika. Rozwiewać „Smoleńską mgłę i wskazywać, że mógł tam mieć miejsce zamach. I to nie kapitan – major Protasiuk czy też gen. Błasik i ich relacje na płycie lotniska Okęcie w Warszawie miały wpływ na to co działo się i ostatecznie stało 10 kwietnia 2010r.

TEN ZAPOMNIANY WĄTEK TO WŁĄCZONYCH 19 TELEFONÓW KOMÓRKOWYCH OFIAR KATASTROFY NA POKŁADZIE SAMOLOTU.

Wracam zatem do tego wątku w nawiązaniu do pojawiających się informacji o „inscenizacji” miejsca katastrofy – lotnisko Siwiernyj -skierowaniu samolotu na inne lotnisko czy też jeszcze innych wariantów katastrofy rozpatrywanych w blogosferze.
Gdyby podejść naukowo i analitycznie do badania tego wątku, to powinno się przede wszystkim zbadać lokalizacje stacji bazowych sieci telefonii komórkowych w okolicach Smoleńska lub innych miejscach, w których logowały się telefony ofiar z pokładu samolotu TU-154M.
Nigdzie dotychczas nie napotkałem takiego wątku dyskusji i analiz, dlatego postanowiłem tutaj podzielić się z czytelnikami swoimi przemyśleniami na ten temat.
Zacznę od innego istotnego i sprawczego elementu włączenia telefonów komórkowych na pokładzie samolotu. Tym elementem sprawczym, włączenia komórek, stało się 100% przekonanie osób w samolocie o zagrożeniu w jakim się znalazły. Można tu powołać się i znaleźć analogie do tego co działo się w USA 11 września 2001 r. na pokładach samolotów. Ofiary tych wydarzeń też podróżowały w samolotach i mieliśmy tam do czynienia z identycznymi ich zachowaniami. W obliczu zagrożenia, życia masowo włączali telefony komórkowe i próbowali kontaktować się z bliskimi.
Wśród ofiar katastrofy samolotu TU-154 w Smoleńsku zadziałały te same lub takie same mechanizmy – poczucie zagrożenia i konieczność kontaktu z bliskimi.
A zatem jaki jest moim zdaniem najistotniejszy wniosek z takiej analizy: ofiary na pokładzie samolotu miały pełną świadomość tego zagrożenia w jakim się znalazły. Próbowały w ostatnich chwilach swego życia skontaktować się z kimś, komu chciały przekazać informację o tym co dzieje się w samolocie z samolotem i w jakiej groźnej sytuacji się znalazły. Mieli prawdopodobnie również świadomość, że zagrożenie to jest zagrożeniem ich życia i dlatego podjęły próby kontaktów telefonicznych.
Łączna liczba włączonych telefonów na pokładzie samolotu potwierdzona przez prokuraturę mówi o 19-tu telefonach.
Krótkie wprowadzenie do dalszej analizy.
Jak działa sieć komórkowa
Cała się komórkowa podzielona jest na mniejsze części, w ramach których możemy po włączeniu telefonu zalogować się do najbliższej tzw. stacji bazowej by uzyskać dostęp do sieci i móc korzystać z usług dostarczanych przez tę sieć
Obszar zaopatrywany w sygnał przez jedną stację bazową nazywany jest komórką (stąd też nazwa sieć komórkowa). Jej wielkość zależy od zastosowanej technologii i lokalizacji. Do każdej takiej komórki (nie mylić z telefonem!) mogą być dołączeni użytkownicy w celu korzystania z połączeń sieci. Nie będę tu pisał o liczbie jednoczesnych połączeń do stacji bazowej czy przepustowości sieci, bo nie są to istotne elementy tej analizy. Operatorzy telefonii komórkowej nadzorują swoje sieci i planują ich rozbudowę w taki sposób, aby były maksymalnie i równomiernie obciążone, ale jednocześnie obsłużyły wszystkich potencjalnych klientów znajdujących się w zasięgu stacji bazowej. W związku z powyższym wiele komórek w centrach miast ma średnicę zaledwie 200 m, ponieważ są to miejsca, gdzie wielu ludzi telefonuje równocześnie. Na obrzeżach miast komórki są dużo większe, a poza miastem mają już kilka kilometrów średnicy.

Dla naszej analizy istotne jest to, że analizujemy bliskie okolice stosunkowo dużego miasta rosyjskiego – Smoleńsk (ok. 400 tys mieszkańców) i że popularność telefonii komórkowej w Rosji jest duża. Wnioskować zatem można, że w Smoleńsku mamy dosyć gęstą sieć stacji bazowych. W pobliżu rozpatrywanych przez blogerów i osoby analizujące przyczyny i miejsca oraz wiarygodność serwowanych nam informacji o katastrofie, lokalizacja stacji bazowych sieci komórkowych powinna być duża. Powinniśmy też móc dosyć jednoznacznie wskazać miejsce lub obszar w którym następowało logowanie się do sieci, telefonów komórkowych ofiar katastrofy z samolotu. Te miejsca obszary mogą być określone precyzyjnie i z dużą dokładnością i tak jeśli chodzi o lotnisko Siewiernyj to mogę wnioskować że lokalizacje stacji bazowych i wielkości komórek sieci nie są większe niż max kilka kilometrów, choć równie dobrze można przyjąć wielkość komórki na poziomie ok. kilometra lub nawet gęściej. Podobnie w przypadku lotniska Jużnyj (rozpatrywane jako miejsce awaryjnego lądowania TU-154M) położonego analogicznie jak Siewiernyj na obrzeżach miasta. Istotny jest fakt, iż oba te lotniska są od siebie oddalone o około 12km w linii prostej. Zatem jeśli samolot lądował w innym miejscu niż Siewiernyj a pasażerowie lotu włączali komórki w ostatniej fazie lotu i logowali się do najbliższych stacji bazowych, to te miejsca będą zupełnie różne. Niestety nie posiadamy żadnych wiarygodnych informacji na ten temat. Lokalni operatorzy sieci komórkowych w Smoleńsku, w przeciwieństwie do nas, posiadają te dane w swoich systemach zarządzania siecią i są w stanie wskazać miejsca lub obszary, w których następowały logowania telefonów komórkowych ofiar.
Jak wspomniałem powyżej, dla każdej z wymienionych lokalizacji będą to zupełnie inne miejsca logowania do zupełnie innych stacji bazowych zlokalizowanych w różnych częściach miasta.
Informacja której poszukujemy - miejsca logowania się telefonów do sieci powinna wskazywać jednoznacznie, gdzie znajdował się w danej chwili samolot.

Podobnie będzie to rejestrowane w przypadku zupełnie innej lokalizacji lotniska, np.: Szatałowo, rozpatrywane w śledztwach blogerskich jako miejsce, w które mogła zostać skierowana naszą Tutka w celu „bezpiecznego lądowania”.
Jeśli tak się istotnie stało to w danych systemów rosyjskich operatorów sieci komórkowych są zgromadzone te informacje.

Pytanie zasadnicze: czy polskie służby zajęły się z należytą starannością zbadaniem tego tematu, czy to w ramach komisji Millera, czy to w ramach działań śledczych Prokuratury Wojskowej czy też w ramach działań służb wojskowych SWW, SKW czy też innych.
A na koniec pytanie: czy tematem tym zainteresował się zespół parlamentarny pod kierownictwem Antoniego Macierewicza.
Sprawa telefonów komórkowych i ich miejsc logowania się do sieci komórkowych jest jednym z istotniejszych dowodów w toczącym się śledztwie.
Niestety moje dotychczasowe poszukiwania informacji na ten temat kończą się jedynie na dotarciu do informacji dotyczących m.in. liczby włączonych telefonów ofiar, telefonów komórkowych pewnej grupy ofiar, które przekazano bezpośrednio rodzinom ofiar z pominięciem polskich organów śledczych deprecjonując je jako dowody w śledztwie, części telefonów nie przekazanych polskiej stronie, czy też jakimś informacjom o szczegółowych badaniach aparatów telefonicznych, w których posiadaniu jest Polska Prokuratura Wojskowa.
Wszystko to jest może ważne a może tylko w swoim czasie służyło jako jeden z tematów zastępczych w sprawie śledztwa dotyczącego Katastrofy Smoleńskiej.
Wątek włączonych telefonów komórkowych na pokładzie samolotu nie istnieje obecnie w przestrzeni dyskusji publicznej i rozważań śledczych zarówno tych oficjalnych jak i naszych blogerskich.
Dlatego pozwalam sobie zwrócić uwagę na ten wątek, gdyż jest on jednym z istotniejszych w prowadzonym śledztwie. Polskie organa i służby zajmujące się badaniem Katastrofy Smoleńskiej są w stanie dotrzeć do najistotniejszych informacji i danych, na które zwróciłem uwagę.

Pytanie – czy takie działania ze strony polskiej mają miejsce, czy podobnie jak w wielu innych kwestiach w sprawie katastrofy nie są podejmowane?
Te informacje i dane, jeśli tylko są w dyspozycji odpowiednich służb i organów zajmujących się badaniem katastrofy, powinny być znane i upublicznione opinii społecznej oraz wszystkim obywatelom.
Ponadto powinny one dokładnie odpowiadać na zestaw pytań umieszczonych poniżej:
·        Ile telefonów uczestników lotu TU-154M z dnia 10 kwietnia 2010r było włączonych w ostatniej fazie lotu? Weryfikacja przekazywanych wcześniej informacji o liczbie 19 telefonów.
·        Ilu telefonom udało się zalogować do sieci komórkowych będących w zasięgu samolotu i stacji bazowych?
·        O której godzinie następowały logowania telefonów do sieci komórkowych? Czy przed oficjalnie podawaną godziną katastrofy, czy też po?
·        W jakim dokładnie miejscu (lokalizacja, tak jak wspomniałem powyżej z dokładnością jak przypuszczam - do kilometra) logowały się telefony pasażerów do sieci komórkowych? Czy te logowania miały miejsce w pobliżu lotniska Siewierny, Jużnyj cz też w zupełnie innym miejscu?
·        Czy wykonywano i faktycznie wykonano połączenia i rozmowy z zalogowanych telefonów?
·        Do kogo były wykonywane te połączenia telefoniczne?
·        Czy istnieją zapisy treści rozmów głosowych w realizowanych połączeniach?
Wszystkie te pytania i odpowiedzi na nie pozwolą nam obywatelom Polski uznać czy reprezentujące nas władze działają w naszym interesie.
Jeśli takie informacje są w posiadaniu śledczych to ich ujawnienie mogłoby rozwiać istniejące i pojawiające się nowe teorie spiskowe zamachu w Smoleńsku.
Rodzi się inne podstawowe pytanie o wiarygodność przekazywanych odpowiedzi przez instytucje zajmujące się badaniem katastrofy czy prowadzące śledztwo.
Ponieważ wiarygodność ta jest mocno wątpliwa, gdyż zbyt wiele wątków badań i śledztwa jest zmanipulowanych, wiele istotnych spraw zamiatanych pod dywan, zbyt wielka widoczna uległość stronie rosyjskiej, cały szereg działań „maskirowki”, matactw i wrzutek medialnych.
Stąd mój pomysł tak jak u FYM’a - skierowania tych zapytań do normalnych obywateli Rosji, którzy coś wiedzą w tej sprawie.
Podobnie jak w pomyśle na poszukiwania osób i źródeł informacji o akcjach służb medycznych dniu 10 kwietnia2010 w Smoleńsku lub okolicach, czy też zupełnie innych nieznanych nam dotychczas miejscach, gdzie mógł być skierowany samolot w celu awaryjnego lądowania.
Pomysł jest ściśle związany z naszymi blogerskimi śledztwami i próbami docierania do wiarygodnych informacji o tym co stało się 10 kwietnia z delegacją polską podróżującą samolotem TU-154 101.
Mam nadzieję, że zainteresuję wszystkich tych, którzy są w stanie coś istotnego wnieść w tym temacie i sprowokuję tym samym dyskusję czy też coś więcej, jakieś konkretne działania pozwalające dotrzeć do informacji na temat 19 włączonych telefonów ofiar katastrofy.
Źródło: Salon 24

Fabryka sztucznej mgły

Fabryka sztucznej mgły


"Czy da się wytworzyć sztuczną mgłę?"
   To pytanie postawił, w kontekście smoleńskiej mgły, profesor Krzysztof Haman w swoim liście eksperta z 1 lutego.  Profesor Haman jest znawcą fizyki atmosfery, chmur i mgieł. List eksperta, choć nie pozbawiony pewnych założeń, jest świetnie napisany i do bólu logiczny. Odpowiedź na tytułowe pytanie jest jednoznaczna: nie da się. Zacytuję kluczowy argument profesora Hamana:
Nie posiadam wprawdzie szczegółowych danych dotyczących warunków atmosferycznych panujących wówczas w Smoleńsku, ale na podstawie opublikowanych relacji świadków a zwłaszcza znanego stenogramu rozmów w kabinie Tu-154 oraz ogólnie dostępnych zdjęć satelitarnych [np. Fot. 1] można wnosić, że obszar zajmowany przez mgłę na pewno znacznie przekraczał 500 km kwadratowych a jej grubość 200 m, a więc objętość powietrza zajętego przez mgłę przekraczała 100 km sześciennych i jest to szacunek raczej bardzo zaniżony. Przyjmując, że wilgotność względna powietrza przed pojawieniem się mgły już była bardzo wysoka i wynosiła 90 proc., dla uzyskania nasycenia i wystąpienia mgły przy panującej wówczas temperaturze 2-3 stopni C należałoby do każdego metra sześciennego powietrza wprowadzić około pół grama wody w postaci pary.
Proszę policzyć, ile wody trzeba by wprowadzić do 100 km sześciennych powietrza, by to uzyskać. Podpowiem: wychodzi około 50 tysięcy ton. I proszę sobie wyobrazić maszynerię, przy pomocy której dałoby się to zrobić na tak dużym obszarze, w tak krótkim czasie i w dodatku niemal niepostrzeżenie.

   To dobry, mocny argument ilościowy, oparty na solidnie przeprowadzonych obliczeniach. Oczywiście, zawiera pewne założenia, takie, jak występowanie grubych chmur i mgły na całym obszarze, który nas interesuje. No a jeśli mgła smoleńska była naturalna i całkiem nietypowa w tym czasie i miejscu, to typowe scenariusze zamachu w Smoleńsku natrafiają na dość poważną trudność - bez mgły - bardzo trudno uzasadnić przypadkową katastrofę, ukrywać ważne ślady itp. Bez mgły - wiele scenariuszy zamachu traci prawdopodobieństwo. Przy okazji, odnotowuję trafną konstatację profesora Hamana: w sprzyjających warunkach dość wysokiej wilgotności, wystarczy wprowadzić od pół grama do jednego grama wody do metra sześciennego powietrza, by wytworzyć mgłę.
    Z drugiej strony - mgła smoleńska jest niezwykle intrygująca. Pojawiła się dość nagle i niespodziewanie. Do godziny 9:00 czasu Moskwy widoczność wynosiła 4 kilometry, a wilgotność powietrza - poniżej 90%. Jeszcze o 9:15 czasu Moskwy meteorolog z Tweru przekazał prognozę pogody dla Sewiernego - z widocznością 1500 - 2000 metrów, mgiełką i podstawą chmur - 150 - 200 metrów. Pojawienie się mgły zaskoczyło załogę wieży konrolnej w Smoleńsku, zarządzanej przez pułkownika Krasnokutskiego, pojawiły się nawet mało wybredne komentarze wobec meteorologa i żądania skorygowania prognozy, już nieaktualnej, w momencie dosfarczenia. O pojawieniu się mgły tak mówił "Naszemu Dziennikowi" ambasador Bahr:
Gdy doszło do katastrofy, był Pan z pozostałymi członkami komitetu powitalnego na lotnisku...
- Tak. Stałem wówczas na płycie lotniska w miejscu, gdzie znajdowały się obie delegacje oddzielone od siebie o kilkanaście metrów.

Oddzielone?
- Tak, Polacy stali w jednej grupie, a Rosjanie w drugiej.

Jaka była wówczas pogoda?
- Kiedy przyjechałem na lotnisko, pierwsze zdanie pani wicegubernator brzmiało: "Mamy dobrą pogodę". Osobiście powiedziałbym jednak, że na początku pogoda była znośna. A to dlatego, że było dość ciemno. Jednak już 20-25 minut później pogoda całkowicie się zmieniła. Stojąc na tej płycie, byłem jednak przekonany, że musimy stać i czekać na samolot z prezydentem tak długo, jak będzie trzeba. Osobiście liczyłem się bowiem z tym, że przylot naszej delegacji ulegnie opóźnieniu.

Mgła pojawiła się nagle?
- Tak. Pojawiła się niespodziewanie i gwałtownie i - można powiedzieć - kładła się bezpośrednio na płytę lotniska. Była to bardzo wyczuwalna zmiana, niosąca ze sobą pogorszenie warunków meteorologicznyc
h.
Pojawieniu się mgły o godzinie 10.00 dziwił się także major pilot Grzywna:"Ale dziesiąta i mgła?". Minimum widoczności przypadło dokładnie na czas lądowania polskiej delegacji, potem mgła dość szybko ustąpiła. Mamy więc mgłę nieprzewidzianą, pojawiającą się nagle, o nietypowej porze, dokładnie w czasie lądowania. Dużo zbiegów okoliczności, ale przecież zdarzają się koincydencje. Przecież proste rozumowanie eksperta pokazało, że nie da się zrobić chmury, czy mgły na obszarze 500 kilometrów kwadratowych.
   Nie ma takiej maszynerii, która wyrzuciłaby w powietrze 50 tysięcy ton wody na przeciągu, dajmy na to, połowy doby. Naprawdę? To sprawdźmy.
    Weźmy, dla przykładu, jakąś typową, dużą, rosyjską elektrownię jądrową. Na przykład tę z Desnogorska. Elektrownia jądrowa w Desnogorsku ma trzy reaktory RMBK-1000, z których każdy produkuje moc elektryczną 1000 Megawatów. Ze względu na dość niską sprawność tego typu reaktora, całkowita moc cieplna reaktora musi być znacznie wyższa, wynosi ona 3200 Megawatów. W sumie, dla całej elektrowni, mamy prawie 10 Gigawatów mocy cieplnej, w tym co najmniej 6.5 Gigawatów które musi być uwalniane z reaktora w postaci ciepła wyprowadzanego przez czynnik chłodzący. Załóżmy, że cała moc cieplna takiej elektrowni byłaby zużyta do odparowywania wody, której ciepło parowania wynosi około 2.5 Megadżula na kilogram. Nasza przykładowa elektrownia można maksymalnie odparować 4 tysiące litrów na sekundę. 4 tony wody na sekundę. W tym tempie problem profesora Hamana - wyrzucenie 50 tysięcy ton wody do atmosfery - zostaje rozwiązany w ciągu 4 godzin. Oczywiście, realistyczna wydajność odparowywania wody byłaby na pewno niższa, ale w ciągu kilkunastu godzin dałoby się zrobić całkiem rozległą i grubą chmurę. Przykład tego, jak elektrownia jądrowa tworzy chmurkę jest pokazany na Fot. 2. To tylko ilustracja zasady, bo wygląda na to, że wilgotność powietrza w czasie robienia tego zdjęcia była niska, więc i chmura to raczej obłoczek. Nie wiemy też, czy elektrownia pracowała z pełną mocą. Tym niemniej, możliwość produkcji chmurek jest dowiedziona.
   Nasza przykładowa elektrownia jądrowa w Desnogorsku (Fot. 3) nie jest, jednak, chłodzona przez odparowanie wody, nie ma charakterystycznych grubych chłodni kominowych. Jest chłodzona wodą z pobliskiego jeziora, o powierzchni około 30 kilometrów kwadratowych. Elektrownia potrzebuje tak dużego zbiornika, ponieważ typowy przepływ wody chłodzącej reaktory przekracza sto tysięcy ton na godzinę. Jezioro odbiera ciepło z reaktora, a strumień tego ciepła może osiągać 5 - 10 Gigawatów. Ta ilość ciepła, oczywiście, musi pogrzewać wodę, a podgrzana woda paruje. To dlatego, typowe zdjęcia z Desnogorska i okolic są "za mgiełką", na przykład zdjęcie jeziorka, widoczne na Fot. 4. Oczywiście, tempo parowania wody z rośnie z temperaturą wody, a ta rośnie z mocą, z jaką pracuje elektrownia. Dane elektrowni w Desnogorsku pokazują, że - średnio - pracuje ona z 1/5 mocy maksymalnej. Praca z pełną mocą przez dłuższy czas z pewnością zwiększa znacznie temperaturę wody w jeziorze i tempo parowania z ponad  30 kilometrów kwadratowych powierzchni jeziora.
   Elektrownia w Desnogorsku to nie całkiem abstrakcyjny przykład. Tak się składa, że nosi nazwę "Smoleńsk", jest położona w odległości około 100 kilometrów od lotniska Smoleńsk - Siewiernyj, na południowym wchodzie, w kierunku 130 stopni w względem lotniska. To oznacza, że 10 kwietnia, gdy wiał wiatr z południowego wschodu - 120 - 140 stopni, lotnisko Siewiernyj było dokładnie na linii wiatru z Desnogorska (Fot. 5). Poprzedniego dnia, 9 kwietnia, w Smoleńsku też było mglisto. Wiatr zmieniał się od północno-wschodniego do południowo wschodniego. Zastanawia korelacja miejsca występowania dwu grup chmur z kierunkami wiatru z Desnogorska (Fot. 6). Na koniec analizy pogody z 10 kwietnia, ilustracja z raportu MAK, pokazująca występowanie mgieł (Fot. 7). Desnogorsk można znaleźć pomiędzy czerwonymi punktami, na dole. Raport MAK mówi o czasie wystąpienia mgieł: im bliżej Desnogorska i linii wiatru, tym mgła była wcześniej.
  
    Zatem, jest wiele przesłanek pośrednich, że powierzchnia dość dużego jeziora w Desnogorsku, z wodą rozgrzaną ciepłem z trzech reaktorów dużej elektrowni jądrowej, parując - zwiększyła wilgotność przepływającego powietrza. Ta wilgoć, unoszona z wiatrem i rozpływająca się, mogła przyczynić się do istotnego zwiększenia poziomu zamglenia i zachmurzenia w okolicach Smoleńska, 9 i 10 kwietnia 2010. Warto byłoby sprawdzić, z jaką mocą pracowała w tamtych dniach elektrownia jądrowa "Smoleńsk".
   Stawiając kropkę nad "i" w sprawie lokalnej, smoleńskiej mgły. Gdybyśmy założyli, że zadaniem IŁa 76 było silniejsze "domglenie" okolicy lotniska w Siewiernym, to można oszacować, na jakim obszarze mogłoby być takie domglenie skuteczne. IŁ 76 może zabrać około 40 ton ładunku. Przy wilgotności powietrza 90% (za prof. Hamanem), taka ilość wody pozwalałaby "domglić" objętość powietrza o grubości 100 metrów, szerokości 300 metrów i długości 2.5 kilometra. Przy wyższej wilgotności wyjściowej - większy.
   Wyciągam z tej analizy trzy wnioski:
1. Pytanie o możliwość zwiększenia poziomu zamglenia i zachmurzenia, nawet na sporym obszarze, nie jest absurdalne i może mieć pozytywną odpowiedź. "Sztuczna mgła" i "sztuczne chmury" dość często towarzyszą elektrowniom jądrowym.
2. W konfiguracji warunków atmosferycznych 9 i 10 kwietnia  - jest możliwy spory wpływ elektrowni jądrowej i ogrzanego przez nią jeziora w Desnogorsku na pogodę w Smoleńsku i okolicach.
3. Myślę, że należy sprawdzić dane elektrowni w Desnogorsku: aktywność elektrowni przed 10 kwietnia 2010 roku i zmienność temperaturę woda w jeziorze  w tamtym okresie.

Zeppeliny wracają w wielkim stylu

Zeppeliny wracają w wielkim stylu

16:53, 06.02.2011

Powietrzne statki wielkości sporego transatlantyku – feralny sterowiec „Hindenburg” był niemal tej samej długości, co równie pechowy liniowiec pasażerski „Titanic” – od chwili swojego powstania rozpalały ludzką wyobraźnię. Niestety słynna katastrofa sterowca LZ-129 na długie lata zahamowała rozwój tych niezwykłych wehikułów. Po latach zapomnienia zeppeliny wracają jednak do łask.

Czy taki widok już niedługo nie będzie nikogo dziwił? (fot. www.shutterstock.com)
Czy taki widok już niedługo nie będzie nikogo dziwił? (fot. www.shutterstock.com)

Wyślij znajomym   Więcej


Czym różnią się od swoich protoplastów z początku XX wieku?  – Prawdziwym przełomem jest połączenie samolotu ze statkiem powietrznym, co w efekcie dało bardzo interesującą hybrydę – mówi Michael Stewart, szef brytyjskiej  firmy World SkyCat Ltd., która zaprojektowała nowy powietrzny statek SkyLiner. – Połączenie niezwykłej siły nośnej, która pochodzi od helu, gazu  lżejszego od powietrza, z aerodynamicznym nowoczesnym kształtem może zmienić spojrzenie na zeppeliny.

Taki statek powietrzny mógłby zabierać przykładowo 200 lub więcej ton ładunku i lądować wszędzie tam, gdzie nie ma lotnisk, pasów i całego systemu niezbędnego w przypadku samolotów – to idealne rozwiązanie by dostarczać ładunki np. na terenie tundry lub  niedostępnych wysp.

Firma kilka lat temu zaczęła testować prototyp powietrznego transportowca i przymierzała się do budowy modeli, które byłyby w stanie unieść od 50 ton aż po nawet 1000 ton. Niestety, takie przedsięwzięcie wymaga zabezpieczenia wsparcia finansowego, a o to nie jest tak łatwo. W odróżnieniu od konwencjonalnych samolotów, które po zainwestowaniu paru milionów dolarów są w stanie odbyć swój pierwszy lot, zanim dojdzie do startu zeppelina trzeba wydać nie kilka, a setki milionów dolarów.

Armia potrzebuje sterowców
To nie zraziło jednak Brytyjczyków. Pełni optymizmu wskazują na zlecenie dla armii USA, które otrzymał niedawno Northrop Grumman. Firma ta miała za zadanie opracowanie podobnego powietrznego wehikułu, wartego 517 mln dolarów.  „Long Endurance Multi-Intelligence Vehicle” (LEMV), bo o nim mowa, jest dłuższy niż boisko do piłki nożnej i ma zapewnić amerykańskim żołnierzom w Afganistanie dozór nad okolicą, w której działają, z pułapu 6 tys. metrów.

Potencjał hybryd tkwi w tworzącym się nowym segmencie rynku. Chodzi o dostarczanie towarów w niedostępne rejony globu. Z pewnością jest na to zapotrzebowanie, a nie wszędzie lider powietrznych przewozów towarowych, czyli Boeing 747, jest w stanie wylądować. Są miejsca, gdzie hybryda będzie jedyną sensowną alternatywą. Stawka w tej grze jest niemała, bo w poszukiwaniu kurczących się zasobów kopalnianych docieramy do coraz bardziej odległych regionów Ziemi. Powietrzna hybryda jest w takim przypadku idealnym rozwiązaniem – nie trzeba budować dla niej dróg dojazdowych, ani pasów startowych.

Co więcej, koszty eksploatacji są takiego statku również są niewysokie. Szacuje się, że godzina pracy zeppelina o udźwigu 50 ton wyniesie ok. 1500 dolarów, włączając w to koszt obsługi i paliwa.

Duzi gracze podbijają stawkę
Podobne rozwiązania interesują również firmy, które w przemyśle lotniczym są od dawna. W 2008 Boeing zapoczątkował projekt o nazwie SkyHook, którego celem było zaprojektowanie  statku powietrznego, zdolnego do przenoszenia dużych ładunków. W jego wyniku powstał  pół sterowiec, pół helikopter, który ma udźwig 50 ton i może przenieść ładunek na odległość ok. 320 km.

Do wyścigu przystąpili także Australijczycy. Pustynny interior ich kontynentu to doskonały poligon dla sterowców. Stworzyli samolot hybrydowy pionowego startu i lądowania SkyLifter, który jest w stanie przenosić ładunki o wadze do 150 ton.

Steven Prince, wydawca magazynu Air Cargo World, twierdzi, że sterowce w nadchodzących latach z pewnością znajdą swoje miejsce na rynku przewozów transportowych. Nie będą to co prawda regularne rejsy, ale raczej operacje specjalne, na zamówienie, gdy ładunek ma być dostarczony w rejony, gdzie nie istnieją lotniska i sieć dróg. A takich, choćby w Afryce czy na Syberii, nie brakuje.

Źródło: cnn.com

Naukowcy z politechniki potrafią sprzedać wiedzę


Naukowcy z politechniki potrafią sprzedać wiedzę
Rozmawiała Agata Kulczycka
2011-03-01, ostatnia aktualizacja 2011-02-28 19:20

Projekt naukowy Podkarpacia, w którym naukowcy szukają nowych rozwiązań dla przemysłu lotniczego, zdobył pierwsze miejsce w kategorii "Komercjalizacja nauki" w ogólnopolskim konkursie Fundusze i Nauka. To część projektu "Fundusze Europejskie dla Nauki - Nauka dla Polski" współfinansowanego ze środków Unii Europejskiej

Prof. Romana Śliwa
Fot. Krzysztof Koch / Agencja Gazeta
Prof. Romana Śliwa
Chodzi o wart blisko 86 mln zł projekt "Nowoczesne technologie materiałowe stosowane w przemyśle lotniczym" realizowany przez Politechnikę Rzeszowską oraz jej 11 partnerów - uczelnie i instytuty badawcze m.in. z Lublina, Warszawy, Gdańska i Katowic. Realizowany jest od 2008 roku, a jego finał zaplanowano na 2013 rok.



Rozmowa z prof. Romaną Śliwą, kierownikiem projektu

Agata Kulczycka: Jakie znaczenie ma dla państwa to wyróżnienie?
Prof. Romana Śliwa: Dostrzeżono nasz wielki wysiłek podjęcia się tak ambitnego zadania. Jesteśmy tuż po półmetku, sporo już udało się nam osiągnąć, uznano pewnie, że rokujemy dobrze i mam nadzieję, projekt uda się zrealizować do końca.

Te efekty, o których już możemy powiedzieć, to
- Wdrożenia i patenty. Rozpoczynaliśmy projekt 1 lipca 2008 roku. Ale etap początkowy był bardzo trudny, bo projekt jest oparty na współpracy 11 ośrodków badawczych. Jego beneficjantem i koordynatorem konsorcjum jest Politechnika Rzeszowska. Nasi partnerzy w różnych proporcjach wchodzą do projektu, w każdym z 15 zadań badawczym jest inny miks partnerów. Początek to było opanowanie mechanizmów współpracy, badanie swoich możliwości i budowanie zaufania.

Dlatego spektakularne efekty dopiero teraz zaczynają się pojawiać. W tej chwili mamy zarejestrowanych siedem zgłoszeń patentowych, kolejne są przygotowywane, a w całym projekcie ma ich być 60.

Czego dotyczą te zgłoszenia patentowe?
- Rozwiązań konstrukcyjnych elementów samolotu. Są to także założenia nowych technologii kształtowania plastycznego materiałów dla przemysłu lotniczego. Bo tradycyjne materiały i tradycyjne technologie już nie spełniają wymogów nowoczesnego lotnictwa.

Z jakich materiałów będą budowane samoloty przyszłości?
- Z materiałów kompozytowych. Nie są to tworzywa, tylko kombinacje metali nowej generacji. Badamy nowe generacje stopów, nowe generacje materiałów kompozytowych, ich wzajemne kombinacje po to, by konstrukcje samolotowe były przede wszystkim bardziej bezpieczne, lżejsze (bo dzięki temu maleją koszty eksploatacji) i bardziej wytrzymałe jednocześnie. Ważne, by koszt tego wszystkiego nie był bardzo wysoki.

Koncepcja projektu powstała na podstawie zidentyfikowanych potrzeb polskiego przemysłu lotniczego, ale z uwzględnieniem możliwych aplikacji, które mogą się pojawić w przyszłości w Polsce lub za granicą.

Czy projekt powstał pod konkretne potrzeby firm?
- Nie, to z założenia niemożliwe, ani od strony prawnej, ani organizacyjnej. Nie pozwalają na to zasady rządzące programem. Tu 100 proc. kosztów idzie na naukę. Dedykowanie badań określonemu przedsiębiorstwu jest absolutnie zabronione. Ale oczywiście mamy wspierać branżę lotniczą i na jej rzecz pracujemy. Wyniki prowadzonych przez nas badań będą służyć rozwojowi przemysłu i poszczególnym przedsiębiorstwom, ale detaliczne rozwiązania będę już przedmiotem osobnych projektów.

Jak w ramach tego projektu wygląda współpraca z przemysłem?
- Stowarzyszenie "Dolina Lotnicza" [skupiające firmy branży lotniczej - przyp. red.] jest naszym konsultantem. Zostało wpisane do projektu jako partner bez finansowania. To taki rodzaj rady nadzorczej. Czynnie uczestniczy w naszych spotkaniach konferencyjnych, w prezentacji wyników, w dyskusjach o rezultatach już wypracowanych, w szczegółowym planowaniu nowych działań. Przedstawiciele tych firm mają wpływ na modyfikowanie zakresu badań. To ważne, bo projekt był przygotowywany w 2006 roku. Od tego czasu postęp w lotnictwie poszedł nieprawdopodobnie do przodu. Na szczęście program jest na tyle elastyczny, że pozwala na dopasowanie spodziewanych efektów do rzeczywistych potrzeb tej branży. O to też chodzi w Innowacyjnej Gospodarce, by poprzez wykreowane rozwiązania innowacyjne, przez programy badawcze wypracować to, czego nasz przemysł potrzebuje w tym momencie i będzie potrzebował w przyszłości. Duże firmy lotnicze planują swój rozwój na wiele lat do przodu. Jeszcze niedawno z naszymi partnerami z przemysłu pracowaliśmy w perspektywie rozwoju do roku 2020, później do 2030, a teraz do 2050. Tak się pracuje nad programami badawczymi w lotnictwie.

Politechnika Rzeszowska jest doceniana za komercjalizację wiedzy, bo ma w tej dziedzinie duże doświadczenie. Czy bardzo bliskie sąsiedztwo WSK Rzeszów, lidera Doliny Lotniczej, odegrało tu kluczowe znaczenie?
- Bliskość kluczowego partnera jest ważna. Mimo że mamy erę internetu, nic nie zastąpi bezpośrednich kontaktów w warunkach, w których się produkuje i prowadzi badania. Znamy przecież wirtualne linie technologiczne, wirtualne laboratoria, wszystko to istnieje, ale nie obejdzie się bez fizycznego dotknięcia i przedyskutowania problemu, fizycznego kontaktu z ludźmi.

Z Doliną Lotniczą wspólnie realizujemy projekty od lat, to było przecieranie szlaków. Teraz w każdej chwili możemy wpaść do siebie, coś przegadać, sprawdzić. Ludzie się znają, ufają sobie i to teraz skutkuje działaniem na większą skalę i z większym efektem.

To też zespół ludzi pozytywnie zakręconych, z pasją, dla których idee mają znaczenie, nie tylko wynik ekonomiczny, dlatego ta współpraca tak dobrze się rozwija.
Źródło: Gazeta Wyborcza Rzeszów

PAN JASIU I JEGO FIRMA GALERIA ZDJĘĆ ''BEZ KOMENTARZA'' CZĘŚĆ III



PAN JASIU I JEGO FIRMA
Galeria Zdjęć
"bez komentarza"
CZĘŚĆ III 
...................................................................................................................................................................

JAK ZAMIEŚCIĆ KOMENTARZ, ZAPYTANIE, ...  KROK PO KROKU:
  1. W okienku na samym dole strony Prześlij komentarz jako:
  2. Dokonaj stosownego wpisu dotyczącego tekstu na stronie
  3. Wybierz wyróżnik (strzałka w dół, otworzy się okienko) Anonimowy
  4. Kliknij na Podgląd tekstu (możesz dokonać poprawek)
  5. Kliknij Zamieść komentarz
  6. Uwaga: proszę podpisać się z imienia nazwiska, bądź tzw. ksywą
Ps. Dziękuję za dokonanie wpisu
..........................................................................................................................................................................................................................





REGULAMIN KLUBÓW SENIORÓW LOTNICTWA





REGULAMIN KLUBÓW SENIORÓW LOTNICTWA

JAK ZAMIEŚCIĆ KOMENTARZ, ZAPYTANIE, ...  KROK PO KROKU:
  1. W okienku na samym dole strony Prześlij komentarz jako:
  2. Dokonaj stosownego wpisu dotyczącego tekstu na stronie
  3. Wybierz wyróżnik (strzałka w dół, otworzy się okienko) Anonimowy
  4. Kliknij na Podgląd tekstu (możesz dokonać poprawek)
  5. Kliknij Zamieść komentarz
  6. Uwaga: proszę podpisać się z imienia nazwiska, bądź tzw. ksywą
Ps. Dziękuję za dokonanie wpisu
...........................................................................................................................................................................................................................



28 lutego 2011

Studenci Politechniki Wrocławskiej na zawodach Aero Design


Studenci Politechniki Wrocławskiej na zawodach Aero Design

Model samolotu skonstruowany przez zespół studentów Politechniki Wrocławskiej weźmie udział w prestiżowych zawodach konstruktorów lotniczych Aero Design. Model o nazwie "Texas Ranger" zaprezentowano na wrocławskiej uczelni.

Zawody Aero Design odbywają się co roku w Fort Worth w stanie Texas (USA) i są zaliczane do jednych z najbardziej prestiżowych na świecie. Ich współorganizatorem jest firman Lockheed Martin, producent samolotów F-16.
Studenci Politechniki Wrocławskiej z Zespołu JetStream wystartują w konkursie po raz trzeci. W zawodach wygrywa drużyna, której samolot podniesie jak największy ciężar przy jak najmniejszej masie własnej modelu.
Jak tłumaczył w piątek student III roku Inżynierii Lotniczej na Politechnice Wrocławskiej, Piotr Materka, ocena wystawiana przez jury konkursu składa się z trzech części. "Pierwsza to przygotowanie raportu, następnie prezentacja modelu i wreszcie dwa dni lotów. Najwięcej punktów można zdobyć oczywiście podczas latania. Mamy do wykonania pięć lotów, w tym jedne bez obciążenia" - tłumaczył Materka.
Model o nazwie "Texas Ranger" waży 5,5 kg, jego rozpiętość skrzydeł wynosi 3,8 m, a długość - 1,5 m. Model jest wyposażony w silnik o pojemności 10 cm sześciennych i mocy 2 koni mechanicznych. "Silnik jest standardowy, według regulaminu nie możemy zastosować innego i nie możemy go modyfikować. Ma to być konkurs stricte konstruktorski" - tłumaczył student Jakub Wiater.
Jak podkreślają konstruktorzy z Zespołu JetStream, tegoroczny model ma nietypową konstrukcję skrzydła. "Nie jest to konstrukcja żeberkowa, jak w większości modeli, lecz w środku jest jednolita masa ze styropianu. Powoduje to, że skrzydło jest bardzo wytrzymałe" - opowiadał Materka.
Z powodu panujących obecnie niskich temperatur studentom nie udało się na razie przetestować modelu w powietrzu. "Taka sytuacja pojawia się co roku. Opieram się jednak na obliczeniach, które dla tego modelu są bardzo obiecujące" - podkreślił Materka.
Studenci liczą, że skonstruowany przez nich model podniesie około 14 kg.
W zeszłym roku w zawodach Aero Design zespół z Politechniki Wrocławskiej zajął 4. miejsce. Zawody odbędą się w dniach 18-20 marca w Fort Worth w stanie Texas (USA).
PAP - Nauka w Polsce
pdo/ hes/ kap

Są jeszcze bilety lotnicze do Rzymu na beatyfikację Jana Pawła II

Są jeszcze bilety lotnicze do Rzymu na beatyfikację Jana Pawła II
27.02. Warszawa (PAP) - Osoby, które chcą uczestniczyć w uroczystościach beatyfikacyjnych Jana Pawła II w Rzymie, mogą jeszcze kupić bilety lotnicze na rejsy m.in. z Warszawy i Krakowa. Ceny zaczynają się od kilkuset złotych i dochodzą nawet do 3,5 tys. zł.Beatyfikacja Jana Pawła II odbędzie się 1 maja. Do Rzymu na uroczystość może przyjechać co najmniej milion osób z całego świata.
Wizz Air poinformował, że ceny biletów zaczynają się od 280 zł. Oferta jest ważna od 21 kwietnia do 5 maja. Im jednak bliżej samego terminu beatyfikacji, ceny biletów rosną. I tak bilet z Katowic na 30 kwietnia i powrót 2 maja kosztuje dziś ok. 1,4 tys. zł.
Jeśli ktoś chciałby lecieć PLL LOT z Warszawy 30 kwietnia i wrócić 2 maja, to musi zapłacić ok. 3,5 tys. zł. W Air Italy Polska ceny biletów zaczynają się od 1,5 tys. zł.
Rzecznik PLL LOT Leszek Chorzewski powiedział PAP, że firma spodziewa się przewieźć w tych dniach około 2,5 tys. osób. Zwrócił jednak uwagę, że im później kupi się bilet, tym cena może być wyższa.
Przewoźnik codziennie lata do Rzymu ze stolicy Polski, a z Krakowa - trzy razy w tygodniu. Spółka uruchomi z Warszawy do Rzymu dwa dodatkowe rejsy - 30 kwietnia i 3 maja. LOT zapowiada, że do przewozu podróżnych na majowe uroczystości może wykorzystać największe maszyny, Boeingi 767-300.
Chorzewski powiedział, że firma otrzymuje dużo pytań dotyczących rejsów charterowych, dlatego chce zorganizować ok. 10 takich lotów. Zastrzegł jednak, że możliwość wykonania takich połączeń zależy od przepustowości lotniska w Rzymie.
Specjalne rejsy czarterowe na rzymskie lotnisko Fiumicino 30 kwietnia z Warszawy, Krakowa i Łodzi uruchomi Air Italy Polska. Loty powrotne do Polski odbędą się 1 i 2 maja.
Dodatkowe rejsy uruchomi również węgierski przewoźnik Wizz Air. Będą one wykonane codziennie na trasie Katowice-Rzym, od 21 kwietnia do 5 maja. Obecnie loty na tej trasie są wykonywane 3 razy w tygodniu.
Aneta Oksiuta (PAP)
aop/ pad/ gma/

100 - LECIE LOTNISKA GĄDÓW MAŁY ORAZ .........





100-Lecie Lotniska
Wrocław - Gądów Mały
1910 - 2010

oraz
65-Lecie Lotnictwa
Dolnośląskiego
1945 - 2010
..........................................................................

Widokówka nr 1:
Gądów Mały - stary port lotniczy (1929)
Junkers - F13 (1928)
Lotnisko Gądów Mały z lotu ptaka (1925)
Nowy port lotniczy - Sala Ikara (1938)


Widokówka nr 2:
Gądów Mały - przedwojenny port lotniczy
Fragment portu lotniczego - Sala Ikara (stan obecny)
Fragment osiedla Kosmonautów - Bulwar Ikara przed usytuowaniem Pomnika Lotników


Widokówka nr 3:
Szkoła Podstawowa nr 118 im. Pil. Bolesława Orlińskiego
Bulwar Ikara we Wrocławiu
Pomnik 60-lecia Lotnictwa Dolnośląskiego

 

Widokówka nr 4:
Pomnik 60-lecia Lotnictwa Dolnośląskiego we Wrocławiu - Bulwar Ikara (kwiecień, 2010)


Powyższe widokówki wydano staraniem Wrocławskiego Klubu Seniorów Lotnictwa.
Zdjęcia archiwalne pochodzą z Archiwum Klubu Seniorów Lotnictwa we Wrocławiu.
.................................................................................................................................
JAK ZAMIEŚCIĆ KOMENTARZ, ZAPYTANIE, ... KROK PO KROKU:
  1. W okienku na samym dole strony Prześlij komentarz jako:
  2. Dokonaj stosownego wpisu dotyczącego tekstu na stronie
  3. Wybierz wyróżnik (strzałka dół, otworzy się okienko) Anonimowy
  4. Kliknij na Podgląd tekstu (możesz dokonać poprawek)
  5. Kliknij Zamieść komentarz
  6. Uwaga: proszę podpisać się z imienia nazwiska, bądź tzw. ksywą
Ps. Dziękuję za dokonanie wpisu



27 lutego 2011

KLUBLOTNIKÓW ''LOTECZKA'' SPOTKANIE LUTY 2011 ...W KILKU KADRACH ...






Klub Lotników ''LOTECZKA''
spotkanie luty 2011
... w kilku kadrach ...
................................................................................................

JAK ZAMIEŚCIĆ KOMENTARZ - PYTANIE KROK PO KROKU:
  1. W okienku na samym dole strony Prześlij komentarz jako:
  2. Dokonaj stosownego wpisu dotyczącego tekstu na stronie
  3. Wybierz wyróżnik (strzałka w dół, otworzy się okienko) Anonimowy
  4. Kliknij na Podgląd tekstu (możesz dokonać poprawek)
  5. Kliknij Zamieść komentarz
  6. Uwaga: proszę podpisać się z imienia nazwiska, bądź tzw. ksywą
Ps. Dziękuję za dokonanie wpisu
...........................................................................................................................................................................................................................
 




24 lutego 2011

ROZMOWA Z KPT. STANISŁAW BŁASIAK DLA BLOGGERLOTNICZY HOT NEWS !!



HOT NEWS !! HOT NEWS !! HOT NEWS !!

Rozmowa /reportaż video/ z Panem kpt. instr. pilotem Stanisławem Błasiakiem, który był przez pięć lat Dowódcą samolotu TU 154. Podczas rozmowy Pan kpt. Błasiak udzielił komentarza nt. Katastrofy Lotniczej pod Smoleńskiem.
.............................................................................................................

JAK ZAMIEŚCIĆ KOMENTARZ - PYTANIE KROK PO KROKU:
  1. W okienku na samym dole strony Prześlij komentarz jako:
  2. Dokonaj stosownego wpisu dotyczącego tekstu na stronie
  3. Wybierz wyróżnik (strzałka w dół, otworzy się okienko) Anonimowy
  4. Kliknij na Podgląd tekstu (możesz dokonać poprawek)
  5. Kliknij Zamieść komentarz
  6. Uwaga: proszę podpisać się z imienia nazwiska, bądź tzw. ksywą
Ps. Dziękuję za dokonanie wpisu
..........................................................................................................................................................................................................................






23 lutego 2011

ANTKIEM DOOKOŁA ŚWIATA !!!



ANTKIEM DOOKOŁA ŚWIATA

Piloci wywodzący się z Podkarpacia znani są z różnych stron. Jedni wsławili się udziałem w drugiej wojnie światowej, inni po jej zakończeniu byli wybitnymi pilotami doświadczalnymi i instruktorami oraz zawodnikami zdobywający różne trofea sportowe, z tytułami mistrzów Europy i świata. Jeden z nich dokonał rzeczy niezwykłej. Zrzucającym zwykle skoczków spadochronowych, wysłużonym już samolotem typy An – 2 obleciał świat dookoła. Jest nim manager, mech. pil. WALDEMAR MISZKURKA, który tym lotem rozsła- wił Polskę w świecie. W kilka lat później ponownie zadziwił. Tym razem małym samolotem awionetką przeleciał nad Atlantykiem. Teraz prowadzi w Jasionce Ośrodek Szkolenia Lotni- czego Air Res Aviation. Jego życie dzieli się na etapy, które mówią o tym, co miało miejsce: przed lotem dookoła świata, podczas lotu i po nim.

Przed przelotem

Waldemar Miszkurka urodził się w dniu 25 lipca 1948 roku we Wrocławiu, gdzie ukończył najpierw Szkołę Podstawową, a później Liceum Ogólnokształcące. Będąc uczniem został członkiem Aeroklubu Wrocławskiego, gdzie rozpoczął swoją lotniczą pasję od modelarstwa, skoków spadochronowych oraz szybownictwa. Jak sam często wspomina, od wczesnego dzieciństwa marzył o tym, żeby zostać pilotem samolotów, z odrzutowymi włącznie. Po zdaniu matury w 1970 roku dostał się do funkcjonującej w Dęblinie w ramach Wyższej Oficerskiej Szkoły Lotniczej dwuletniej Szkoły Chorążych Personelu Latającego uzyskując tytuł Pilota w Lotnictwie Transportowym.
Po ukończeniu dęblińskiej SChPL Waldemar Miszkurka zajął się pracą zawodową. Jako pilot transportowy, pracował w Dowództwie Wojsk Lotniczych w Poznaniu, gdzie w latach od 1972 do 1981 roku przemierzał niebo latając na samolotach typu An – 2 i Ił – 14, jak również prowadził loty rozpoznawcze nad wodami Bałtyku, będąc wielokrotnie przechwytywany przez samoloty lotnictwa zachodniego. Pracując w DWL podjął studnia w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych w Poznaniu. Pod koniec 1983 r., wyjechał do Meksyku, gdzie przeżył jedno z największych trzęsień ziemi 1985 r., biorąc czynny udział w grupie ratowniczej. W roku 1986 wyemigrował do Kanady. W latach osiemdziesiątych do dziewięćdziesiątych Waldemar Miszkurka ukończył kilka kursów uprawniających do siadania za sterami różnych samolotów. Pierwszy kurs odbył będąc jeszcze w Polsce, w Ośrodku Kształcenia Lotniczego w Rzeszowie, który uprawniał go do latania na samolotach wielosilnikowych oraz IFR. Kolejne kursy zaliczył już w czasie pobytu w Kanadzie. W latach 1988- 1989 w Coastal Pacyfic Aviation – Abbotsford uczestniczył w kursie dającym kwalifikacje do kanadyjskiej CPL. W roku 1990 odbył dwa kursy. Podczas pierwszego w Professional IFR – Vancouver, uzyskał kanadyjską ATPL, podczas drugiego w Perimeter Aviation – Winnipeg, zdobył kwalifikacje do lotów samolotem Metro II. Już w roku 1991, na kursie odbytym w American Flyer – Houston w Stanach Zjednoczonych uzyskał amerykański IFR oraz licencję PPL. W trakcie zdobywania kolejnych uprawnień oraz licencji, pracował w trzech firmach lotniczych jako pilot. Najpierw w firmie Burrard Air latał jako dowódca załogi na samolocie PA-31-350, następnie w Perimeter Aviation również jako dowódca załogi samolotu typu Metro II oraz w firmie Air Lift latał na samolocie typu MU – 2B60 w takim samym charakterze. Po powrocie do Polski, od 1994 roku, do chwili obecnej pracuje w firmie 4 – Air Airlines jako manager i pilot. Na początku tego okresu swojej kariery lotniczej osiągnął swój największy życiowy sukces, oblatując świat dookoła.1

Przelot

Tego mającego miejsce w 1997 roku przelotu dokonał Waldemar Miszkurka na jednosilnikowym, seryjnym samolocie typu Antonow An – 2. Produkcja wielu wariantów tej największej i najpiękniejszej na świecie maszyny jednosilnikowej rozpoczęła się w 1947 roku w Związku Radzieckim, a później kontynuowana była do 1989 roku na licencji w Polsce, konkretnie w Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego PZL w Mielcu. Był to zatem najdłużej seryjnie produkowany samolot na świecie. Łącznie wykonano szesnaście tysięcy tych maszyn, z czego kilkaset nadal lata.
Z początku wydawało się, że mająca wiele zastosowań maszyna typu An – 2 nadaje się do wszystkiego tylko nie do dalekich, międzykontynentalnych przelotów. Wykluczała to niewielka prędkość przelotowa i zasięg do tysiąca kilometrów. Później jednak podejmowano próby takich przelotów, przy czym robili to nie tylko piloci rosyjscy, ale także polscy i amerykańscy. W latach siedemdziesiątych dokonali tego nasi piloci z firmy agrolotniczej ZUA w Mielcu, którzy Antkiem przelecieli z Polski do Brazylii nad południowym Atlanty- kiem. W maju roku 1995 Waldemar Miszkurka wraz z dwójką przyjaciół (Alan Lee Baker i Ron Sheardown) jako pierwsi piloci wykonali przelot z Rzeszowa do Toronto – Kanada przez Spitsbergen, Biegun Północny (Magnetyczny).
Nikt wcześniej nie próbował przeleć dookoła świata na samolocie An – 2. Wyczynu takiego dokonała dopiero załoga z kapitanem Waldemarem Miszkurką. Maszyna, którą lecieli, została wyprodukowana w mieleckiej WSK PZL w 1978 roku, jak łatwo policzyć, w czasie przelotu samolot miał dziewiętnaście lat. Początkowo posiadał numer seryjny 1 G 178 – 08 i znak SP – OLA i wykorzystywany był m.in. do zrzucania ulotek na Stocznię Gdańską podczas sierpniowego strajku, co było jakby znakiem, że przeznaczony jest do wzięcia udziału w historycznych wydarzeniach. Kilka lat później maszyna przeszła pierwszy remont, który wykonano jak się okazało bardzo solidnie i zmieniono jej znaki na SP - DLA.2
Załogę powyższego samolotu An – 2 stanowili na początku trzej Polacy: kapitan i pierwszy pilot Waldemar Miszkurka, drugi pilot Andrzej Szymański i mechanik pokładowy Bogusław Gajek. W drugiej połowie przelotu nastąpiły jednak w składzie załogi pewne zmiany, gdyż najpierw drugiego pilota zastąpił lotnik amerykański Dean Olson, a później pilot nowozelandzki Timothy Whead, a kiedy w końcówce zabrakło tego ostatniego, załoga kończyła przelot w dwuosobowym składzie.
Odbyty przelot dookoła świata przez załogę samolotu An – 2 w powyższym składzie od strony wschodniej rozpoczął się w na lotnisku Aeroklubu Mieleckiego w dniu 22 lipca 1997 roku. Podczas trzymiesięcznego lotu maszyna spędziła w powietrzu sto osiemdziesiąt osiem godzin i dwie minuty, pokonując prawie trzydzieści sześć tysięcy kilometrów. Przelatując nad ponad dwudziestoma krajami całego świata, Antek lądował na lotniskach kilkunastu państw, w tym w kolejności dotarcia do nich,: Grecji, Turcji, Iranie, Indiach, Tajlandii, Filipinach, Korei Południowej, Japonii, Rosji, Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, Grenlandii, Islandii i Norwegii.3
Podczas przelotu maszyna An – 2 załoga zmagała się z bardzo trudnymi warunkami. Samolot poddawany był ciężkim próbom sprawnościowym i wytrzymałościowym, zwłaszcza podczas lotu nad górzystymi regionami Turcji, znosząc wysokie temperatury podczas lotu nad Iranem i Półwyspem Indyjskim oraz pokonując burze i tajfuny w trakcie przelotu nad Indochinami. Szczególne znaczenie miało wówczas to, co działo się z Antkiem podczas trwania burz, bo nie jest on od strony technicznej przygotowany do lotu w takich warunkach atmosferycznych. Wspomina mechanik pokładowy Bogusław Gajek, jak załoga radziła sobie w takich niebezpiecznych okolicznościach:
„Nawet w ekstremalnych sytuacjach, przy gwałtownie zmieniającej się pogodzie i braku możliwości ominięcia burz, rozumieliśmy się z pierwszy pilotem dosłownie w pół słowa. Krótkiej komendzie kapitana samolotu odpowiadała bardzo szybka reakcja załogi. Wiedzieliśmy, że nie może być inaczej, gdyż w ułamku sekundy samolot mógłby być rzucony nagle kilkadziesiąt metrów w dół, czy też obrócony, a to stwarzałoby prawdziwe zagrożenie. W warunkach burzowych sterowanie samolotem tego typu jest niezwykle trudne, gdyż wielka powierzchnia skrzydeł i usterzenia powoduje występowanie dużych sił na wolancie i trzeba wtedy mocno trzymać ster, aby samolot znajdował się w pozycji horyzontalnej. Wymagało to od nas zsynchronizowanego działania. Mimo tych wszystkich trudności, ani na chwilę nie zwątpiliśmy w niezawodność naszego Antka.”4
Obok powyższych problemów natury ogólnej, lecąca dookoła świata załoga samolotu An – 2 z Waldemarem Miszkurką miała też inne szczegółowe kłopoty, bo lot obfitował w wiele dramatycznych wydarzeń. I tak, w Iranie awarii uległ kolektor wydechowy, nad Afganistanem maszynie towarzyszył śmigłowiec bojowy typu Mi – 24, a w Tajlandii konieczna była naprawa chłodnicy oleju.5 Generalizując jednak, tymi najtrudniejszymi etapa- mi przelotu były wszystkie odcinki azjatyckie, a w szczególności lot z Ubonu w Talandii do Manilii na Filipinach, gdzie strudzoną polską załogę spotkało niezbyt gościnne przyjęcie ze strony gospodarzy, którzy bez ogródek zapytali od razu o pieniądze za lądowanie. Gdy chodzi o ten odcinek przelotu, to załoga Antka zapamiętała zwłaszcza mający miejsce nad Morzem Chińskim samotny lot podczas tajfunu na wysokości zaledwie stu metrów nad wodą. Przy tym przy niskiej postawie chmur i w szalejącym deszczu. Tak to wspominał w wywiadzie prasowym Waldemar Miszkurka:
„Na morzu nie można było uświadczyć chociażby jednego statku. W pewnym momencie ze zdumieniem i wprost niedowierzaniem zauważyliśmy niewielki kuter rybacki miotany porywami burzy i jak się nam zdawało toczący beznadziejną walkę z rozszalałymi siłami przyrody. Było to o tyle dziwne, że łódź znajdowała się w przybliżeniu około czterysta do pięciuset mil od brzegu. Pomyśleliśmy, że ten rybak w kutrze to taki sam człowiek jak my, tylko że on walczy z żywiołem na morzu, a my w powietrzu. Śledziliśmy jego zmagania. Fala była tak wysoka, że chwilami łódź zupełnie znikała z naszego pola widzenia, po czym znów się pojawiała. Mieliśmy dość dokładne, bo wczesne rozpoznanie pogody, ale mimo wszystko nie przypuszczaliśmy, że będzie aż tak źle. Zbliżając się do Manili, lecieliśmy z prędkością około dwustu osiemdziesięciu kilometrów na godzinę. W związku z tym służba kontroli lotów przypuszczała zapewne, że zbliża się jakiś Boening i dała nam pierwszą kolejność lądowania. Dopiero później, gdy zorientowano się, co to za samolot, odesłano nas do strefy oczekiwania.”6
Nie tylko z powodu warunków atmosferycznych, ale także paliwowych, najtrudniejsze podczas przelotu dookoła świata było dla załogi samolotu An – 2 przebycie już w ramach drugiej części przelotu jego najdłuższego odcinka prowadzącego z Pietropawłowska Kamczackiego do leżącej na Morzu Beringa maleńkiej wysepki St. Paul, na której znajdowało się pierwsze lądowisko na terenie Stanów Zjednoczonych. Antek pokonał tę trasę w ciągu jedenastu godzin i pięciu minut, z czego cztery i pół leciał nocą, przy oblodzeniu samolotu na wysokości tysiąca metrów. Znajdujące się na wysokości około pięciuset metrów chmury zasłaniały całkowicie widoczność, ale jak o tym powiedział w wywiadzie Miszkurka:
„Na szczęście mieliśmy GPS, który pozwalał nam dokładnie określić położenie samolotu. Dzięki temu nie mieliśmy najmniejszych obaw, czy na bezkresnych wodach Morza Beringa znajdziemy tę nasza wysepkę o długości zaledwie pięciu i szerokości trzech kilometrów. Jest na niej małe lotnisko z pasem startowym o długości tysiąca dwustu metrów. Lądowanie nocą na nieoświetlonym lotnisku nie byłoby możliwe, gdyby nie oświetlenie, które można włączyć z pokładu nadlatującego samolotu. Kiedy znaleźliśmy się w rejonie lotniska, po siedmiokrotnym impulsie radiowym światło rozbłysło na piętnaście minut. To w zupełności wystarczyło nam do wylądowania.
Kiedy już byliśmy na lotnisku, odetchnęliśmy z ulgą, gdyż był to jeden z najtrud- niejszych odcinków trasy także z powodu paliwa. Nie mieliśmy bowiem pewności, czy to zatankowane w Pietropawłowsku nie pozatyka nam filtrów. Wiedzieliśmy od początku, że jakość tego paliwa budzi poważne zastrzeżenia. Dlatego też dokładnie je przefiltrowaliśmy, a silnik pracujący na nim poddaliśmy czterogodzinnym próbom naziemnym. Zdawaliśmy sobie sprawę, że w razie awarii silnika, jaką mogło spowodować jego zanieczyszczenie, nie mamy żadnej szansy na lądowanie i pozostaje nam tylko tratwa. Lot ten wymagał od nas ogromnej koncentracji i był psychicznie wyczerpujący.”7
Podczas drugiej części przelotu dookoła świata załoga samolotu An – 2 miała kłopoty nie tylko z warunkami atmosferycznymi, ale także z obsadą pozycji drugiego pilota. Najpierw w Anchorage na Alasce pokład maszyny opuścił Andrzej Szymański, który z powodów osobistych oraz w związku z perspektywą podjęcia pracy w PLL „LOT” udał się do Polski. Zastąpił go amerykański pilot Dean Olson, ale nie na długo, bo w miejscowości Hamilton - Kanada, zastąpił go Timothy Whead, który niebawem również musiał zrezygnował z pełnienia obowiązków drugiego pilota, bo skończył mu się urlop.
W tej sytuacji, począwszy od Reykiaviku w Islandii na pokładzie samolotu An – 2 pozostali już tylko kapitan Waldemar Miszkurka oraz mechanik pokładowy Bogusław Gajek. Tymczasem warunki przelotu były nadal bardzo trudne. Ukształtowanie terenu, czyli obecność wysokich gór sprawiło, że samolot musiał lecieć na wysokości czterech i pół tysiąca metrów, czyli na jego maksymalnym pułapie. Samolot ten nie był wyposażony w aparaturę tlenową. Szczyty górskie spowite gęstymi chmurami, kiedy tylko od czasu do czasu wyłaniały się z poza nich, widok ich bliskości porażał lotników. Pojmowali oni wtedy, że w razie konieczności awaryjnego lądowania nie mają szans na wyjście z opresji.8
Podczas przelotu dookoła świata samolot lądował na lotniskach kilkunastu państw. Podczas tych przerw w locie załoga nie miała wiele czasu na odpoczynek. W związku ze światowym zainteresowaniem jej przelotem, czas wypełniały wywiady z dziennikarzami prasy, radia i telewizji, oraz różnego rodzaju spotkania. Do niektórych z nich doszło w czasie oczekiwania na uzyskanie zgody na przelot.
Co się tyczy wywiadów, to pierwszy z nich Waldemar Miszkurka i Bogusław Gajek udzielili już w Salonikach w Grecji, przy czym zainteresowała się wtedy nimi nie tylko miejscowa prasa, ale także telewizja. To samo spotkało ich podczas międzylądowania na Tajlandii, gdzie udzielili wywiadu także przedstawicielowi telewizji międzynarodowej. Ze szczególnym zainteresowaniem już wszystkich rodzajów mediów obaj lotnicy spotkali się natomiast w Korei Południowej, gdzie ich Antek pokonujący tak trudną trasę o tej porze roku stał się przedmiotem szczerego podziwu.9
Liczne spotkania z udziałem załogi, miały różny charakter. Jednym z najważniejszych dla całej trójki, było spotkanie odbyte w Kalkucie, w czasie oczekiwania na zgodę na przelot nad Chińską Republiką Ludową. Po zwiedzeniu miasta, jako bodajże ostatni goście z Polski, załoga Antka spotkała się z Matką Teresą, która zmarła dwa później. Załoga przeżyła to spotkanie w szczególny sposób, co tak zapamiętał Waldemar Miszkurka:
„Wiedzieliśmy, że jest bardzo wielu oczekujących na taką wizytę, toteż byliśmy mile zaskoczeni, kiedy Matka Teresa, dowiedziawszy się, że jesteśmy załogą z Polski odbywającą lot dookoła świata, przyjęła nas w pierwszej kolejności. Wręczyliśmy jej kwiaty, życząc jednocześnie z całego serca dalszej owocnej działalności na rzecz najbiedniejszych, najbar- dziej potrzebujących pomocy i pociechy. Wizyta upłynęła w bardzo miłej atmosferze. Matka Teresa wspomniała swoją niedawną wizytę w Polsce, dzieląc się osobistymi wrażeniami i zapewniając nas o wielkiej sympatii, jaką żywi dla naszego narodu. Zapewniła nas też półżartem półserio, że przy następnym spotkaniu poleci z nami do Polski. Było to bardzo wzruszające spotkanie. Matka Teresa wyróżniła nas, godząc się w drodze wyjątku na zrobienie zdjęć i użycie kamery video. Obdarowała nas także okolicznościowymi kartkami, zawierającymi mądrości życiowe i Jej osobiste życzenie >>Niech Was Bóg prowadzi w tej podróży<<. I rzeczywiście poprowadził nas szczęśliwie.”10 Innego rodzaju miało spotkanie w Tajlandii, gdzie lotnicy spotkali się z przedstawicielami miejscowego ruchu lotniczego. Zupełnie inne oblicze miało spotkanie samego Miszkurki odbyte w Edmonton w Kanadzie, gdzie odwiedził on leżącego w szpitalu jedynego ocalałego z dwuosobowej załogi niemieckiego pilota, który lecąc w marcu też jednosilnikowym samolotem typu Mooney, uległ w Górach Skalistych wypadkowi podczas próby przelotu dookoła świata tyle, że od strony zachodniej. Widok ciężko poparzonego pilota był dla odwiedzającego go kolegi z branży bardzo ciężkim przeżyciem, bo dopiero teraz uświadomił on sobie skalę ryzyka przy ewentualnym lądowaniu awaryjnym, w dodatku z pełnym zapasem paliwa na pokładzie samolotu.

Ostatecznie lot dookoła świata dokonany samolotem typu An – 2 z dwoma już tylko wtedy członkami załogi na pokładzie, czyli kapitanem i pierwszym pilotem Waldemarem Miszkurką i mechanikiem Bogusławem Gajkiem zakończył się po osiemdziesięciu dziewięciu dniach zmagań z warunkami atmosferycznymi, w dniu 19 października 1997 roku, w którym samolot wylądował na lotnisku Rzeszów – Jasionka. Po dwóch dniach postoju w Rzeszowie, samolot znów wzbił się w powietrze, by oficjalnie zakończyć wyprawę dookoła świata, lądując na lotnisku Aeroklubu Mieleckiego, skąd wyruszył w swoją życiową przygodę. Mimo, że dzień był wietrzny i chłodny, bardzo gorąco przywitali załogę Antka: dyrektor Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego PZL Mielec do spraw Marketingu i Rozwoju Bogdan Ostrowski, pracownicy WSK PZL, Zarząd Stowarzyszenia Promocji Polskiego Lotnictwa PROMOT, sponsorzy i liczni sympatycy. Po wręczeniu kwiatów załogę uhonorowano okolicznościowymi medalami, po czym odbyła się konferencja prasowa kończąca jej powitanie.11
Jakiś czas po wykonaniu przelotu dookoła świata samolot An – 2 SP- DLA brał udział w wielu pokazach lotniczych w Polsce i Europie.

Po przelocie

Po jego dokonaniu w 1997 roku znany już bardzo dobrze w światku lotniczym Walde- mar Miszkurka pracuje nadal w 4-Air Airlines w charakterze managera i pilota, sprzedając samoloty i sprzęt lotniczy. Jako jeden z pierwszch zajmował się organizowaniem przewozów lotniczych i lotów charterowych, a jako pilot przebazowywaniem samolotów ze Stanów Zjednoczonych i Kanady do Polski i odwrotnie.

Słynny z przelotu dookoła świata samolot An – 2 odkupił od właściciela, czyli WSK PZL Mielec, biznesmen Wiesław Bąk. Później umieścił go w najlepszym dla tego typu maszyn zakładzie remontowym na świecie EADS Mielec, dysponującym także największym składem części zamiennych do tego typu samolotu. Zabrano się tutaj za jego remont generalny, który trwał kilka lat. W trakcie jego trwania wykonano naprawę główną silnika oraz wymieniono na nowe te części samolotu, które mają wpływ na bezpieczeństwo lotu. Zrobione zostało to z myślą o wykorzystaniu Antka do następnych rekordowych przelotów, w tym powtórnego przelotu dookoła świata, ale tym razem przez dwa bieguny, północny i południowy.12

W 2008 roku Waldemar Miszkurka założył Szkołę Lotniczą FLY Polska, gdzie był kierownikiem szkolenia, instruktorem i pilotem.13
Pracując w tej firmie lotniczej, Waldemar Miszkurka dokonał następnego wyczynu lotniczego, którym ponownie zadziwił nie tylko kolegów z lotniczego światka. Był nim dokonany w czerwcu 2008 roku wspólnie z rzeszowskim pilotem Jerzym Piekarzem przelot małym, jednosilnikowym samolotem Velocity przez Atlantyk, konkretnie z Florydy w Stanach Zjednoczonych do Jasionki koło Rzeszowa.
Velocity to jednosilnikowy, czteroosobowy mały samolot produkowany seryjnie w Sebastian na Florydzie. Nie jest jednak robiony w całości, bo fabryka wykonuje kadłub, skrzydła, stateczniki i podwozie, a potem sprzedaje te części maszyny do samodzielnego montażu. Po jego zrobieniu awionetka ma długość sześciu metrów, rozpiętość skrzydeł dziewięć metrów, silnik o mocy trzystu pięćdziesięciu koni mechanicznych i bogate, bardzo nowoczesne wyposażenie nawigacyjne.
Egzemplarz samolotu Velocity, którym Waldemar Miszkurka i Jerzy Piekarz przelecieli przez Atlantyk, nie kupił żaden z nich. Nabył go jeszcze w 2007 roku przez internet biznesmen z Katowic. Kiedy dowiedział się, że pierwszy z powyższych lotników dziesięć lat wcześniej obleciał świat dookoła, a współcześnie zajmuje się transportem samolotów przez Atlantyk, poprosił Miszkurkę o przelot awionetką do Polski. Ten wykonał zadanie, ale za trzecim podejściem.
Za pierwszym razem Waldemar Miszkurka i Jerzy Piekarz polecieli na Florydę po Velocity w sierpniu 2007 roku. Miał on być wtedy przygotowany do lotu, ale tak się nie stało, bo podczas lotów próbnych wyszły na jaw liczne usterki silnika i przewodów elektrycznych. Podczas jednego z takich lotów doszło nawet do tego, że spadło całkowicie ciśnienie oleju. W tej sytuacji piloci rzeszowscy zostawili samolot do remontu i wrócili do Polski z niczym.
Po raz drugi Waldemar Miszkurka z Jerzym Piekarzem udali się na Florydę po samolot Velocity w marcu 2008 roku. Rozpocząwszy lot dolecieli jednak tylko do położonego na północno – wschodnim krańcu Stanów Zjednoczonych Nashua, gdzie jasne już było, że praca silnika awionetki nie daje gwarancji na przebycie Atlantyku. Ponadto pojawiły się problemy z układem chłodzenia samolotu, no i skończyła się rejestracja. Tak więc i teraz lotnicy wrócili z niczym.14
Jak powiada przysłowie do trzech razy sztuka. Do tego kolejnego podejścia Wal- demar Miszkurka i Jerzy Piekarz przystąpili w środę dnia 18 czerwca 2008 roku, kiedy to przylecieli do Nashua po odbiór naprawionej awionetki. W ciągu dwóch dni, testowali samolot, odbywając liczne loty. Wystartowali w sobotę dnia 21 czerwca i dolecieli do Goose Bay na Labradorze, skąd mieli udać się do Grenlandii. Ponieważ w niedzielę lotniska są tam nieczynne, zostali na miejscu. Przekonali się wtedy, że w swym przelocie nad Atlantykiem trafili na rywali. Wspomina Miszkurka:
„W Goose Bay do lotu na Grenlandię szykowała się też grupa pilotów niemieckich. Zapytałem ich przyjaźnie, jaką trasę lotu planują. Odburknęli, że nie powiedzą i ukryli przed nami szczegóły swego lotu. Ale ja i tak wiedziałem, że lecą do Nuuk. Wiedziałem też, że pogoda nie pozwoli im na wykonanie takiego zadania. Najważniejszym elementem transatla-ntyckiego lotu jest właściwe zaplanowanie trasy, z uwzględnieniem możliwości technicznych samolotu i warunków meteorologicznych.”15
Waldemar Miszkurka i Jerzy Piekarz przylecieli w poniedziałek dnia 23 czerwca samolotem Velocity do Sondre Stromfjord (Kangerlussuaq) na Grenlandii, gdzie wraz z nimi dotarli również piloci niemieccy, którzy wystartowali wprawdzie o trzy godziny wcześniej od lotników rzeszowskich, ale złe warunki atmosferyczne zmusiły Niemców do zmiany trasy i nadłożenia drogi. Po noclegu, we wtorek dnia 24 czerwca Polacy dotarli do Reykiaviku w Islandii, gdzie spędzili ostatnią noc podczas podróży przez Atlantyk. W środę dnia 25 czerwca, po kolejnym przeglądzie, wystartowali do lotu nad Morzem Północnym. Po wylądowaniu w Alborgu w Danii i zatankowaniu paliwa odlecieli do Jasionki, w której wylądowali przed godziną dwudziestą drugą w nocy.16
Podczas swej kariery pilota Waldemar Miszkurka zdobył trzy licencje samolotowe i dwie mechanika. Gdy chodzi o te pierwsze, to są nimi: Licenja Pilota Zawodowego CPL, uzyskana w Kanadzie Licencja Pilota Transportowego ATPL i zdobyta w Stanach Zjedno- czonych Licencja Pilota Turystycznego PPL. Gdy chodzi o licencję mechanika, to są nimi uzyskane dla samolotów o tonażu do pięciu tysięcy siedmiuset kilogramów: Licencja Mecha-nika Obsługi i Licencja Mechanika Napraw.
Zdobył też uprawnienia instruktora I klasy oraz opanował biegle przydatne podczas międzylądowań języki: angielski i hiszpański.
Jeśli chodzi natomiast o uprawnienia pozwalające na latanie wszystkimi typami samo-lotów, to te zdobyte przez Waldemara Miszkurkę dotyczą tak samolotów produkowanych w Polsce jak i tych wytwarzanych za granicą. Są to między innymi maszyny o następujących oznaczeniach: Metro II, PA – 31 – 350, M – 20 Mewa, An – 2, CSS-13,IŁ – 14, Mitsubishi MU – 2B60, Cessna 150, 172 i 206, Cessna Citacion, Piper PA – 30 Twin Comanche, Beechceaft B - 76, Z – 43, PZL 110, Jak – 12, PZL 104 Wilga i Velocity.17
Na szybowcach wykonał około trzystu godzin w powietrzu.




Ośrodek Lotniczy

Po zdobyciu tych wszystkich uprawień i kwalifikacji oraz mając międzynarodową sławę jako pilot, który obleciał dookoła świat, Waldemar Miszkurka rozpoczął kolejny etap kariery lotniczej. Doszło do tego w kwietniu 2010 roku został managerem i prezesem funkcjonującego w Jasionce koło Rzeszowa Ośrodka Szkolenia Lotniczego Air Res Aviation. Mieści się on obok Aeroklubu Rzeszowskiego. Obok kierownika szkolenia w osobie Miszkurki, w skład kadry instruktorskiej ośrodka wchodzą, mający odpowiednie przygotowanie, doświadczeni instruktorzy samolotowi z wieloletnią praktyką związaną z lataniem na różnego typu maszynach, od tłokowych, poprzez turbośmigłowe, do odrzutowych włącznie. Są to: szef wyszkolenia Krzysztof Skalski oraz instruktorzy Jerzy Piekarz, Jerzy Kluczniak i Stanisław Bańkowski. Mają do dyspozycji dwa samoloty typu Cessna C – 152 i jeden typu Piper PA – 28.18
Ośrodek Waldemara Miszkurki prowadzi szkolenia przez cały rok kalendarzowy w zakresie, : licencji pilota samolotowego turystycznego, uprawnień do lotów w przestrzeni kontrolowanej, uprawnień do wykonywania lotów nocnych, uprawnień w lotach w utrudnionych warunkach atmosferycznych, przedłużania i wznawiania zdobytych wcześniej uprawnień i upoważnień lotniczych, wznawiania i przeszkalania na nowych typach samo- lotów, przeprowadzania okresowych egzaminów KWT i KTP, szkolenia w zakresie przelotów długodystansowych atlantyckich i szkolenia przygotowawczego do lotów z nawigacji precyzyjnej.19
Waldemar Miszkurka jest członkiem Klubu Lotnika „Loteczka” we Wrocławiu oraz międzynarodowego klubu zrzeszającego pilotów, którzy dokonali przelotu dookoła świata na różnych typach samolotów oraz innych statków powietrznych The Earthrounders (www.earthrunders.com).


Waldemar Miszkurka dokonał siedmiu przelotów przez Atlantyk jak również przez biegun Północny magnetyczny, loty po Afryce i Europie.
Ostatni lot długodystansowy pokonał w kwietniu 2010 r., z Denver USA do Rzeszowa na samolocie Cessna-206.

Żródło: Fragment książki "Piloci podkarpacia" - Stanisław Fryc