22 września 2011

MOJE LATANIE NA ''ŻARZE''




Moje latanie na ''ŻARZE''

Do Górskiej Szkoły Szybowcowej zostałem skierowany przez Aeroklub Wrocławski na turnus sierpniowy w 1969 r.. Wraz z pozostałymi dwoma kolegami (nazwisk już nie pamiętam, nie pozostali w lotnictwie) i śliczną dziewczyną Terenią Ćwik (obecnie Teresa Ćwik – Maszczyńska, znana pilotka przede wszystkim jako pilot śmigłowców, pracująca zawodowo do dziś).


Turnus składał się z ok. 25 uczniów pilotów i naszej perełki Tereni. Byliśmy zakwaterowani na samej górze w baraczku. Cóż to były za wspaniałe czasy do latania mieliśmy latanie za darmo, świetne jedzenie , kuchnie prowadziła wtedy kochana babcia , gotowała nam różne przysmaki, na kuchni opalanej drewnem. Kucharka ta dostała Order budowniczych PRL, zaglądali na Żar różni dostojnicy. W czasie trwania turnusu, na weekendy, przylatywał na Biesie komendant Wyższej Szkoły Lotniczej z Dęblina Gen. Kowalski (imię nie pamiętam), jego syn był z nami na turnusie.
Byliśmy wtedy tacy młodzi , ja przepojony piękną historią GSS ''ŻAR'' czułem się dumny ze mogę tu przebywać. Wtedy był jeszcze p. Adam Dziurżyński, który doglądał swego gospodarstwa i pilnował swoje pasieki pszczół na dole zbocza. Przypomnę, że Szkoła jest nazwana jego imieniem.
Na turnusie była wspaniała kadra instruktorska w osobach: Szef Wyszkolenia instr. pil. Kuboszek (przepraszam imię mi uleciało) , instr. pil. Jan Gabor, instr. pil. Edward Fecho.Na turnusie, był też z nami inż. Edward Margański, wybitny konstruktor lotniczy
Pan Edward wieczorami po lotach, po kolacji, przy gwiaździstym niebie organizował nam dyskusje o astronomii, czwartym wymiarze, przemieszczaniu się w czasie, o projektowaniu szybowców samolotów itp. słuchaliśmy go z otwartymi ustami.
Na turnusie byli też, bracia Niżnikowie, świetnie zapowiadający się pil. Zbyszek Bylok ( później byliśmy w kadrze juniorów i szereg innych, imiona i nazwiska wyleciały mi już z pamięci).

W tym czasie na Żarze było zgrupowanie Szybowcowej Kadry Narodowej pod kierunkiem znakomitego trenera Śp. Instr. pil. Józefa Dankowskiego.

Miałem ich okazję podglądać jak latają, podsłuchiwałem ich rozmowy po lotach. Największe wrażenie na mnie zrobiło jak szybowcowy mistrz świata Jasiu Wróblewski doszczętnie rozbił Cobrę, na szczęście cały wyszedł bez szwanków. Jak działał trener kadry, Józef Dankowski wspaniały człowiek, nie patrzył na formalności jakimi zajęła się Komisja badania Wypadków Lotniczych (normalnie na czas zakończenia prac takiej komisji pilot jest zawieszony w lataniu), podjął decyzję i dopuścił go do dalszego latania mistrza, biorąc tym samym na siebie wszystkie związane z tą decyzja kłopoty. Trenera poznałem osobiście w późniejszym czasie jak znalazłem się w Szybowcowej Kadrze Juniorów, ale o tym może kiedy indziej.
Ja przyjechałem na ''ŻAR'' z nalotem 33 godz.(szkolenie szybowcowe rozpoczełem wrzesień 1968 r.) i zrobionym warunkiem przewyższenia 1000m do Srebrnej Odznaki Szybowcowej w tym locie wylądowałem w terenie przygodnym, ówczesny Szef AW Aleksander Pawlikiewicz dokonał mi w książce szkolenia uwagę; ''zła gospodarka wysokością'' co się przełożyło w ograniczeniu dostępu do latania. Tak , że pobyt na tym turnusie stwarzał mi jednak szansę na dalszego latanie.
Sprzęt jaki mieliśmy do dyspozycji to były szybowce: Sroka, Mucha 100 i Bocian ok 15 sztuk.
Lataliśmy dużo i za samolotem na Bocianie i startując z lin na górze. W dniu nielotne trenowaliśmy latanie na ''sucho'' na tzw. link-trenerze. Ja zachłystywałem się, tą atmosferą, byłem tak młodziutkim pilotem i już miałem szczęście być tu w
'
''świątyni'' polskiego szybownictwa w otoczeniu najlepszych pilotów na świecie!

Młodzieńcza energia nas roznosiła w czasie poza lataniem w miejscu zakwaterowania rozrabiali niesamowicie bracia Niżnikowie. W szczególności ten młodszy. Chyba dlatego, że czuli wsparcie swego ojca który w tym czasie był Szefem Wyszkolenia Aeroklubu Bielsko Biała.
Nawet inst. pil. Jan Gabor opiekun nasze grupy nie mógł sobie z nimi poradzić. Inicjatywę przejęła nasza Terenia Ćwik, po ''swojemu'', bardzo skutecznie doprowadziła do ''pionu'' rozrabiaków, przejęła ''dowództwo'' na turnusie wprowadzając w życie ład i porządek. Przyjechaliśmy tu w końcu polatać, a nie tracić energie na rozróby. Terenia wprowadziła dyżury dwuosobowe w kuchni i jadalni, pilnowała, żeby wszelkie prace które są do wykonania były na wszystkich rozłożone po równo. Jak ktoś się migał wystarczyło,że na osobności powiedziała mu kilka zdań i już było po sprawie. Była inicjatorką wielu inicjatyw np: idę jutro na jagody żeby upiec smaczny placek kto idzie ze mną, zbiórka o piątej rano. Chłopaki kończy się drewno na palenie w piecu kuchennym jutro ma być jego duży zapas już porąbanych........ itp...........itd.........

Tereniu jak byłem młodzieniaszkiem potajemnie podkochiwałem się w Tobie i wiem, że nie tylko ja

Główną atrakcją latania szybowcowego było latanie na tzw. żaglu i start z lin. Bezpośrednie wejście w noszenie nabranie często wysokości ponad 300 m nad szczytem, kontakt z termika i już lataliśmy pod chmurami. Gdy termika się kończyła, mieliśmy znów kontakt z żaglem i tak mogliśmy sobie latać. Oczywiście warunkiem było, by siła wiatru i kierunek był odpowiedni. Lądowisko było na dole góry, gdzie lądowaliśmy pod stok. Potem szybowce były podczepiane do linki i z szybowiska były podciągane wyciągarką linową na na stacje załadunkową i transportowane na platformie kolejki szynowej na szczyt. Tu muszę dodać, że do obsługi tego wszystkiego mieliśmy uruchomione służby które pracowały zgodnie z wyznaczonym grafikiem. Bardzo źle wśród nas było widziane zakończenie dobiegu szybowca w takiej odległości, że lina wyciągarki była za krótka, żeby podczepić szybowiec i wciągnąć go wciągarką dp platformy załadunkowej .
W takiej sytuacji należało ręcznie szybowiec podciągnąć pod stok do końcówki liny wyciągarki. Tak, że każdy z nas starał się dobrze lądować, żeby kolegom nie przysporzyć dodatkowej niepotrzebnej roboty. W pierwszym okresie turnusu przeszliśmy loty sprawdzające. Potem dopuszczono nas do startu z lin szybowcami Mucha 100. Start z lin jest to fajne wydarzenie, bo zostawaliśmy wystrzeliwani jak z pracy. Odbywało się, to w ten sposób, że szybowiec był ustawiany na stanowisku do startu, podczepiany z tyłu do zaczepu. Liny gumowe w kształcie V były zaczepiane do przodu szybowca przy każdej z tych ramion lin było do ich naciągu po 3-4 osoby. Pilot zajmował miejsce w kabinie i instruktor wydawał komendy do startu: pilot gotów – podnosił lewą rękę potwierdzając swoją gotowość do startu, gotowość tą potwierdzał kolega, trzymając lewe skrzydło następnie padała komenda naciągaj liny, biegiem w dół, po ich wystarczającym naciągnięciu padała komenda start, wtedy to zaczep ogonowy szybowca był zwalniany i szybowiec wyskakiwał, jak z procy na zbocze góry. Z lin startowały wszystkie typy szybowców. Bardzo fajnym szybowczykiem do latania na żaglu była Sroka, był to lekki szybowiec, lubiłem na niej latać, a to z tej prostej przyczyny, że można było latać bez kabiny, mieć bezpośredni kontakt z powietrzem. Czasami na żaglu ''wisiało'' kilka Srok, mijaliśmy się obok siebie bardzo blisko pozdrawiając się nawzajem. Ja wprowadziłem swój sposób latania na Sroce sterując drążkiem umieszczonym między kolanami i z podniesionym dwoma rękami do góry pozdrawiałem kolegów. Nie zapomniane wrażenie na mnie zrobił lot na żaglu Bocianem z intr. Kuboszkiem, jego technika pilotażu była wspaniała, szybowiec pięknie płynął w powietrzu to był lot który trwał
1 godz.23min., pamiętam go do dzisiaj . Instruktor pokazywał mi tajniki latania na zboczu, schodziliśmy do poziomu 1/3 wysokości góry i latając wzdłuż zbocza po jego obrysie, byliśmy cały czas w strefie wznoszenia. Instruktor Kuboszek podczas tego latania wzdłuż zbocza w jedna i druga stronę skrzydłem , ale to dosłownie dotykał drzew. Chłonełem tą wiedzę mówił np.; zobacz tam jest taki ''parów'', jak w niego wlecimy powinniśmy mieć wznoszenie przynajmniej 2 m/s i tak było. Najciekawszym było, jak wzdłuż zbocza blisko szczytu góry Magura na kocykach na małych polankach były parki oddające się się amorom. Podlatywaliśmy na ich wysokości będąc cały czas w strefie wznoszeń do odległości kilku metrów i na lekko uchylonych hamulcach ,aby zachować lot poziomy, podglądaliśmy ich ''figle''.
Wszyscy piloci z całej Polski przyjechali na turnus, aby zdobyć warunek do srebrnej odznaki szybowcowej lot 5 godzinny . Zasady były takie , że w pierwszej kolejności w kolejce do lotów byli Ci piloci którzy tego warunku nie posiadali. Ja od razu sobie wymyśliłem, że skoro tak, to ja ten warunek, będę chciał spełnić możliwie jak najpóźniej, żeby sobie nabić nalot. W czasie turnusu już dwa razy mogłem odbyć lot 5 godzinny, lecz celowo lądowałem wcześniej, aby znów być pierwszy do latania. Inni koledzy prawie wszyscy te warunki zdobyli. Turnus się zbliżał do końca, a ja niestety zostałem z niczym. Potem pogoda się nam popsuła i były dni nielotne. Byłem załamany. Sama myśl , że przyjadę do mego klubu bez pięciu godzin powodowała u mnie pojawienie się łez w oczach. Przyszedł dzień 29 sierpnia, pogoda była zwaną potocznie jako ''kapuśniak'', nie padał deszcz, ale dmuchnął słaby wiaterek. Instr. Kuboszek uległ moim błagalnym prośbom i dał mi szansę na zrobienie warunku do srebrnej odznaki. Wystrzelono mnie z lin dokładnie o 10.55 na Musze 100. W tym dniu latałem sam, potem pogoda się pogorszyła do tego stopnia, że pochowano szybowce do hangaru. W tym locie bardzo przydały mi się ''tajniki'' latania pokazane mi przez instr. Kuboszka. Latanie górskie, wiąże się ze wspaniałymi przeżyciami (miałem okazje również latać w Alpach francuskich - dopiero są wrażenia). Nie będę opisywał tego lotu w szczegółach, ale moja determinacja, żeby go wykonać uzyskując warunek do srebrnej odznaki była tak wielka , że sama myśl o tym chyba wyzwalała noszenia z przeznaczeniem tylko dla mnie.
Na żaglu ''chodziłem '' przez cały czas trwania tego lotu między wysokością począwszy od 1/3 góry do wysokości 1/2 góry. Lądowałem dokładnie - tak sobie wycyrklowałem o 16.55,

odbyłem lot 6-cio godzinny

mój upragniony. (wg zapisu z książki pilota). Moje szczęście nie miało granic. Zostałem wyściskany przez instr. Kuboszka, nie dopytywał się szczegółów mego lotu, kto jak nie on, mógł ocenić wysiłek jaki włożyłem w ten lot – jego nauka nie poszła w las.. Pozostał mi jeszcze jeden warunek do spełnienia, to przelot na odległość powyżej 50 km. Zaraz po przyjeździe do Wrocławia 3 września 1969 r. wykonałem przelot z Wrocławia do Lubina o długości 63 km.
Miałem wtedy 17 lat.

Ale największe szczęście mnie spotkało w październiku tego roku podczas uroczystości
Walnego Zebrania Aeroklubu Wrocławskiego, gdzie przyjechał ówczesny
Sekretarz Generalny Aeroklubu Polskiego nasz
Bohater Narodowy późniejszy Generał pilot Stanisław Skalski.
Na tej uroczystości wręczył mi osobiście Srebrną Odznakę Szybowcową nr 3572 wraz z dyplomem podpisanym przez niego.



Latałem na szybowcach:
Czapla, Mucha 100, Mucha Std. , Sroka, Lis, Bocian, Jaskółka Std. Libella, Pirat, Foka 4, Foka 5, Puchatek, Junior, Puchacz, Cobra, Jantar Std. Jantar Std. 3 Jantar 2B, Twik-Astir, Discus S/CS, ASH 25, ASW 20.
Chcę jeszcze przytoczyć trzy sytuacje związane z Żarem:

Pierwsza sytuacja:
W środkowej części trwania turnusu ktoś z kolegów rzucił hasło 

idziemy na miód do Dziurżyńskiego

poszliśmy w kilka osób, otworzyliśmy jeden z uli i stało się, zostaliśmy zaatakowani przez rój pszczół, wszyscy jak jeden zostaliśmy dotkliwie pokąszeni. Koledzy mieli szczęście, bo żądła pszczoły im umieściły na rękach i nogach, twarze zdążyli zakryć. Ja przeciwnie mnie użądliły w ręce i na moim lewym poliku miałem trzy żądła. Jak pamiętam chyba byliśmy na tej pasiece w piątkę. Nie minęło nawet pół godziny jak miałem potworna opuchliznę, była tak wielka, że nie mogłem nawet otworzyć lewego oka. Zrobił się poważny dla mnie problem, jak instruktorzy zobaczą mnie z taką opuchlizną to na bank nie dopuszczą mnie do lotów Krótka narada co robić, żebym mógł dalej latać nawet z tym jednym okiem?
Wymyśliłem rozwiązanie: do czasu kiedy opuchlizna mi nie zejdzie, będę uprawiał ''partyzantkę', żeby czasami któremuś z instruktorów się nie napatoczyć. W tym czasie koledzy mi zapewnią ciągłą ''obstawę'' i będą mnie osłaniać moja lewa stronę w każdej sytuacji tak żeby instruktor tego nie zauważył. Pożyczyłem okrycie na głowę tzw.''leninówkę'', dwa rozmiary za dużą na moją głowę, naciągnąłem ją na bakie,r przysłaniając częściowo opuchliznę. Jak przyszła moja kolej do startu to koledzy tak mi pomagali, by moje przygotowanie i start trwały możliwie najkrócej. Pomagając usadowić się w kabinie przypinając pasy. Liny już były napięte do startu, zaraz po zamknięciu kabiny podniosłem rękę, że jestem gotowy. Koledzy nie czekając na komendę instruktora, biegiem w dół napinali liny, a ten przy ognie zwalniał zaczep i byłem wystrzeliwany. Chodziło o ty by instruktor nie dojrzał mojej opuchlizny. Ta cała operacja z moją ''obstawą'' trwała 5 dni. Latałem tak, jak wszyscy. W tym czasie nasza kucharka robiła mi na zapleczu w pełnej konspiracji okłady na twarz. Potem opuchlizna już zaczęła znikać i nie było dalej potrzeby się chować. Stanowiliśmy fajną ekipę wspomagając się nawzajem.

Druga sytuacja:

Na każdy weekend przylatywał do nas Biesie Gen. Kowalczyk (imię zapomniałem, może się nazywał Kowalski), odwiedzić syna i polatać na szybowcu. Generał miał licencje pilota szybowcowego, nawet dobrze sobie radził w lataniu. Problem się pojawił jak Generał miał lądować, nie potrafił lądować pod stok przy ''przycierając'' przy przyziemnieniu, nie było w ogóle fazy wyrównania, wytrzymania, dobiegł kończył daleko od zasięgu liny ściągarkowej . Szybowiec trzeba było ciągnąć pod stok, a był to Bocian, szybowiec duży i ciężki. Sytuacja ta powtarzała się za każdym razem, aż instr. Kuboszek znalazł rozwiązanie. Wsadzał któregoś z nas na pasażera zadaniem było tylko przejąć stery na czas lądowania i dobieg zakończyć pod zasięgiem liny.
Ja sam odbyłem dwa takie loty z Generałem, byłem z nich nie zadowolony ,bo nie liczyły mi się do mego nalotu na czym wszystkim pilotom szczególnie tym młodym bardzo zależy
Natomiast podczas takiego lotu była okazja o wszystkim pogadać, mnie zaproponował, że jak tylko będę po maturze i zechcę latać na odrzutowcach, to żebym się do niego zgłosił. Moje losy tak się potoczyły, że nigdy w wojsku nie byłem i zostałem w lotnictwie cywilnym.

Trzecia sytuacja:

Nie dotyczy ona tego turnusu, ale dotyczy latania na Żarze, postanowiłem urlop spędzić na Żarze wraz z moją żoną miłośniczką gór. Chciałem jej pokazać góry patrząc na nie z góry. Przyjechaliśmy na Żar 19 sierpnia 2004 r. z zamiarem spędzenia przynajmniej 10-dniowego urlopu połączonego z lataniem. Urlop ten sobie z dużym wyprzedzeniem zaplanowaliśmy o tej Szkole Szybowcowej już dużo wiedziała z moich wcześniejszych opowieści. Przyszedł czas wyjazdu z Wrocławia, ja już byłem w mocnych bólach brzusznych, ale starałem się tego za bardzo nie okazywać. Nie chciałem doprowadzić do rezygnacji z wyjazdu - żona się bardzo nim cieszyła.
Na drugi dzień zameldowałem się u Szefa wyszkolenia, przedstawiłem się , pokazałem ''kwity'', nawet za bardzo w nie nie wnikał, powiedziałem mu , że jestem tu na urlopie i chciałbym z żoną polatać. Mówi nie ma sprawy tu stoi Puchacz niech go Pan przygotuje do startu. Myślałem, że będzie chciał zrobić ze mną jakiś lot kontrolny. Siadłem z przodu, przypiąłem pasy i czekam na instruktora. Holówka, też czekała wystarczyło podczepić linę i startować. Z otwartą kabiną, czekałem na instruktora, podszedł i mówi na co Pan czeka, czemu żona nie siedzi w szybowcu, trochę zdziwiony, odpowiadam, myślałem, że zrobi Pan ze mną jakiś lot kontrolny.
Uśmiechnął się tylko i mówi mi nie ma potrzeby dobrze Panu z oczu patrzy. Szybko zainstalowałem więc żonę z przodu, ja siadłem z tyłu i po chwili już wystartowaliśmy. Chciałem żonie pokazać piękne widoki gór, była zachwycona, gdy ja w tym czasie zwijałem się z bólu .
Lot trwał 51 minut i musiałem zejść do lądowania. Z tego lotu jest zdjęcie jakie żona mi zrobiła w kabinie do tyłu. Jestem z wykrzywioną mocno twarzą z bólu.  Po 35-latach miałem okazję spotkać się z inż. Edwardem Margańskim, pamiętał mnie z tego turnusu.
Stan krytyczny przyszedł w nocy żona zadzwoniła do znajomego lekarza chirurga, przedstawiając moja sytuację, odpowiedź była, natychmiast do Szpitala, sytuacja jest krytyczna może to być atak wyrostka robaczkowego. Ja z kolei zadzwoniłem do swojego kolegi chirurga z Wrocławia Andrzeja Olipry , potwierdził to samo. Doradził mi cenną rzecz, jedź natychmiast do Bielska Białej nie szukaj innych szpitali po drodze, czas jest tu bezcenny, tam są fachowcy musisz być natychmiast operowany. Żona mnie zawiozła do Szpitala Onkologicznego w Bielsku Białej o drugiej w nocy, zostałem natychmiast przewieziony na salę operacyjną. W szpitalu tym po operacji byłem jeszcze 10 dni za nim zostałem wypisany. Z rozmowy z lekarzami dowiedziałem się, że po otwarciu brzucha, całe jego otoczenie było tak mocno zainfekowane , że nie można było nawet rozpoznać narządów wewnętrznych. Na pewno nie doczekałbym w tym stanie do rana. Założono dreny i poddano końskimi dawkami kroplówek z antybiotykami. Było jeszcze zagrożenie drugiej operacji, bo z obserwacji lekarskiej wynikało, że jelito cienkie nie podjęło czynności, wchodziła ewentualność wycięcia martwego odcinka. Na szczęście się dobrze skończyło.
Fotki








W przeciągu dwóch miesięcy wróciłem do zdrowia i przed Świętami poleciałem AN -2 do Republiki Środkowoafrykańskiej.

Wrocław dnia 22.09.2011 r.
Tekst; Jan Mikołajczyk

Ps. Stronkę ta dedykuję GSS ŻAR, niech dalej się zapisuje w pięknej historii szybownictwa.
Kolegów z Aeroklubu Bielska Biała, a może samego Tomka Kawę – lekarza, proszę, żeby przekazał tamtej ekipie (nazwisk nie pamiętam), która uratował mi życie, gorące podziękowania w imieniu własnym i mojej 
rodziny.
.....................................................................................................................................................................

JAK ZAMIEŚCIĆ KOMENTARZ, ZAPYTANIE, ... KROK PO KROKU:
  1. W okienku na samym dole strony Prześlij komentarz jako:
  2. Dokonaj stosownego wpisu dotyczącego tekstu na stronie
  3. Wybierz wyróżnik (strzałka dół, otworzy się okienko) Anonimowy
  4. Kliknij na Podgląd tekstu (możesz dokonać poprawek)
  5. Kliknij Zamieść komentarz
  6. Uwaga: proszę podpisać się z imienia nazwiska, bądź tzw. ksywą
Ps. Dziękuję za dokonanie wpisu