Udostępnij na Facebook
Oglądając telewizyjne serwisy informacyjne, słuchając radia, czytając Internet czy gazety można się już pogubić. Z jednej strony ciągle słyszymy o rosyjskim MAK, z drugiej o polskich i rosyjskich prokuratorach, z trzeciej o komisji ministra Jerzego Millera, z czwartej o ciągle przewijającym się nazwisku pułkownika Edmunda Klicha. Powstaje więc pytanie pierwsze:
Kto zajmuje się katastrofą?
Tak naprawdę w "sprawie smoleńskiej” są prowadzone trzy rodzaje śledztw.Pierwsze (wydaje się, że najmniej istotne) – polityczne. Prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew stworzył specjalną komisję rządową do spraw zbadania przyczyn katastrofy na czele z premierem Władimirem Putinem. W Polsce utworzono polski międzyresortowy zespół do spraw koordynacji działań podejmowanych w związku z tragicznym wypadkiem lotniczym pod Smoleńskiem. Przewodniczącym został premier Donald Tusk.
Drugie dochodzenie (najbardziej medialne) – prowadzą dwie specjalne komisje. W Rosji rozpoczęła je wspólna komisja rosyjskiego Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK) i rosyjskiego Ministerstwa Obrony, przy której na podstawie konwencji chicagowskiej z 1944 roku o lotnictwie cywilnym akredytowano jako przedstawiciela Polski płk. rez. pil. Edmunda Klicha.
U nas katastrofę zaczęła badać Komisja Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego (KBWLLP), powołana przez Ministerstwo Obrony Narodowej, badająca katastrofy samolotów wojskowych. 28 kwietnia 2010 roku poinformowano, że Edmund Klich zrezygnował z przewodniczenia komisji – nowym szefem został minister spraw wewnętrznych i administracji Jerzy Miller. Właśnie o tych dwóch organach w ostatnim czasie było najgłośniej, bo oba opublikowały wstępne raporty ze swoich prac. I to dzięki nim jesteśmy bliżej prawdy, o czym nieco później.
Czekamy na zarzuty
Trzecie postępowanie prowadzą zawodowi śledczy. 10 kwietnia 2010 roku śledztwo wszczął prokurator z Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Odrębne postępowanie rozpoczął Komitet Śledczy przy Prokuraturze Generalnej Federacji Rosyjskiej pod przewodnictwem pierwszego zastępcy prokuratora generalnego Rosji gen. Aleksandra Bastrykina.
W czasie rozmowy z premierem Donaldem Tuskiem prezydent Dmitrij Miedwiediew zapewnił, że śledztwo będzie prowadzone wspólnie przez prokuratorów polskich i rosyjskich. To m.in. dzięki temu dwóch polskich śledczych poleciało w tym tygodniu do Rosji, żeby przesłuchać kontrolerów z lotniska w Smoleńsku.
Oba śledztwa prokuratorskie są tak naprawdę najważniejsze, bo tylko one mogą zakończyć się postawieniem konkretnym osobom zarzutów. Oba jednak trwają, więc o efektach prac prokuratorów na razie nie wiemy nic. Wiemy za to, co ustaliły dwie komisje lotnicze: rosyjska (MAK) i polska (pod kierownictwem ministra Jerzego Millera).
Prawda po rosyjsku
Zacznijmy od Rosjan. 12 stycznia 2011 roku Międzypaństwowy Komitet Lotniczy opublikował końcową wersję swojego raportu na temat przyczyn katastrofy pod Smoleńskiem.
Szefowa komitetu Tatiana Anodina poinformowała, że wg ustaleń Rosjan załoga prezydenckiego Tupolewa była niewłaściwie przygotowana do lotu, współpraca w załodze samolotu była niewystarczająca, a przełożony dowódcy samolotu wywierał presję na pilota (MAK – nie wprost – sugeruje, że presja wypływała od prezydenta Lecha Kaczyńskiego).
Tatiana Anodina orzekła też, że niedostatki w infrastrukturze lotniska w Smoleńsku i nie najlepszy stan techniczny urządzeń rejestrujących na lotnisku nie były przyczyną katastrofy. – Piloci powinni wziąć pod uwagę ostrzeżenia rosyjskie i białoruskie o bardzo złej pogodzie na lotnisku w Smoleńsku – powiedziała Anodina. – Polska załoga wielokrotnie dostawała informacje, że warunki na lotnisku nie odpowiadają minimum potrzebnemu do lądowania. W takiej sytuacji załoga powinna zrezygnować z lądowania i skierować maszynę na lotnisko zapasowe. Gdyby tak się stało, nie doszłoby do katastrofy.
Raport jest niepełny
– To jest raport niepełny i z błędami – powiedział Edmund Klich, polski akredytowany przy MAK. – Wieża za późno wydała komendę "Horyzont”. Nie było już szans odejścia.
Jego zdaniem, niesłusznie nie opisano roli kontrolerów w podejściu do lądowania samolotu, który rozbił się pod Smoleńskiem. Klich podkreślił, że choć większość z tego, co przedstawiono w Moskwie, jest zgodna z prawdą, to jednak zauważył błędy. Nie podoba mu się m.in., że nie opisano roli kontrolerów z wieży w Smoleńsku. Jego zdaniem, był nakaz sprowadzania samolotu i naciski na lądowanie. A kontrolerzy podawali fałszywe komendy i nie ustalono, z czego to wynikało – czy z błędnych danych w wieży czy z braku przygotowania kontrolera do sprowadzania samolotu.
Prawda po polsku
18 stycznia polska Komisja Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego przedstawiła swoją wersję zdarzeń. Szef komisji, minister spraw wewnętrznych i administracji Jerzy Miller, zaprezentował nagrania rozmów na wieży lotniska w Smoleńsku z 10 kwietnia.
Według ustaleń polskiej komisji, która oceniała pracę rosyjskich kontrolerów na lotnisku Siewiernyj, w chwili lądowania Tu-154, popełnili oni szereg błędów: komenda "Horyzont” padła za późno, Tu-154M był stanowczo poniżej ścieżki lądowania, kontroler stanu lądowania nie informował załogi samolotu o fatalnych warunkach pogodowych, nie podał też informacji o lotniskach zapasowych. A w chwili, gdy kapitan tupolewa próbował mimo wszystko podchodzić do lądowania, dowódca wieży uznał, że należy mu na to pozwolić. I zostawił decyzję w rękach polskiej załogi.
Członek komisji Wiesław Jedynak zaznaczył jednak, że obecnie nie można określić, które ze zdarzeń 10 kwietnia zdecydowało o katastrofie. Jego zdaniem, działania rosyjskich kontrolerów "na pewno nie pomogły jednak polskiej załodze”.
A minister Miller podkreślił, że jego komisja ma jeden cel: przeanalizować wszystkie czynniki, które miały wpływ na przebieg zdarzeń, które zakończyły się tragicznie. – Wnioski mają nas uchronić przed powtórzeniem tych błędów, a nie szukaniu winnych – powiedział Jerzy Miller.
Dlaczego do tego doszło?
Oddajmy głos ekspertom. Po pierwsze, ich zdaniem, ustalenia polskiej komisji nie zrzucają odpowiedzialności na rosyjskich kontrolerów.
Zdaniem Tomasza Hypkiego, wydawcy "Skrzydalej Polski”, nawet nieprzekazanie Warszawie informacji o złej pogodzie w Smoleńsku nie zmienia faktu, że polscy piloci nie powinni podchodzić do lądowania w złych warunkach. Ekspert tłumaczy, że Polacy wiedzieli o fatalnych warunkach na lotnisku od załogi lecącego wcześniej do Smoleńska jaka. – Nie próbujmy zwalać winy na Rosjan, którzy udostępnili nam nie lotnisko a lądowisko. Tak to było zapisane w polskich papierach, jako teren przygodny. Polscy piloci nie mogli oczekiwać niczego lepszego, niż zastali – podkreśla Tomasz Hypki.
Tomasz Białoszewski, współautor książki "Ostatni lot”, zwraca za to uwagę na załogę wieży kontrolnej na lotnisku w Smoleńsku.
– Podobnie jak kokpit naszego tupolewa nie była ona tzw. sterylna – zauważa Tomasz Białoszewski. – Kontrolerzy nie mieli komfortu pracy. Funkcjonujący tam za ich plecami były dowódca ze Smoleńska, obecnie zastępca dowódca bazy w Twerze pułkownik Nikołaj Krasnokucki prowadząc rozmowy, uwagi na pewno nie pomagał im w pracy, a przy tak trudnym manewrze, jakim jest lądowanie, a jeszcze szczególnie w warunkach tak ekstremalnie złych, tam powinna być idealna cisza.
"Ktoś popełnił błędy”
Białoszewski zastrzega jednak, że nie można mówić, że błędy rosyjskich kontrolerów były przyczyną katastrofy. – Udowadniamy, rozwałkowując, rozczłonkowując współdziałanie samolot–wieża na elementy pierwsze, gdzie były nieprawidłowości – mówi Białoszewski. – Ale gdybym miał postawić jakąś granicę podziału to tych nieprawidłowości było więcej po polskiej stronie. Co najważniejsze: ten samolot nie miał prawa w istniejących warunkach atmosferycznych zniżyć się to takiej wysokości.
Z kolei ekspert do spraw lotnictwa z "Nowej Techniki Wojskowej” Piotr Abraszek uważa, że kontrolerzy z wierzy w Smoleńsku działali pod dużą presją przełożonych i w pewnym momencie się… pogubili.
– Na pewno informacje podawane przez kontrolerów nie pomogły załodze, która w pewnym momencie się pogubiła. Nie dopatruję się jakiś spiskowych teorii, ale ktoś po prostu popełnił błędy – konkluduje Piotr Abraszek.
Szukanie winnych
Kto? Abstrahując od części polityków, którzy już wydali wyrok w tej sprawie, na właściwą odpowiedź jeszcze musimy poczekać. Żaden z ekspertów lotniczych nie chce wskazać jednej, podstawowej przyczyny katastrofy i konkretnych winnych.
Wszyscy sugerują poczekać na efekt śledztwa prokuratorskiego. Tylko prokuratorzy mają dostęp do wszystkich dokumentów dotyczących katastrofy, tylko oni mogą przesłuchać świadków. – I to oni są najbliżej poznania prawdy o tej tragedii. Nie żaden polityk czy specjalista od lotnictwa – mówi jeden z ekspertów, z którymi rozmawialiśmy.