31 sierpnia 2011

POLSKA BĘDZIE ŚLEDZIĆ Z KOSMOSU



MSZ zamawia superdokładne zdjęcia satelitarne. Po co?

POLSKA BĘDZIE ŚLEDZIĆ Z KOSMOSU

MSZ zamawia superdokładne zdjęcia satelitarne. Po co?
Fot. SmallGIS/DigitalGlobeProtesty w Kairze
Ministerstwo Spraw Zagranicznych chce widzieć z kosmosu, co dzieje się na ziemi, pod każdą szerokością geograficzną. W resorcie dobiega końca przetarg na dostarczanie zdjęć satelitarnych z rejonów konfliktów i katastrof naturalnych. To drugie podejście Radosława Sikorskiego do budowy takiego systemu w Polsce. Jeśli tym razem projekt wypali, Centrum Operacyjne MSZ będzie korzystać z tych samych zdjęć, co amerykańska armia. Koszt: około 650 tys. zł rocznie

- Ministerstwo Obrony Narodowej zapewnia, że nie dostarczało broni i... czytaj więcej »
System dostarczania na zamówienie fotografii z kosmosu ma być jedynym takim w Polsce.

Wcześniejsza próba podjęta jeszcze za rządów Prawa i Sprawiedliwości, gdy Sikorski kierował Ministerstwem Obrony Narodowej nie powiodła się. W 2006 roku kierowany przez niego resort podpisał umowę z Satelitarnym Centrum Operacji Regionalnych na dostarczanie zdjęć obszarów, którymi interesuje się wojsko. Wówczas mówiło się, że to jeden z najnowocześniejszych tego typu ośrodków na świecie. SCOR miał też być jednym z przykładów partnerstwa publiczno-prywatnego (połowę udziałów objęła Agencja Mienia Wojskowego, druga należała do upadłej w 2009 roku giełdowej spółki Techmex).

Jednak, jak mówi tvn24.pl Artur Goławski z „Polski Zbrojnej”, SCOR nie sprawdził się. - Resort obrony włożył w to jakieś 10 mln zł, a efektów długoterminowych brak – ocenia i dodaje, że obecnie wojsko, jeśli potrzebuje zdjęć satelitarnych, to korzysta z pomocy sojuszników. Spółka SCOR jest w stanie likwidacji.
Minister spraw zagranicznych powinien mieć szybki, największy i najpełniejszy dostęp do wszelkich informacji mogących wpływać na sytuację międzynarodową i interesy Polski
Ministerstwo Spraw Zagranicznych


Konik ministra

Do pomysłu sprzed lat wraca natomiast kierowany przez Sikorskiego MSZ. Tym razem system ma być jednak – przynajmniej na początku - kilkanaście razy tańszy od SCOR.

"Minister spraw zagranicznych powinien mieć szybki, największy i najpełniejszy dostęp do wszelkich informacji mogących wpływać na sytuację międzynarodową i interesy Polski" - argumentuje swoją decyzję resort.

- Wątpię w autentyczną przydatność takiego przedsięwzięcia akurat dla resortu spraw zagranicznych. Są inne instytucje, którym dostęp do takich zobrazowań przydałby się bardziej – uważa z kolei Goławski. Przykładowo wojsko, podczas wstępnego rozpoznania terenu np. w Afganistanie przed posłaniem tam ludzi, czy do oceny potencjału militarnego innych państw bez naruszania ich integralności terytorialnej. Jak mówi, zdjęcia przydałyby się też w Agencja Wywiadu, MSWiA, nawet ministerstwie infrastruktury, ale raczej nie w MSZ.

Polskie MSZ poinformowało, że Polacy, którzy chcą opuścić stolicę Libii... czytaj więcej »


Wiedzieć więcej

Zobrazowania satelitarne – bo tak fachowo nazywają się zdjęcia, które mają trafiać do MSZ – mają być wykorzystywane przez Centrum Operacyjne resortu przede wszystkim w sytuacjach kryzysowych. Jakich? Na przykład podczas rozruchów czy rewolucji, jak te trwające od kilku miesięcy w krajach arabskich, czy kataklizmów i awarii, jak ta w elektrowni atomowej w Fukushimie po marcowym trzęsieniu ziemi i tsunami. "W takich sytuacjach jednym z krytycznych zastosowań zdjęć jest możliwość niezależnej weryfikacji drożności dróg ewakuacyjnych, dojazdowych na lotniska czy też zdatności samych lotnisk do lądowania samolotów" - wyjaśnia MSZ.

Zdjęcie w 24 godziny

- Można powiedzieć, że to jest tak jak na Google Maps – mówi Bartosz Kulawik z firmy SmallGIS, która jako jedyna zgłosiła się do przetargu. Dodaje jednocześnie, że z dostarczanych przez jego firmę zdjęć można odczytać znacznie więcej, niż z tych zamieszczonych w internecie.

Przede wszystkim są one robione na bieżąco, zgodnie ze złożonym zamówieniem. - Najczęściej jest tak, że nad danym miejscem na Ziemi satelita jest co najmniej raz dziennie, więc jest duże prawdopodobieństwo, że w ciągu 24 godzin można takie zdjęcie dostarczyć – zapewnia.

Wątpię w autentyczną przydatność takiego przedsięwzięcia akurat dla resortu spraw zagranicznych. Są inne instytucje, którym dostęp do takich zobrazowań przydałby się bardziej
Artur Goławski, "Zbrojna Polska"
Widać bardzo dużo

Po drugie są wykonywane w wysokich rozdzielczościach - od 0,5x0,5 m do 1x1 m. Pozwala to zobaczyć obiekty o powierzchni 0,25 m2. - Samochód, grupy ludzi, namioty można zidentyfikować. Lub szlaki w górach – np. przemytu narkotyków, albo jak żołnierze idą w linii, to już widać, że coś się tam dzieje – wyjaśnia Kulawik. Jak zapewnia, twarzy pojedynczych osób na zdjęciach nie widać.

Zastosowana technologia pozwala też w pewnym stopniu ograniczyć negatywne skutki zachmurzonego nieba - głównego wroga satelitów fotografujących z kosmosu. W takim wypadku korzysta się z obrazu z promieniowania podczerwonego i ultrafioletowego, które częściowo przenikają przez chmury.

Bez wyjścia

Rynek firm dostarczających zobrazowania satelitarne jest mały. Między innymi dlatego w przetargu ogłoszonym przez MSZ byłą tylko jedna oferta.

SmallGIS jest jedynie przedstawicielem w Polsce dwóch firm, które sprzedają satelitarne zdjęcia wysokiej rozdzielczości. Jak mówi Kulawik, w tym momencie to są praktycznie jedyne prywatne firmy, które mają swoje satelity zdolne wykonać takie fotografie z przestrzeni kosmicznej. Z ich usług korzystają amerykańskie wojsko i administracja, które generują 80 proc. ich przychodów.


- Dwója! Lufa! Zero! Za burtę wylatujesz. Nie masz prawa tu być - takimi... czytaj więcej »
W pewnym sensie jest to gwarancja jakości źródła, ale z drugiej strony Amerykanie kontrolują też ich działania. Nie każdy obszar Stanów Zjednoczonych można sfotografować, a o tym, co i komu można wysłać za granicę decyduje administracja USA na podstawie oceny wiarygodność zamawiającego zdjęcia. Istnieje zagrożenie, że nie dostaniemy wszystkich informacji, jakie zamówimy.

"Ryzyko takie nie jest duże, natomiast alternatywy brak" - przyznaje MSZ.

Ratunek z Europy?

Złamać amerykański monopol można na dwa sposoby. Można samemu wysyłając w przestrzeń kosmiczną satelity i budować narodowy program, co jest bardzo kosztowne i na razie przynajmniej nierealistyczne. Można też dołączyć się do jednego z międzynarodowych programów, jakie z lepszym lub gorszym skutkiem próbują być realizowane w Europie.

Niemieckie linie lotnicze w rękach gdańskiego Amber Gold

Niemieckie linie lotnicze w rękach gdańskiego Amber Gold

OLT została założona w Emden w 1958 roku i jest jedną z najstarszych linii lotniczych w Niemczech. Akcjonariuszem regionalnych linii lotniczych jest spółka North German.
fot. OLT
OLT została założona w Emden w 1958 roku i jest jedną z najstarszych linii lotniczych w Niemczech. Akcjonariuszem regionalnych linii lotniczych jest spółka North German.
Gdańska spółka Amber Gold, która niedawno kupiła linie lotnicze Jet Air, teraz przejęła współpracujące z nimi regionalne niemieckie linie OLT.


Linie OLT współpracowały z Jet Airem od jesieni 2010 r. Obie linie współpracowały m.in. przy obsłudze połączenia z Hamburga do Rotterdamu.
fot. Sebastian Elijasz/KFP
Linie OLT współpracowały z Jet Airem od jesieni 2010 r. Obie linie współpracowały m.in. przy obsłudze połączenia z Hamburga do Rotterdamu.
Nowy inwestor, który nie ma doświadczenia w prowadzeniu biznesów lotniczych został przyjęty w Niemczech z dużą rezerwą.

- Polska firma pojawiła się w momencie, gdy spółka Ostfriesische Lufttransport-Gesellschaft (OLT) ogłosiła, że zamierza zakończyć działalność jako regionalne linie lotnicze i zwolnić ok. 100 pracowników - mówi Jochen Brandt z lokalnej gazety "Ostfriesen-Zeitung". - Firma Amber Gold pojawiła się znikąd i wykupiła wszystkie udziały w OLT. Spółka została przedstawiona jako "inwestor z Gdańska, który ostatnio zakupił linie Jet Air". Nie podano więcej konkretów.

Nabycie OLT jest o tyle zrozumiałe, że te linie już od jesieni 2010 r. współpracowały z Jet Airem.


W jakim celu najczęściej korzystasz z usług linii lotniczych?

W jakim celu najczęściej korzystasz z usług linii lotniczych?
biznesowym
14%
turystycznym
64%
podróży do miejsca pracy
8%
odwiedzin u rodziny
14%
łącznie głosów: 449
Dotychczas linie OLT oferowały bezpośrednie połączenia z Bremy do Bristolu, Kopenhagi, Tuluzy i Zurychu. Firma oferowała także loty do nadmorskich kurortów na wybrzeżu Morza Północnego i czarterowe.

W poniedziałek, 29 sierpnia, odbyło się spotkanie pracowników OLT z przedstawicielami nowego inwestora. Zapowiedziano na nim, że Amber Gold utrzyma dotychczasowe połączenia oraz nie zredukuje zatrudnienia.

Dlaczego spółka zajmująca się działalnością finansową i nie mająca doświadczenia w transporcie lotniczym skupuje linie lotnicze o słabej kondycji finansowej (w ubiegłym tygodniu pisaliśmy o przejęciu przez Amber Gold niewielkiej polskiej linii lotniczej JetAir)? Na to pytanie przedstawiciele Amber Gold nie odpowiadają. W siedzibie spółki można jedynie usłyszeć, że AG nie udziela komentarza na ten temat.

- Rynek lotniczych przewozów krajowych jest trudny, a nasze społeczeństwo jest mało zamożne w porównaniu z Europą Zachodnią - komentuje Grzegorz Sobczak, ekspert ds.lotnictwa cywilnego i redaktor naczelny pisma "Skrzydlata Polska". - Na naszym rynku problemem nie są jedynie pieniądze. To także kwestia organizacyjna, skomplikowane procedury i bardzo restrykcyjne przepisy. Jednak potencjał jest i rynek lotniczy będzie rósł. To pewne.

Według Sobczaka, rynek lokalny może opanować jedna spółka. Jednak będzie ona musiała zainwestować spore pieniądze i przetrwać trudny początkowy okres działalności. - W branży lotniczej funkcjonuje pewne powiedzenie dotyczące odniesienia sukcesu finansowego - dodaje Sobczak. - Jak zostać milionerem w branży lotniczej? Trzeba najpierw zostać miliarderem.

Czy Amber Gold stać na takie wydatki? Nie wiadomo. Spółka nie publikuje i nie udostępnia swoich wyników finansowych. Amber Gold ma obecnie w swojej ofercie trzy główne produkty: oddłużanie, pożyczki oraz lokaty i inwestycje. Spółka kusi klientów inwestycjami związanymi z zakupem srebra, złota oraz platyny, fizycznie przechowywanych przez przedsiębiorstwo. Zapewnia także, że kapitalizacja roczna osiąga poziom 15 proc. To bardzo kusząca oferta. Być może przyciągnęła już tak dużą rzeszę inwestorów, że to ich pieniądze sfinansują lotnicze ambicje Amber Gold.

Kontrowersje wokół Amber Gold

Firma Amber Gold poprzednio nazywała się Grupa Inwestycyjna Ex Sp. z o.o., i wywodzi się od pośrednika finansowego Salony Finansowe Ex Sp. z o.o. W 2010 roku Komisja Nadzoru Finansowego umieściła Amber Gold na tzw. liście ostrzeżeń publicznych. Komisja stwierdziła, że spółka nie posiada zezwolenia na wykonywanie czynności bankowych, w szczególności na przyjmowanie wkładów pieniężnych w celu obciążania ich ryzykiem. W odpowiedzi na te działania AG złożył w Wojewódzkim Sądzie Administracyjnym w Warszawie pozew przeciwko KNF. Aktualnie toczą się w tym sądzie dwa postępowania, w których stroną skarżącą jest Amber Gold.

Właścicielem spółki jest Marcin Plichta. Kilka lat temu został on skazany przez sąd prawomocnym wyrokiem na rok i 10 miesięcy więzienia w zawieszeniu na dwa lata. Chodziło o wyłudzenia pieniędzy przy użyciu firmy-krzak o nazwie Multikasa. Spółka pobierała od klientów pieniądze na stałe opłaty za czynsz, prąd, gaz i telefon. Do wpłat zachęcała niska prowizja - 1 zł. Firma nie przekazywała jednak pieniędzy na wskazane konta bankowe.

Niemieckie linie lotnicze w rękach gdańskiego Amber Gold

Niemieckie linie lotnicze w rękach gdańskiego Amber Gold

OLT została założona w Emden w 1958 roku i jest jedną z najstarszych linii lotniczych w Niemczech. Akcjonariuszem regionalnych linii lotniczych jest spółka North German.
fot. OLT
OLT została założona w Emden w 1958 roku i jest jedną z najstarszych linii lotniczych w Niemczech. Akcjonariuszem regionalnych linii lotniczych jest spółka North German.
Gdańska spółka Amber Gold, która niedawno kupiła linie lotnicze Jet Air, teraz przejęła współpracujące z nimi regionalne niemieckie linie OLT.


Linie OLT współpracowały z Jet Airem od jesieni 2010 r. Obie linie współpracowały m.in. przy obsłudze połączenia z Hamburga do Rotterdamu.
fot. Sebastian Elijasz/KFP
Linie OLT współpracowały z Jet Airem od jesieni 2010 r. Obie linie współpracowały m.in. przy obsłudze połączenia z Hamburga do Rotterdamu.
Nowy inwestor, który nie ma doświadczenia w prowadzeniu biznesów lotniczych został przyjęty w Niemczech z dużą rezerwą.

- Polska firma pojawiła się w momencie, gdy spółka Ostfriesische Lufttransport-Gesellschaft (OLT) ogłosiła, że zamierza zakończyć działalność jako regionalne linie lotnicze i zwolnić ok. 100 pracowników - mówi Jochen Brandt z lokalnej gazety "Ostfriesen-Zeitung". - Firma Amber Gold pojawiła się znikąd i wykupiła wszystkie udziały w OLT. Spółka została przedstawiona jako "inwestor z Gdańska, który ostatnio zakupił linie Jet Air". Nie podano więcej konkretów.

Nabycie OLT jest o tyle zrozumiałe, że te linie już od jesieni 2010 r. współpracowały z Jet Airem.


W jakim celu najczęściej korzystasz z usług linii lotniczych?

W jakim celu najczęściej korzystasz z usług linii lotniczych?
biznesowym
14%
turystycznym
64%
podróży do miejsca pracy
8%
odwiedzin u rodziny
14%
łącznie głosów: 449
Dotychczas linie OLT oferowały bezpośrednie połączenia z Bremy do Bristolu, Kopenhagi, Tuluzy i Zurychu. Firma oferowała także loty do nadmorskich kurortów na wybrzeżu Morza Północnego i czarterowe.

W poniedziałek, 29 sierpnia, odbyło się spotkanie pracowników OLT z przedstawicielami nowego inwestora. Zapowiedziano na nim, że Amber Gold utrzyma dotychczasowe połączenia oraz nie zredukuje zatrudnienia.

Dlaczego spółka zajmująca się działalnością finansową i nie mająca doświadczenia w transporcie lotniczym skupuje linie lotnicze o słabej kondycji finansowej (w ubiegłym tygodniu pisaliśmy o przejęciu przez Amber Gold niewielkiej polskiej linii lotniczej JetAir)? Na to pytanie przedstawiciele Amber Gold nie odpowiadają. W siedzibie spółki można jedynie usłyszeć, że AG nie udziela komentarza na ten temat.

- Rynek lotniczych przewozów krajowych jest trudny, a nasze społeczeństwo jest mało zamożne w porównaniu z Europą Zachodnią - komentuje Grzegorz Sobczak, ekspert ds.lotnictwa cywilnego i redaktor naczelny pisma "Skrzydlata Polska". - Na naszym rynku problemem nie są jedynie pieniądze. To także kwestia organizacyjna, skomplikowane procedury i bardzo restrykcyjne przepisy. Jednak potencjał jest i rynek lotniczy będzie rósł. To pewne.

Według Sobczaka, rynek lokalny może opanować jedna spółka. Jednak będzie ona musiała zainwestować spore pieniądze i przetrwać trudny początkowy okres działalności. - W branży lotniczej funkcjonuje pewne powiedzenie dotyczące odniesienia sukcesu finansowego - dodaje Sobczak. - Jak zostać milionerem w branży lotniczej? Trzeba najpierw zostać miliarderem.

Czy Amber Gold stać na takie wydatki? Nie wiadomo. Spółka nie publikuje i nie udostępnia swoich wyników finansowych. Amber Gold ma obecnie w swojej ofercie trzy główne produkty: oddłużanie, pożyczki oraz lokaty i inwestycje. Spółka kusi klientów inwestycjami związanymi z zakupem srebra, złota oraz platyny, fizycznie przechowywanych przez przedsiębiorstwo. Zapewnia także, że kapitalizacja roczna osiąga poziom 15 proc. To bardzo kusząca oferta. Być może przyciągnęła już tak dużą rzeszę inwestorów, że to ich pieniądze sfinansują lotnicze ambicje Amber Gold.

Kontrowersje wokół Amber Gold

Firma Amber Gold poprzednio nazywała się Grupa Inwestycyjna Ex Sp. z o.o., i wywodzi się od pośrednika finansowego Salony Finansowe Ex Sp. z o.o. W 2010 roku Komisja Nadzoru Finansowego umieściła Amber Gold na tzw. liście ostrzeżeń publicznych. Komisja stwierdziła, że spółka nie posiada zezwolenia na wykonywanie czynności bankowych, w szczególności na przyjmowanie wkładów pieniężnych w celu obciążania ich ryzykiem. W odpowiedzi na te działania AG złożył w Wojewódzkim Sądzie Administracyjnym w Warszawie pozew przeciwko KNF. Aktualnie toczą się w tym sądzie dwa postępowania, w których stroną skarżącą jest Amber Gold.

Właścicielem spółki jest Marcin Plichta. Kilka lat temu został on skazany przez sąd prawomocnym wyrokiem na rok i 10 miesięcy więzienia w zawieszeniu na dwa lata. Chodziło o wyłudzenia pieniędzy przy użyciu firmy-krzak o nazwie Multikasa. Spółka pobierała od klientów pieniądze na stałe opłaty za czynsz, prąd, gaz i telefon. Do wpłat zachęcała niska prowizja - 1 zł. Firma nie przekazywała jednak pieniędzy na wskazane konta bankowe.

KGHM świętuje złoty jubileusz na lotnisku w Lubinie


KGHM świętuje złoty jubileusz na lotnisku w Lubinie
Justyna Kuźnik
31.08.2011 aktualizacja: 2011-08-31 10:33


Lot balonem, grillowanie z Karolem Okrasą i koncert gwiazd rocka - to tylko część atrakcji urodzinowej imprezy miedziowego giganta. W weekend na lotnisku w Lubinie KGHM organizuje wielki festyn


KGHM Polska Miedź świętuje w tym roku swoje 50-lecie. Z tej okazji firma przygotowała dwudniowy festyn na lubińskim lotnisku. W programie jest kilkadziesiąt różnorodnych atrakcji: od zawodów sportowych, przez konkursy, po koncerty polskich i zagranicznych wykonawców.

W południe imprezę otworzy występ Orkiestry Dętej Zakładów Górniczych z Lubina. Przez cały dzień na małej scenie będą grać młode lokalne zespoły. Wieczorem zacznie się główny koncert pod hasłem "We Love Rock". Na dużej scenie zagrają popularne w latach 70. grupy Slade i The Sweet oraz Chris Norman, wokalista grupy Smokie, znanej w Polsce z utworu "Living Next Door To Alice". Święto dla fanów starego dobrego rocka potrwa do północy.


Niedziela będzie należała do legendy disco - Boney M. Chociaż grupa od lat nie istnieje w pierwotnym składzie, jej członkowie wciąż występują z repertuarem największych przebojów. W Lubinie zabrzmią więc z pewnością "Daddy Cool" i "Ma Baker".

Tego samego wieczoru na scenę wyjdzie nasza rodzima gwiazda - Kombii. Grupa Grzegorza Skawińskiego od kilku lat przeżywa renesans popularności za sprawą nowych aranżacji nagrań z lat 80. Zespół zafunduje więc publiczności muzyczną podróż w czasie.

Festyn KGHM to także wiele atrakcji sportowych. Dla pracowników oddziałów i spółek firma organizuje międzyzakładowe mistrzostwa "Sprawdź swoją formę". Trzyosobowe drużyny będą próbować swoich sił w kilku konkurencjach. Wyczerpujący może okazać się test Coopera. Określany jako "najłagodniejsza próba wysiłkowa na świecie" polega na pokonaniu jak najdłuższego dystansu w ciągu 12 minut, najlepiej biegiem. Osoba o dobrej kondycji może podczas takiego testu przebiec ponad dwa kilometry.

Drużyny zmierzą się też w wyścigu przez tor przeszkód i teście na ergometrze wioślarskim. Ostatnia konkurencja polega na "przepłynięciu" dystansu 200 metrów na specjalnym symulatorze.

Na arenie sportowej będzie można także porzucać do celu piłkami i hula-hoop. Podczas zawodów drużynom będą towarzyszyć zawodowi sportowcy: lekkoatleci Artur Partyka i Sebastian Chmara oraz wioślarz Kajetan Broniewski.

Aktywnym organizatorzy zapewnią ścianę wspinaczkowa i park linowy. Najmłodsi będą mogli poszaleć na dmuchanych zjeżdżalniach, a starsi pojeździć quadami. Oprócz tego na lotnisku stanie wielkie wesołe miasteczko.

Ci, którzy wolą odpoczywać przy grillu, będą mieli szansę zaserwować popisowe danie samemu Karolowi Okrasie. Jeden z najpopularniejszych polskich kucharzy, prowadzący telewizyjny program "Kuchnia z Okrasą", będzie jurorem mistrzostw grillowania. Dwuosobowe grupy przyrządzą potrawę z polędwicy i kurczaka. Organizator zapewni sprzęt i produkty, a nawet dodatki, takie jak imbir, curry czy kiełki. Na przygotowanie potrawy uczestnicy będą mieli dwie godziny. Okrasa i pozostali jurorzy, przedstawiciele KGHM, ocenią jej smak i wygląd, estetykę podania oraz dobór składników.

Widowiskowo zapowiadają się zawody balonowe o Puchar Prezesa. 11 reprezentantów oddziałów firmy pod opieką profesjonalistów zmierzy się w trzech konkurencjach. Lecąc nisko nad ziemią, będą odciskać stemple koszami na specjalnych taśmach, rzucać do celu workami z piaskiem i ścigać wcześniej wypuszczony balon.

Miłośnicy motoryzacji będą mogli zmierzyć się w "Trójboju z Fordem". Zawodnicy muszą pokonać tor przeszkód w tzw. alkogoglach symulujących stan nietrzeźwości, przejechać ósemkę trolejem - pojazdem o zwiększonym poślizgu, a na końcu wykonać slalom autem. Inne konkurencje samochodowe to zmiana koła na czas i przeciąganie auta liną.

Święto KGHM to zabawa, ale też okazja do przypomnienia historii firmy. Odbędą się prezentacje hut, oddziałów i spółek. Zaplanowano pokazowe wytopy miedzi i płukanie złota oraz ekspozycję maszyn górniczych. Wystąpi orkiestra huty miedzi w Głogowie i chór górniczy z Lubina.

W niedzielę o północy nad lotniskiem rozbłysną wielokolorowe światła. Na zakończenie festynu organizatorzy przygotowali multimedialny spektakl laserowy.

Wstęp na festyn i koncerty jest bezpłatny. W większości konkursów mogą brać udział tylko pracownicy KGHM.

Informacje o imprezie na stronie www.50lat.kghm.pl

Źródło: Gazeta Wyborcza Wrocław

KGHM świętuje złoty jubileusz na lotnisku w Lubinie


KGHM świętuje złoty jubileusz na lotnisku w Lubinie
Justyna Kuźnik
31.08.2011 aktualizacja: 2011-08-31 10:33


Lot balonem, grillowanie z Karolem Okrasą i koncert gwiazd rocka - to tylko część atrakcji urodzinowej imprezy miedziowego giganta. W weekend na lotnisku w Lubinie KGHM organizuje wielki festyn


KGHM Polska Miedź świętuje w tym roku swoje 50-lecie. Z tej okazji firma przygotowała dwudniowy festyn na lubińskim lotnisku. W programie jest kilkadziesiąt różnorodnych atrakcji: od zawodów sportowych, przez konkursy, po koncerty polskich i zagranicznych wykonawców.

W południe imprezę otworzy występ Orkiestry Dętej Zakładów Górniczych z Lubina. Przez cały dzień na małej scenie będą grać młode lokalne zespoły. Wieczorem zacznie się główny koncert pod hasłem "We Love Rock". Na dużej scenie zagrają popularne w latach 70. grupy Slade i The Sweet oraz Chris Norman, wokalista grupy Smokie, znanej w Polsce z utworu "Living Next Door To Alice". Święto dla fanów starego dobrego rocka potrwa do północy.


Niedziela będzie należała do legendy disco - Boney M. Chociaż grupa od lat nie istnieje w pierwotnym składzie, jej członkowie wciąż występują z repertuarem największych przebojów. W Lubinie zabrzmią więc z pewnością "Daddy Cool" i "Ma Baker".

Tego samego wieczoru na scenę wyjdzie nasza rodzima gwiazda - Kombii. Grupa Grzegorza Skawińskiego od kilku lat przeżywa renesans popularności za sprawą nowych aranżacji nagrań z lat 80. Zespół zafunduje więc publiczności muzyczną podróż w czasie.

Festyn KGHM to także wiele atrakcji sportowych. Dla pracowników oddziałów i spółek firma organizuje międzyzakładowe mistrzostwa "Sprawdź swoją formę". Trzyosobowe drużyny będą próbować swoich sił w kilku konkurencjach. Wyczerpujący może okazać się test Coopera. Określany jako "najłagodniejsza próba wysiłkowa na świecie" polega na pokonaniu jak najdłuższego dystansu w ciągu 12 minut, najlepiej biegiem. Osoba o dobrej kondycji może podczas takiego testu przebiec ponad dwa kilometry.

Drużyny zmierzą się też w wyścigu przez tor przeszkód i teście na ergometrze wioślarskim. Ostatnia konkurencja polega na "przepłynięciu" dystansu 200 metrów na specjalnym symulatorze.

Na arenie sportowej będzie można także porzucać do celu piłkami i hula-hoop. Podczas zawodów drużynom będą towarzyszyć zawodowi sportowcy: lekkoatleci Artur Partyka i Sebastian Chmara oraz wioślarz Kajetan Broniewski.

Aktywnym organizatorzy zapewnią ścianę wspinaczkowa i park linowy. Najmłodsi będą mogli poszaleć na dmuchanych zjeżdżalniach, a starsi pojeździć quadami. Oprócz tego na lotnisku stanie wielkie wesołe miasteczko.

Ci, którzy wolą odpoczywać przy grillu, będą mieli szansę zaserwować popisowe danie samemu Karolowi Okrasie. Jeden z najpopularniejszych polskich kucharzy, prowadzący telewizyjny program "Kuchnia z Okrasą", będzie jurorem mistrzostw grillowania. Dwuosobowe grupy przyrządzą potrawę z polędwicy i kurczaka. Organizator zapewni sprzęt i produkty, a nawet dodatki, takie jak imbir, curry czy kiełki. Na przygotowanie potrawy uczestnicy będą mieli dwie godziny. Okrasa i pozostali jurorzy, przedstawiciele KGHM, ocenią jej smak i wygląd, estetykę podania oraz dobór składników.

Widowiskowo zapowiadają się zawody balonowe o Puchar Prezesa. 11 reprezentantów oddziałów firmy pod opieką profesjonalistów zmierzy się w trzech konkurencjach. Lecąc nisko nad ziemią, będą odciskać stemple koszami na specjalnych taśmach, rzucać do celu workami z piaskiem i ścigać wcześniej wypuszczony balon.

Miłośnicy motoryzacji będą mogli zmierzyć się w "Trójboju z Fordem". Zawodnicy muszą pokonać tor przeszkód w tzw. alkogoglach symulujących stan nietrzeźwości, przejechać ósemkę trolejem - pojazdem o zwiększonym poślizgu, a na końcu wykonać slalom autem. Inne konkurencje samochodowe to zmiana koła na czas i przeciąganie auta liną.

Święto KGHM to zabawa, ale też okazja do przypomnienia historii firmy. Odbędą się prezentacje hut, oddziałów i spółek. Zaplanowano pokazowe wytopy miedzi i płukanie złota oraz ekspozycję maszyn górniczych. Wystąpi orkiestra huty miedzi w Głogowie i chór górniczy z Lubina.

W niedzielę o północy nad lotniskiem rozbłysną wielokolorowe światła. Na zakończenie festynu organizatorzy przygotowali multimedialny spektakl laserowy.

Wstęp na festyn i koncerty jest bezpłatny. W większości konkursów mogą brać udział tylko pracownicy KGHM.

Informacje o imprezie na stronie www.50lat.kghm.pl

Źródło: Gazeta Wyborcza Wrocław

30 sierpnia 2011

Skoki spadochronowe. Ekstremalne hobby

 Skoki spadochronowe. Ekstremalne hobby

dodano: 7 sierpnia 2011, 18:15
Gdy z samolotu skacze formacja, może zdarzyć się praktycznie wszystko. Raz jeden ze spadochroniarzy tylko musnął nogą czaszę spadochronu kolegi. Niby nic – ale po wylądowaniu okazało się, że ma otwarte złamanie nogi.
Dziwne? Tylko z pozoru, bo czasza spadochronu napełniona powietrzem jest twarda niczym beton, zaś prędkość spadania to 200 km na godzinę.
- Tej prędkości praktycznie się nie czuje, bo w przestworzach nie ma punktów odniesienia. Silny wiatr, nawet w bezwietrzną pogodę, smaga twarz, czasami osobom o pulchniejszych policzkach skóra mocno zafaluje...- mówi Grażyna "Zosia” Słocińska z Opola. To doświadczona spadochroniarka, niedawno brała udział w próbie bicia rekordu kobiet w skokach formacji RW (chodziło o stworzenie najliczniejszej tzw. formacji spadającej swobodnie).

Sztuka nad sztukami
Rekord bito na lotnisku Aeroklubu Włocławskiego w Kruszynie. To była kolejna próba, bo w 2009 roku paniom udało się zbudować 20-osobową formację. Rok później, również na lotnisku w Kruszynie, 29 pań próbowało pobić ten rekord i choć w ostatnim skoku były blisko celu – ostatecznie nie udało się. Spadochroniarki nie dały jednak za wygraną – stąd ich lipcowe spotkanie.
- Długo myślałam, czy wziąć udział w tej próbie – mówi opolanka. Ma ponad 600 skoków na koncie.

Skakała też w formacjach, ale nie tak dużych: – I tego się bałam, że moje doświadczenie nie jest wystarczające – wyjaśnia.
Bo to jest sztuka – kilkudziesięciu spadochroniarzy spada z ogromną prędkością tuż obok siebie. Muszą się delikatnie złapać i stworzyć wieloosobową figurę. Skaczą z bardzo dużych wysokości, przydaje się więc umiejętność oddychania rozrzedzonym powietrzem. U niektórych przebywanie przez kilkadziesiąt sekund w rozrzedzonym powietrzu (od 4 do 6 tys. metrów) może powodować dekoncentrację.

Skoki spadochronowe – to dla większości śmiertelników - sport ekstremalny, ale skakanie w dużych zespołach – to już ekstremum totalne.
Lot, skok, lot, skok…

Plan bicia rekordu na lotnisku w Kruszynie był opracowany tak, aby zminimalizować wszelkie niedociągnięcia i przypadkowość. Zanim dziewczyny wyruszyły ku niebu, ćwiczyły cały układ… na ziemi. Dla niewtajemniczonych to wyglądało jak jakiś skomplikowany taniec. Ale one nie tańczyły, tylko sekunda po sekundzie powtarzały kolejne etapy budowania formacji. Grażyna została wytypowana do bazy, czyli centrum układu. Wraz z trzema innymi spadochroniarkami miała jako pierwsza znaleźć się w powietrzu, to wokół nich budowano figurę.

- Zaplanowano formację z 26 spadochroniarek - relacjonuje Grażyna. – Ćwiczyłyśmy pod okiem instruktora Dariusza "Dafiego” Filipowskiego, który zresztą pochodzi z Opola.

Po serii symulacji na ziemi spadochroniarki mogły wejść do samolotu i odlecieć. - A dokładnie to weszłyśmy do dwóch maszyn – bo w jednej byśmy się nie zmieściły – mówi opolanka.

Leciały maszynami L-410 Turbolet oraz Cessna 208 Grand Caravan, a ich zmagania dokumentowało dwóch operatorów. Bicie rekordu nie skończyło się na jednym locie.
reklama

Ile to kosztuje:

Kurs:
od 4 tys. do 4,5 tys. złotych (kwota zależy od indywidualnych predyspozycji i szybkości wyuczenia się manewrów w powietrzu, co może wymagać wykonania od 6 do 8 skoków)
Sprzęt:
Jednorazowe wypożyczenie kombinezonu, okularów, wysokościomierza, spadochronu - od 40 zł.
Sam skok z wysokości 4 tys. metrów - 80 zł (za tzw. bilet).
Kupno kompletnego sprzętu średniej jakości - 18 – 20 tys.
- Dotarcie się podczas symulacji naziemnych – to jedno. W powietrzu, gdy do głosu w organizmie dochodzą potężne dawki adrenaliny, wszystko trzeba było jeszcze raz przećwiczyć – mówi Grażyna.

Próby trwały dwa dni. Podczas pierwszych lotów, skacząc z wysokości 4000 metrów, udało się zbudować dwie 13-osobowe formacje, w kolejnych próbach, już z wysokości 4,5 kilometra, spadochroniarki próbowały sformować większą grupę.
- Lot, skok, lądowanie, omówienie próby. Potem – lot, skok, lądowanie i omówienie próby. Trzeba było poznać słabe strony formacji. Jedna z dziewczyn musiała zrezygnować. Nie potrafiła przełamać stresu związanego z biciem rekordu i jej skoki nie były do końca perfekcyjne – mówi spadochroniarka.

Sukces, ale…
W ósmym locie 29 skaczącym dziewczynom (dojechały kolejne spadochroniarki, co pozwoliło zwiększyć formację) udało się zbudować w powietrzu 25-osobową formację. To nie jest pełny sukces, bo w końcu czterem dziewczynom nie udało się zadokować – co wykazały nagrania filmowe. Potem pogoda się załamała, nie można było już dalej skakać.

- Ale i tak ten skok uznano za sukces. Zresztą – nawet gdyby był rekord, to i tak nieoficjalny. Nie wykupiliśmy licencji sportowych – wyjaśnia Grażyna Słocińska. – Oczywiście każda z nas miała stosowne uprawnienia i świadectwa kwalifikacji oraz książeczki z potwierdzonymi skokami - a to są właściwe dokumenty potwierdzające nasze doświadczenie spadochroniarskie.

Decyzja o niewykupieniu licencji sportowych była świadoma. Na forach spadochroniarskich można znaleźć takie opinie: - To papierek, który służyć może jako zakładka do książki. Nic nie daje.

A w sumie trzeba by było za te licencje zapłacić około 6 tysięcy złotych.
Lepiej się nie mylić

- Najważniejsze były nie kosztowne papierki, ale to, co uda się nam robić w powietrzu – mówi opolanka. – Leciały dwa samoloty, jeden obok drugiego, blisko siebie. Nigdy wcześniej nie widziałam tak blisko siebie lecących maszyn. Ale tak musiało być, bowiem należało zrobić wszystko, by dziewczyny wyskoczyły mniej więcej w jednym czasie i w jednym miejscu. W samolotach stałyśmy bardzo ciasno, praktycznie jedna drugiej na plecach. To też po to, aby zminimalizować odstępy w skokach.

Cztery dziewczyny z bazy – w tym Grażyna – w powietrzu złapały się za ramiona i leciały w dół, czekając, aż do nich dołączą – wedle scenariusza ustalonego podczas naziemnych prób – kolejni skoczkowie.

- Trzeba być skupionym, nie rozglądać się, nie być rozkojarzonym. Przez cały czas spadania patrzyłam w twarz swej partnerki z naprzeciwka, tylko kątem oka obserwowałam, jak dochodzą do nas kolejne osoby - mówi Grażyna.
Musiały sterować ciałem, aby trafić w odpowiednim momencie w odpowiednie miejsce formacji.

- Można przyśpieszyć lub zwolnić w zależności od tego jak się wygnie nogi i ręce – mówi spadochroniarka z Opola.
Jeśli ktoś nie wyhamuje na czas na wysokości tworzącej się właśnie formacji, może uderzyć w nią i rozbić, może dość do poważnych kontuzji. Tu każdy element jest ważny i jest jak w dominie: jeśli zawiedzie najdrobniejszy szczegół - to posypie się cały układ. - By zbudować taką grupę nie wystarczy tylko bezpiecznie oddzielić się od samolotu i płasko spadać. Sylwetka musi być wyjątkowo stabilna, pewna, trzeba też umieć szybko dochodzić do bazy, błyskawicznie reagować na zmiany prędkości innych skoczków oraz rozejść się, by otworzyć spadochron w bezpiecznej separacji od innych – dodaje opolanka .– My, dziewczyny z bazy, otwierałyśmy spadochrony na wysokości 800-1000 m.

Swobodne spadanie (bez otwartego spadochronu) trwa do 60 sekund. Utrzymanie formacji musi trwać co najmniej sekundę. Potem jest czas na rozłożenie formacji i otworzenie spadochronów. W zależności od położenia w formacji skoczkowie mają na to od 5 do 15 sekund. Praktycznie czasu na pomyłki – nie ma.

Tłum w powietrzu
Wyczyn spadochroniarek nie był końcem polskich grupowych rekordów. W minionym tygodniu polscy skoczkowie w towarzystwie kolegów z innych krajów pobili kolejny rekord Polski– udało się stworzyć formację 113 skoczków.
– Wydaje się, że niejeden z polskich skoczków ma chrapkę na udział w biciu rekordu w Dubaju, zaplanowanym na 2013 rok. Tam figurę spróbuje ułożyć 500 spadochroniarzy. Ja już jednak tam nie polecę… To dla mnie za duży "tłum” w powietrzu – śmieje się opolanka.
Skaczę, bo lubię się przewietrzyć - mówi Grażyna "Zosia” Słucińska. Skaczę, bo lubię się przewietrzyć - mówi Grażyna „Zosia” Słucińska. (fot. archiwum prywatne)
Do tej pory największy spadochronowy rekord to formacja złożona z 400 skoczków utworzona w Tajlandii w 2006 roku. Udało się dzięki bezpośredniemu zaangażowaniu króla Tajlandii, który jako zwierzchnik sił zbrojnych udostępniał samoloty transportowe mogące zabrać na pokład 100 spadochroniarzy.

Lubię się przewietrzyć
Grażyna zaczęła skakać we wczesnych latach dziewięćdziesiątych – jako nastolatka chodziła z koleżanką na siłownię i usłyszała od ćwiczących tam panów, że w Aeroklubie Opolskim organizowany jest kurs spadochroniarski. Też postanowiły wziąć w nim udział.

- Rodzice nie byli zdziwieni, bo już wcześniej trenowałam sport niekojarzący się z kobietami - strzelectwo. – mówi. Bardziej zdumione miny mieli instruktorzy na lotnisku. To był przełomowy rok: na kursie spadochroniarskim pojawiła się jedna dziewczyna, a na szybowcowym "aż” 5. - Instruktorzy nie ukrywali, że teraz, z uwagi na obecność płci pięknej, muszą się inaczej zachowywać, bardziej uważać na gesty i słowa... Ale i tak, bywało, że wymknęło się im jakieś drobne przekleństwo - mówi opolanka. Podkreśla, że to jest sport jak najbardziej dla kobiet. – O zdrowie trzeba dbać, ale nie trzeba mieć wielkich muskułów ani dźwigać ciężarów, aby skakać ze spadochronem.

Dziś ma na koncie ponad sześćset skoków, ale najbardziej pamięta oczywiście swój pierwszy:

- Skakałam z samolotu o nazwie Gawron, w którym najpierw musiałam wyjść na stopień, na zewnątrz, przytrzymać się drzwi i zastrzału, a dopiero potem skoczyć. Dostałam potężną dawkę adrenaliny. Ale zrobiłam to, bo przecież wcześniej skoczyła cała moja grupa. Tak, tak – dziewczyn wcale nie puszczano przodem.
Dotąd najdłużej spadała przez minutę i dwadzieścia sekund, gdy skoczyła z wysokości pięciu tysięcy metrów. - Fajnie jest poganiać się po niebie, zobaczyć obok siebie w przestworzach znajomą twarz, może jakąś formację zrobić... – mówi.

A na pytanie, czemu skacze – niezmiennie od lat odpowiada - Bo lubię się porządnie "przewietrzyć”, tak do czasu do czasu.

Skoki spadochronowe. Ekstremalne hobby

 Skoki spadochronowe. Ekstremalne hobby

dodano: 7 sierpnia 2011, 18:15
Gdy z samolotu skacze formacja, może zdarzyć się praktycznie wszystko. Raz jeden ze spadochroniarzy tylko musnął nogą czaszę spadochronu kolegi. Niby nic – ale po wylądowaniu okazało się, że ma otwarte złamanie nogi.
Dziwne? Tylko z pozoru, bo czasza spadochronu napełniona powietrzem jest twarda niczym beton, zaś prędkość spadania to 200 km na godzinę.
- Tej prędkości praktycznie się nie czuje, bo w przestworzach nie ma punktów odniesienia. Silny wiatr, nawet w bezwietrzną pogodę, smaga twarz, czasami osobom o pulchniejszych policzkach skóra mocno zafaluje...- mówi Grażyna "Zosia” Słocińska z Opola. To doświadczona spadochroniarka, niedawno brała udział w próbie bicia rekordu kobiet w skokach formacji RW (chodziło o stworzenie najliczniejszej tzw. formacji spadającej swobodnie).

Sztuka nad sztukami
Rekord bito na lotnisku Aeroklubu Włocławskiego w Kruszynie. To była kolejna próba, bo w 2009 roku paniom udało się zbudować 20-osobową formację. Rok później, również na lotnisku w Kruszynie, 29 pań próbowało pobić ten rekord i choć w ostatnim skoku były blisko celu – ostatecznie nie udało się. Spadochroniarki nie dały jednak za wygraną – stąd ich lipcowe spotkanie.
- Długo myślałam, czy wziąć udział w tej próbie – mówi opolanka. Ma ponad 600 skoków na koncie.

Skakała też w formacjach, ale nie tak dużych: – I tego się bałam, że moje doświadczenie nie jest wystarczające – wyjaśnia.
Bo to jest sztuka – kilkudziesięciu spadochroniarzy spada z ogromną prędkością tuż obok siebie. Muszą się delikatnie złapać i stworzyć wieloosobową figurę. Skaczą z bardzo dużych wysokości, przydaje się więc umiejętność oddychania rozrzedzonym powietrzem. U niektórych przebywanie przez kilkadziesiąt sekund w rozrzedzonym powietrzu (od 4 do 6 tys. metrów) może powodować dekoncentrację.

Skoki spadochronowe – to dla większości śmiertelników - sport ekstremalny, ale skakanie w dużych zespołach – to już ekstremum totalne.
Lot, skok, lot, skok…

Plan bicia rekordu na lotnisku w Kruszynie był opracowany tak, aby zminimalizować wszelkie niedociągnięcia i przypadkowość. Zanim dziewczyny wyruszyły ku niebu, ćwiczyły cały układ… na ziemi. Dla niewtajemniczonych to wyglądało jak jakiś skomplikowany taniec. Ale one nie tańczyły, tylko sekunda po sekundzie powtarzały kolejne etapy budowania formacji. Grażyna została wytypowana do bazy, czyli centrum układu. Wraz z trzema innymi spadochroniarkami miała jako pierwsza znaleźć się w powietrzu, to wokół nich budowano figurę.

- Zaplanowano formację z 26 spadochroniarek - relacjonuje Grażyna. – Ćwiczyłyśmy pod okiem instruktora Dariusza "Dafiego” Filipowskiego, który zresztą pochodzi z Opola.

Po serii symulacji na ziemi spadochroniarki mogły wejść do samolotu i odlecieć. - A dokładnie to weszłyśmy do dwóch maszyn – bo w jednej byśmy się nie zmieściły – mówi opolanka.

Leciały maszynami L-410 Turbolet oraz Cessna 208 Grand Caravan, a ich zmagania dokumentowało dwóch operatorów. Bicie rekordu nie skończyło się na jednym locie.
reklama

Ile to kosztuje:

Kurs:
od 4 tys. do 4,5 tys. złotych (kwota zależy od indywidualnych predyspozycji i szybkości wyuczenia się manewrów w powietrzu, co może wymagać wykonania od 6 do 8 skoków)
Sprzęt:
Jednorazowe wypożyczenie kombinezonu, okularów, wysokościomierza, spadochronu - od 40 zł.
Sam skok z wysokości 4 tys. metrów - 80 zł (za tzw. bilet).
Kupno kompletnego sprzętu średniej jakości - 18 – 20 tys.
- Dotarcie się podczas symulacji naziemnych – to jedno. W powietrzu, gdy do głosu w organizmie dochodzą potężne dawki adrenaliny, wszystko trzeba było jeszcze raz przećwiczyć – mówi Grażyna.

Próby trwały dwa dni. Podczas pierwszych lotów, skacząc z wysokości 4000 metrów, udało się zbudować dwie 13-osobowe formacje, w kolejnych próbach, już z wysokości 4,5 kilometra, spadochroniarki próbowały sformować większą grupę.
- Lot, skok, lądowanie, omówienie próby. Potem – lot, skok, lądowanie i omówienie próby. Trzeba było poznać słabe strony formacji. Jedna z dziewczyn musiała zrezygnować. Nie potrafiła przełamać stresu związanego z biciem rekordu i jej skoki nie były do końca perfekcyjne – mówi spadochroniarka.

Sukces, ale…
W ósmym locie 29 skaczącym dziewczynom (dojechały kolejne spadochroniarki, co pozwoliło zwiększyć formację) udało się zbudować w powietrzu 25-osobową formację. To nie jest pełny sukces, bo w końcu czterem dziewczynom nie udało się zadokować – co wykazały nagrania filmowe. Potem pogoda się załamała, nie można było już dalej skakać.

- Ale i tak ten skok uznano za sukces. Zresztą – nawet gdyby był rekord, to i tak nieoficjalny. Nie wykupiliśmy licencji sportowych – wyjaśnia Grażyna Słocińska. – Oczywiście każda z nas miała stosowne uprawnienia i świadectwa kwalifikacji oraz książeczki z potwierdzonymi skokami - a to są właściwe dokumenty potwierdzające nasze doświadczenie spadochroniarskie.

Decyzja o niewykupieniu licencji sportowych była świadoma. Na forach spadochroniarskich można znaleźć takie opinie: - To papierek, który służyć może jako zakładka do książki. Nic nie daje.

A w sumie trzeba by było za te licencje zapłacić około 6 tysięcy złotych.
Lepiej się nie mylić

- Najważniejsze były nie kosztowne papierki, ale to, co uda się nam robić w powietrzu – mówi opolanka. – Leciały dwa samoloty, jeden obok drugiego, blisko siebie. Nigdy wcześniej nie widziałam tak blisko siebie lecących maszyn. Ale tak musiało być, bowiem należało zrobić wszystko, by dziewczyny wyskoczyły mniej więcej w jednym czasie i w jednym miejscu. W samolotach stałyśmy bardzo ciasno, praktycznie jedna drugiej na plecach. To też po to, aby zminimalizować odstępy w skokach.

Cztery dziewczyny z bazy – w tym Grażyna – w powietrzu złapały się za ramiona i leciały w dół, czekając, aż do nich dołączą – wedle scenariusza ustalonego podczas naziemnych prób – kolejni skoczkowie.

- Trzeba być skupionym, nie rozglądać się, nie być rozkojarzonym. Przez cały czas spadania patrzyłam w twarz swej partnerki z naprzeciwka, tylko kątem oka obserwowałam, jak dochodzą do nas kolejne osoby - mówi Grażyna.
Musiały sterować ciałem, aby trafić w odpowiednim momencie w odpowiednie miejsce formacji.

- Można przyśpieszyć lub zwolnić w zależności od tego jak się wygnie nogi i ręce – mówi spadochroniarka z Opola.
Jeśli ktoś nie wyhamuje na czas na wysokości tworzącej się właśnie formacji, może uderzyć w nią i rozbić, może dość do poważnych kontuzji. Tu każdy element jest ważny i jest jak w dominie: jeśli zawiedzie najdrobniejszy szczegół - to posypie się cały układ. - By zbudować taką grupę nie wystarczy tylko bezpiecznie oddzielić się od samolotu i płasko spadać. Sylwetka musi być wyjątkowo stabilna, pewna, trzeba też umieć szybko dochodzić do bazy, błyskawicznie reagować na zmiany prędkości innych skoczków oraz rozejść się, by otworzyć spadochron w bezpiecznej separacji od innych – dodaje opolanka .– My, dziewczyny z bazy, otwierałyśmy spadochrony na wysokości 800-1000 m.

Swobodne spadanie (bez otwartego spadochronu) trwa do 60 sekund. Utrzymanie formacji musi trwać co najmniej sekundę. Potem jest czas na rozłożenie formacji i otworzenie spadochronów. W zależności od położenia w formacji skoczkowie mają na to od 5 do 15 sekund. Praktycznie czasu na pomyłki – nie ma.

Tłum w powietrzu
Wyczyn spadochroniarek nie był końcem polskich grupowych rekordów. W minionym tygodniu polscy skoczkowie w towarzystwie kolegów z innych krajów pobili kolejny rekord Polski– udało się stworzyć formację 113 skoczków.
– Wydaje się, że niejeden z polskich skoczków ma chrapkę na udział w biciu rekordu w Dubaju, zaplanowanym na 2013 rok. Tam figurę spróbuje ułożyć 500 spadochroniarzy. Ja już jednak tam nie polecę… To dla mnie za duży "tłum” w powietrzu – śmieje się opolanka.
Skaczę, bo lubię się przewietrzyć - mówi Grażyna "Zosia” Słucińska. Skaczę, bo lubię się przewietrzyć - mówi Grażyna „Zosia” Słucińska. (fot. archiwum prywatne)
Do tej pory największy spadochronowy rekord to formacja złożona z 400 skoczków utworzona w Tajlandii w 2006 roku. Udało się dzięki bezpośredniemu zaangażowaniu króla Tajlandii, który jako zwierzchnik sił zbrojnych udostępniał samoloty transportowe mogące zabrać na pokład 100 spadochroniarzy.

Lubię się przewietrzyć
Grażyna zaczęła skakać we wczesnych latach dziewięćdziesiątych – jako nastolatka chodziła z koleżanką na siłownię i usłyszała od ćwiczących tam panów, że w Aeroklubie Opolskim organizowany jest kurs spadochroniarski. Też postanowiły wziąć w nim udział.

- Rodzice nie byli zdziwieni, bo już wcześniej trenowałam sport niekojarzący się z kobietami - strzelectwo. – mówi. Bardziej zdumione miny mieli instruktorzy na lotnisku. To był przełomowy rok: na kursie spadochroniarskim pojawiła się jedna dziewczyna, a na szybowcowym "aż” 5. - Instruktorzy nie ukrywali, że teraz, z uwagi na obecność płci pięknej, muszą się inaczej zachowywać, bardziej uważać na gesty i słowa... Ale i tak, bywało, że wymknęło się im jakieś drobne przekleństwo - mówi opolanka. Podkreśla, że to jest sport jak najbardziej dla kobiet. – O zdrowie trzeba dbać, ale nie trzeba mieć wielkich muskułów ani dźwigać ciężarów, aby skakać ze spadochronem.

Dziś ma na koncie ponad sześćset skoków, ale najbardziej pamięta oczywiście swój pierwszy:

- Skakałam z samolotu o nazwie Gawron, w którym najpierw musiałam wyjść na stopień, na zewnątrz, przytrzymać się drzwi i zastrzału, a dopiero potem skoczyć. Dostałam potężną dawkę adrenaliny. Ale zrobiłam to, bo przecież wcześniej skoczyła cała moja grupa. Tak, tak – dziewczyn wcale nie puszczano przodem.
Dotąd najdłużej spadała przez minutę i dwadzieścia sekund, gdy skoczyła z wysokości pięciu tysięcy metrów. - Fajnie jest poganiać się po niebie, zobaczyć obok siebie w przestworzach znajomą twarz, może jakąś formację zrobić... – mówi.

A na pytanie, czemu skacze – niezmiennie od lat odpowiada - Bo lubię się porządnie "przewietrzyć”, tak do czasu do czasu.

Satelita wyśledzi, kto ma nowy dom



Satelita wyśledzi, kto ma nowy dom

Przemysław Jedlecki
2011-08-25, ostatnia aktualizacja 2011-08-25 17:32


Władze Gliwic wydały 55 tys. zł na szczegółowe zdjęcia satelitarne miasta. Inwestycja zwróci się na pewno, bo dzięki fotografiom już znaleziono kilka dużych firm, które nie płacą podatku od nieruchomości. - Ściągniemy z nich co najmniej milion złotych - mówią w magistracie.

Za pomocą satelity obfotografowano niemal całe Gliwice. Jak mówi Andrzej Kotłowski, kierownik referatu Miejskiego Systemu Informacji Przestrzennej, zdjęcia są wykonane w wysokiej rozdzielczości, wszystko na nich widać z dokładnością do pół metra. - Da się rozpoznać nawet marki samochodów - zapewnia urzędnik.

Specjaliści podzielili miasto na niewielkie kwadraty (500 na 500 m) i po kolei dokładnie im się przyglądali. Sprawdzali, czy znajdujące się w nich budynki mają taką powierzchnię, jaką zgłosili w magistracie ich właściciele, albo czy w ogóle figurują w ewidencji. Wszystko po to, by przekonać się, czy firmy i gliwiczanie uczciwie płacą podatki od nieruchomości.

Efekty akcji zaskoczyły samych urzędników. Okazało się, że w Gliwicach "po cichu" przybyło ponad 1,3 tys. budynków, a niemal 500 kolejnych przebudowano. - Nie oznacza to, że właściciele wszystkich tych budynków nie powiedzieli prawdy. Sprawy musimy wyjaśnić. Część nieruchomości może być zgłoszona do opodatkowania, ale może ich nie być w ewidencji budynków i stąd rozbieżności - zastrzega Anna Knyps, naczelniczka gliwickiego wydziału podatków i opłat. Urzędnicy przyznają jednak, że nieprawidłowości dotyczą głównie firm. Ich właściciele czasem nie wpuszczali na swój teren urzędników i gdzieś na tyłach stawiali nowe hale lub wiaty.

- Już po kilkunastu minutach oglądania zdjęć wydatek na ich kupno i opracowanie zwrócił się. Znaleźliśmy kilka firm, które mają nowe budynki, a nasze służby podatkowe o tym nie wiedziały. Ściągniemy z nich około milion złotych zaległych podatków - mówi Kotłowski.

Knyps podkreśla, że wkrótce wielu podatników może się spodziewać wezwań do złożenia wyjaśnień. - Możemy zażądać zaległych podatków do pięciu lat wstecz - przypomina


Więcej... http://katowice.gazeta.pl/katowice/1,35019,10174036,Satelita_wysledzi__kto_ma_nowy_dom.html#ixzz1WWv0kWDK

Satelita wyśledzi, kto ma nowy dom



Satelita wyśledzi, kto ma nowy dom

Przemysław Jedlecki
2011-08-25, ostatnia aktualizacja 2011-08-25 17:32


Władze Gliwic wydały 55 tys. zł na szczegółowe zdjęcia satelitarne miasta. Inwestycja zwróci się na pewno, bo dzięki fotografiom już znaleziono kilka dużych firm, które nie płacą podatku od nieruchomości. - Ściągniemy z nich co najmniej milion złotych - mówią w magistracie.

Za pomocą satelity obfotografowano niemal całe Gliwice. Jak mówi Andrzej Kotłowski, kierownik referatu Miejskiego Systemu Informacji Przestrzennej, zdjęcia są wykonane w wysokiej rozdzielczości, wszystko na nich widać z dokładnością do pół metra. - Da się rozpoznać nawet marki samochodów - zapewnia urzędnik.

Specjaliści podzielili miasto na niewielkie kwadraty (500 na 500 m) i po kolei dokładnie im się przyglądali. Sprawdzali, czy znajdujące się w nich budynki mają taką powierzchnię, jaką zgłosili w magistracie ich właściciele, albo czy w ogóle figurują w ewidencji. Wszystko po to, by przekonać się, czy firmy i gliwiczanie uczciwie płacą podatki od nieruchomości.

Efekty akcji zaskoczyły samych urzędników. Okazało się, że w Gliwicach "po cichu" przybyło ponad 1,3 tys. budynków, a niemal 500 kolejnych przebudowano. - Nie oznacza to, że właściciele wszystkich tych budynków nie powiedzieli prawdy. Sprawy musimy wyjaśnić. Część nieruchomości może być zgłoszona do opodatkowania, ale może ich nie być w ewidencji budynków i stąd rozbieżności - zastrzega Anna Knyps, naczelniczka gliwickiego wydziału podatków i opłat. Urzędnicy przyznają jednak, że nieprawidłowości dotyczą głównie firm. Ich właściciele czasem nie wpuszczali na swój teren urzędników i gdzieś na tyłach stawiali nowe hale lub wiaty.

- Już po kilkunastu minutach oglądania zdjęć wydatek na ich kupno i opracowanie zwrócił się. Znaleźliśmy kilka firm, które mają nowe budynki, a nasze służby podatkowe o tym nie wiedziały. Ściągniemy z nich około milion złotych zaległych podatków - mówi Kotłowski.

Knyps podkreśla, że wkrótce wielu podatników może się spodziewać wezwań do złożenia wyjaśnień. - Możemy zażądać zaległych podatków do pięciu lat wstecz - przypomina


Więcej... http://katowice.gazeta.pl/katowice/1,35019,10174036,Satelita_wysledzi__kto_ma_nowy_dom.html#ixzz1WWv0kWDK

29 sierpnia 2011

Jak sie bada katastrofy lotnicze w Bantustanie


28.08.2011 13:0514
opublikowana w: Smoleńsk Raport S 24

Jak sie bada katastrofy lotnicze w Bantustanie

Hallo, hallo mr Mundek Edmundowicz Klich?Yeees!Haraszo,to ja Alieksiej Putinowicz Morozow, .Naprawde wy towariszczu???Ja ja .Mundek u nas wasi piloci chcieli na chama wyladowac , my nie dalismy zgody , ale ten nasze szympansy na wiezy slyszaly jak ktos tam krzyczy, laduj dziadu!!!
No i pozniej sie okazalo, ze maszyna lezy w lasku, troche sie palilo to wyslalismy straz pozarna, w sile jednego samochodu, a po pogotowie nie dzwonilismy wiadomo bylo ze wsie pogibli.
Teraz pakuj sie i przyjezdzaj,bo trzeba jakiegos akredytowanego , bo bedziemy badac w ramach trzynastego zalacznika.Moge wziasc paru chlopakow ze soba?Wez przydadza sie do noszenia naszego sprzetu., sprzetu za duzo nie ma wiec nie bierz za duzo.Dobra juz dzwonie do Grochowskiego i lece do was.
Halo Grochowski?Ja Tu Klich Mundek, prosze mnie wpisac na pierwszy lot, bo mam spotkanie z Morozowem.
Grochowski palkownik wyslal Mundka a sam se mysli co sie bede spieszyl pogoda w Smolensku nieodpowiednia polece jutro rano.Patrzcie panstwo piloci tutki nie wiedzieli jaka pogoda a on wiedzial!!Zdolna bestia pan palkownik Grochowski.


On spal a w Smolensku Klich z Targalskim ciezko pracowali.Dwie godziny czekali na wizy biedaki w samolocie, jak sie sciemnilo to ich ruskie wypuscili, takie dobre paniska.Po czym bracia Rosjanie poinformowali, ze maja czarne skrzynki trzeba je tylko do Moskwy odstawic, do Makowego komiteta, bo przeciez Mundek z Alkiem ustalili, ten 13 zalacznik.To Targalskiemu te skrzynki na plecy i niech targa a co od tego jest.Pozniej sie go pani redaktor z jednej gazety spytala, czy robil fotki.A on na to, ze nie bo zapomnial aparatu.
Kobieta sie zdziwila , i pyta jak to pan zapomnial, a on jej na to, ze burdel byl straszny ale i tak panstwo zdalo egzamin bo aparat dowiozl, na drugi dzien Grochowski.Niepotrzebnie bo bracia rosjanie mieli swoje.Oni robili zdjecia i starczylo po co sie dublowac ?.A dostaliscie juz te zdjecia?A po co nam, nie nada tak mowil dzieduszka Morozow.


Jedenastego rano zjawil sie pan Grochowski z reszta ekipy, przywiezli aparat!!Przywiezli tez suwmiarki i sie udali robic pomiary , aparatu nie brali bo przeciez wspolpraca partnerska do czegos zobowiazuje!!Nasi mierza a Rosjanie obiecali, ze za dwa dni przysla Amielina zeby fortek pare pstryknal, to sie przydadza do pamiatkowego albumu ups raportu!!!Manek sobie galerie zrobi , pozniej bedzie wszystkim w salonie pokazywal, ze jak brzoza walnela w ten samolot, to on zrobil beczke z korkociagiem, a kto twierdzi ze nie to matacz , oszust, zlodziej i plagiator oraz inna swolocz niech sobie kazdy wpisze co chce.

Ale nic to jedziemy dalej.Panowie eksperty zabieraja sie za powazne badania ekspertyzy, ale jeden sie oglada na drugiego i sobie mowia tak:
Po co bedziemy tyrac, jak dostalismy sms -a , ze wina pilotow, trzeba ustalic kto naciskal.
Wiec wzieli sie za odsluchiwanie czarnych skrzynek, (bajer)one sa pomaranczowe.
Pech!Jak Morozow sobie nie zyczyl za duzo ludzi, to nie wzieli tego co umie sluchac, wiec tak sluchali, sluchali, kazdy slyszal co innego.Bracia Rosjaniie sie z lekka zdenerwowali, tak byc nie moze, Ty slyszales odchodzimy pierwszego pilota,i potwierdzenie drugiego? niemozliwe, ty jestes gluchy jak pien.To jest wersja ostatnia .
A ty co slyszales?Laduj dziadu, szybko kto to mowil?A to ten general natowski, ktorego nie lubliu.


Dawac tu Mundka!!!Mundek no i widzisz?general kazal ladowac.Jak zwykle Alieksieju Putinowiczu macie racje.
Teraz pojdzie z gorki!!!Mundek tyle zebys sie nie przemeczal to wez pare dni urlopu, najlepiej wtedy jak pozwolimy poogladac wrak.Yes!!!
Poszlo z gorki.Wiadomo kto winny to najwazniejsze.
Pozniej pan Targalski tlumaczyl to w wywiadzie w pewnej gazecie:
Panie Targalski a robiliscie jakies badania z tym skrzydlem, wziasc kawalek blachy i sprawdzic czy przetnie brzoze i przeleci te 200 metrow.?


Pani redaktor pani jak dziecko jest, przeciez Edmund Klich (moj przelozony wiec prosze sie go nie czepiac)Wyraznie powiedzial, ze jak "Walnelo to sie urwalo ", po co badania glupia kobieto? A kobiety to do garow i do scierek jak mowi Manek, a nie tu zadawac jakies glupie pytania.
Dobrze , tylko jeszcze jedno pytanie.Jak komisja pana Millera napisala ten raport?
Skad te sms y o winie pilotow?
Pani redaktor, powiem pani bo pania lubie.
Otoz w Polsce mamy swietego, , on ma objawienia , i jemu sie przed katastrofa ze dwa dni jakies objawilo, ze samolot sie rozbija z winy pilotow.
A moge wiedziec jak sie ten swiety czlowiek nazywa?
Zadna tajemnica pani redaktor, w salonie 24 wszyscy go znaja , to jest kumpel pana Turowskiego wie pani tego co Jezuita byl a pozniej mu sie znudzilo i sie ozenil.
Ten sie nazywa Krzysio Madel.

Dziekuje za wywiad.Nie ma sprawy pani redaktor, spoleczenstwo musi byc poinformowane, musi wiedziec, ze Bantustan zdal egzamin!!!



A na tej fotografii komisja Millera w pelnym ,skladzie .

Jak sie bada katastrofy lotnicze w Bantustanie


28.08.2011 13:0514
opublikowana w: Smoleńsk Raport S 24

Jak sie bada katastrofy lotnicze w Bantustanie

Hallo, hallo mr Mundek Edmundowicz Klich?Yeees!Haraszo,to ja Alieksiej Putinowicz Morozow, .Naprawde wy towariszczu???Ja ja .Mundek u nas wasi piloci chcieli na chama wyladowac , my nie dalismy zgody , ale ten nasze szympansy na wiezy slyszaly jak ktos tam krzyczy, laduj dziadu!!!
No i pozniej sie okazalo, ze maszyna lezy w lasku, troche sie palilo to wyslalismy straz pozarna, w sile jednego samochodu, a po pogotowie nie dzwonilismy wiadomo bylo ze wsie pogibli.
Teraz pakuj sie i przyjezdzaj,bo trzeba jakiegos akredytowanego , bo bedziemy badac w ramach trzynastego zalacznika.Moge wziasc paru chlopakow ze soba?Wez przydadza sie do noszenia naszego sprzetu., sprzetu za duzo nie ma wiec nie bierz za duzo.Dobra juz dzwonie do Grochowskiego i lece do was.
Halo Grochowski?Ja Tu Klich Mundek, prosze mnie wpisac na pierwszy lot, bo mam spotkanie z Morozowem.
Grochowski palkownik wyslal Mundka a sam se mysli co sie bede spieszyl pogoda w Smolensku nieodpowiednia polece jutro rano.Patrzcie panstwo piloci tutki nie wiedzieli jaka pogoda a on wiedzial!!Zdolna bestia pan palkownik Grochowski.


On spal a w Smolensku Klich z Targalskim ciezko pracowali.Dwie godziny czekali na wizy biedaki w samolocie, jak sie sciemnilo to ich ruskie wypuscili, takie dobre paniska.Po czym bracia Rosjanie poinformowali, ze maja czarne skrzynki trzeba je tylko do Moskwy odstawic, do Makowego komiteta, bo przeciez Mundek z Alkiem ustalili, ten 13 zalacznik.To Targalskiemu te skrzynki na plecy i niech targa a co od tego jest.Pozniej sie go pani redaktor z jednej gazety spytala, czy robil fotki.A on na to, ze nie bo zapomnial aparatu.
Kobieta sie zdziwila , i pyta jak to pan zapomnial, a on jej na to, ze burdel byl straszny ale i tak panstwo zdalo egzamin bo aparat dowiozl, na drugi dzien Grochowski.Niepotrzebnie bo bracia rosjanie mieli swoje.Oni robili zdjecia i starczylo po co sie dublowac ?.A dostaliscie juz te zdjecia?A po co nam, nie nada tak mowil dzieduszka Morozow.


Jedenastego rano zjawil sie pan Grochowski z reszta ekipy, przywiezli aparat!!Przywiezli tez suwmiarki i sie udali robic pomiary , aparatu nie brali bo przeciez wspolpraca partnerska do czegos zobowiazuje!!Nasi mierza a Rosjanie obiecali, ze za dwa dni przysla Amielina zeby fortek pare pstryknal, to sie przydadza do pamiatkowego albumu ups raportu!!!Manek sobie galerie zrobi , pozniej bedzie wszystkim w salonie pokazywal, ze jak brzoza walnela w ten samolot, to on zrobil beczke z korkociagiem, a kto twierdzi ze nie to matacz , oszust, zlodziej i plagiator oraz inna swolocz niech sobie kazdy wpisze co chce.

Ale nic to jedziemy dalej.Panowie eksperty zabieraja sie za powazne badania ekspertyzy, ale jeden sie oglada na drugiego i sobie mowia tak:
Po co bedziemy tyrac, jak dostalismy sms -a , ze wina pilotow, trzeba ustalic kto naciskal.
Wiec wzieli sie za odsluchiwanie czarnych skrzynek, (bajer)one sa pomaranczowe.
Pech!Jak Morozow sobie nie zyczyl za duzo ludzi, to nie wzieli tego co umie sluchac, wiec tak sluchali, sluchali, kazdy slyszal co innego.Bracia Rosjaniie sie z lekka zdenerwowali, tak byc nie moze, Ty slyszales odchodzimy pierwszego pilota,i potwierdzenie drugiego? niemozliwe, ty jestes gluchy jak pien.To jest wersja ostatnia .
A ty co slyszales?Laduj dziadu, szybko kto to mowil?A to ten general natowski, ktorego nie lubliu.


Dawac tu Mundka!!!Mundek no i widzisz?general kazal ladowac.Jak zwykle Alieksieju Putinowiczu macie racje.
Teraz pojdzie z gorki!!!Mundek tyle zebys sie nie przemeczal to wez pare dni urlopu, najlepiej wtedy jak pozwolimy poogladac wrak.Yes!!!
Poszlo z gorki.Wiadomo kto winny to najwazniejsze.
Pozniej pan Targalski tlumaczyl to w wywiadzie w pewnej gazecie:
Panie Targalski a robiliscie jakies badania z tym skrzydlem, wziasc kawalek blachy i sprawdzic czy przetnie brzoze i przeleci te 200 metrow.?


Pani redaktor pani jak dziecko jest, przeciez Edmund Klich (moj przelozony wiec prosze sie go nie czepiac)Wyraznie powiedzial, ze jak "Walnelo to sie urwalo ", po co badania glupia kobieto? A kobiety to do garow i do scierek jak mowi Manek, a nie tu zadawac jakies glupie pytania.
Dobrze , tylko jeszcze jedno pytanie.Jak komisja pana Millera napisala ten raport?
Skad te sms y o winie pilotow?
Pani redaktor, powiem pani bo pania lubie.
Otoz w Polsce mamy swietego, , on ma objawienia , i jemu sie przed katastrofa ze dwa dni jakies objawilo, ze samolot sie rozbija z winy pilotow.
A moge wiedziec jak sie ten swiety czlowiek nazywa?
Zadna tajemnica pani redaktor, w salonie 24 wszyscy go znaja , to jest kumpel pana Turowskiego wie pani tego co Jezuita byl a pozniej mu sie znudzilo i sie ozenil.
Ten sie nazywa Krzysio Madel.

Dziekuje za wywiad.Nie ma sprawy pani redaktor, spoleczenstwo musi byc poinformowane, musi wiedziec, ze Bantustan zdal egzamin!!!



A na tej fotografii komisja Millera w pelnym ,skladzie .