23 września 2011

MOJE LATANIE W LESZNIE







Jak mało mi potrzeba, żeby być szczęśliwym.

Zdarzyła mi się sytuacja jaką nigdy nie miałem począwszy od 13 letniego Jasia do faceta 52 letniego Opis sytuacji dotyczy roku 2004. Przez ten cały okres byłem „rozdarty” czasowo między lotnictwem moją „nieuleczalną chorobą” a „ biznesem z konieczności” ,. Przyszedł okres na przełomie miesiąca lipca i sierpnia 2004 roku, gdzie sytuacja mi się tak ułożyła, że byłem wolny od wszelkiej aktywności. Marzeniem moim było mieć kiedyś taki czas i na głowie mieć tylko i wyłącznie latanie. Przyszedł ten okres o którym często marzyłem. Wiadomo, że tylko w Lesznie w Centralnej Szkole Szybowcowej można dobrze polatać. Latanie szybowcowe jest sportem czasochłonnym, trzeba mieć wolny czas i pieniądze na utrzymanie, tylko wtedy można znaleźć się w czołówce światowej. Czasu mniej zabiera akrobacja samolotowa którą uwielbiam, a szczególnie ta adrenalina można ją sobie dawkować do oporu. . Do Leszna mogłem tam z '' buta” pojść ,zawsze jestem mile widziany. Problem w tym, że w tej opcji bym stał w kolejce do szybowca, pośród innych pilotów z całej Polski. W tym czasie rozgrywały się Szybowcowe Mistrzostwa Polski. Dla mnie świetna okazja na zmierzenie się z najlepszymi, podpatrywanie ich i dokonanie prawdziwej oceny jak dużo mi do nich brakuje. Wymyśliłem, że latał bym z nimi mógł poza konkursem , będąc jednak oceniany w rankingu. Myślę, że to by dało się załatwić z trenem kadry Jackiem Dankowskim. W tym miejscu muszę dodać, że jego ojciec Śp. Józef Dankowski był moim trenerem, jak byłem w Narodowej Kadrze Szybowcowej Juniorów na przełomie lat 60-tych i 70-tych.


zdobyć szybowiec tylko dla siebie i to szybko
 
Uruchomiłem wszelkie moje kanały lotnicze w Polsce żeby gdzieś wypożyczyć jakiś szybowiec wyczynowy. Działać musiałem szybko. Z pomocą mi przyszedł Waldek Miszkurka , podczas jednej z naszych częstych rozmów telefonicznych, wspomniał, słuchaj Jasiu mój Aeroklub Rzeszowski z tego co wiem ma Jantara 2 B, który już od długiego czasu jest w Aeroklubie w Piotrkowie Trybunalskim, nie ma jak go ściągnąć, bo brak kasy. Drogą powietrzną o własnych siłach, może to tylko Witek Czernik ( na co dzień kpt. w PLL Lot), ale on na to nie ma po prostu czasu. Waldek , piłka jest krótka, będę u Ciebie a ty, już działaj, wiesz co masz robić i jak ''zmiekczaj', decydentów klubowych, żeby byli na tak. Muszę ten szybowiec mieć do wyłącznej dyspozycji. W końcu jesteś kimś w Lotniczej Polsce. Byłem na miejscu natychmiast Waldek, świetnie już przygotował grunt do rozmów prawie od ręki dostałem wszystkie kwity,żeby odebrać szybowiec z Piotrkowa i polecieć nim do Leszna. Wsiadłem szybko w pociąg i do Grzesia (Dyrektor Aeroklubu Piotrkowskiego), pokazałem mu kwity , a Grzesiu na to, no nareszcie ruszyli dupy Jantar stoi w hangarze, kurzy się i zajmuje miejsce. Wieczorkiem zmontowaliśmy małą wódeczkę i na drugi dzień wziąłem ostro się za mego Jantara 2B moją ''sztabówkę''. Cały dzień zeszedł mi na ciężkiej pracy, żeby doprowadzić ją do porządku. U Grzesia miałam zakwaterowanie, był mały barek aeroklubowy, niedaleko sklep spożywczy, szybowiec do swojej dyspozycji, nic mi więcej do szczęścia nie było potrzebne.
Grzesiu, przy pierwszych warunkach odchodzę na przelot do Leszna. Do tego czasu udostępnił mi możliwość polatnia na miejscu w przy każdej pogodzie.Jasiu, nie ma sprawy, jak nawet nikogo nie będzie na lotnisku sam odpalę holówkę i Cię wyciągnę. Warunków na przelot nie było równo przez tydzień, ja w tym czasie w Piotrkowie latałem codziennie nad lotniskiem. Nie było mowy, żeby odejść na przelot do Leszna. Jak zaliczę glebę narobię kłopotu, albo Grzesiowi, albo ludziom w z Ostrowa, albo Andrzejkowi (Szef wyszkolenia w Lesznie) w zależności gdzie wyląduję. Ciśnienie mi rosło, ja tu siedzę w Piotrkowie i latam nad lotniskiem ,a w Lesznie jakieś tam konkurencje są rozgrywane. Przyszedł w końcu wyczekiwany dzień który dawał nikłą nadzieję odlotu , oceniałem jak co dzień szanse na wykonanie przelotu do Leszna. W tym dniu było totalne przymglenie widoczność ok. 5 km, poprawiające się słoneczko przebijało, coraz mocniej co dobrze dawało jakąś szansę. Polatałem gdzieś niepełną godzinę nad lotniskiem i mówię sam do siebie


Jasiu, lecisz do Leszna !

najwyżej wylądujesz w polu i będą Cię ściągali wózkiem. Wykręciłem maksa 1200 m i ostrożnie obrałem kierunek na Leszno, bardzo ostrożnie '' noszonka'' były najwyżej 0,5 m/s i tak bardzo ostrożnie odszedłem na przelot. Jasiu, teraz skup się tylko na dolocie do Leszna. Na trasie w tych warunkach zszedłem najniżej do 300 m, ale się podniosłem, sporo to trwało,, Leciałem dalej ostrożnie do przodu. Przed dolotem do Ostrowa wyszukiwałem jakiś szybowców latających nad lotniskiem , nikogo nie zauważyłem. Byłem już zadowolony, bo był następny odcinek od Ostrowa do Leszna tylko przede mną. Grzesiu, już nie musi być w pogotowiu i szykować ekipy na ściągnięcie mnie z pola. Pułap się podniósł do 1400 m. Oczywiście nic się nie zmieniło żadnych chmur, cały czas zamglenie, słaba widoczność. Lecę bardzo powoli, ale do przodu, już przeskoki były bezpieczne do wysokości ok. 500 m. Noszenia się trochę podniosły od 0,7 do 1 m/s i tak już było do samego Leszna . Miałem już upragniony dolot, międzyczasie byłem cały czas na nasłuchu, Leszna ,czy jest jakieś latanie, kompletna cisza. Nawet żaden kierownik lotu się nie odezwał. Przeskakiwałem po wszystkich kanałach i nic, coś mi tu nie pasowało, zaczęłem w tym zamgleniu wypatrywać jakiś szybowców nic zero aktywności.
i to mają być Szybowcowe Mistrzostwa Polski , nikt nie lata
 
gdzie startują najlepsi piloci na świecie, a tu nic się nie dzieje. Przed samym lotniskiem wykręciłem pułap 1400 m, mówię sobie podlecę na lotnisko i poobserwuje sobie co się dzieje?Wywoływałem kwadrat Leszno, wieżę Leszno i cisza. Zacząłem krążyć nad lotniskiem i co widzę, hangar zamknięty, szybowce, zakotwiczone stoją w w rządku , nic tylko pewnikiem skończyli Mistrzostwa. Jasiu ląduj. Wysokości miałem duży zapas, naleciała mnie myśl, żeby trochę zaszaleć. Polatać na prędkości po parterze, wylądować i skończyć dobieg przed drzwiami hangaru. Ale natychmiast tą myśl porzuciłem i sam do siebie mówię Jasiu, kogo ty chcesz zadziwić, ścisłą czołówkę światową tym bardziej, że nie było żywej duszy na lotnisku. Wylądowałem bardzo grzecznie na kierunku pierwszego hangaru, dobieg zakończyłem ok. 50 m przed. Tak, żeby się nikt nie dopieprzył. Przecież przyleciałem tu polatać muszę stworzyć wizerunek odpowiedzialnego pilota. Po wylądowaniu podszedł do szybowca ''omen nomen'', mój przyjaciel lotnik z Wrocławia wspaniały instruktor i człowiek z zacięciem do wyczynowego latania szybowcowego Jurek Kopeć. Jasiu, a ty co tu robisz? Jurek, przyleciałem prosto z Piotrkowa, polatać w Lesznie, mam swój szybowiec i czas na latanie. Pieprzysz, to my tu kilkadziesiąt chłopa siedzimy na dupie, bo na dziś meteo nas uziemniło. Prognoza - nie ma żadnych szans na wykonywanie konkurencji. Jurek pomógł mi szybowiec zahangarować. Całe życie towarzyskie Mistrzostw przeniosło się do restauracji i pokoi miałem swoje klimaty, byłem wśród swoich.

mój szybowiec i Leszno marzenie, się spełniło
 
Byłem w Lesznie na drugi dzień z rana odprawa zawodników, oczywiście na która się zgłosiłem, żeby wiedzieć co w trawie piszczy, rozpętała się żywa dyskusja dotycząca najczęściej nie uwzględnienia protestów zawodników. W pewnym momencie widzę z daleka Jurek ma cały czas podniesioną rękę. Został w końcu dopuszczony do głosu i wypala mniej więcej tak:
Panowie, jak to jest wczorajszy dzień został zmarnowany, nie odbyła się konkurencja dlaczego?
Ktoś odpowiedział, bo takie były prognozy. Jurek na to, proszę nam wytłumaczyć jak to możliwe, że nasz kolega Jasiu Mikołajczyk, przyleciał wczoraj do Leszna z Piotrkowa.


odpowiedzi nie było

zdążyłem jeszcze polatać podczas dwóch ostatnich konkurencji, mój szybowiec stał ostatni w kolejce do wycholowania. Postanowiłem, że zamiast ścigać się z wszystkimi, więcej skorzystam jak będę podglądał najlepszych, jak latają. Na celownik wziąłem trzy nazwiska, zapamiętałem dobrze, na czym latają i na trasach np. z jednym ''orłem'' zszedłem do tego samego poziomu krążenia w kominie i muszę powiedzieć, będę tu nieskromny, pozbyłem się kompleksów. Latając po trasie, robiłem nawet takie numery, ze ktoś się ratował, chodząc po ziemi, schodziłem ostentacyjnie na hamulcach i nie dawałem mu żadnych szans. Szczególnie jeden lotnik mi podpadł był z Leszna też na Jantarze 2 B, podczas nabierania wody, nie stawiał się w kolejce tak jak wszyscy, tylko nagminnie w bezczelny sposób wpychał się do tankowania wody do szybowców. jako pierwszy. Na co dzień nie udzielał się we wspólnej pracy która jest do wykonania przed lotami i po lotach. Jego zachowanie wkurwiło mnie na maxa, powtarzało się, to często podczas mego pierwszych dni mego pobytu w Lesznie
.
postanowiłem dać mu nauczkę.

Praktycznie codziennie lataliśmy na przeloty. Ja tego kolesia wziąłem sobie na cel i latałem za nim przez cały czas, nawet nie wiem jakie trasy robił. Celem moim było go psychicznie złamać. Np: dolatuje do komina za nim powiedzmy na wysokości 500 m i bardzo blisko niego w głębokim zakręcie i ostentacyjnie wypuszczam hamulce i schodzę niżej powiedzmy różnie bywało 100 – 200 m. W tym wyścigu do pułapu nigdy, ze mną nie wygrał. Zaczął mnie później unikać, widząc mnie już z daleka zmieniał kierunek, żeby mi w drogę nie wejść. Trwało to jakieś pięć dni . Robił co mógł w powietrzu, żeby mi się urwać, nie dawałem mu żadnych szans. Tam jest trochę niezdrowa sytuacja bo lotnisko używa Centralna Szkoła Szybowcowa i Aeroklub Leszczyński. Każdy ma swój sprzęt. Do szkoły przyjeżdżają piloci z Polski, a niektórzy miejscowi z Leszna źle traktują tych przyjezdnych. Widać to gołym okiem, jak trzeba sobie czasami wzajemnie pomóc. Tego kolesia z nazwiska ze zrozumiałych względów nie podam. Pewnego dnia podszedł do mnie przy hangarowaniu i mówi może byś skończył tą zabawę, ja mu na to, jest to nic innego tylko wyczynowe latanie. Zapytałem się czy, domyśla co jest tego powodem, że to robię. Mówi, że nie. To tym bardziej źle świadczy o Twojej inteligencji, kreujesz się tu na ''asa przestworzy”, a jesteś zwyczajnym chamem i kmiotkiem Wkurwiasz mnie na każdym kroku, jak nie zmienisz swego postępowania to dostaniesz zwyczajnie w ryja. Przemyśl to. Ja już nie mam czasu w powietrzu marnować czasu na Ciebie. Mam inne plany co do latania. Część koleś i na tym skończyła się ta sprawa. Zmienił się jak ręką odjął, stał się koleżeński.

moje latanie 

Na okres mego miesięcznego pobytu w Lesznie, skumulowała się, we mnie wielka energia do spożytkowania , uruchomiłem moje wszystkie zmysły na potrzeby latania. Szybowiec zawsze był codziennie myty, pieszczony, zawsze na starcie gotowy do lotu. Miałem listę rzeczy które muszę zabrać do szybowca na wypadek lądowania w polu. W trasy wychodziłem codziennie, nawet w warunkach , gdzie inni się bali i ''wisieli'' nad lotniskiem. Zrobiłem dwa razy trójkąt 300, docel powroty do 300-u kilka razy, nawet w jednym dniu obleciałem niektóre trasy dwa razy. Trzy razy padłem w polu na trójkącie 500 osiągając odległości 450 do 480 km. Zrobiłem też 517 km na trasie trójkąta. Ale to jeszcze mało tego, nie odpuszczałem sobie, wyczepiając się od holówki, na wysokości 200 – 300 m, będąc z wodą. Bardzo często lądowałem ostatni loty w granicach 7 – 9 godzin to było normą. W zdumienie wszystkich wprawiłem jak, wyleciałem na trójką 500 km po godz 13-tej. Cztery razy lądowałem w polu. Andrzejku, dziękuje Ci, że w tym czasie, nie zwróciłeś mi jako Szef Wyszkolenia żadnej uwagi, miałeś do mnie pełne zaufanie, znamy się jeszcze jak ''urzędowałeś'' w Jeleniej Górze. Jak widzisz, nie było nawet najmniejszego przyczynku do wypadku lotniczego. Akceptowałeś to moje ''ostre'' latanie. Za to Ci bardzo Ci dziękuję.


żabojady

Pewnego dnia na lotnisko wjeżdżają super samochody ciągnące wózki szybowcowe, siedziałem sobie już po lotach przy piwku na terasie i obserwuje to całe zamieszanie Zrobiła się tego krzątanina, jak je poustawiać, gdzie jest dostęp do wody na tankowanie szybowców, gdzie do prądu . Wszystko to wywnioskowałem z obserwacji. Część przyjezdnych załatwiała w recepcji formalności z zakwaterowaniem. Sytuacja ta budziła bez przerwy cały czas moje zainteresowanie.
W końcu zobaczyłem Andrzejka między nimi jak coś sobie tłumaczą wymachując rękami. Dopiłem piwo i podszedłem, bo już moja ciekawość co się tu dzieje dochodziła zenitu.
Podszedłem do Andrzejka i mówię co się tu dzieje, on na to przyjechali z zagranicy polatać w Lesznie i przywieźli swoje szybowce, Mam tylko problem , bo z tymi żabojadami w żaden sposób nie mogę się dogadać. I tu już natychmiast zabłysła mi myśl którą przełożę na latanie, A dlaczego? Nieźle daję sobie radę w tym języku w mowie i piśmie, poza tym skończyłem 4-letni kurs tego języka przy Uniwersytecie wrocławskim, łączne pobyty w krajach frankofońskich, jakby tak zliczyć spokojnie przekraczają 8 lat. Przejęłem natychmiast inicjatywę w imieniu tu obecnego Szefa Wyszkolenia Pana.....itd. , ta ''francja elegancja'' trwała ok 5min. Oczywiście skoro tak jest, andrzejek mnie natychmiast mianował opiekunem żabojadów. Ich pobyt w Lesznie był dwutygodniowy. W związku z tym oprócz swego latania doszła mi jeszcze opieka nad grupą. Przychodzili do mnie z wszelkimi sprawami. Andrzejek siadł na faksie i na linii z ULC poprze uprzejmość Maksymiliany Paszyc (świetnej szybowniczki) pozałatwiał w błyskawicznym tempie zgody na ich latania w Polsce. W następnych dniach dojechali kolejni tak,że zrobiła się już spora grupa.
Andrzejek miał do pomocy tylko jednego instruktora etatowego. Na głowie miał organizację lotów pilotów krajowych i jeszcze prowadził szkolenie samolotowe. To tego jeszcze Ci żabojadzi.
Zaproponował mi więć Jasiu, oprócz opieki nad nimi będziesz z nimi latał jako instruktor. Nie wiem kto bardziej był zadowlony z tego układu Andrzejek czy ja.
Rozpoczęłem z nimi loty instruktorskie dopuszczające ich do latania. Piloci byli w różnym stopniu zaawansowania wszyscy wykonywali nerwowe ruchy drążkiem jakaś ''belgijska szkoła latania'', musiałem ich oduczyć tego brzydkiego nawyku i z każdym wyskoczyłem na półgodzinną termikę. Udało mi się to osiągnąć. Przebywaliśmy z sobą całymi dniami, zorganizowaliśmy im szkolenie za wyciągarką dla tych, co nie mieli tych uprawnień, nawet loty nocne. Najlepsze w tym wszystkim, ze po lotach siedzieliśmy w restauracji, każdy chciał mi postawić piwko, oczywiście nie odmawiałem. Było na zakończenie ich pobytu ognisko. Ja, wylaszowałem się na wszystkie szybowce które z sobą do Leszna przywieźli. Kontakty utrzymuję do dzisiaj, tylko po co ja tam pojadę , tam są same korytarze powietrzne i nie ma gdzie latać.

Fotki
mój szybowiec i ja

w polu
 
Jurek

żabojady
Andrzejek i ja
Janusz Centka moja żona i ja

Ps. Dedykuję ten wpis Centralnej Szkole Szybowcowej w Lesznie, aby w dalszym ciągu podtrzymywała jakże piękne  tradycje szybownictwa polskiego 



Tekst: Jan Mikołajczyk
Wrocław dnia 13.09.2011

......................................................................................................................................................................

JAK ZAMIEŚCIĆ KOMENTARZ,  ZAPYTANIE, ... KROK PO KROKU:
  1. W okienku na samym dole strony Prześlij komentarz jako:
  2. Dokonaj stosownego wpisu dotyczącego tekstu na stronie
  3. Wybierz wyróżnik (strzałka dół, otworzy się okienko) Anonimowy
  4. Kliknij na Podgląd tekstu (możesz dokonać poprawek)
  5. Kliknij Zamieść komentarz
  6. Uwaga: proszę podpisać się z imienia nazwiska, bądź tzw. ksywą
Ps. Dziękuję za dokonanie wpisu



3 komentarze:

  1. Świetne a i czyta się luzacko jak kolejny rozdział "Powietrze pełne śmiechu"...super.
    Jacek T.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czy to nie przypadkiem wtedy w Lesznie jeden z tych Francuzów przeszkalających się na start za wyciągarką tuż po wyczepieniu zwalił się Puchaczem w korka? Myślę, że historia też warta przytoczenia ;)

    Pozdrawiam,

    KG

    OdpowiedzUsuń
  3. KG ,
    powyżej faktycznie tak było, to ja tego żabojada przeszkalałem na wyciągarce i wypuściłem go do samodzielnego lotu. Loty sprawdzające odbył poprawnie. W tym samodzielnym, linę wyczepił będąc w fazie wznoszenia w końcowym etapie, nie przeszedł do fazy wyrównania, żeby linę wyczepić. W ten sposób szybowiec przeciągną, zwalił się w korkociąg, na szczęście zrobił tylko pół zwitki i go wyprowadził. Wiem, że to był dla niego wielki stres. Wziąłem natychmiast mikrofon i spokojnie sprowadziłem go do lądowania. Tak był to moment dla nas odpowiedzialnych za latanie i bezpieczeństwo b. trudny. Ale skończyło się dobrze. Mnie ten delikwent tylko powiedział, że on już nigdy za wyciągarką nie będzie startował.

    Z pozdrowieniem lotniczym
    Jan Mikołajczyk

    Ps. Zachował się bardzo ładnie, zaraz po tym locie pojechaliśmy do wyciągarkowego, nad głową którego to wszystko się działo, po drodze kupił dwie duże zimne Cole i przeprosił za incydent

    OdpowiedzUsuń