22 września 2016

Moje latanie w Afryce An 2.

Zacznę po kolei i w syntetycznej możliwie krótkiej relacji, a to z uwagi na wielu zdarzeń które miały miejsce oraz trudności w realizacji tego przedsięwzięcia. Konieczne muszę to opisać, aby czytajacy ten tekst internauta miał pełny jego obraz. A więc: Waldek Miszkurka, lotnik którego zna cały lotniczy świat, obleciał go dookoła Antkiem, ten wyczyn został już zapisany w historii lotnictwa . Pełna relacja tego lotu, jest na moim blogu w zapisach archiwalnych. Z Waldkiem znamy się już ponad 50 lat, od dziecka, razem zaczęliśmy się szkolić jako jeszcze piękni i młodzi w Aeroklubie Wrocławskim na Gądowie. Waldek z tamtego czasu, do dziś zazdrości mi jednego, że ja jako 17 letni chłopak szkoliłem się na samolocie Jak-18, co było jego marzeniem, zeby latać na tym typie samolotu. Do dziś tego typu samolotu nie zaliczył, a latał na dziesiątkach różnych samolotów również za granicą. Nasze drogi lotnicze trochę się rozeszły, ja oprócz latania na samolotach, pokochałem bez reszty szybownictwo, kocham też akrobację samolotową, gdzie można dawkować sobie adrenalinę na maksa. Równolegle do latania, sprawdazłem się w biznesie prowadząc firmę „Pan Jan” Sp.Zo.o. żeby zarobić na życie i realizację mnóstwa projektów biznesowych w lotnictwie. Waldek w lataniu na samolotach osiągnął wszystko, łącznie z uprawnieniami pilota doświadczalnego. Mamy do siebie bezgraniczne zaufanie, wszystkie ustalenia załatwiamy w trybie operacyjnym, od ręki. Papiery tworzymy tylko wtedy gdy jest to konieczne, co znakomicie ułatwia pracę. Decyzję podejmujemy bez zbędnej zwłoki, nawet jak się w czymś pomylimy, również szybko możemy to naprawić. Ja to nazywam działaniem operacyjnym. Wszyscy którzy mnie znają mogą to potwierdzić. W żadnej dziedzinie nigdy nie pracuję z amatorani, tylko z zawodowcami. Życie wielokrotnie potwierdziło ten mój sposób pracy za właściwy. Z amatorami zawsze się przegrywa ,wcześniej czy później i nie osiąga się założonych celów.
Waldek wprowadził mnie do swojej firmy 4-Arlaines Sp. Z.o.o w Rzeszowie, na równych prawach
tj. objąłem 50 % udziałów - wielkie dzięki mu za to. Projektów lotniczych mieliśmy całą masę np; nie doszedł do skutku kontrakt na wysłanie kilkunastu An 2 do Algerii na opryski przeciw szarańczy. Projekt ten już był w fazie bardzo zaawansowanym. Odbyły się w tej sprawie rozmowy z partnerem algierskim w Marsylii i w Algerii. O tym, może napiszę innym razem. Handel wyremontowanymi Antkami do klientów krajowych i zagranicznych. Wielkie przdsięwzięcie uruchomienia produkcji Antka w Mielcu w nowej wersji z silnikiem turbośmigłowym i nowoczesną awioniką we wspólpracy z Biurem Antonowa w Kijowie. Prowadziliśmy także, rozmowy z partnerem z Francji na wysłanie kilkunastu Dromaderów samolotów p.pożarowych, rozmowy przeszły w stadium zaawansowanym, partner ten przyjechał wraz z delegacją na rozmowy do Mielca które odbyły się z udziałem w tym kontrakcie Zakładu usług Agrolotniczych w tym przedsiewzieciu i wiele, wiele innych projektów. Mieliśmy polecieć razem dookoła świata, niestety ja nie mogłem, gdyż w tym czasie miałem swoją firmę „Pan Jan” Sp. Z.o.o we Wrocławiu zatrudniając ponad setkę ludzi, Waldek poleciał w innym składzie. Wiem, że Waldek chce również oblecieć kulę ziemską poprzez bieguny, chętnie się w to zaangażuję gdyż już jestem wolny czasowo. Po jego locie trwajacym ok. trzech miesięcy dookoła swiata, nie miałbym do czego wracać. Firma puszczona samopas na taki okres skazana byłaby na klęskę. Ale wracając do tematu, ponieważ ja biegle posługuję się j.francuskim w mowie i w piśmie, naturalnym było zajęciem się w ramach jego firmy 4-Air Arlaines działniem na rynkach w krajach frankofońskich. Po analizie możliwosci w tym względzie padło na Republikę Środkowo-afrykańską ze stolicą w Bangui i bazą naszego stacjonowania tam. Do udziału w tym projekcie zaprosiliśmy pil. Stephana Chosse, francuza, którego lotnicy w Polsce bardzo dobrze znają, jako fana samolotu An 2. Stephane zna dobrze również język polski. Ma również uprawnienia mechanika na An 2, co jest bardzo istotnym. Nastepnym krokiem było nawiązanie kontaktów lotniczych w Bangui. Jak to zrobiliśmy? W dużym skrócie, oczywiście naszymi działaniami operacyjnymi. Nawiązaliśmy w tej sprawie kontakt z emerytowanym płk. lotnictwa francuskiego Francisem Bannery, był on też w tej Republice odpowiedzialny za lotnictwo oraz dordcą do spraw lotniczych samego ówczesnego Prezydenta gen. Boizeze. Prezydent objął władzę w wyniku zamachu stanu z poparciem Francji, gdzie czynny w tym udział brał Francis. Dzięki niemu poznałem ludzi z Ambasady francuskiej w Bangui, atachee wojskowego, wielu ministrów i posłów do parlamentu, najbogatszych ludzi biznesu. Tam również poznałem samego Rotschilda, jednego z najbogatszych europejczyków, nawet mogę powiedzieć, że się polubilismy.. On rokrocznie przylatywał na polowanie swoim wieloosobowym odrzutowcem, po prostu marzenie wartym ok. 30 mln. $. My skolei Antkiem z lotniska w stolicy, dostarczaliśmy jego wraz z ochroną i osobami towarzyszącymi w rejony polowań. Ale wracając do zasadniczego wątku. W sprawie kontraktu na usługi lotnicze w Republice, ustalenia z Francisem dogadaliśmy, spotykając się w Paryżu. Stroną kontraktu na usługi lotnicze w Republice, była spółka Francisa, którą założył pod potrzeby naszego kontraktu ,gdzie udziałowcami byli ,jeden z bogatych Francuzów i najbogatszy obywatel w Republice Środkowo- afrykańskiej. Natomiast z naszej strony była firma 4-Air Airlines która reprezentował Waldek i ja. Całą sprawę do przeskoczenia był warunek, że rozliczenia muszą się się odbywać poprzez bank szwajcarski Credit Suisse, poprzez nasze konto na firmowe. Dlaczego taki warunek? Odpowiedź jest prosta, żeby otworzyć konto osoby prawnej w tym banku, jesteśmy prześwietlani przez ich wywiadownie gospodarcze, czy jesteśmy wiarygodni. Trwało to sześć miesięcy, wszelkie
niezbedne dokumenty musiały być potwierdzone przez Ambasadę Szwajcarską w Warszawie. W końcu dostalismy z banku szwajcarskiego zaproszenie przyjazdu do Genewy. Pojechaliśmy tam niezwłocznie w składzie Waldek Stephane i ja z małżonką. Spotkanie było przeprowadzone z wysokim urzędnikiem banku, gdzie zasypywał nas mnóstwem pytań na które odpowiadaliśmy rozwiewając jego watpliwości. Przyczyną takiego postępowania banku było podejrzenie prania „brudnych pieniedzy”. Jak wiadomo, ten biedny kraj jest bogaty w złoża diamentów, które to zasilają różne ciemne interesy na swiecie, często polityczne. Zapadła długooczekiwana decyzja, bank wyraził zgodę na założenie konta. Dostępu do niego miał Waldek lub ja. Tak więc pozostało nam tylko podpisanie kontraktu. Dostaliśmy sporą zaliczkę na konto zabezpieczjacą nasze wydatki na przebazowanie samolotu do Bangui. Następny problem jaki musieliśmy przeskoczyć to samolot M -28. Starania takie poczyniliśmy, podpisaliśmy kontrakt na wynajm tego samolotu z właścicielem z Litwy. Przemalowaliśmy go w Wojskowych Zakładach Lotniczych w Bydgoszczy, ponosząc już spore koszty. Nagle bez żadnego wyjaśnienia właściciel nam oznajmił ,że on zrywa jednostronnie umowę bez podania przyczyn ! Zostaliśmy więc bez samolotu którym mieliśmy latać zgodnie z zapisami w kontrakcie, a był nim M-28, lub podobny o takich parametrach. Byliśmy pod ścianą, musieliśmy być na miejscu przed końcem 2004 roku ! Temin gonił ! Cóż było robić postawiliśmy wszystkie nasze układy Waldka, przede wszystkim , Stephna i moje i podjęliśmy decyzję ,że polecimy tym co firma dysponuje tj. An 2 salonką. O tym nie powiadomiliśmy partnera umowy, że będzie inny samolot niż zamówiali.. Chodziło,żeby zachować twarz i nie doprowadzić do zerwania kontraktu. Licząc , że na miejscu wygramy trochę czasu.
dla Waldka , aby w międzyczasie znalazł jakiś samolot zamiennik, wchodził w rachubę np.:Turbolet L-410. Waldek był w tej sprawie dogrywać ewentualny najm w Czechach i na Słowacji. Poruszył wszystkie swoje możliwe kanały lotnicze na świecie. Szukał usilnie samolotu. Samolot musiał spełniać warunki krótkiego startu i lądowania w warunkach terenowych tzw, warunki „Stol” Antka gotowego do lotu do Afryki postawiliśmy w rekordowym tempie. Waldek postawił na nogi wszyskich sprawdzonych mechaników w stan najwyższego pogotowia. Wszystko załatwiał na telefon, nikt mu nigdy niczego nie odmówił, Wiadomo, któż inny zna An 2 lepiej niż on, ma również licencję mechanika. Waldek przez długie lata kupywał Antki, remontował je i wystawiał do sprzedaży. Antek był świetnie przygotowany do misji pod względem technicznym. Przyszedł czas wylotu. Stephan wyleciał z Rzeszowa do Wrocławia zabierając pełny ekwipunek tj. beczką oleju, narzędzia, grajcary, cześci zamienne, system autonomicznego tankowania i masę innego sprzetu. We Wrocławiu, ja dołączyłem do Stephana zabierając masę zakupów spożywczych w tym duże ilości wody, komputer, rzeczy osobiste, żony i moje było, tego bardzo dużo. Nazajutrz już byliśmy gotowi do lotu do Afryki. Wylecieliśmy z Wrocławia 25 grudnia 2004 roku do Mulhouse na lotnisko sportowe, gdzie zatankowaliśmy się izatrzymaliśmy się u przyjaciół Stephana Nazajutrz 27 grudnia 2004 wystartowaliśmy, kierując się na południe. Daleko nie polecieliśmy, gdyż zastała nas mocna śnieżyca po drodze, widoczność była niewielka, podstawa chmur poniżej 100 metrów. Musieliśmy w trybie nagłym lądować, znaleźlismy na trasie maleńkie lotnisko prywatne w Arbois (miasteczko rodzinne Pasteura), lądowanie nastapiło w dużych opadach śniegu,.przy widoczności do przodu nie większej niż 100 m. Udało się szczęśliwie wylądować. Tam zatrzymaliśmy się w hotelu, pogoda w nastepnym dniu trochę się poprawiła, ale mieliśmy masę roboty przy odsnieżaniu Antka. Zaraz po jego przygotowaniu wystartowaliśmy do Cannes, był to szybki lot z predkością przelotową ok 270 km/h, wiał mocny wiatr w ogon, lot przebiegał bezproblemowo. W Cannes spędziliśmy noc, załatwiając nasze lotnicze interesy. Następnie 29 grudnia polecieliśmy do Toulonu, gdzie czekał na nas Francis z ładunkiem do Afryki, Antek był załodoawany już na maxa, doszedł jeszcze ładunek w postaci śmigła dla jego przyjaciela lotnika w w Czadzie w stolicy kraju Ndżamena. We Francji jeszcze lataliśmy po malutkich lotniskach , gdzie Stephan często sobie dorabiał np.;ciągając banery reklamowe za Wilgą po lazurowym wybrzezu wzdłuż plaż. Odwiedziliśmy też bazę doświadczlną lotniska wojskowego pod Toulonem. Za to „turystyczne latanie” dostaliśmy opierdol od Waldka. Do Marsylii dotarliśmy 31 grudnia skąd zrobiliśmy przeskok na Korsykę do Ajaccio. Tu spędziliśmy Sylwestra w centrum miasta w jednej z restauracji. Pierwszego stycznia 2005 złożyliśmy plan lotu do Algierii na lotnisko Batna. Wyposażeniem koniecznym, aby otrzymać zgodę przelotu przez morze było posiadanie tratwy ratunkowej na wypadek awaryjnego lądowania, my jej nie posiadaliśmy, ze względów oszczędnościowych, mieliśmy tylko sygnał wysyłajacy na ratunek, odbierany poprzez satelitę, do służb ratunkowych aby mogły podjąć w razie wodowania akcję ratowniczą. Liczyliśmy na to że opatrzność że nas nie opuści, poza tym, wiemy jak doskonale pod wzgl. technicznym Antek był przygotowany przez Waldaka. Lotnik poza umiejętnościami musi mieć dozę szczęścia. Udało nam się wystartować bez żadnej kontroli przed lotem przez morze śródziemne. Lot odbył się bez problemów, odcinek ten zabrał nam równo cztery godziny lotu. Wylądowaliśmy w Batnie ,gdzie już nas oczekiwał właściciel sporej szkoły lotniczej posiadajacy kilkanascie samolotów. Wyżej już o nim wspomniałem, to właśnie z nim dogadywaliśmy kontrakt wysłania kilkanascie Antków na opryski szarańczy. Po krótkim pobycie u niego,gdzie byliśmy jego gośćmi, polecieliśmy dalej do Hassi Masoud, jest to lotnisko już na pustyni,znane z tego,że tu jest usytuowny przemysł wydobywczy ropy. Tu zorganizowaliśmy spotkanie z miejscowym bogatym biznesem, sądując perespektywy wejścia lotniczego na ten rynek dowożąc Antkami ludzi i sprzęt do wielu rozrzuconych po pustyni punktów wydobywczych ropy w promieniu ok. 200 km. Biznes miał dobre perespektywy z uwagi na bardzo tanie paliwo. Zostaliśmy tu dwa dni wykonaliśmy też lot pokazowy bogatemu Algierczykowi, który był skłony z nami się dogadać pokazaliśmy mu walory Antka w locie, był zachwycony. Podczas lotu na następne lotnisko, byłem zdumiony, gdy na środku Sachary dojrzałem beduina, który szedł pieszo, obok swego wielbłąda, nie mogłem zrozumieć, jak to jest możliwe pokonywać takie dystanse w pojedynkę z wielbłądem w bedąc na środku pustyni ! Teraz nas czekał przeskok przez Sacharę do Tamanrasset, lot ten trwał 6,5 godz. Po drodze przelatywaliśmy przez burzę piaskową, martwiliśmy się tylko,żeby Antek tego pyłu piaskowego nie zassał do silnika, ale szczęśliwie obyło się bez kłopotów. W Tamanrasset zorganizowaliśmy tankowanie. I tu ciekawstka, lataliśmy na zwykłej samochodowej benzynie. Antek na samym początku uruchomienia produkcji mógł latać na zwykłej benzynie, tak było zapisane w instrukcji eksploatacji. Dopiero później zalecono stosowanie paliwa lotniczego. W Algerii, Nigerze, Czadzie, Republice Środkowo-afrykańskiej lataliśmy na zwykłej benzynie , ale tylko tej kupionej w koncernie francuskim Total. Silnik Antka na tym paliwie dużo tańszym, , świetnie pracował, wręcz bez zarzutu. Następny etap podróży to był Agadez w Nigerze. Ciekawostka na tym lotnisku były pozostawione bezpańskie Antki przygotowane do oprysków. Po jednodniowym pobycie polecieliśmy do Czadu na lotnisku w Ndżamena w bardzo słabej widoczności, był to ciężki lot gdyż widoczność była kiepska, pełne zamglenie lotnisko na pustyni jest prawie niewidoczne. Powinno być położone wg. mapy przy wielkim jeziorze, którgo nie było, a to dlatego , że po prostu wyschło. Bez nawigacji satelitarnej ciężko byłoby się odnaleźć w terenie. Tu również czekał na nas przyjaciel Francisa lotnik, był bardzo zadowolony w dowiezieniu mu śmigła do jego samolotu, za ten gest odwdzięczył się nam zaopatrując nas w spory zapas oleju do Antka. Ostani etap do Bangui odbył się dnia 9 stycznia 2005 roku. I tu dopiero zuważyliśmy, gdzie kończy się Sachara i zaczyna pojawiać się poczatek afrykańskiego buszu. Mieliśmy już dość widoku pustynnego. Dolecieliśmy do Bangui bez problemów. Czekał tam na nas już Francis który doleciał liniami Air France.
No i zaczęło się nasza robota w Bangui. Francis spełnił warunki określone w kontrakcie naszego pobytu, wynajmując willę z klimatyzacja pod nasze potrzeby pod nasze potrzeby, usytuowaną tuż obok pałacu prezydenckiego i naprzeciw biura atachee wojskowego Ambasady francuskiej. Byli naszymi sasiadami. Często się spotykaliśmy, ja byłem ich również częstym gościem. Zapraszaliśmy się nawzajem na kolacje w szerszym gronie w restauracjach w stolicy. Każdy dzień naszego pobytu to mnóstwo zdarzeń, radzenie sobie z trudnościami. Nie będę więc tego opisywał , bo to jest materiał na książkę. Opiszę tylko jedną sytuację. Oto ona; przyjechał do mnie szef ochrony osobistej Prezydenta i mówi, że ma informacje, iż z Czadu przekroczyli granicę rebelianci w sile ok.3 tys. wojowników, dążący do obalenie urzędującego Prezydenta gen. Boizeze. Rebelianci przenikneli z na teren Republiki Środkowo- afrykańskiej na tereny przygraniczne. Prezydent Boizeze swój mandat po dokonanym przewrocie, potwierdził w wolnych demokratycznych wyborach. Szef ochrony Prezydenta mówi do mnie, panie Janie jest prośba od samego Prezydenta, sprawa polega na zlokalizowani rebeliantów z powietrza i podanie położenia geograficznego ich miejsca stacjonowania. Zadanie nie było łatwe, ale zawsze znajduję sposoby na rozwiazanie trudnych spraw. Wpadłem na pomysł.Latanie dla samego latania , aby ich namierzyć nie miało sensu , Republika jest dwa razy większa od Polski, kosztowałaby to masę czasu i wyłożenia dużych pieniędzy na paliwo. Trzeba było znaleźć jakiś sposób, jak tego dokonać? Najlepsze rozwiąznia są zawsze te proste. Zwróciłem się więc do szefa ochrony, a bywałem gościem u niego w domu razem z Francisem,. Jego dom był bardzo mocno zakonspirowny w buszu, pod stałą ochroną jego żołnierzy. Poprosiłem go o nastepujące informacje, musiałem wiedzieć co i kiedy jedzą. Odpowiedź była taka,że żywią się polując na dziką zwierzynę, podał mi przypuszczalną godzinę kiedy posiłki przygotowują. Z tych ustaleń wniosek jest prosty, zdobyte mięso musiało być pieczone na ogniu, moje rozumowanie był trafne, skoro tak, to ogień z takiengo ogniska, będzie widoczny z powietrza w postaci dymu z ogniska. Strzał był w dziesiątkę !!! Polecieliśmy ze Stephanem nad tereny przygraniczne z Czadem. Trzymaliśmy wysokość bezpieczną na wypadek ostrzelania. Patrol przygranicznych okazał się pełnym sukcesem, ujrzeliśmy dym unoszący się z buszu, który nie wyglądał na pożar. Był to dym z ogniska przygotowanego na okoliczność pieczenia zwierzyny na posiłek. Oblecieliśmy go z dużej bezpiecznej strony kilka razy i stwierdziliśmy z powietrza, że to jest kryjówka rebeliantów. Zaraz po wylądowaniu w Bangui spotkalismy się z szefem ochrony Prezydenta i przekazaliśmy mu zdjęcia i wspólrzędne geograficzne. Ciekawiło mnie jaki był dalszy ciąg tej sprawy. Pewnego dnia szef ochrony Prezydenta znalazł mnie w restauracji patrolując stolicę. Zapytałem go o tych rebeliantów, odpowiedział mi tylko, że namiary były skuteczne, Prezydent tam wysłał żołnierzy i wyeliminował zagrożenie przewrotu. Miejsca naszego ulubionego w stolicy życia towarzyskiego odbywało się wieczorami w jednej z ulubionych restauracji gdzie spotykaliśmy się w gronie ludzi biznesu, polityki, nawet z żołnierzami francuskiej Legii Cudzoziemskiej. Byli to najwieksze zakapiory. Nawiązałen z nimi kontakty, pozyskałem ich sympatię. Było to wielce znaczące dla mnie, gdyż mam dużą wiedzę o Legii cudzoziemskiej, znam jej historię oraz ich akcje bojowe na całym świecie w byłych koloniach francuskich. Natomiast sama robota związana z lataniem przewożąc najbogatszych ludzi francji po rejonach polowań rejonach polowań, była wielkim dla nas wyzwaniem. Sprawdzaliśmy się jako lotnicy, mieliśmy masę przygód z tym zwiazanych. Każdy dzień to mnóstwo zdarzeń , trudności które musieliśmy pokonać, sprawdzanie się w ekstremalnych warunkach. Teraz tylko zarysowałem z grubsza problemy, ale jeszcze siądę do pisania o lataniu w Afryce, opisując same osobne wydarzenia. Niestety podczas mego pobytu dwa razy z rzędu dopadła mnie malaria, mimo że byłem zaszczepiony na wszelki choroby tropikalne. Leżałem kazdorazowo po 10 dni w łóżku z goraczką blisko 40 st. , tak więc zaczęły się perturbacje w realizacji kontraktu. Waldek czynił cuda , żeby wypożyczyć za granica jakiś samolot spełniajacy warunki afrykańskie tj. samolot „stol” krótkiego startu i lądowania i czekaliśmy na jego przylot. Nie udało mu się niestety nic znaleźć mimo posiadania środków finansowych.
Musieliśmy w takim wypadku zakończyć usługi lotnicze i przerwać realizcję kontraktu. Na miejscu zostawiliśmy samolot, całe jego wyposażenie i wiele innych rzeczy. Z partnerami zakończyliśmy kontrakt na zasadzie wzajemnnego zrozumienia, rozstaliśmy się w zgodzie. Samolotami rejsowymi opuściliśmy Afrykę. Konkurencja miała do dyspozycji Cessny Carawan. I tu dygresja marzyliśmy o tym , żeby reanimować Antaka jako wspaniałą sprawdzoną konstrukcję, wyposażając go w silnik turbośmigłowy, byłby dużo lepszy niż Cessny. Waldek w sprawie takiej produkcji dogadywał się z koncernem Antonowa w Kijowie, ja natomiast pukałem do drzwi różnych znaczacych polityków, aby wsparli nasze działania. Łączna produkcja Antków to było grubo ponad 10 tys sztuk latajacych po świecie, mieliśmy plany ich modernizacji, plany biznesowe, produkcyjne, oprzyrzadowanie w Zakładach Lotniczych w Mielcu. Szlak mnie trafiał, że żadne argumenty do decydentów nie trafiały, a rozmawiałem osobicie z najważniejszymi politykami w kraju których znałem osobiście , byliśmy kolegami. Zero zainteresownia ! Moi koledzy politycy rządzili tylko patrząc na słupki sondażowe, byłem zaangażowany mocno w politykę wspomagając ich wszelkim możliwym wsparciem, zawiodłem się na nich. Na mnie zawsze mogli liczyć, nigdy ich nie zawiodłem. Mówię o Platformie Obywatelskiej. Poznaliśmy się jeszcze za czasów KLD. Nie będę o tym pisał więcej, bo zaraz się denerwuję.Przechodząc do końca mego tekstu, zakończenie naszego latania w Afryce, odbyło się na zasadzie wzajemnego zrozumienia, rozstaliśmy w pełnej zgodzie zostawiając po sobie dobrą opinię w środowisku politycznym , biznesowym i lotniczym tego kraju. Kontakty mamy do dzisiaj bardzo dobre. Obecnie Prezydent Boizeze już nie sprawuje swojej funkcji, gdyż musiał się ewakuwać do Konga w wyniku zamachu stanu, krótko po naszym powrocie do kraju. Poniżej załączam fotki z opisami poszczególnych zdarzeń które miały miejsce.

Ps. Tekst ten ukazuje się z takim opóźnieniem nie bez przyczyny.

Te moje wspomnienia dedykuję, wszystkim załogom samolotów agrolotniczych i p. pożarowych. Załogi te były na misjach - kontraktach przez długie lata użytkując, samoloty polskiej konstrukcji takie jak An 2 , Dromadery, Kruki i nawet Gawrony. Byliśmy w tych usługach najlepsi na świecie, konkurencja w zderzeniu z naszymi lotniczymi umiejetnosciani i organizacją nie miała szans ! Usługi lotnicze były prowadzone przeciw szarańczy, na opryskach bawełny i innch zleceniach, na wszystkich kontynentach, a w szczególności w Afryce i na bliskim wschodzie. Przez całą moją drogę lotniczą, miałem kontakt z setkami pilotów, których poznałem osobiście jako młodszy kolega lotnik. Byli moimi instruktorami lotniczymi. W tym miejscu chcę oddać wielki chołd, instr. pil. Herbertowi Majnuszowi, który zna mnie od małego Jasia 13–letniego chłopca z lotniska na Gądowie. Gdy już stałem się prawdziwym lotnikiem, zostaliśmy wielkimi przyjaciółmi. Herbert był wielokrotnie na misjach w Afryce i nie tylko. Przebazowując w imieniu ZUA i PZL Okęcie formacje samolotów jako lider. Wszyscy lotnicy agro go znają. Był znakomitym organizatorem wielu baz lotniczych, tam już na miejscu, załatwiał wszelkie sprawy w terenie w imieniu strony polskiej. Chciałbym bardzo, aby pod tym tekstem wpisy dokonali właśnie załgi agrolotnicze.

Z pozdrowieniem lotniczym
instr. pil Jan Mikołajczyk

tekst: Jan Mikołajczyk
Wrocław dnia 22 września 2016 roku
.......................................................................



Lotnisko sportowe Mulhouse, tankowanie
 

Baza wojskowa pod Toulonem
Antek gotowy do lotu do Afryki
 Na tym lotnisku spotkaliśmy się z Francisem 
po ładunek przeznaczony do Afryki.
Lot nad morzem śródziemnym.

Lotnisko Batna w Algerii, spotkanie 
z właścicielem dużej szkoły lotniczej.
Przed siedzibą jego szkoły.
Ja z żoną w jednym z jego samolotów.
Lotnisko Hasii Masoud Algeria.
Jak wyżej.
Spotkanie z przedstawicielami miejscowego biznesu.
Pole naftowe, baza wydobywcza
W locie nad Sacharą.
Zakup paliwa w Tamanrasset Ageria.
Tamanrasset

Chwilę po wylądowaniu w Bangui

Hangar w którym robimy naprawy i przeglądy




Francis, żonka i ja







Miejscowy ULC dopuszcza An 2 do lotów pasażerskich
Nasza kawiarenka w naszej bazie na lotnisku.
Wieczorem po locie, obowiązkowo wódeczka
Na lotnisku w Bangui, gdzie odbieraliśmy klientów
Tam gdzie jest palec to miejsce naszej bazy
 Sam Rotschild i ja
Zwierzyna wystepująca Republice
Woziliśmy "mydło i powidło", znaczy wszystko
Tak wyglądała kabina pasażerska w Antku, długi lot
Wyładunek na jednym z lądowisk na terenie polowań
Grupa bogatych myśliwych z Francji ze sprzętem
Przed lotem
Transport ładunku z Antka do bazy polowań
Transport ładunku do Antaka, lot do bazy polowań
Jeden z bogatych francuzów
Tankowanie Antka
Nasza ekipa do pomocy, wspaniałe chłopaki
Na jednym z lądowisk
Rotschild wraz ze swoim ochroniarzem
Załadunek pasażerów przed lotem na lotnisku w Bangui
Tuż przed startem z jednego z lądowisk
Organizator polowań
W oczekiwani na samochody po odbiór myśliwych
Zabezpieczam tłum, aby Stephan mógł wykołować
W takich szałasach śpią myśliwi i są szczęśliwi
Ten z poprawej siedzący to włściciel sieci komórkowej


Campus bazy polowań
Ja z koniaczkiem po długim locie
Ochrona całodobowa samolotu na lądowisku
Mięsko na steki
Kapliczka misjonarza w Rafai
Jedno z lądowisk
 Kryjówka rebeliantów

Ja w Cessnie Carawan
Cessna na potrzeby misjii katolickiej
Francis i ja
Projekt malowania mego samolotu firmowego







Z pozdrowieniem lotniczym
instr. pil. Jan Mikołajczyk

tekst: Jan Mikołajczyk
Wrocław 22 wrzesień 2016 roku
 ..........................................................................................................................................................................